banner ad

Danek: Z Gauguinem na Tahiti (i gdzie indziej)

| 15 lutego 2023 | 4 komentarze

I oto raz jeszcze dryfujemy przez część roku, w której otacza nas albo śnieg i lód, albo plucha i szaruga. Oczywiście i ta pora, i jej aura mają swoje uroki. W tym roku jednak zamiast o nich, z jakiegoś powodu często myślę o Tahiti, dalekiej wyspie na ciepłych morzach. A ściślej – o obrazach Gauguina, bo to one są dla mnie oknem, przez które widać ten skrawek lądu wśród bezmiarów Oceanu Spokojnego.

Francuski malarz Paul Gauguin (1848-1903) wyprawiał się na Tahiti dwukrotnie. Pierwszy raz w 1891 r., by powrócić do Europy w roku 1893. Drugi raz w 1895 r. i pozostał tam do śmierci. Opuścił Europę, którą uważał za kontynent „zwyrodniałych ras” (jak wyraził się, spisując wspomnienia), wyczerpanych fizycznie i duchowo (1). W Maorysach z Tahiti odkrył ludzi żyjących w sposób jednocześnie bardziej naturalny i bardziej uduchowiony, niż Europejczycy (2). Zachwycony, mówił o „wielkości i głębi tahitańskiej tajemnicy” (3). Ale ten artysta uciekł też ze świata, gdzie sztuka stała się synonimem sztuczności, zbytku. Chciał przywrócić malarstwu funkcje „kultowe i dekoracyjne” (4). Te drugie wiązały sztukę z prawdziwym życiem, codziennym rytmem użytkowości, te pierwsze zaś z rzeczywistością zwykłe życie przekraczającą, z sacrum. Takie cechy miała sztuka średniowiecza, dlatego Gaugin wzorował swoje malarstwo na szczególnie dla niej istotnych formach witrażowych (5). Doszedł jednak do wniosku, iż „sztukę europejską można odrodzić tylko poza Europą, w kontakcie z pierwotną, nie skażoną cywilizacją naturą” (6).

Zanim odkrył Tahiti, krainą spełnionej utopii regresywnej, pierwotnej natury, wciąż tkwiącą w średniowieczu, była dla Gauguina Bretania, z jej chłopskim społeczeństwem, „zabobonami” i reliktami starożytnej cywilizacji celtyckiej. Tam uciekał z Paryża; pisał o niej: „Znajduję tu dzikość i prymityw. Kiedy stukam sabotami po granitowym brzegu – słyszę głuchy, matowy, potężny ton, którego szukam w malarstwie.” (7). Fascynował się „kamienną rzeźbą bretońską, archaiczną obyczajowością i folklorem Bretanii.” (8).

Od starożytności przejawia się w kulturze europejskiej to pragnienie ucieczki przed zepsuciem miejskiej cywilizacji do starszych, surowszych form życia, bo są one czystsze i zdrowsze. Przylgnęło do niego miano „mitu szlachetnego dzikusa”, używane ironicznie lub nie. Jego wyrazem jest już dzieło Tacyta „Germania” (9). Od czasów żyjącego w V wieku pisarza kościelnego Salwiana z Marsylii, który w swoich dziełach przeciwstawił stoczonemu moralną zgnilizną cesarstwu rzymskiemu nieskażone nią ludy barbarzyńskie, „mit szlachetnego dzikusa” pozostaje obecny w literaturze chrześcijańskiej. Epoka tzw. wielkich odkryć geograficznych sprawiła, że połączył się on z wizją „wysp szczęśliwych”, ponieważ umacniały go relacje podróżników o życiu egzotycznych społeczności wyspiarskich, które wcześniej nie miały żadnych kontaktów z europejską cywilizacją. Jak uznawali zachodni komentatorzy, czynnik wyspowego położenia ich ojczyzn, zapewniającego im przez wieki względną izolację od świata, walnie przyczynił się do zachowania przez nie czystości i uczciwości obyczajów. W epoce Oświecenia „mit szlachetnego dzikusa” był w Europie popularny jak nigdy wcześniej, niezmiennie głosząc swą tezę o wyższości społeczeństwa starszego, bardziej archaicznego, nad społeczeństwami nowocześniejszymi; może najbardziej wyrazistym przykład stanowi napisany przez Denisa Diderota (1713-1784) kontrowersyjny, lecz frapujący „Przyczynek do podróży Bougainville’a” (1771), mikropowieść o cechach traktatu społecznego (10). Jej akcja rozgrywa się właśnie na Tahiti.

Gauguin jest wielkim depozytariuszem „mitu szlachetnego dzikusa” w malarstwie, piewcą wysp szczęśliwych; a misję tę potwierdził własnym życiem. Apologeci kultury mieszczańskiej, traktujący garnitur i picie z porcelanowych filiżanek jako doczesne objawienie absolutu, a ich odrzucanie jako nieledwie atak na człowieczeństwo, od zawsze mają przeciw niemu tylko jeden kontrargument: powtarzają jak mantrę, że „mit szlachetnego dzikusa” jest jedynie projekcją znudzonych (wygodnym życiem wśród garniturów i filiżanek) europejskich intelektualistów, bo naprawdę społeczeństwa archaiczne wcale tak nie wyglądały. Dopiero antropolodzy XX wieku tacy jak Leo Frobenius (1873-1938) czy Claude Lévi-Strauss przy użyciu materiału empirycznego pokazali, że mit ów miał oparcie w rzeczywistości, nie składał się z wymysłów.

Tym, co najmocniej oddzieliło świat nowoczesny od świata tradycyjnego, było powstanie cywilizacji technicznej. Nowoczesna technika pożera i niszczy świat, a jednocześnie dehumanizuje samych ludzi, bo wkładając im swoje narzędzia do ręki, wpaja im przekonanie, iż wszystkim mogą zawładnąć, wszystko przerobić i pozmieniać, wszystko powielić w milionach egzemplarzy. Jej miłośnicy łudzą się, że w ten sposób dała nam wolność, podczas gdy gołym okiem widać, iż dla ogromnej większości ludzi przeistoczyła świat w małą i ciasną klatkę, w której każdy nasz krok jest kontrolowany, rejestrowany, standaryzowany, inwigilowany. Gdy człowiek może wykorzystać wszystko, cokolwiek znajduje w świecie, jako środek do realizacji dowolnego celu, jego duszę coraz bardziej opanowuje pustka. „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon.” (Mt 4,9). Część niemieckich konserwatystów miała rację, gdy przed II wojną światową rozpoznała demoniczny charakter nowoczesnej techniki. Nie była to z ich strony przesada.

Filistrzy i prole dzisiejszego społeczeństwa próbują nam wmówić, że „od cywilizacji technicznej nie da się już uciec”. Pewnie w czasach Gauguina też tak mówili. Ale to kłamstwo. Anno Domini 2023 nadal istnieją na Ziemi miejsca położone poza cywilizacją techniczną lub na jej odległych rubieżach, mimo całej jej pychy i agresji. Kto chce, może się tam udać, a nawet osiedlić, tak jak kiedyś Gauguin odpłynął z Europy na Tahiti.

Jednak nie każdy znajdzie siły na decyzję, by ze swoim całym dotychczasowym życiem przenieść się do dalekiego kraju, gdzie ludzie mówią obcym językiem, często należącego do odmiennego kręgu kulturowego. Ale dla wszystkich, którzy nie mogą udać się w odległe krainy, także istnieje droga. Gauguin ukazał ją wcześniej, gdy z paszczy stołecznego miasta-molocha uchodził do Bretanii i tam przebywał już w zupełnie innym świecie – świecie „zacofanej” wsi, niezabudowanych krajobrazów, przestworu ziemi, w którym człowiek może odnaleźć jedność z wszechrzeczą, ludowych obyczajów i „zabobonnych”, czyli żyjących tradycją chłopów. Dla kogo niemożliwą jest emigracja z kraju, dla tego zawsze możliwą pozostaje emigracja z miasta. Ale nie do jednej z podmiejskich miejscowości-sypialni, pospiesznie zabudowywanych i stanowiących formę agresji miasta przeciw wsi, odbierania jej samoistnego charakteru i wartości – lecz w interior, na prawdziwą prowincję. W każdym kraju istnieje wiele miejsc „zapomnianych przez czas”, peryferyjnych, przytulonych do gór czy lasów, zagubionych wśród pól, bagien, jezior. W Polsce ich liczba będzie rosnąć: w miarę, jak aspirująca młodzież wyjeżdża do wielkich miast, aby szukać upragnionego awansu społecznego w boksach zachodnich „korporacji”, prowincja pustoszeje i coraz większe obszary czekają na tych, którzy w ojczystym kraju chcą odnaleźć przestrzeń dla życia autentycznego, wolnego od nerwic nowoczesności.

Wreszcie dla każdego, kto z różnych względów w przewidywalnej przyszłości nie będzie mieć szansy osiąść w głuszy czy wrócić na wieś, pozostaje jeszcze program minimum, dostępny dla wszystkich. Znany protestancki teolog Wolfhart Pannenberg (1928-2014), uchodzący za konserwatystę, wypowiadał się krytycznie o „współczesnym personalizmie, który ucieka ze świata techniki w sferę życia prywatnego” (11). Taka orientacja była dla Pannenberga argumentem przeciwko filozofii personalistycznej, a dla mnie jest dowodem, że kierowanie się wskazaniami personalizmu może mieć sens. Jeśli inne miejsca pozostają dla ciebie na razie niedostępne, w przestrzeń wolną od cywilizacji technicznej i upadłej możesz przekształcić sferę swoich codziennych wyborów, działań i zachowań, gdziekolwiek żyjesz. To droga emigracji wewnętrznej, nie mniej godna polecenia, niż dwie wcześniej wymienione. Najważniejsze, byś odrzucił konformizm swoich znajomych i wbrew nim uznał, że bunt przeciw cywilizacji technicznej jest możliwy.

 

Adam Danek   

 

1. Władysława Jaworska, Gauguin. Tahiti, Warszawa 1974, s. 7.

2. Tamże, s. 7-8.

3. Tamże, s. 10.

4. Tamże, s. 3.

5. Tamże, s. 6.

6. Tamże, s. 3.

7. Cyt. za: tamże, s. 4.

8. Tamże.

9. Zob. współczesne wydanie: Tacyt, Germania, przeł. Adam Naruszewicz, Sandomierz 2009.

10. Zob. Denis Diderot, Przyczynek do podróży Bougainville’a, [w:] tenże, To nie bajka… Opowiadania, przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), Warszawa 1969, s. 32-101.

11. Wolfhart Pannenberg, Kim jest człowiek? Współczesna antropologia w świetle teologii, przeł. Danuta Szumska, Edward Zwolski, Paris 1978, s. 110. Być może przyczyna niechęci tego autora do personalizmu tkwiła nie tylko w jego modernistycznym podejściu do kultury, ale również w fakcie, że filozofia personalistyczna jest zasadniczo myślą katolicką.

 

Paul Gauguin, Mahana no atua (Dzień bóstwa), 1894

Kategoria: Adam Danek, Kultura, Myśl, Publicystyka

Komentarze (4)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. WMW pisze:

    Ubóstwianie wsi i krytyka miasta wieje komunizmem czy jakimś ruchem ludowym. Żaden to konserwatyzm. Konserwatysta to ten, który chce zakończyć urojoną "walką klasową" czy walkę pomiędzy stanami społecznymi. Osadnictwo to nie tylko wieś, a społeczeństwo stanowe to nie tylko kmiecie. To również miasta i miasteczka, dawne osady służebne niezwiązane z rolnictwem, okolice i zaścianki szlacheckie, osady rycerskie nie będące ani miastem, ani wsią, lecz wspólnotą szeregowych wojaków służących do obrony zamku. Czym innym było miasto w średniowieczu, a czym innym jest dzisiaj. Wcześniej był to rodzaj jednostki osadniczej, która tym się różniła od wsi, że przeważało w niej rzemiosło, a rolnictwo stanowiło dodatkowe zajęcie. Na wsi znowu przeważało rolnictwo, a rzemiosło stanowiło dodatkowe zajęcie. Miasto było zatem wspólnotą drobnych rzemieślników, a wieś wspólnotą drobnych rolników, a tzw. szlachckie okolice i zaścianki wspólnotami drobnych wojaków. Tradycyjne mieszczaństwo, tworzące bractwa cechowe i wspólnoty rzemieślnicze, było przecież w swoim duchu tradycyjne i konserwatywne. Było całkowitym przeciwieństwem liberalnej burżuazji z jej fabrykami i wielkim przemysłem. Ta liberalna burżuazja zniszczyła tradycyjne miasto, przekształcając wspólnotę rzemieślników w jedną wielką fabrykę obsługiwaną przez wywłaszczony lumpen-proletariat. Zniszczyła także wieś, przekształcając wspólnotę rolników w osiedle robotnicze (noclegownię), którego mieszkańcy codziennie jeżdżą do fabryki, którą nadal nazywa się miastem, a powinno "molochem". Konserwatysta nie walczy z miastem. Tylko dąży do przywrócenia tradycyjnego ustroju miast i w tym samym stopniu dąży do przywrócenia tradycyjnej i włościańskiej wsi jak i tradycyjnego dworu szlacheckiego. Tak samo jak konserwatysta nie walczy z państwem, a dąży do przywrócenia tradycyjnego ustroju państwa. Z miastem walczy tylko komunista, który po wybiciu szlachty szuka kolejnego "wroga ludu", a z państwem walczy anarchista. Świat nie jest jednolity, a jednostki osadnicze to nie tylko standardowe: wieś i miasto. 

  2. Brunon pisze:

    "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma". Te opisywanie szczęśliwych dzikusów i wesołego wiejskiego życia, najczęściej więcej mówiły nam o kulturze z której opisujący chciał uciec, niż faktycznie oddawały sytuacje w miejscach przedstawianych, Z drugiej strony jako mieszkaniec współczesnej podmiejskiej wsi mogę potwierdzić iż wolności u nas nieco więcej niż w mieście. Co do Tahiti (Polinezji) niewątpliwie pięknej okolicy i faktycznie na pierwszy rzut oka krainy nieco bardziej "wyluzowanych" ludzi, Gauguin przemilczał odbiegające odz obrazu fakty – np niedawne z punktu widzenia jego czasów składanie krwaych ofiar.  

  3. Slawianin pisze:

    @WMW

    Wręcz przeciwnie. Komuniści fascynowali się pojęciem "miasto, masa, maszyna" gloryfikowali cywilizację przemysłowo techniczą. Choć – trzeba przyznać – bywali też krytyczni i mieli ciekawe postulaty np. stworzenia miast-ogrodów przyjaznych ludziom (konkretnie myśl austromarsksizmu). To prawdziwi antykapitalistyczni konserwatyści byli przeciw wielkomiejskiej cywilizacji np. dystrybucjonista Chesterton.

    Miasta średniowieczne, tak samo jak i greckie polis już dawno nie istnieją. Były to odpowiedniki obecnych małych miasteczek i większych wsi a nie współczesnych milionowych molochów.

    @Brunon

    Nie koniecznie "dobry dzikus – pacyfista z wysp". Theodor Kaczynski ciekawie opisuje samą cywilizację miejsko-techniczną jako odbierającą mężczyźnie możliwość wolności realizowanej poprzez samodzielność i np. zdrową siłę i agresję. Polecam też teksty Ronalda Laseckiego

  4. Slawianin pisze:

    Polecam audycję z Radia Końca Świata zatytuowaną "Miasto Masa Maszyna"

    Niech tradycjonalistyczna wieś okrąży liberalne miasto i zniszczy je!

    zeno.fm/show/xradio-audycje/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *