banner ad

Danek: Retradycjonalizacja Kościoła inaczej

| 1 kwietnia 2020 | 4 komentarze

W​ kręgach konserwatywnych katolików panuje zgoda co do tego, że Kościół jest obecnie pogrążony w wewnętrznym kryzysie i jeżeli ma z niego wyjść, musi na powrót stać się krynicą tradycji wśród zamętu nowoczesnego świata. Całkowicie się z tym zgadzam. Problem w tym, że wspomniane środowiska, na ogół skupione wokół Mszy świętej w rycie trydenckim, wyobrażają sobie zwykle retradycjonalizację Kościoła jako proste odtworzenie modelu katolicyzmu z epoki po Soborze Trydenckim. Ważniejsze od pytanie, czy jest to możliwe, wydaje mi się pytanie, czy jest to w ogóle pożądane, biorąc pod uwagę, iż co najmniej nie wszystkie reformy trydenckie pozytywnie wpłynęły na Kościół. Wśród tych, które na pewno nie przyniosły mu korzyści trzeba wskazać zwłaszcza dotkliwe zubożenie liturgii – zniesienie wielu rytów i pozbawienie Kościoła skarbów liturgii średniowiecznej.

Wizję retradycjonalizacji Kościoła odmienną niż powrót do scholastycznego, perypatetyckiego, nadmiernie racjonalistycznego i jurydycznego stylu katolicyzmu z epoki potrydenckiej nakreślił ojciec Bede Griffiths (1906-1993), przedstawiciel nurtu w filozofii religii zwanego perennializmem, blisko związanego z innym nurtem filozoficznym – tradycjonalizmem integralnym. Ten katolicki mnich (najpierw benedyktyn, potem kameduła) spędził trzy i pół dekady jako misjonarz w Indiach, gdzie zakładał „chrześcijańskie aśramy” – po wcześniejszych dwóch dekadach życia monastycznego w Europie. W 1990 r. opublikował książkę „Nowa wizja rzeczywistości. Zachodnia nauka, wschodnia mistyka i wiara chrześcijańska” (1). W ostatnim rozdziale tego dzieła opowiedział się za powrotem Kościoła do dawnej, historycznej postaci, ale znacznie bardziej radykalnym, niż ten, jaki wyobrażają sobie miłośnicy Kościoła potrydenckiego.

Griffiths zwraca tam uwagę – zasadnie – że organizacja Kościoła, jaką znamy ani nie jest odwieczna, ani nie musi okazać się wieczna. Proponuje powrót Kościoła do struktury z V wieku, z silnymi patriarchatami. Z dzisiejszego punktu widzenia jawiłaby się nam ona jako znacznie bardziej zdecentralizowana, aczkolwiek z zachowaniem prymatu papieża. Cofnięcie się przez Kościół do takiej postaci pozwoliłoby przywrócić do jedności z Rzymem odłączone Kościoły wschodnie oraz wyznania reformowane. Te ostatnie przez minione kilkaset lat wykształciły sobie koncepcję duchowieństwa odmienną od katolickiej, zacierającą różnicę między duchownym a wiernym świeckim. Griffiths uważa, iż pojednanie się z Rzymem ułatwiłoby protestantom przywrócenie w Kościele katolickim większej liczby funkcji kościelnych, znanych z pierwotnej epoki jego dziejów: „W Nowym Testamencie nie ma ani episkopatu, ani kapłaństwa w dzisiejszych tych słów znaczeniach, z drugiej jednak strony występuje tam wiele innych stanów duchowieństwa. Św. Paweł mówi o apostołach i prorokach, wspomina także o ewangelistach, pasterzach, nauczycielach, pomocnikach i zarządcach. Tak właśnie przedstawia się struktura Kościoła w Nowym Testamencie i aby przebudować kapłaństwo, musimy do niej wrócić. Kontekst ten sugeruje, że duchowieństwo innych kościołów, w których nie istnieją stanowiska biskupów, mogłoby stać się integralną częścią całości Kościoła.” (2). Tę nową-starą strukturę uzupełniałyby wspólnoty katolików świeckich zorganizowane na wzór średniowiecznych klasztorów (3). Urzeczywistniłyby się w ten sposób koncepcje francuskich myślicieli katolickich epoki romantycznej, którzy projektowali różne rodzaje świeckich klasztorów: Louis Rousseau (1787-1856) chciał stworzyć „plemiona chrześcijańskie”, Hippolyte de La Morvonnais (1802-1853) – „gminy chrześcijańskie”, a Victor Calland (1806-1865) – „pałace społeczne” (lub „pałace rodzinne”); Calland próbował nawet przekonać do realizacji swoich projektów króla Ludwika Filipa.

Drugim zasadniczym punktem wizji Griffithsa było zachęcanie Kościoła, by zaczął czerpać z dziedzictwa kultur tradycyjnych. Jak zauważył, teologia Kościoła w jej obecnej postaci opiera się na pojęciach filozofii zachodniej, co hamuje i utrudnia akcję misyjną w pozaeuropejskich kręgach kulturowych. Wbrew poglądom wewnątrzkościelnych okcydentalistów nie są to jednak elementy nierozdzielne. Kościół w swej istocie pozostaje uniwersalny, a nie okcydentalny; powszechny, a nie zachodni. Wiedzę o Bogu i prawdy wiary można wyrażać przy użyciu zupełnie innych terminów filozoficznych. Rozwinięcie teologii katolickiej podbudowanej „myślą hinduską, buddyjską, taoistyczną czy konfucjanistyczną” (4) zwiększyłoby skuteczność ewangelizacji w licznych krajach azjatyckich, oczywiście po uzgodnieniu tych systemów z naszą wiarą, a więc usunięciu z nich treści, których nie da się z nią połączyć. Dodajmy od siebie, że podobne próby już wcześniej – w epoce „przedsoborowej” – podejmowali np. jezuici w Chinach w XVI i XVII wieku. Analogiczne propozycje wysuwa Griffiths w kwestii kościelnej liturgii, która powinna wzbogacić się „o muzykę i sztukę Azjatów oraz ludów Afryki” (5). Im więcej rytów, tym większe bogactwo Kościoła. Powiedziano tu już, że szkodliwym skutkiem Soboru Trydenckiego było odebranie katolikom tego bogactwa. Sugerowany przez Griffithsa „ryt indygenistyczny” (określenie moje) mógłby znaleźć zastosowanie przede wszystkim na terenach misyjnych, ale nie tylko tam. Wyrastałby z prastarych kultur, nie byłby zatem sztuczną konstrukcją podobną do Novus Ordo Missae. Ponadto Stolica Apostolska powinna uwolnić tradycyjne ryty, które z niezrozumiałych względów nie są obecnie dopuszczone do użytku, jak m.in. liturgia św. Germana.

Silniej związać katolicyzm z kulturami tradycyjnymi pozwoliłoby również wzmocnienie w Kościele pierwiastka żeńskiego. Większość z tych kultur ma bowiem charakter matriarchalny. Można tu przywołać konserwatywnego filozofa historii Johanna Jakoba Bachofena (1815-1887) i teorię rozwiniętą w jego głośnym dziele z 1861 r. (6), zgodnie z którą matriarchat stanowił niegdyś matrycę kulturową wspólną dla wszystkich ludów Europy. Griffiths odwoływał się w tym kontekście do znanej z taoizmu ontologii rzeczywistości jako manifestacji dwóch zasad: żeńskiej yin i męskiej yang. Ze swej strony dodajmy, że istotnie pierwiastki duchowości kobiecej i męskiej, yin i yang, mające jedno wspólne Boskie źródło, są zgodnie reprezentowane w starszych spośród poszczególnych tradycji duchowych Kościoła, na przykład w tradycji benedyktyńskiej odpowiednio przez św. Benedykta i św. Scholastykę czy w tradycji franciszkańskiej przez św. Franciszka i św. Klarę. Zmianę przyniosła potrydencka formacja religijna: dominujący wówczas, założony w XVI wieku zakon jezuitów jako pierwszy zakazał w swoich konstytucjach tworzenia żeńskiej gałęzi swojej rodziny zakonnej. Reafirmacja zasady żeńskiej w Kościele pozwoliłaby lepiej przybliżyć katolicyzm bardziej konserwatywnym społeczeństwom zamieszkującym świat i tym samym zwiększyć skuteczność akcji misyjnej w wielu miejscach na Ziemi. Griffiths opowiada się w tej kwestii za powrotem do poetyckich metafor starszego, przednowożytnego języka teologicznego, przypominając, że św. Anzelm z Canterbury tytułował Chrystusa naszą Matką, a w liturgii Kościoła syryjskiego mówi się o „naszej Matce, Duchu Świętym” (7). Uobecnieniem zasady żeńskiej jest jednak przede wszystkim kult maryjny (8). Pod tym względem trzeba docenić pontyfikat św. Jana Pawła II, który uczynił wiele dla wzmocnienia pobożności maryjnej w Kościele.

Czy retradycjonalizacja Kościoła w postaci nakreślonej przez Griffithsa ma szanse urzeczywistnienia? Obecny Ojciec Święty wydaje się bardziej niż jego poprzednicy zdolny przeprowadzić takie zmiany. Od początku swego pontyfikatu przywiązuje dużą wagę do ludowych form pobożności, a wydana przez niego niedawno adhortacja apostolska „Querida Amazonia” dowodzi, że rozumie znaczenie kultur tradycyjnych dla Kościoła.

Kto wie, może papież Franciszek okaże się jeszcze tradycjonalistą, aczkolwiek nie będzie to tożsame z realizacją życzeń przykościelnej subkultury „tradsów”.

 

Adam Danek

 

1. Polskie wydanie: Bede Griffiths, W poszukiwaniu najwyższej świadomości. Zachodnia nauka i wschodni mistycyzm ku nowej wizji rzeczywistości, przeł. Krzysztof Chudziński, Bydgoszcz 1995.  

2. Tamże, s. 312.

3. Tamże, s. 313.

4. Tamże.

5. Tamże.

6. Johann Jakob Bachofen, Matriarchat. Studium na temat ginajkokracji świata starożytnego podług natury religijnej i prawnej, przeł. Robert Reszke, Warszawa 2007.

7. Bede Griffiths, W poszukiwaniu najwyższej świadomości, s. 314-315.

8. Tamże, s. 315.

 

Bede Griffiths OSB

Kategoria: Adam Danek, Publicystyka, Religia, Społeczeństwo, Wiara

Komentarze (4)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Ernest Mecklinger pisze:

    Drobna uwaga, teorie Bachofena odnośnie matriarchatu zostały raczej obalone przez późniejszych antropologów którzy doszli do wniosku, że matrylinealizm czy matrylokalizm nie są wcale przejawem silniejszej pozycji kobiet w społeczności, a jego teoria rozwoju społeczeństw jest dość lamarkistowska (ewoucja w ramach ściśle określonego wzoru, ten sam błąd popełnił Marks).

    Zaś co do kultur innych niż europejska i uznawania ich znaczenia świetnym i chyba możliwym do zaakceptowania przez "tradsów" przykładem może być Pius XII ze swoimi instrukcjami dotyczącymi szacunku wobec przodków w konteście chińskim, czy jego poprzednik oficjalnie aprobujący wizyty katolików japońskich w Yasukuni jako wyraz patriotyzmu. 

  2. Kolejny świetny tekst tego autora!

    Niestety co do obecnego Papieża, jest on bardzo niezdecydowany w swej wizji Kościoła we współczesności. Z jednej strony potrafi docenić piękno ludowych tradycji (Querida Amazonia); a z drugiej nie ustaje w też w próbach budowy zgniłych kompromisów z dekadencją Zachodu (Komunia dla rozwodników).

    Powiela błędy Pawła VI, z resztą Franciszek nie kryje, że to jego ulubiony poprzednik.

  3. Marcin Śrama pisze:

    ,, Im więcej rytów, tym większe bogactwo Kościoła. Powiedziano tu już, że szkodliwym skutkiem Soboru Trydenckiego było odebranie katolikom tego bogactwa''

    Jakim cudem? Przecież na mocy Bulli ,,Quo primum tempore'' Piusa V zachowano lokalne ryty tam ,,gdzie praktyka odprawiania Mszy Świętej w inny sposób była przyznana ponad 200 lat temu wraz z jednoczesnym utworzeniem i zatwierdzeniem Kościoła przez Stolice Apostolską oraz te, które zachowały podobny zwyczaj nieprzerwanie przez okres nie mniej niż 200 lat''. Dowodem na to, że słowa te nie były jedynie pustą deklaracją jest to, że ryt lyoński, ambrozjański, mozarabski czy dominikański przetrwały wiele lat po Soborze Trydenckim. Ten pierwszy zniknął dopiero po Soborze Watykańskim II, pozostałe natomiast w XX wieku zostały zreformowane i funkcjonują do dziś, choć oczywiście w różnych środowiskach tradycjonalistycznych nadal Msze Święte są odprawiane w ich klasycznej formie. Wiele innych rytów zaniknęło natomiast na długo przed Soborem Trydenckim, nie w sposób zatem stwierdzić, że ów Sobór odebrał katolikom jakiekolwiek bogactwo rytów, przecież również ryt mozarabski był bliski zaniknięcia na wiele lat przed Soborem, ale przetrwał tylko dzięki kardynałowi Franciszkowi Jimenez de Cisneros.

    Skądinąd należy zaznaczyć, że likwidacja możliwości wykorzystywania rytów nowszych niż 200-letnie oraz zablokowanie tworzenia nowych rytów jest nadzwyczaj logicznym następstwem reformacji, gdyż można sobie wyobrazić, że na niektórych obszarach mogłyby zacząć powstawać lokalne ryty Mszy Świętej łączące elementy nabożeństw katolickich i protestanckich, mogące zawierać rozliczne pochodzące z protestantyzmu teologiczne błędy.

  4. Paweł Żabicki pisze:

    Cóż, o "rycie indygenistycznym" w wykonaniu o. Bede Griffithsa opowiadała kiedyś s. Michaela Pawlik OP, która miała okazję uczestniczyć w odprawianych przez niego liturgiach. Delikatnie mówiąc, nie wyglądało to dobrze. Zresztą można znaleźć w Internecie archiwalne zdjęcia z tych wydarzeń.

     Co do swoiście rozumianej inkulturacji w liturgii w ogóle, to już "Sacrosanctum Concilium" daje w tym względzie pole manewru konferencjom biskupim, co następnie znalazło swoje odzwierciedlenie w Novus Ordo Missae. Nawet jeśli NOM jest tworem sztucznym, to i tak idealnie nadaje się jako "matryca" pod wszelkie adaptacje/innowacje: plemienne, kulturowe, subkulturowe, wspólnotowe, i duszpasterskie. Niejako "klinicznym" przypadkiem jest zhinduizowany NOM, który był na przykład odprawiany podczas uroczystości beatyfikacyjnych Matki Teresy z Kalkuty. Również w Ameryce Południowej mieliśmy do czynienia z podobnymi aberracjami, co opisuje choćby x. Michał Poradowski w broszurce "Źródła współczesnego ekumenizmu i Trybalizm". Tak więc nie potrzeba, aby nowe ryty mszalne wyrastały naturalnie z prastarych kultur (choćby na terenach misyjnych), wystarczy odpowiednio "przetworzony" nowy mszał. Choć mamy oczywiście tutaj wyjątek, jakim jest mocno taneczny ryt zairski, rzeczywiście stworzony dla potrzeb misyjnych praktycznie od nowa na bazie zwyczajów tamtejszych plemion.

    Powyższe przykłady, które można mnożyć w nieskończoność, potwierdzają tylko, że zbytni pluralizm liturgiczny zamiast do świętości liturgii i jedności w różnorodności, prowadzi współcześnie do anarchii, synkretyzmu, poganizmu i panteizmu.

    Z drugiej strony, mamy pozytywne przykłady inkulturacji po Soborze Trydenckim, na przykład tzw. "polskie" Msze, obficie okraszone nabożnymi pieśniami ludowymi.

    Na koniec trzeba powiedzieć, że budzi zdziwienie sympatia Autora artykułu – którego teksty niegdyś kształtowały wielu z nas – wobec koncepcji zagubionego modernisty, jakim był o. Bede Griffiths. Bywa i tak.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *