banner ad

François Souchal: „Wandalizm Rewolucji”

| 15 grudnia 2017 | 0 Komentarzy

Doniosłe wydarzenia z historii Francji lat 1789-1799 w literaturze, zależnie od światopoglądu, interpretowane są rozmaicie. W powszechnym użyciu znajduje się nazwa "Rewolucja francuska", choć patrząc z konserwatywnego punktu widzenia w drugim słowie brakuje przedrostka "anty". Niektóre opracowania dodają także przymiotnik "Wielka", choć w literaturze francuskiej częściej ma to na celu podkreślenie jej doniosłości aniżeli ogromu tragedii, jaka w rzeczywistości miała wówczas miejsce.

Zostawmy jednak zawiłości wokół słów, nie one bowiem stanowią sedno niniejszego tekstu. Chciałbym się skupić na aspektach rewolucji mniej znanych (szczególnie w Polsce), a zarazem pozwalających spojrzeć na ostatnie dziesięciolecie XVIII w. w historii Francji z zupełnie innej perspektywy.

Już "wstęp" książki wymienionej w tytule ujawnia pogląd autora na rewolucję, zostaje ona określona jako "kryzys", który doprowadził do "wielkiego zapóźnienia we wszystkich dziedzinach". Souchal, archiwista i historyk sztuki, z racji swoich zainteresowan przeanalizował osławione wydarzenia pod kątem architektury, malarstwa, rzeźby i wszystkiego, co składało się na dziedzictwo narodowe Francji.

U progu rewolucji Francja była krajem niezwykle bogatym i zasobnym w kunsztowne przedmioty. Być może, w dziedzinie sztuki, ludzkość wówczas znajdowała się u szczytu. Skąd więc nagłe, masowe szaleństwo, bunt przeciwko szeroko pojętemu pięknu? Autor dzieli się pewnym spostrzeżeniem, potencjalną przyczyną tychże zdarzeń "Francja (…) niejako przytłoczona nadmiarem swoich bogactw, co stało na przeszkodzie w drodze do odnowy. Z lenistwa zachowuje się wszystko, co istnieje, i trzeba wojen i rewolucji, aby zmusić człowieka do wyjścia z bezwładu i przystąpienia do twórczej pracy z konieczności zastąpienia tego, co zostało zniszczone" (s.18).

Ogół dewastacji bezcennych obiektów bywał nawet przedstawiany jako spisek arystokracji, która rzekomo chciała winą obarczyć rewolucjonistów, a przez to pokazać ich "barbarzyństwo". Oczywiście były to bzdury wyssane z palca, choć wśród "burzycieli dawnego ładu" znajdowali się także zdemoralizowani i pozbawieni skrupułów szlachcice, którzy zaślepieni ideologią dostrzegli w zaistniałej zawierusze własny zysk. Był to jednak raczej margines, Souchal przytacza wiele przykładów trwania przy swym szlacheckim dziedzictwie, przejawiającym się choćby w pokazowym niszczeniu pomniejszych elementów (jak herby), które miało zmylić przeciwnika, a zarazem pozwalało zachować właściwe dzieło w dobrym stanie. Także, demonizowany w propagandzie kler, w ogromnej większości pozostawał wierny swoim wartościom, często ukrywając ważne przedmioty religijne i nie zważając na groźbę utraty życia.

Z książki dowiadujemy się dalej, że za czasów ancient regime'u zabytki bardzo często poddawano kosztownym renowacjom, z zachowaniem wszelkich detali, a często nawet z wykorzystaniem zachowanych materiałów z minionych epok (s.27)! Jak widać "okrutnej monarchii" zależało na tym, by kolejne pokolenia miały szansę podziwiać kunszt artystów epok minionych. Jakże kontrastuje z tym wiele współczesnych inwestycji, z których zabytki wychodzą zmienione, uszkodzone czy wręcz całkowicie zniszczone na rzecz współczesnych, kiczowatych instalacji i rozwiązań.

W czasach Ludwika XVI Francja wciąż była godna miana "najstarszej córy Kościoła". Kościół był zarazem największym posiadaczem ziemskim (z racji ogromnej liczby klasztorów, kościołów, szpitali, przytułków etc.). Zgromadził on także w obiektach sakralnych niezliczone dzieła sztuki, których zlecanie dawało pracę najzdolniejszym artystom w kraju i poza jego granicami (s.35). Masowe niszczenie świątyń nie dość, że odbierało wiernym miejsce kultu, pochłonęło bezcenne obrazy czy rzeźby, to jeszcze odebrało pracę uzdolnionym ludziom, którzy wkładali serce w tworzenie arcydzieł ku czci Najwyższego, a także w ich konserwację.

W jednej tylko katedrze w Strasbourgu wandale zniszczyli 235 figur, nie wspominając o innych bezcennych elementach sprzed wieków (s.76). Słynna iglica, także rażąca jakobinów, została uratowana tylko dzięki sprytnemu fortelowi – ktoś podsunął pomysł nasunięcia na nią ogromnej czapki frygijskiej z czerwonej blachy! Obiekt budowany prze 270 lat został oszpecony w mgnieniu oka, rewolucjoniści nie mieli szacunku dla żadnych elementów "zabobonu". Turyści podziwiający dziś z zachwytem francuskie zabytki nie zdają sobie sprawy z tego, że obserwują zaledwie namiastkę dawnego ogromu i piękna.

Tak Souchal pisze nt. "ciemnych benedyktynów": "To właśnie oni podłożyli podwaliny pod nowożytną historię i erudycję – kolejny powód, by ich wytępić, wymazać z mapy wielkie ośrodki monastyczne, które utrzymywały na bardzo wysokim poziomie świetne tradycje zarówno w dziedzinie wiary, jak i intelektu" (s.95). Klasztory spotkały się ze szczególnym okrucienstwem rewolucjonistów, świadczyły one bowiem o intelektualnej i moralnej potędze katolicyzmu. Były także obiektami niewątpliwej urody. Takim właśnie klasztorem było królewskie opactwo Saint – Denis w Paryżu, perła w samym centrum Francji. Zakonnicy zostali wygnani, a ze skarbca wywieziono co najmniej sześć wozów wypełnionych kosztownościami!

Liczba obiektów sakralnych, które uległy zniszczeniu, sprzedaży czy dewastacji jest przerażająca. Francja obracana była w gruzy. Kościoły i klasztory masowo zamieniano na obiekty świeckie, wytwórnie saletry, czy też rozprzedawano za grosze spekulantom, którzy handlowali kamieniami pozyskanymi podczas rozbiórki. Istnym szaleństwem było usuwanie herbów z wszystkich miejsc, gdzie można było je spotkać: okładek książek, obrazów, rzeźb, tapet, wyposażenia kościołów etc. Uznano je za element podkreślający nierówność społeczną, z którą tak bardzo walczono. Zazwyczaj łatwiej było zniszczyć cały przedmiot, niż usuwać z niego lilie i inne symbole wkładając w to wysiłek. W ten sposób francuskie dziedzictwo narodowe zostało zubożone o niezliczone działa sztuki, zdobiące zamki, pałace i kościoły.

W całym niszczycielskim szale ciekawą postawą wykazał się niejaki Cambon, który wspaniałomyślnie uznał, że "należy zachować nawet obrazy przypominające nam rodzinę Bourbonów, która będzie wiecznie zasługiwała na naszą wdzięczność za to, że dzięki niej nienawidzimy królów" (s.130). Fanatyczna nienawiść ukierunkowana na symbole "zabobonu", wszelkie przedstawienia monarchów, portrety i popiersia, nagrobki i pomniki chciała zetrzeć w pył istotę Francji, tworząc z niej wyzwolone i wolne państwo pozbawione historii. Jednocześnie o całe zło obwiniano arystokrację, "bezdusznych wyzyskiwaczy" pozbawionych uczuć.

Nieliczni wnosili swój sprzeciw w kręgach rządowych, domagając się zachowania najważniejszych obiektów, nawet jeśli stanowią one pamiątkę po rządach Burbonów. Jednym z rzekomych obrońców był xiądz Gregoire który, zdaje się, bardziej rozczulał się nad losem roślin. Wiedząc o zapieczętowanej szklarni wypełnionej drzewkami pomarańczowymi zdecydowanie zareagował, obawiając się, że rośliny pozbawione wody zmarnieją. Tymczasem w tym samym czasie w całej Francji rozszalały tłum demolował dziedzictwo wypracowane przez minione pokolenia, będące owocem ciężkiej pracy, zaangażowania i poświęcenia.

W kwestii walki z arystokracją i ich feudalnymi rezydencjami Souchal sytuację odpowiednią jako przykład opisał na stronie 180. Do chetau w Saulcy należący do xiężnej Bauffremont, pod jej nieobecność, wtargnęło 400 wieśniaków niszcząc wszystko co tylko byli w stanie uszkodzić. Ta sama banda w następnych dniach krążyła po okolicy niszcząc wszelkie imponujące obiekty na jakie natrafiła. Ogromny zamek w Chantilly , siedzibę prastarego domu de Montmorency (posiadającego tytuł baronów od samego początku istnienia Królestwa Francji) ogołocono z wartościowych przedmiotów, zamieniono w więzienie, a ostatecznie zburzono. Był to ogromny cios dla francuskiej architektury, ale także dla stanowej tożsamości arystokracji.

Za czasów ancient regieme'u każda francuska rodzina szlachecka posiadała swoje archiwa, w których skrupulatnie przechowywano potwierdzenia szlachectwa, akty własności etc. Były to niesamowite zbiory, świadczące często o czynach i kondycji rodów na przestrzeni setek lat. Rzecz jasna, rewolucjoniści nie mogli tego znieść. Masowo palono księgi i dokumenty, które stanowiły nieocenione źródło wiedzy historycznej. Warto przywołać tu spalenie olbrzymiej skrzyni na placu Vendome, gdzie na stosie ułożono sześćset tomów genealogi poświęconej Orderowi Ducha Świętego i podłożono ogień, nie mal zacierając ślad po tysiącach wyniszczonych wcześniej rodzin szlacheckich. (s.312-313)

Po zburzeniu Bastylii pewien przedsiębiorca budowlany otrzymał zlecenie usunięcia gruzów aż po fundamenty. Wpadł na pomysł, by z pozostałości twierdzy wykonywać pamiątki "patriotyczne", małe podobizny budowli i inne przedmioty tego typu. Zyskały one status swoistej relikwii i w całej Francji były traktowane niczym obiekty sakralne!

Wyprzedaż dóbr z samego Wersalu trwała niemal rok. Katalog liczył około 20 tysięcy pozycji. Przedmiotem handlu padało wszystko, co prezentowało jakąkolwiek wartość. W przypadku dzieł sztuki i elementów wyposażenia, przyozdobionych królewskim symbolem lilii, kupujący musieli się zobowiązać do ich usunięcia. Co więcej, za zakupy płacono w asygnatach, które nieustannie traciły na wartości. To co monarchia gromadziła przez wieki rozzłoszczony motłoch zaprzepaścił w ciągu kilku lat…

Powyższy tekst ma charakter zalążkowy. Książka Francoisa Souchala jest bowiem tak bardzo zasobna w treść, iż ni sposób choćby wspomnieć o wszystkich problemach o jakich traktuje w krótkiej formie wypowiedzi. Za pomocą niniejszej quasi- recenzji chciałbym jedynie zasygnalizować problem, który rzadko podnoszony jest pod dyskusję, a który swą aktualność zachowuje do dziś. Nie tak dawno terroryści zburzyli starożytną Palmyrę w Syrii, obecnie wiele zabytków w Europie zachodniej cierpi na skutek ogromnych mas ludności napływowej, która nie wykształciła sobie szacunku do europejskiego dziedzictwa kulturowego (media informowały o murach katedry w Monachium, która zamieniły się w uliczny szalet).

A co z współczesną Polską? Choć kraj nie znajduje się w stanie wojny, czy rewolucji, nie jest też zalewany ludnością z obcego kręgu kulturowego, także tu można zaobserwować wiele niepokojących tendencji. Wskazał bym tu przede wszystkim na renowacje i odbudowy przeprowadzane w sposób kiczowaty, odbiegający pierwotnego charakteru obiektów. Dalej, niewłaściwa troska o dziedzictwo narodowe – poza granicami wciąż znajdują się niezliczone, skradzione obiekty, o zwrot których państwo nie zabiega z należytym uporem. Jest to jednak temat bardzo szeroki, z pewnością będzie on powracać na naszej stronie.

Tomasz Goździk

François Souchal, „Wandalizm rewolucji”, przełożył, posłowiem i komentarzami opatrzył Paweł Migasiewicz, Warszawa 2016

Tags: , , ,

Kategoria: Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *