+ Dr Artur Górski: Autorytet – służba i szacunek (1999)
Cóż to jest autorytet? To magiczne słowo, nieuchwytne, nienamacalne. Mimo, że w dzisiejszych czasach mówiąc o ziemskich autorytetach nie myśli się o Bogu, słowo to wciąż żyje i znaczy bardzo wiele, posiada konkretną treść.
Najprościej można powiedzieć, że autorytet oznacza powagę umysłową lub moralną, to bycie znamienitym w jakieś dziedzinie wiedzy czy działalności, to posiadanie wpływu i znaczenia. I to by wystarczyło, jeśli chodzi o prostą, krótką, definicję. Ale to za mało, by poznać istotę autorytetu, by wiedzieć, czym on naprawdę jest i jak działa, czy raczej – jak oddziałuje, szczególnie gdy dotyczy władzy.
Istota autorytetu
Rozszerzmy nieco powyższą definicję autorytetu pamiętając, że nie ma jakiejś jednej, obowiązującej definicji. Mogą mieć miejsce tylko próby zdefiniowania, czy opisania zjawiska, jakim jest autorytet.
Aby mieć autorytet, trzeba wprzód posiadać obiektywne cechy charakteru, umiejętności, walory umysłowe – ponadprzeciętne, a wręcz doprowadzone do optimum, które tworzą silną osobowość. Silna osobowość rodzi się w człowieku, który jest w pełni samodzielnym, niezawisłym indywiduum, aktywnym, twórczym. Z takiego człowieka musi emanować osobowość. Musi on mieć osobistą charyzmę.
Słowo autorytet, w języku łacińskim – auctoritas, tłumaczy się z jednej strony jako władza, wpływ, z drugiej zaś jako powaga moralna. Aby być autorytetem, w postępowaniu, w codziennym działaniu trzeba kierować się trzema wartościami moralnymi, stanowiącymi pewną nierozerwalną całość. Są to: prawda, sprawiedliwość i odpowiedzialność.
Można by postawić filozoficzne pytanie: cóż to jest prawda? Nie będziemy silili się na filozoficzną odpowiedź. Wystarczy w tym miejscu stwierdzić, że prawda jest przeciwieństwem kłamstwa, rozumianego nie tylko jako powiedzenie nieprawdy, ale także jako przyjęcie fałszywej postawy. Życie w prawdzie, to bycie prawdziwym w każdym calu, w myśli, w mowie i w uczynku. Zgoda z prawdą rodzi wiarygodność autorytetu.
Sprawiedliwość? Całe traktaty napisano na temat sprawiedliwości. My natomiast ograniczymy się do stwierdzenia, że jest to uczciwe przyznanie tego, co się komu należy, rzeczy lub racji. Sprawiedliwość możemy odnaleźć w osądach, w postępowaniu, w odpowiednim traktowaniu kogoś. Trzeba być sprawiedliwym i wobec siebie i wobec innych. Jest tylko jedna sprawiedliwość – oparta na prawdzie. I musi być egzekwowana odważnie, konsekwentnie, choćby to miało być bolesne.
Poczucie odpowiedzialności – to kolejny obowiązek moralny. Człowiek tylko wtedy może być autorytetem, jeśli nie uchyla się od odpowiedzialności, jeśli potrafi być osobiście odpowiedzialny za głoszoną prawdę i brać na siebie odpowiedzialność za innych, lub za coś. Człowiek odpowiedzialny jest sprawiedliwy wobec siebie i innych w tym sensie, że potrafi przyznać się do błędu i ponieść konsekwencje za swoje działanie, postępowanie. Człowiek odpowiedzialny to taki, na którym inni mogą polegać.
Dopiero zespolenie wartości osobowych i moralnych daje – dzięki łasce Bożej – pełnię autorytetu. A jeśli nawet ktoś stał się autorytetem, to niech pamięta, że bardzo łatwo można przestać nim być. Nie wystarczy być władzą, by mieć autorytet.
Autorytet jako zjawisko społeczne
Autorytet nie jest zjawiskiem pojawiającym się w społecznej próżni. Wręcz przeciwnie, jest zjawiskiem jak najbardziej społecznym ze wszystkimi tego konsekwencjami. Autorytetem można być tylko w oczach innych ludzi – to zasłużyć na miano autorytetu, to cieszyć się poważaniem innych, to być przez innych za autorytet uznanym. Być uznanym – to być kimś, z czyim zdaniem, decyzją lub postawą inni się liczą. Decyzję chcą dobrowolnie wykonać, a postawę naśladować. W autorytecie nie ma nic z przymusu. Uleganie jemu ma coś z fascynacji, z zauroczenia. Bowiem autorytet zawsze idzie w parze z wielkością, z tajemniczością, z mocą, której ludzie poddają się dobrowolnie, a czasem z ochotą.
Szukanie, kreacja autorytetu i poddanie się mu jest naturalną, wewnętrzną potrzebą człowieka. Jako istoty społeczne, żyjące w grupie, ludzie szukają wokół siebie punktu odniesienia dla swych poczynań, wypatrują wyroczni, przewodnika, kierownika, przywódcy, swoistego punktu koncentracji myśli, działań i uczuć. Prawdziwy autorytet władzy oparty jest na relacji wzajemnej miłości – władcy i rządzonych.
Czasem ludzie potrzebują pomocy i zwracają się o nią właśnie do autorytetu, gdyż do władzy opartej na autorytecie mają zaufanie i wierzą w jej pomoc. A autorytet nie powinien zawieść. Od tego, czy pomoc ta zostanie udzielona, czy osoby zostaną dobrze tj. odpowiedzialnie pokierowane, w znacznej mierze zależy trwanie autorytetu władzy. Bo skuteczność, zwycięstwa, zdrowe owoce konkretnej pracy budują autorytet, a następnie umacniają go, zaś wszelkie niepowodzenia, porażki, szczególnie gdy się powtarzają, z czasem mogą obniżyć autorytet.
Osoba nawet najbardziej moralna, aby być skuteczną w działaniu społecznym, musi być wsparta siłą fizyczną, czyli posiadać instrumenty do egzekucji swych decyzji. Nie wystarczy bowiem wydać mądre decyzje, trzeba jeszcze umieć i móc te decyzje wyegzekwować. W tym przypadku siła staje się fizycznym narzędziem autorytetu, a autorytet legitymizuje, usprawiedliwia siłę, staje się jej moralną podporą. Największą skuteczność można osiągnąć wtedy, gdy siłę autorytetu jednostkowego, osobowego wesprze się siłą autorytetu instytucjonalnego, urzędowego, gdy za osobą stoi instytucja urzędu lub godności, za instytucją tradycja, ta zaś wskazuje na Boże źródło autorytetu. Pod jednym wszak warunkiem: że w społeczeństwie autorytet, tradycja i Bóg mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
Dlaczego autorytety upadają
Ostatnie sto lat uwidoczniły jasno zwycięstwo odniesione przez suwerenność ludu, despotyzm mas i zasadę większości nad autorytetem. Ale destrukcja autorytetu zaczęła się znacznie wcześniej, z chwilą jego desakralizacji.
Dawnymi czasy autorytet ludzki był cząstką, namiastką autorytetu Bożego, z którego jakby wypływał, od którego brał moc i w imieniu którego oddziaływał. Dopóki autorytet Boga i człowieka (władcy) zlewał się w jedno w odbiorze społecznym, co najpełniej miało miejsce w średniowieczu, nie śmiano poddawać w wątpliwość autorytetów. Autorytet był świętym misterium, niepodważalnym, niekwestionowanym. Jako taki przysługiwał tylko nielicznym, wybrańcom Boga, czy to z racji urodzenia, czy też piastowanej funkcji.
Jednak wraz z tzw. postępem, gdy wiele tajemnic przestało być tajemnicami, gdy pojawiło się coraz więcej odpowiedzi na pytania „bez odpowiedzi”, człowiek uwierzył w siebie, w swój rozum, w jego potęgę. Zwyciężyło „myślenie naukowe” i „samostanowienie światopoglądowe jednostki”, które nie dopuszczało tajemnicy. Zjawiska niezbadane, nie dające się racjonalnie wyjaśnić, odrzucano. Odrzucając autorytet Boga, również poniżono autorytet Jego wybrańców. Było to ściśle związane z postępującą zasadniczą zmianą zapatrywań w społeczeństwie, które coraz szerzej nie chciało dłużej uznawać starych norm.
Jednak od autorytetów nie można uciec. Wręcz przeciwnie, gdy zabrakło autorytetów z nadania Bożego, pojawili się z nadania ludzkiego, bardzo liczni. Jednak ilość zawsze psuje jakość. Od kiedy przyjęto społeczne nadanie autorytetu jako jego wyłączne źródło, autorytet stracił swój fundament, stracił swoją moc i siłę. Jego kondycja stała się odzwierciedleniem kondycji społecznej. Czym bardziej chore współczesne społeczeństwo, tym mizerniejsze autorytety z siebie wydaje.
To tłumaczy coraz częstsze zjawisko, które możemy nazwać autodestrukcją autorytetu. Autorytet sam z siebie zaczął się wynaturzać, sam siebie zaczął podważać i kwestionować, gdy przestał służyć społeczeństwu, wspierać innych. Skoro władza przestała służyć ludziom, gdy zatraciła instynkt altruistyczny i narodowo-państwowy, wyalienowała się ze społeczeństwa. Oderwała się od niego, a znalazłszy się w społecznej pustce, nie gromadząc siłą przykładu, zaczęła skupiać siłą strachu. Gdy rządzący zaczęli nadużywać siły i budzić posłuch przez przemoc, zatracili prawdziwy autorytet. Nastąpił rozpad naturalnych więzów społecznych, powstały więzy mechaniczne, oparte na sztucznej hierarchii. Pozostała jeno namiastka autorytetu, o który przestano dbać.
Służba i szacunek
Wielu dostrzega kryzys autorytetu i szuka dla niego lekarstwa. Niewiele można zrobić bez gruntownej zmiany ludzkiego myślenia, bez zasadniczego przewartościowania społeczeństwa. Tego zaś nie da się przeprowadzić z dnia na dzień. Na to trzeba czasu i zbiorowej wytężonej pracy, a przede wszystkim dobrego przykładu z góry – ze strony władzy, która sama musi zacząć dbać o swój autorytet.
Są dwa słowa-klucze, które pozwalają otworzyć perspektywę odrodzenia autorytetu. Są to: służba i szacunek. Jak za chwilę zobaczymy, muszą one być oparte na zasadzie wzajemności.
Władza przede wszystkim musi szanować ludzi poddanych jej mocy. Winna otoczyć ich ojcowską opieką, pochylić się nad nimi z zatroskaniem. Ale troska władzy nie może oznaczać przejęcia przez nią całkowitej odpowiedzialności za ludzkie życie. Władza w dziele swej służby musi kierować się trzema zasadami społecznymi: zasadą wolności, zasadą dobra wspólnego i zasadą pomocniczości.
Zasada wolności oznacza wyrzeknięcie się przez władzę zbędnej przemocy, rezygnację z ucisku, poszanowanie wolności każdego człowieka. Władza musi uznać prawo człowieka do organizacji swojego życia na własny rachunek, do samodzielnego podejmowania decyzji, które jednak nie mogą wykraczać poza prawo moralne i stanowione. Człowiek bowiem jest zrodzony do wolności, która jest nie tylko jego prawem, lecz również obowiązkiem, ale zarazem musi pamiętać, że nie ma wolności absolutnej – jest tylko wolność do dobra.
Zasada dobra wspólnego oznacza, że jest ono udziałem wszystkich członków społeczności, choć w różnym stopniu, w zależności od zadań, zasług i warunków życia poszczególnych obywateli. Władza, która jest niezbędnym warunkiem istnienia dobra wspólnego, nie panuje nad nim, lecz mu służy. Czuwa nad tym, aby przez wzrost dóbr jednostkowych, w ostatecznej konsekwencji doszło do rozwoju dobra wszystkich osób. I odwrotnie – czuwa, aby dobro wspólne, które zawsze musi być godziwe, pozostawało całe i nieskażone, tj. brało pod uwagę dobro pojedynczych osób.
Zasada pomocniczości jest konsekwencją przyjęcia dwóch poprzednich zasad. Jest to służba władzy polegająca na świadczeniu ludziom „uzupełniającej pomocy”. Jest to pomoc doraźna, która ma miejsce tylko wtedy, kiedy jest naprawdę niezbędna, a jej zakres jest ograniczony. Dzięki takiej „pomocy dla samopomocy” ludzie, którzy nie mogli realizować swoich celów i zadań samodzielnie, po uzyskaniu wsparcia będą mogli to czynić.
Także zwykli ludzie muszą zrozumieć potrzebę szacunku dla władzy i nauczyć się służenia jej. Przede wszystkim jednak powinni odrzucić rodzący się w nich bunt, nieposłuszeństwo i sprzeciw wobec każdej władzy, zrezygnować z libertyńskiej swobody, która nie uznaje żadnych norm. Przez szacunek dla władzy trzeba wyrzec się zasady większości jako źródła jej autorytetu, a na powrót przyjąć zasadę Bożej delegacji autorytetu.
Ludzie muszą wspierać władzę w jej działaniach, to znaczy poddać się jej zarządzeniom, przestrzegać prawa i moralności Chrystusowej, które budują porządek społeczny i samo państwo. Nie może to być tylko bierne uczestnictwo w budowie dobra wspólnego. Ludzie muszą aktywnie wspierać rządzących przez samodzielne inicjatywy, przez codzienną pracę, ale także przez codzienną modlitwę za rządzących państwem. Dzięki modlitwie właśnie odrodzi się duchowa więź poddanych i władzy, z nią zaś zostanie odbudowany autorytet.
Dr Artur Górski
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka
Poznałem kiedyś, wiele lat temu, AG /+ MS/; był z wykładem o monarchizmie i "PFReL"/KZM, w moim przekletym mieście L. na DS. Pojawiła się wówczas w rozmowie taka myśl, aby połączyć idee konserwatyzmu i… nacjonalizmu.
Później AG został red. nacz. "NDz."
Stare czasy, owocne, ciekawe, minione, byłe.
RIP
Tak, Bóg nie musi martwić się o /swój/ Autorytet; człowiek musi, dlatego walczy – bezskutecznie: całe, swe, marne, dziadowskie życie.
To jest chyba jego text jeszcze ze starego nru "Pro Fide Rege et Lege"?!
Tak mi się coś kojarzy.