banner ad

Jaruzelski i inni…. raz jeszcze w odpowiedzi prof. Adamowi Wielomskiemu

| 20 stycznia 2015 | 0 Komentarzy

SONY DSCUwagi prof. Wielomskiego, skreślone pod adresem mojej polemiki z jego tekstem, przeczytałem z uwagą. Jakkolwiek jednak uważam za wysoce pochlebne, że jeden z bardziej uznanych w Polsce specjalistów w zakresie myśli politycznej oraz jej dziejów zechciał poświęcić mi już drugi tekst, to jednak stwierdzam, że zaciekle brnie on utartym uprzednio szlakiem pomimo, że wyjaśniłem już zarówno kontekst użycia pojęcia "mandatu społecznego" w wypowiedzi na Facebooku, jak również podkreśliłem, że nie wyszło ono ode mnie. Po prostu ustosunkowywałem się do stwierdzenia jednego z rozmówców.

Co do poszczególnych uwag, które skreślił Prof. Wielomski:

1) "Drobne uwagi historyczne" zawierają w rzeczywistości powtórkę tez spisanych już przedtem.

Co do Wieniawy: raz jeszcze powtarzam, że nie mógł on nikogo mianować jako prezydent, gdyż prezydentem nie był.  Jeżeli mojego szanownego Oponenta nie przekonują inne argumenty, to powinien to uczynić już chociażby ten o braku formalnego zrzeczenia się prezydentury przez Mościckiego. Nie mogło być mowy o objęciu funkcji prezydenta przez kogokolwiek bez formalnej rezygnacji poprzednika, stąd też to – rzecz logiczna – sam Mościcki mianował po odmowie Wieniawy kolejnego kandydata. Być może bardziej przejrzysty wywód od mojego znajdzie zarówno prof. Wielomski, jak też każdy z zainteresowanych Czytelników, w znanej skądinąd pracy prof. Majchrowskiego "Ulubieniec Cezara: Bolesław Wieniawa Długoszowski. Zarys biografii" (Wrocław – Warszawa – Kraków 1990, s. 223 – 238).

Co do konstytucji z roku 1935: ależ zgadzam się co do oceny sposobu jej przeprowadzenia. Ale ostatecznie zaakceptowano ją zarówno w Senacie, Sejmie, jak też w gabinecie Prezydenta RP. Czy zatem pomimo wątpliwości można mówić o jej nielegalnym charakterze? Wątpię.

Nieco bardziej skomplikowana jest kwestia Umowy Paryskiej. Zgadzam się, że wybieg zastosowany przez prof. Strońskiego był kontrowersyjny, jasnym jest też, że nie mamy tu do czynienia z osobistą umową dwóch osób prywatnych.  Budziła ona zresztą spory przez kolejne kilkanaście lat, a jeszcze przed zakończeniem działań wojennych doczekała się kilku wykładni (z których najbardziej chyba znaczącą stała sie ta wyprowadzona przez  Hermana Liebermanna, Ministra Sprawiedliwości w rządzie Sikorskiego). Kluczowe znaczenie ma w tym miejscu pytanie o to, czy prezydent RP, wykonując przepisane prawem obowiązki i korzystając z przysługujących sobie uprawnień, mógł zlecić ich wykonanie komuś innemu pozostawiając tej osobie prawo podejmowania wiążącej decyzji. Spawa nie jest aż tak jednoznaczna, jak chce tego Prof. Wielomski, zresztą odpowiedź o legalność przedmiotowego posunięcia musi poprzedzić odrębna analiza dwóch wątków: prawnego, a także tego związanego z umową czysto polityczną. Nie będąc jednak specjalistą z zakresu prawa konstytucyjnego, pozwolę sobie pozostawić ostateczne rozstrzygnięcie tej sprawy osobom ode mnie bardziej kompetentnym.

2) Wątkiem zasadniczym uwag mojego Oponenta jest ocena legalności władzy generała Jaruzelskiego. Jak czytam, była to sprawa kluczowa również poprzednio, jednak być może istotnie zbyt szczegółowo wczytałem się w skierowane pod moim adresem uwagi, tracąc z oczu wymowę ogólną. Problem w tym, że zbyt wiele tu nieścisłości, które wskazują, że także mój Oponent nie wczytał się w moją wypowiedź dostatecznie uważnie, albo też dokonuje zbyt daleko idących uproszczeń.

W przedmiotowym tekście czytam: "Z cytowanej przeze mnie wypowiedzi kol. Matuszewskiego ('Mandat społeczny to na ten przykład głosowanie, w którym wygrywają ci, na których ludzie głosują, a nie ci, którzy zajmują miejsca w parlamencie zgodnie z tym, co ustawili radzieccy specjaliści od fałszowania wyborów') wynika, że zasadniczą przyczyną antypatii do Generała jest to, że fałszował demokratyczne wybory". Przyznaję, że rzecz jest dla mnie dalece niezrozumiała. Nie pisałem tam ani słowa o generale Jaruzelskim, a odniosłem się jedynie do formowania ustroju PRL w jego najwcześniejszym stadium.

Idźmy dalej. Prof. Wielomski pisze, że moim zdaniem "demokracja nie jest i być nie może ustrojem pochodzącym od Boga". Nie zupełnie. Rzecz jasna podtrzymuję swoje twierdzenie o tym, że jedynym dysponentem władzy jest Bóg. Inna sprawa to komu i jak pozwala ją On sprawować. W żadnej sytuacji lud nie jest jednak źródłem władzy jako takim. Najlepiej zresztą powołać się tu na słowa Piusa XII, który jasno i precyzyjnie omówił akceptowalny przez Kościół kształt demokracji. Polecam uwadze wszystkich zainteresowanych znakomity wykład tego zagadnienia, zaproponowany przez prof. Jacka Bartyzela:

http://www.legitymizm.org/pius-xii-demokracja

Niestety demokracja w takim ujęciu pozostaje jedynie ideałem. Dlatego też nie łudzę się co do jej rządów, ich skutki oceniam zdecydowanie negatywnie, jakkolwiek nie uważam, by jedynie ustrój monarchiczny był prawowity. To nadinterpretacja prof. Wielomskiego. Jestem jednak zdania, że jest to ustrój najlepiej gwarantujący prawidłowe wypełnienie roli powierzonej państwu przez Boga. Odnoszę wrażenie, że demokracja jakoś się w tej roli nie sprawdziła… Być może prof. Wielomski nie jest już monarchistą, ma do tego pełne prawo. Ja w każdym razie rozumiem rolę i posłannictwo monarchii w sposób cokolwiek tradycyjny: jako uformowaną pod dyktando Etyki (i owszem – znów z dużej litery) formułę polityczną, skupioną na osobie władcy, sprawującego swe rządy z woli Boga, a w realizacji ziemskiego posłannictwa skierowaną zawsze ku Niebu. Podkreślam jednak, że jest to moja subiektywna opinia, której nikt nie musi podzielać.

3) Przejdźmy wreszcie do osoby generała Jaruzelskiego. Na samym wstępie tego zagadnienia proszę pozwolić na pewną uwagę. Otóż nie rozumiem parcia na sprowadzenie dyskusji dotyczącej jego osoby na pole ideowe. Poglądy polityczne nie mogą wpływać na to, jak odczytuje się historię, gdyż prowadzi to wyłącznie do jej wypaczenia.

Ideowo rzecz jest bardzo prosta: Jaruzelski był oddanym radzieckim komunistą z wyboru, a mieczyk Chrobrego w klapie marynarki z czasów, gdy był jeszcze nastolatkiem, nic tu nie zmienia. Odpowiadając natomiast na postawione mi publicznie pytanie odpowiem innym pytaniem: a co ma być punktem odniesienia owej prawowitości władzy Jaruzelskiego? Jeżeli mamy odwoływać się do konstrukcji intelektualnych poszczególnych myślicieli, to musiałbym tu napisać książkę, zresztą zapewne w znajomości poszczególnych doktryn w starciu z profesorem politologii nie mam większych szans. Czy zatem odnieść to logiki dziejów? A może do prawa?

Poza tym podkreślam: nie napisałem nigdzie, że dojście do władzy Jaruzelskiego było nielegalne, w ogóle się tym nie zajmowałem, lecz stwierdziłem, że w sposób nielegalny, wręcz bandycki, przejęli ją komuniści w latach 1944 – 46. I tu pojawia się pewien szkopuł: potem nastąpiło bowiem usankcjonowanie tego stanu rzeczy na arenie międzynarodowej, zaakceptowano siłowe przejęcie Polski przez radziecką strefę wpływów, a także uznano, że PRL jest podmiotem prawa międzynarodowego. Zastosowano politykę akceptacji faktów dokonanych. To samo uczyniła zresztą znaczna część Polaków. Jaruzelski stał się w tym wszystkim po prostu jednym z następnych w kolejności przywódców zależnego od ZSRR, ale uznanego przez innych, państwa. Niezależnie od mojej oceny moralnej jego władza była zgodna z narzuconą Polsce, lecz stosowaną, konstytucją, a zatem w jej świetle – legalna. Co innego dalsze posunięcia dyktatora – przypomnijmy, że stan wojenny i sformowanie WRON było niezgodne nawet z ustawą zasadniczą PRL. 

I tu zapewne padnie pytanie o to, jak pogodzić komunistyczną dyktaturę z koncepcją władzy, którą reprezentuję. Osobiście skłaniam się w stronę koncepcji Jana z Salisbury, który pisał, że czasem Bóg zsyła tyranów celem ukarania narodu za grzechy lub doświadczenia go w jakimś celu. Takim doświadczeniem był dla nas cały okres PRL, Jaruzelski stanowi natomiast jedynie pojedynczy, jakkolwiek jasno zorientowany pod względem przynależności, element tej zagadki.

Co do KOR – tu akurat zgadzam się z moim Oponentem, zresztą przegląd kadrowy tej organizacji, a także jej cele i krótkowzroczność podejmowanych akcji nie pozwala na zajęcie stanowiska innego, aniżeli negatywne.

Kończąc pozwalam sobie wyrazić nadzieję, ze ten niepotrzebny  spór, rozpoczęty przez mojego Oponenta od analizy dwóch komentarzy na Facebooku, będziemy mogli w zgodzie zakończyć. Szkoda na to czasu, zresztą historyczne dywagacje  na temat Jaruzelskiego ani nie stanowią najważniejszego problemu polskiego konserwatyzmu, ani też – co przyznaję – najbardziej palącego dla mnie obiektu refleksji własnej.

 

Kategoria: Historia, Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *