banner ad

Jak laicyzm przygotowywał grunt pod totalitaryzm

| 25 października 2013 | 0 Komentarzy

sekularyzmWielki myśliciel katolicki, prof. P. C. de Oliveira w swoim najważniejszym dziele Rewolucja i kontrrewolucja jako istotę przewrotu rewolucyjnego wskazał wolę „zniszczenia legitymowanego ładu rzeczy i zastąpienie go sytuacją nie-legitymowaną”. Jaki jest zaś „legitymowany ład rzeczy”, ład po prostu? To nic innego jak „pokój Chrystusa w królestwie Chrystusa, a więc cywilizacja chrześcijańska, surowa i hierarchiczna, z gruntu sakralna, antyegalitarna i antyliberalna”.

Historyczna rzeczywistość kolejnych wstrząsów rewolucyjnych – począwszy od rewolucji francuskiej – potwierdza tę diagnozę brazylijskiego myśliciela. Chrześcijaństwo, a przede wszystkim katolicyzm był przez wszystkich rewolucjonistów postrzegany jako najistotniejsza przeszkoda na drodze ustanowienia „nowego ładu”, który miał ukształtować „nowego człowieka” wedle rewolucyjnej ideologii. Rewolucja francuska była pod tym względem wzorcem, powielanym następnie przez kolejnych rewolucjonistów w XIX i XX w. Nic też nie zapowiada, by wiek obecny był pod tym względem jakimś wyjątkiem.

 

Jeden z deputowanych do rewolucyjnego parlamentu francuskiego w następujących słowach określał istotę polityki rewolucyjnej: „Stworzone zostały dla Narodu prawa; obecnie rzecz w tym, aby stworzyć Naród dla tych praw”. Wtórował mu amerykański sympatyk rewolucji francuskiej, Th. Paine, który rzeczywistość polityczną we Francji i w Europie po 1789 r. skomentował następująco: „Jest w naszej mocy zacząć świat na nowo […]. Narodziny nowego świata już się zbliżają”. Jak wiemy, zmieniono nawet sposób mierzenia czasu. Żeby tak szeroko zakrojone zmiany przeprowadzić, należało uderzyć w podstawę, z której wyrastały wszystkie te obyczaje, prawa, idee i sensy słów – czyli w cywilizację chrześcijańską (a w przypadku Francji – katolicką), dlatego też obserwując politykę rewolucji francuskiej wobec Kościoła dostrzegamy narastającą eskalację wrogości wobec wspólnoty ludzi wierzących w Chrystusa: poczynając od zadekretowanej w 1789 r. konfiskaty wszystkich majątków kościelnych, poprzez tzw. konstytucję cywilną kleru z 1790 r. (będącą de facto próbą próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego Kościoła) i represje skierowane wobec księży, którzy nie chcieli złożyć przysięgi na ten dokument (w 1792 r. jako karę dla „niezaprzysiężonych” zadekretowano banicję, a od 1793 r. karano śmiercią).

 

To nic innego jak wypełnienie płomiennego apelu pewnego członka klubu jakobinów, który wzywał: „Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata… nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia”.

 

Autorem tych słów był markiz D. A. F. de Sade. Słynny pornograf miał szczególny dług wdzięczności wobec rewolucji. Do lipca 1789 r., na prośbę swojej rodziny przetrzymywany był w zakładzie dla obłąkanych w Charenton. Niewiele brakowało, by znalazł się w gronie wyswobodzonych 14 VII 1789 r. paru więźniów Bastylii, która była wcześniejszym miejscem jego odosobnienia (również na prośbę rodziny).

 

Jak wiadomo rewolucja francuska nie cofnęła się przed ludobójstwem, by „zmienić ludzi”. Wojna w Wandei, pierwsze ludobójstwo w dziejach nowożytnej Europy nosiło znamiona wojny religijnej. Lud Wandei walczył pod sztandarami Najświętszego Serca Jezusowego (Sacre Coeur), a armię, którą stworzył, nazwał „Armią Królewską i Katolicką”. Z drugiej zaś strony rewolucjoniści nie kryli, że przynoszą do krainy „od wieków tkwiącej w okowach fanatyzmu i zabobonu” światło „prawdziwego oświecenia i postępu”.

 

Wojna wypowiedziana chrześcijaństwu przez rewolucję francuską była wzorcowa także w tym sensie, że równolegle z polityką krwawego terroru wymierzonego wobec ludzi wierzących w Chrystusa (bez względu na to, czy byli to duchowni czy świeccy) stosowany był wobec nich swoisty „przemysł pogardy”. Nienawiść szła w parze z lekceważeniem.

 

Gdy w 1793 r. swoje apogeum osiągała rozpętana przez rewolucyjne władze kampania dechrystianizacyjna, M. J. Chalier, komisarz republiki na Lyon – odpowiedzialny za krwawe powstania mieszkańców tego miasta przeciw republice (dlatego przeszedł do historii jako „kat Lyonu”), stwierdzał, że „księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców”. Rok później, prokurator trybunału rewolucyjnego domagając się (skutecznie) posłania na szafot karmelitanek z Compiegne, jako okoliczność szczególnie je obciążającą wskazywał ich „fanatyzm” i precyzował: „Przez fanatyzm rozumiem wasze przywiązanie do waszych dziecinnych wierzeń, do waszych śmiesznych praktyk religijnych”.

 

Dzisiaj środowiska liberalno-lewicowe domagające się po obydwu stronach oceanu penalizacji „mowy nienawiści”, wyraźnie zapomniały, że pierwszymi, którzy na szeroką skalę ją stosowali byli ich ideowi antenaci z czasów rewolucji francuskiej, a następnie z epoki XIX-wiecznych „wojen o kulturę”. Dokonująca się w tamtej epoce forsowana przez państwo brutalna, odgórnie narzucana laicyzacja, dla niepoznaki posługująca się hasłem „rozdziału Kościoła od państwa” nie tylko kończyła się próbą podporządkowania Kościoła państwu, ale jej rezultatem było również wprowadzanie ostrego podziału wewnątrz poszczególnych społeczeństw. Kulturkampfy te oznaczały stygmatyzację dużego segmentu społeczeństwa jako „zacofanego” i „reprezentującego niższą kulturę”. Wobec takich ludzi liberalne rządy – czy to we Włoszech, czy we Francji, nie mówiąc o Prusach, gdzie w latach 70. XIX w. rządził O. von Bismarck, popierany przez miejscowych liberałów – bez wahania stosowały sprawdzoną maksymę francuskiej rewolucji o tym, że „nie ma wolności dla wrogów wolności”. Bo przecież dla antykatolickiej propagandy katolicy byli poważnym problemem, byli „wrogiem wewnętrznym”. Nieprzypadkowo to właśnie w tej epoce „wojen o kulturę” pojawia się figura „starszej kobiety modlącej się na różańcu” jako symbolu kołtunerii i ciemnogrodu. Współcześni kontynuatorzy tej „mowy nienawiści” mówią o „moherowych beretach”.

 

Charakterystyczne było także to, że wszędzie propagatorzy polityki bezwzględnej laicyzacji gładko przechodzili do porządku dziennego nad kwestią wolności obywateli, którzy byli represjonowani ze względu na wybraną drogę życiową (stan duchowny) czy wybrany model szkolnictwa dla swoich dzieci (szkoła katolicka). Dla promotorów laickości słowo „wolność” miało jednak bardzo specyficzny sens. Urzędujący w latach 1902–1905 premier J. L. É. Combes, odnosząc się do zarzutów katolickiej opozycji w parlamencie, że jego polityka brutalnego usuwania zakonów z Francji i zamykania katolickich szkół gwałci prawo obywateli do nieskrępowanego wybierania sposobu kształcenia swoich dzieci, stwierdzał wprost, że „wolność kształcenia nie należy do tych istotnych praw przynależnych obywatelowi […]. Nie jest ona jedną ze swobód naturalnych czy też koniecznych, która stanowiłaby integralną część praw obywatela […] Nie ma przyczyny, dla której państwo nie mogłoby zakazać nauczania osobom indywidualnym, czy też zbiorowiskom, których doktryny oraz interesy są w absolutnej sprzeczności z fundamentalnymi doktrynami i ogólnymi interesami, nad którymi ono [państwo – dop. G. K.] czuwa”.

 

Z pogardą okazywaną wobec obywateli, którzy dopominali się o swoje prawa (jako ludzie wierzący i rodzice pragnący jak najlepszej edukacji dla swoich dzieci), szedł u laicyzatorów prawdziwy kult państwa. W tym przypadku wyznawany przez nich liberalizm z jego programową niechęcią wobec państwa odchodził na plan dalszy wobec o wiele bardziej pilniejszej dla nich sprawy, jakim było wprowadzenie żelazną ręką „postępu i tolerancji”, a żelazna ręka powinna należeć do państwa.

 

W 1874 r. w zenicie prześladowań Kościoła podczas bismarckowskiego Kulturkampfu jeden z protestancko-liberalnych dzienników w następujący sposób wyjaśniał, że nie ma sprzeczności między hasłami o wolności i tolerancji, a brutalnym prześladowaniem katolików: „Niech ci, którzy w swojej straszliwej mądrości uważają, że państwo zbyt daleko poszło w podjętych przez siebie środkach przeciw hierarchii [katolickiej], w końcu zauważą, w jakich czasach żyjemy. Przeciw wrogowi absolutnie zdecydowanemu na wszystko nic nie można osiągnąć odwołując się li tylko do tej biernej tolerancji, która wzdraga się przed każdym zdecydowanym krokiem i raczej woli wrogowi ustępować. W walce o być albo nie być, tylko posunięte do ostatecznych granic zdecydowanie i zaangażowanie wszystkich sił może zapewnić zwycięstwo”.

 

Stanowisko to pozostawało w całkowitej zgodzie z definicją liberalizmu podaną w 1875 r. przez H. von Sybela: „być liberałem oznacza wyzwalanie jednostki z jarzma przesądu, nietolerancji, ze zniewolenia duchowego. Być liberałem – to w kwestiach narodowych pilnowanie, by większość narodu nie była zniewolona przez przesądy poszczególnych [katolickich – dop. G. K.] prowincji”.

W ten sposób przygotowywano grunt pod nadejście epoki państw totalitarnych. Pisał o tym w swojej encyklice Summi pontificatus papież Pius XII. W dokumencie z 1939 r., ogłoszonym, gdy trwała już II wojna światowa, Ojciec Święty diagnozując „główną chorobę czasu: świat bez Boga i bez Chrystusa”, która w 1939 r. już w pełni ujawniła swoje straszliwe oblicze w postaci totalitarnej statolatrii, wskazywał na głębsze korzenie tego zła. W tym właśnie kontekście Pius XII mówił o fatalnym „zaślepieniu” ludzi, którzy „domagali się usunięcia Boskiego Zbawiciela ze swego życia, a zwłaszcza z życia publicznego”. Jak pisał papież: „Państwo i społeczeństwo dostosowywało się we wszystkim do dowolnych haseł i teorii tak zwanego laicyzmu, a proces ten postępował coraz szybciej i spotykał się z ogólnym uznaniem. Prąd laicyzacji życia doszedł wreszcie aż do tego, że od ożywczego i dobroczynnego wpływu Boga i Kościoła odwiódł pojedynczego obywatela, rodzinę i państwo, i to nawet w krajach, które przez wiele wieków szczyciły się chrześcijańską kulturą i obyczajami”.

 

W ten sposób papież Pius XII rozwinął nauczanie swojego wielkiego poprzednika na Stolicy Piotrowej, bł. Piusa IX, który w swoim słynnym Syllabusie z 1864 r. jako jeden z najpoważniejszych błędów epoki nowożytnej wskazywał pogląd głoszący, że to państwo i tylko państwo powinno być źródłem i punktem odniesienia dla prawa rządzącego daną społecznością. Już wtedy błogosławiony papież jasno dostrzegał, że państwo może stać się straszliwym instrumentem w rękach autorów antykatolickich wojen o kulturę. Papież Pius XII pisząc wspomnianą encyklikę u progu najstraszliwszej wojny w dziejach świata widział już skutki tej fatalnej uzurpacji.

 

Prof. Grzegorz Kucharczyk

Za: fides-et-ratio.pl

 

Kategoria: Polityka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *