banner ad

Goździk: Czy legitymizm szkodzi polskiej sprawie monarchistycznej? W odpowiedzi Klubowi Konserwatywnemu w Łodzi

| 7 grudnia 2022 | 3 komentarze

18 października br. na facebookowej stronie Klubu Konserwatywnego w Łodzi opublikowano tekst zatytułowany "Legitymizm szkodliwy"(1), którego autor podpisał się pseudonimem „skiba”. Ktoś może zapytać, po co w Polsce dywagacje nad legitymizmem, skoro brak nam zarówno dynastii gotowej objąć tron, jak i poważnych pretendentów, którzy choćby wyrażaliby mgliste zainteresowanie koroną w przypadku niesprecyzowanej restauracji. Odpowiedź jest bardzo prosta – dążąc do odbudowy Królestwa Polskiego walczymy o jego najpełniejszą formę zamiast quasi-monarchicznej hybrydy. Legitymizm to monarchizm w formie dojrzałej i nie sprowadza się on wyłącznie – jak wielu sądzi –  do prawowitości dziedziczenia tronu, która to zasada obecnie nie znajduje w Polsce zastosowania, choć nasz kraj można uznać za kolebkę legitymizmu (w wydaniu wazowskim). Legitymizm jest zasadą przyszłości odbudowanej monarchii w Polsce, a kończąc wstęp, chciałbym przytoczyć dwa cytaty klasyków w ramach wprowadzenia:

„(…) legitymizm nie jest po prostu monarchizmem. Powiedziałbym nawet, że legitymista ma w pogardzie tych wszystkich dzisiejszych monarchów, którzy mówią, że są strażnikami demokracji, którzy podpisują bez szemrania, jak chociażby hiszpański Jan Karol, ustawy, pozwalające na zabijanie nienarodzonych, albo tzw. związki partnerskie i inne rzeczy przeciwne prawu naturalnemu. Albo, gdy mają jeszcze jakieś opory, to urządzają (jak belgijski król Baldwin) farsę z jednodniową abdykacją, żeby samemu takiej ustawy nie podpisywać. Legitymizm zatem to coś więcej niż monarchizm” (2).

„Legitymizm powstał – by użyć określenia biblijnego – w celu oddzielenia plew od ziarna. Stanowi zaporę wzniesioną w celu powstrzymania dalszej destrukcji władzy królewskiej w drodze jej uzurpacji przez jednostki po temu nieuprawnione – i władzy tej po prostu niegodne. Tak rozumiany legitymizm musi być najważniejszym punktem odniesienia dla refleksji w obrębie ruchu, którego podstawy nie tylko ideowe, ale również kadrowe, budować musimy od podstaw”(3).

W obronie legitymizmu

Po pierwsze, autor uważa, że rozważania nad legitymizmem w obcych państwach generują konflikty wśród polskich monarchistów i konserwatystów.

Owszem, do takowych sporów i dyskusji dochodzi, ale wynikają one raczej z niedostatecznego zrozumienia materii o której mowa. Inwektywa „polski legitymista”, padająca z ust krytyków i prześmiewców, na ogół odnosi się do osób, które przychylnie odnoszą się do sprawy legitymistycznej w krajach takich jak Francja, Hiszpania czy Portugalia. Z punktu widzenia polskiego monarchisty jest to jednak kwestia zewnętrzna – nikt nie uzależnia współpracy na rzecz odbudowy Królestwa Polskiego od poparcia udzielonego de iure królowi Francji i Nawarry Ludwikowi XX (w sprawie francuskiej) czy prawowitemu monarsze królestwa Obojga-Sycylii  de iure panującemu na przynależnej mu części współczesnych „Włoch”.

Istnieje jednak szereg przyczyn, dla których polski monarchista w sposób oczywisty powinien opowiadać się za monarchiami legitymistycznymi – wystarczy wspomnieć o tym, że prawowite monarchie obalano na ogół w ramach walki z Bogiem i religią katolicką, a do dnia dzisiejszego królów de iure cechuje przywiązanie do wartości religijnych, czego nie można powiedzieć o większości monarchów de facto, którzy nie praktykują nawet katolickiego rytu koronacyjnego (ostatni raz pełna katolicka koronacja monarchy świeckiego odbyła się na Węgrzech w 1916 r.). 

Po drugie, autor uważa, że bezzasadne jest odrzucanie króla (de facto), posiadającego autorytet, z powodu nie przejęcia władzy w sposób legalny (zapewne chodziło o sposób prawowity) bądź moralny.

Historia pamięta zbrojny opór jakobitów z XVIII wieku czy karlistów z wieku XIX, ale w XXI stuleciu realia uległy zmianie. Legitymiści, nawet pod panowaniem nieprawowitego władcy, żyją w warunkach pokojowych, a swą walkę ograniczają do pola ideowego. Ich krytyka wymierzona we władców panujących de facto jest uzasadniona tak długo, jak długo dopuszczają się oni nadużyć niegodnych władcy – jako przykład wystarczy tu, wspomniany w cytacie, Jan Karol, który zupełnie zmarnował potencjał ofiarowany mu przez gen. Franco.

Po trzecie, to zdanie warto przytoczyć w całości: "Monarcha zaś jako osoba nie może uwłaczać godności korony którą nosi".

A zatem uzurpacja tronu, połączona z karykaturalnym wypełnianiem monarszej misji i stanem permanentnej uległości wobec demoliberalnych realiów nie uwłacza godności, ale legitymistyczna prawowitość już tak? Uzurpacja wyklucza sprawowanie urzędu bez uszczerbku na godności korony.  

Po czwarte, kwestia "nieuznawania władcy ze względu na formę wyboru jego przodka".

Kto jak kto, ale polski monarchista powinien być na tym punkcie bardzo wyczulony, mając w pamięci katastrofy polskiej monarchii elekcyjnej. Dziedziczenie w dynastiach uzurpatorskich stwarza pozory porządku i ładu, ale nie dość, że w większości monarchii odrzucono uświęcone zwyczajem zasady sukcesji i zaniechano prawdziwych koronacji, to każdorazowo przekazanie władzy stanowi kpinę z praw królestwa, jego tradycji, a wreszcie zasad leżących u podstaw ustroju monarchicznego w ogólności.

Po piąte, zastanawiają przypadki, jakie autor ma na myśli w następującym zdaniu: "Iluż to jest królów de iure, którzy wbrew rzeczywistości głoszą zasadność swoich praw do tronu?".

Na ogół najwięcej do powiedzenia o swoich prawach mają uzurpatorzy, którzy muszą cokolwiek udowadniać światu, mając świadomość, że ich roszczenia nie są słuszne. Prawowici monarchowie nie muszą zaś niczego dowodzić, a ich pozycja wynika z okoliczności, na które zarówno oni sami jak i inni ludzie nie mają wpływu. Kiedy w 1989 r. młody Ludwik XX(4) został prawowitym królem Francji i Nawarry, był najstarszym spadkobiercą krwi Kapetyngów tylko dlatego, że 4 lata wcześniej tragicznie zginął jego starszy brat – ówczesny delfin, a jego ojciec również zginął tragicznie, w wieku zaledwie 52 lat. Nie dano mu żadnego wyboru.

Po szóste, autor uważa, że zajmowanie się sprawami monarchów de iure "osłabia odbiór rzeczywistych monarchów".

Co w tym złego? Gdyby ich prawa do tronu były pewne, a sposób wykonywania władzy (tj. panowania) godny, to nie mieli by się czego obawiać. Problem w tym, że często w sposób jawny i z pełną premedytacją godzą oni w tradycje swoich państw, podążając z duchem czasu i romansując z ulotnymi przeświadczeniami opinii publicznej celem utrzymania na chwiejących tronach.

Po siódme, główna motywacja napisania tekstu bazowego to "zarzut, że w jakimś kraju mimo istnienia (i politycznego działania) pozbawionej władzy rodziny królewskiej nie ma żadnej dynastii, która zgodnie z prawem i zwyczajem powinna rządzić".

Najpewniej autor miał na myśli przypadek taki jak Rumunia, w której król Michał I zerwał więzy ze swą niemiecką dynastią i uczynił najstarszą córkę spadkobierczynią swoich praw. Co prawda władza de iure pozostała w rodzie Hohenzollern-Sigmaringen, którego zwierzchnik odcina się od spraw rumuńskich. Nie przeszkadza to księżnej Małgorzacie, używającej tytułu Kustosz Korony Rumuńskiej, w godnym wywiązywaniu się z obowiązków natury ceremonialnej, dyplomatycznej czy kulturalnej. Nie przeszkadza to także polskim monarchistom w przychylnym spoglądaniu w tym kierunku – dowód tego dostarczają poświęcone Rumunii wpisy na stronie My Reakcja, które na ogół spotykały się ze sporym zainteresowaniem i przychylnym odbiorem.

Po ósme, autor wspomina o podważaniu autorytetu monarchy istnieniem „innych królów de iure”.

Nie ma kogoś takiego jak alternatywni królowie z prawa, można co najwyżej wskazać na pretendentów bądź uzurpatorów, którzy wyszukują podstawy do uzasadnienia własnych roszczeń, podczas gdy legitymistyczne zasady podążają własnym biegiem.

Po dziewiąte, zdaniem autora: „W praktyce bowiem nie liczą się trzeciomajowe konstytucje, zapomniane koligacje rodzinne, odebrane tytuły i obalone dynastie”.

Nie sposób zgodzić się z takim poglądem tak na gruncie polskim, jak i w perspektywie europejskiej. Choć Konstytucja 3 Maja była projektem efemerycznym i nie doprowadziła do przywrócenia dziedziczności polskiego tronu, zapisała się na kartach historii jako element dziedzictwa polskiej monarchii i jako jedna z prób wyleczenia ustroju z elekcyjnych owrzodzeń.

Zapomniane koligacje rodzinne może i aktualnie nie odgrywają roli, a potencjalny król musi być przede wszystkich arystokratą ducha, nie krwi. Ale koligacje te mogą mieć ogromną wartość, jeśli jednak przyszły monarcha będzie takowe posiadał – „królewska międzynarodówka” przez wieki pozwalała zawierać korzystne sojusze i utrzymywać pokój.

Odebrane tytuły to ciekawe zagadnienie – tytuły nadawali zwłaszcza papieże, cesarze i monarchowie, a kto ma prawo je odbierać? Czy nadal istnieje taka instancja? Na pewno nie jest to żadna spośród znanych instytucji demokratycznych. Owszem, wiele rodów całkowicie zatraciło swoje dziedzictwo, splamiło imię, zaprzepaściło dawną chwałę, zszargało opinię spiskowaniem, donosicielstwem i niemoralnością, ale jaka istnieje podstawa by odbierać tytuły wszystkim innym, zwłaszcza tym, który nie zapomnieli, że nobles oblige? Arystokracja może się stać na powrót motorem napędowym życia społecznego i kulturalnego kraju. Wystarczy tylko wyciągnąć ją z lamusa historii i oczyścić z czarnych legend doby komunistycznej.

Po dziesiąte, autor uważa, że "W praktyce nie liczy się legitymizm i skrajny legalizm. Tylko autorytet władcy i realność jego władzy".

Aż prosi się o przytoczenie całego pocztu anty-monarchów, na ogół krwawych tyranów, których nazwiska krytycy monarchii przytaczają, kpiąc „a dlaczego oni nie byli królami?”. Rzecz dotyczy kwestii zasad – nie wystarczy włożyć korony na głowę by zostać królem. Karliści zwrócili by tu uwagę na legitimidad de ejercicio, czyli legitymizm wykonania władzy(5).

Po jedenaste, w konkluzji autor stwierdza, że: „bliżej mi do korwinizmu, że monarchie zbuduje młody człowiek otoczony gronem przyjaciół, który zyska poważanie ludzi i ogłosi się królem".

Choć idea króla-dziecka znana jest od wieków, a zbliżoną koncepcję odbudowy monarchii znajdziemy choćby u Jeana Raspaila(6), nam w XXI-wiecznej Polsce pozostaje życzyć sobie takiej młodzieży. Natomiast „ogłoszenie się królem” to zupełna aberracja – potencjalny monarcha co najwyżej może zostać „wykryty” na skutek posiadanych cech, przymiotów i dokonań. Nie będzie to karierowicz żądny zaszczytów i władzy, ale najwyższy sługa gotowy poświecić wszystko w służbie wspólnemu dobru. Korona stanowić będzie jedynie potwierdzenie jego statusu i Boskiej woli.

 

Tomasz Goździk

 

Przypisy:

(1) https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid02oDBBhrpnScBF6RyfoVAKoanFwjkhn9R48reDbxgiCnmCoMrsLrmqnt8hn9Gk3uz2l&id=100078640684810

(2) J. Bartyzel, Czym legitymizm jest, a czym nie jest, legitymizm.org, http://www.legitymizm.org/czym-jest-legitymizm

(3) M. Matuszewski, Czym jest monarchizm? w: A. Jakubczyk, M. Matuszewski, Dziedziniec tradycji, Częstochowa 2018, s. 25.

(4) Nt. prawowitej linii sukcesji do tronu Francji zob. http://www.legitymizm.org/poczet-krolow-francji-od-1793-roku

(5) Zob. J. Bartyzel, Nic bez Boga, nic wbrew tradycji, Radzymin 2014.

(6) Zob. J. Raspail, Sire, Dębogóra 2006.

Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka, Tomasz Goździk

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. PI Grembowicz pisze:

    Proponuję nie zajmować się takimi absurdalnymi, groteskowymi i paradoxalnymi pseudoproblemami (co sugeruje już powyższy tytuł) ludzi bez imienia i nazwiska (ze strachu!?); czyżby nie stać ich nawet na to!? Ależ mamy czasy! Zgroza.

    A przypominam: jest wojna. Real Life.

  2. Paleolog pisze:

    Legitymizm dla Polski to nic konserwatywnego. Ot, import z zagranicy, poza tym z brakiem jakichkolwiek podstaw prawnych bez żnorakich "wygibasów"

  3. Czemu tzw. "legitymiści" w przypadku Włoch i Niemiec uznają tytuły książąt-buntowników z okresu po upadku Hohenstaufów? 

    W składzie Starej Rzeszy, było tylko jedno 'regnum Teutonicorum' i jedno 'regnum Italiae'. 

    Poza tym już tradycyjnie, legitymizm ignoruje oczywistą uzurpację władzy w tzw. monarchiach dziedzicznych – normalnie i z początku władca był każdorazowo wybierany przez starszych czy wiec, tak było nawet w Ces. Rzymskim przez cały okres jego istnienia (z bizantyńskim włącznie), czy we wspomnianej już, Starej Rzeszy. 

    Prymarnej zasadzie elekcyjności monarchii nie przeczy wystąpienie szeregu władców z jednej rodziny, bo to nigdy nie zostało (i nie powinno być!) sformalizowane.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *