Jakubczyk: O Reformach i utopiach (prof. Wielomskiemu w responsie)
Maj już za nami. Miesiąc, który okazał się dość kontrowersyjnym, przynajmniej w naszym, polsko – konserwatywnym świecie internetowym. Między środowiskami myslkonserwatywna.pl, i konserwatyzm.pl (w osobie profesora Adama Wielomskiego w szczególności) doszło do dość ostrej, miejscami dziecinnej i uszczypliwej wymiany zdań na temat osoby Józefa Piłsudskiego, przewrotu majowego i sanacji w ogóle. Koniec, końców profesor Wielomski proklamował swoje oddanie ideom Narodowej Demokracji, nazywając siebie neoendekiem, który jest także konserwatystą obyczajowym, tym samym odrzucając „sakralność” i „archaiczność”, jaką – podobno – reprezentuje nasz portal. Na wstępie chciałbym przeprosić wszystkich zainteresowanych za moje, czasami uszczypliwe, komentarze natury osobistej, których dyskutanci byli świadkami na facebookowych postach.
Odpowiadając na tekst profesora Jacka Bartyzela (https://myslkonserwatywna.pl/prof-bartyzel-konserwatywna-roztropnosc-majowa/), profesor Adam Wielomski pozwolił sobie na ponowne wywołanie mnie do tablicy (http://www.konserwatyzm.pl/artykul/13709/czy-platon-bylby-pilsudczykiem). Był to dla mnie nie lada zaszczyt, biorąc pod uwagę, że jego Światłość uważa mnie za pospolitego i niewyedukowanego fantastę. No cóż, jak powiadają Anglicy, „sticks and stones…” .
Szanowny Pan Profesor ośmielił się również na rozwinięcie, przed czytelnikiem, utopijnej wizji Polski, o której z jej trzepoczącymi maryjnymi sztandarami – podług niego, wraz z profesorem Bartyzelem i kolegą M.Matuszewskim – marzę. Przyznam, że to piękna wizja, bliższa mojemu sercu niż, jak przypuszczam, ta profesorska, przemysłowa i przepełniona dymiącymi kominami fabrycznymi. Ale zostawmy beletrystyczne zapędy p.Wielomskiego bez rozgłosu. Zaczepny styl, zzamonitorowe bohaterstwo i arogancja pana p. Wielomskiego nie są żadną nowością dla tych, którzy śledzą jego dorobek publicystyczny. Czasami lepiej nie ruszać tego, co ze swojej natury po prostu – śmierdzi.
Sprawą poruszoną przez prof. Wielomskiego – która tak naprawdę była tylko i wyłącznie punktem zaczepnym, służącym do ostatecznego starcia z Myślą Konserwatywną i jej redakcyjnymi „fanatykami” – była przedwojenna reforma rolna. Po pierwsze – nikt z nas nie negował jej potrzeby – po drugie, przecież została ona wdrożona w życie przez rządy pomajowe. A więc, jedynym argumentem p. Wielomskiego w tej kwestii może być metoda, z jaką owa reforma była wprowadzana w praktykę, a nie jej faktyczność.
Co do panicznego lęku polskiego ziemiaństwa przed parcelacją jego dóbr, należy zacząć od faktu, iż zasadnicze ograniczenie wielkiej własności rolnej na terenach Polski przypadło już na okres rozbiorów. Stan posiadania ziemiaństwa już wtedy zmniejszył się o 80 procent! Jak wiadomo, w latach dwudziestych II Rzeczpospolitą wstrząsnęły dwie potężne fale inflacji. Praprzyczyną pierwszej była wojna z bolszewikami, drugą wywołała wojna celna z Niemcami. Reforma rolna, ze względów znanych wszystkim (przeludnienie wsi, „głód ziemi”, konieczność zmiany struktury polskiego rolnictwa, która była jeszcze półfeudalna), była jednym z najważniejszych problemów, z którymi borykało się odrodzone państwo polskie. Musimy jednak podkreślić, że chłopska bieda nie była bynajmniej jednolitą. Struktura gospodarki rolnej w Wielkopolsce i na Pomorzu, czyli w rejonach najlepiej rozwiniętych, różniła się diametralnie od sytuacji w byłej Galicji i na Kresach. Jak relacjonował Józef Mackiewicz: „Na Pomorzu i chłopi i ziemianie są jednako panami. Niema tej stałej granicy, która u nas (Wileńszczyzna – AJ) chłopów spędza do rzędu jakiejś kasty upośledzonej. I jednocześnie wielkie majątki w niczem tam nie przeszkodziły i nie przeszkadzają dziś, w rozwoju i dobrobycie warstwy chłopskiej”.
Czy sytuacja polskich chłopów ziem wschodnich była beznadziejna – tak. Czy natychmiastowa reforma polskiej wsi była koniecznością – tak. Ale, wedle piłsudczykowskiej wizji, opierającej się na etycznym stosunku do tzw. dołów społecznych, uważali oni że powinna być wdrażana w życie stopniowo (bez rewolucyjnych konwulsji) i wertykalnie – przez „wyrównywanie ku górze”, a nie poprzez preferowane przez nowych demokratów „niwelowanie szczytów ku dołowi”. Dla jasności – „w kierunku stopniowego podniesienia mas chłopskich do poziomu kulturalnego włościan Pomorza, aniżeli stopniowe(go) obniżania kulturalnej większej własności ziemskiej do poziomu sowietów”.
Postulowanych wariantów wyjścia z tej ciężkiej sytuacji nie brakowało.
Argumentem najczęściej wytaczanym przez polskich ziemian był fakt, iż niszcząc większą własność ziemską, państwo niszczyłoby swoją najsilniejszą siłę płatniczą. Ich rozumowanie dowodziło, że mało- i bezrolni chłopi „obdarowani” cudzą własnością nie byliby w stanie zastąpić tej siły płatniczej. Rząd tymczasem największe podatki „zrzucił” na właścicieli wielkich majątków. Sugerowali oni, że wyjściem ze stagnacji byłoby obniżenie nadmiernych płac robotników i zmniejszenie wydatków państwowych. Ziemiaństwo zresztą godziło się na parcelację w granicach ustawy. Oczywiście, poruszane było również życie kulturalne polskiej wsi i jej zubożenie w konsekwencji zmarginalizowania wpływu nań polskiego dworu.
Znamiennie, nawet Adam Doboszyński (którego nie można raczej zapisać do sanacyjnego fanklubu) wypowiadał się pozytywnie o sanacyjnym wykonaniu reformy rolnej, która mimo że nie odbywała się szybko, to jednak konsekwentnie i realnie – oraz bez niszczenia tradycyjnych tkanek społecznych. Podsumowując, sanacyjna zmiana oblicza polskiej wsi odbywała się spokojnie, ewolucyjnie, celem tych zmian było powstanie jak najliczniejszych silnych gospodarstw chłopskich. Chroniono jednocześnie majątki ziemskie o nowoczesnej strukturze, uprzemysłowione. Niebagatelnym problemem było dawanie zatrudnienia przez te dobrze prosperujące gospodarstwa wielkiej liczbie pracowników, bowiem prawdziwym problemem wsi było wówczas przeludnienie. Jak trafnie zauważa pan dr Marek Łoś, podział dworskiej ziemi – między 1,88 miliona drobnych gospodarstw chłopskich – nie był żadnym remedium na ubóstwo wsi. Gdyby podzielić te 4,6 miliona ha należącej w 1931 r. do ziemian między małorolnych chłopów, każde gospodarstwo otrzymałoby zaledwie 2,5 ha. Zabieranie jednym i dzielenie między innych nigdy niczego w historii ekonomicznej świata nie rozwiązało, wbrew prymitywnym schematom myślowym. Przedwojenna reforma rolna miała na celu stworzenie podstaw ekonomicznych dla dalszej ewolucji wsi polskiej, w kierunku zbliżonym do modelu zachodnioeuropejskiego. Problem przeludnienia wsi i niedoboru ziemi mogło rozwiązać tylko uprzemysłowienie i związany z tym odpływ części ludności do miast. Wyjściem była zatem stymulacja rozwoju przemyślanymi inwestycjami (COP). Cały ten proces, zrealizowany zaledwie w połowie, przerwał wybuch wojny. Profesor Wielomski, w przeciwieństwie do autora tej tezy, sugeruje wręcz rewolucyjne podejście do tak zagmatwanej sytuacji. Postuluje bezrefleksyjną likwidację warstwy, jaką byli właściciele ziemscy, spadkobiercy wielowiekowej kultury rycerskiej w Polsce, a co z tym związane, zniszczenie wszelkich śladów kultury materialnej, jaką tworzyli oni na ziemi polskiej przez stulecia. Czy to postawa zachowawcza?
Ponadto, kłamstwem jest domniemana ogólna stagnacja ekonomiczna pod rządami sanatorów. Państwo polskie prowadziło bardzo różnorodną działalność gospodarczą. Do jej głównych przejawów należy zaliczyć: inwestycje związane z infrastrukturą, polegające na budowie, rozbudowie i utrzymaniu linii kolejowych, dróg, mostów, portów; zakładanie i kierowanie działalnością przedsiębiorstw przemysłowych (przede wszystkim zbrojeniowych), instytucjami kredytowymi i ubezpieczeniowym. Do ich największego osiągnięcia należy pomyślne dokończenie budowy nowoczesnego portu w Gdyni – jednego z największych w Europie portów bałtyckich, który zajmował drugie miejsce po Kopenhadze – jeśli chodzi o wielkość przeładunków. Tyle o reformie.
Po lekturze tekstu profesora Wielomskiego doszedłem do wniosku, że nasze różnice światopoglądowe można podzielić na dwie, jakkolwiek ze sobą ściśle powiązane, podgrupy. Podwórkową (polską) i uniwersalną. Kwestią dzielącą nas na poziomie „podwórkowym” jest między innymi, bez reszty odmienne, podejście do sanacji i endecji. Jak wspomiałem w moim poprzednim tekście (https://myslkonserwatywna.pl/jakubczyk-dlaczego-marszalek-przy-okazji-90-rocznicy-przewrotu-majowego/), bliższy jest mi obóz piłsudczykowski, ponieważ odwoływał się on do spuścizny pierwszej Rzeczypospolitej. Zdaniem Romana Dmowskiego czasy szlachty i arystokracji bezpowrotnie minęły (dziwne, że mają się oni wspaniale np. w Wielkiej Brytanii). Endecy próbowali zmodernizować polską myśl państwową, opierając ją na nowomodnych koncepcjach zachodnioeuropejskich, między innymi nowoczesnej, rewolucyjnej koncepcji narodu, bazującej na prymitywnych powiązaniach etniczno-językowych, które były na wskroś niezgodne z polskim etosem civitas – historycznie wielokulturowym. Natomiast, marszałek Piłsudski uosabiał władzę silną i prężną, hetmańską, która w miarę rosnącego doświadczenia nabrała stanowczego zwrotu ku ideom zachowawczym. Jego stosunek do partii politycznych był bliski (o dziwo!) stanowisku Charlesa Maurrasa, a mianowicie, Marszałek uważał, iż rządy partyjne są synonimem anarchii, że partia – będąca symbolem podziału – nigdy nie będzie reprezentowała, a tym bardziej realizowała, interesu publicznego, zawsze broniąc interesów partykularnych. Uważam, że to dlatego właśnie Walery Sławek zainicjował BBWR (Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem Józefa Piłsudskiego) jako poza- i ponadpartyjną alternatywę, gwarantującą spójność interesu, jakim było rozwój i dobro państwa. Profesor Wielomski konkluduje swój artykuł ubolewającym stwierdzeniem że „Miejsce zdrowo-rozsądkowych konserwatystów było po stronie endeckiej. I żałować tylko mogę, że miejsce tego polskiego i katolickiego mieszczaństwa zastąpiło dziś nowe post-modernistyczne mieszczaństwo, głosujące na PO i podskakujące na imprezach KOD-u. Tragedią współczesnej Polski nie jest brak konserwatywnego ziemiaństwa, które i tak skazane było na społeczną zagładę. Tragedią III RP jest brak klasy średniej o endeckim światopoglądzie, czyli jedynego możliwego konserwatyzmu w epoce masowej. W to miejsce mamy dzisiaj neo-sanacyjny rząd, uchodzący za "prawicę" – wręcz przeciwnie, to „nowe – postmodernistyczne społeczeństwo” jest rezultatem endeckiej mentalności, a nie efektem jej braku. Polska Ludowa (pomijając pierwiastek katolicki) była spełnieniem endeckiej wizji państwa. Z kolei porównywanie Jarosława Kaczyńskiego z Józefem Piłsudskim, a PiS-u z Sanacją uważam za kompletną głupotę. Równie dobrze (stosując takie same skróty myślowe i uproszczenia) można porównać go z Romanem Dmowskim… „Nie ma już ułańskiej Polski"; „Nie można kierować się w polityce mitami, nawet gdy jest to piękny mit Polski bohaterskiej"; „Polska jest społeczeństwem chłopskim, zastrachanym i biernym"… – kogo przywodzą Państwu na myśl te słowa?
Z Dmowskim łączy Kaczyńskiego też przeświadczenie o tym, iż Polska, dbając o swój interes narodowy, powinna wzorce rozwoju materialnego czerpać z krajów zachodnich (lider Narodowej Demokracji zapatrzony był w potęgę Wielkiej Brytanii i w Amerykę). Co jednak najważniejsze, to fakt że bogoojczyźniane akcenty w wystąpieniach Kaczyńskiego mają takie samo znaczenie, jakie miały w wystąpieniach Dmowskiego, który większość swego życia był agnostykiem. Chodzi o wykorzystanie katolicyzmu jako paliwa w polityce, która stawia na realizację interesu narodowego pojętego w sposób świecki. Toć Kaczyński to neoendek.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze endecka, antypaństwowa działalność, jak na przykład w pełni świadoma, a sprytnie „zapominana”, działalność agenturalna na rzecz Sowietów. (W tym momencie pozwolę sobie na przerwanie „wątku endeckiego” ponieważ pracuję nad kolejnym tekstem polemicznym, który poświęcony będzie w całości Narodowej Demokracji).
Na poziomie uniwersalnym, konflikt ten polega na różniącym nas rozumieniu paradygmatu postawy zachowawczej, wynikającym z faktu, iż są ugruntowane w dwóch różnych etapach jego „ewolucji”. Prawdą jest, że bycie konserwatystą jest dziś trudniejsze, aniżeli było np. dwa wieki temu. Nasi mistrzowie bronili cywilizacji, której doświadczyli osobiście, a nie takiej, która była im przekazana, a jeżeli nawet – to przynajmniej przez własnych ojców i tylko częściowo, głównie w stanie nienaruszonym. Realia dzisiejszego konserwatysty (który nadal ma na celu obronę, zachowanie i przekazanie dorobku przeszłości następnym pokoleniom) są bardziej skomplikowane, ponieważ musi on wybierać między dwoma bardzo różnymi dziedzictwami – tj. przed- i pooświeceniowymi. Oświecenie, które skutecznie zastąpiło tradycyjną kulturę i stało się glebą, na łonie której (niestety) kiełkowały nasze umysły, nasze zwyczaje, prawa i instytucje, było zrodzone z XVIII-wiecznych rewolucji. Przywiązanie profesora Wielomskiego do idei demokratycznych (pomimo odmiennych deklaracji), próba zaistnienia w świecie polityki (poczynając od startu do Sejmu z list PiS-u, na „kongresowaniu” u boku korwinistów kończąc), wreszcie, całkowite odrzucenie przez niego idei realnego powrotu monarchii jest dobitnym dowodem, iż jego światopogląd bazuje na tym własnie zatrutym źródle – które ja całkowicie odrzucam. To nie realizm, twarde stąpanie po ziemi czy empiryzm – to czysty oportunizm, brak konsekwencji i przysłowiowego kręgosłupa. Odmiennie, my próbujemy stać w obronie tradycji starszej od dziedzictwa wieku, który zbuntował się przeciwko Tradycji (tak, tej z dużej litery), a którą profesor Wielomski porzucił. Osobiście wierzę, że prawdziwe konserwatywnym, zachowawczym jest ten, kto obierze stanowisko przeciwne wobec „Wieku Światła”, stając w obronie starożytnych mądrości. W przeciwieństwie do naszego Oponenta, my zachowaliśmy reakcyjnego ducha, nie szukając kompromisu z teraźniejszością.
Nasz Oponent naśmiewa się z naszego przywiązania do tejże Tradycji, jego umysł wydaje się przesączony miłością do nowości, jego czas, spędzony na poszukiwaniu środków prowadzących do uzyskania radości doczesnej, do zaspokojenia własnego ego. To właśnie ta pokusa, to zamiłowanie do nowości i gotowość na każdy kompromis jest elementem, który zagraża prawdziwie konserwatywnej tożsamości. Znalazłem ostatnio kompilację scholiów Nicolása Gómeza Dávili, na użycie przeze mnie tekstu autor (p. Adam Raszewski) wyraził zgodę, które w 100% oddają moją postawę wobec otaczającego nas świata. Reakcjonista nie marzy o dawnych czasach, ale łowi święte cienie na wiecznych wzgórzach. Mając świadomość, że współczesny świat znajduje się w stanie tak daleko posuniętego rozkładu, iż nie powinniśmy się obawiać jego upadku, człowiek Starego Porządku nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. On chce jedynie swoim przyszłym duchowym współtowarzyszom przekazać dziedzictwo świętego sporu. Wie, iż człowiek jest milczącym podróżnym między misteriami, przejeżdżającym przez kraj nieznanego monarchy. Widząc ostro, iż względność gustów to wymówka, wymyślona przez epoki o zepsutym smaku, nie należy do świata, który przemija. Przedłuża i przekazuje Prawdę, która nie umiera.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Myśl, Publicystyka
Kaczyński jako "neoendek"? Facet, który za swojego "guru" politycznego przyjmuje De Gaulle'a?
Maćku, a jako piłsudczyk? O to przecież mi chodzi, upraszczając sprawy i modelując realia podług swego widzimisię (technika uprawiana przez niektórych nagminnie) można Prezesa podpiąć nawet pod przedwojenny Fołks-Partaj :-)
To prawda:). W ogóle traktowanie II RP jako modelu czasów obecnych jest niesłuszne (tak mniemam), bo to zupełnie inny świat. Niemniej, jeżeli mówimy o kwestiach osobistych, to rzeczywiście Kaczyński Piłsudskiego i Sanację uwielbia.
II RP była cąłkiem podobna do II RP w jednej kwestii. Promocja miernot. Tadeusz Dołęga Mostowicz. Warto czytać. "Kariera Nikodem Dyzmy", czy Nikosia. Tak samo wtedy się działo.
Niestety, w tym tekście widać, jak przejawia się irracjonalny fanatyzm: Piłsudski z Polski "hetmańskiej" – rzeczywiście ten od bezbożnych reform uderzających w prawo naturalne i katolicki charakter państwa, zaprzedanie polskiej gospodarki obcemu kapitałowi (vide afera Banku Polskiego "oddzielonego" na rozkaz finansjery od potrzeb państwa, "kredyciku" od banksterów i superministra z Wall Street od wprowadzania "liberalizmu") z intensywnie rosnącym do 1939 roku jego udziałem w wielu ważnych sektorach przemysłu. Rzeczywiście ten od, ogólnie rzecz biorąc, polskiej nędzy, która wiadomo, jak głosowała w 1946 roku, chyba nieprzypadkowo. Dmowski agnostyk, a Piłsudski kto? Apostata z niskich pobudek. Piłsudski i sanacja używali polskiej tradycji, niekoniecznie katolicyzmu, jako paliwa politycznego, co czyni dziś PiS. Jedno mówili (konserwatywne frazesy), drugie robili (antykonserwatywne "reformy") – podobnie działa dziś PiS. Lepsza niekatolicka endecko-ludowa demokracja niż jawnie i butnie antykatolicki "arystokratyczny monarchizm" sanatorów. Idąc tropem, podatnej na błyskotki, myśli autora, i w masonerii znaleźć przecież można tego ducha "starożytnej, hieratycznej, elitarnej tradycji", która z pozoru w formie ma bardziej "konserwatywny" kształt niż masowe, plebejskie nacjonalistyczno-ludowe ruchy polityczne od XIX wieku wzwyż. Dlatego może trudno znaleźć w tym tekście jakąkolwiek próbę obrony plugawych "dzieł" sanacji, przecież pochodzą one „z góry”, co z tego , że przegniłej bardziej od „nizin”. Szanowny Panie, litości, jak można w tak bezceremonialny sposób gardłować za tak „podejrzaną” personą, jaką był Piłsudski. Czy większość polskiego Kościoła się zatem myliła w ocenie sanacji, bliższej tej endeckiej niż pewnych dzisiejszych konserwatystów. „Po owocach ich poznacie”, zaś Pan poznaje podług formy, a nie istoty.