banner ad

Danek: Kessler – Piłsudski – Hitler

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. zwyczajowo wiążemy, nie do końca słusznie, z powrotem do kraju Józefa Piłsudskiego i objęciem przez niego władzy. Wtedy to wraz z byłym komendantem I Brygady przybył do Warszawy – jak się okazało, na krótko – hrabia Harry Kessler. Rolę tego niemieckiego arystokraty w pierwszych tygodniach życia odrodzonej Polski demonizowano i wtedy, i później, a celowali w tym politycy, dziennikarze i publicyści spod znaku Narodowej Demokracji.

To właśnie Kessler na polecenie ministerstwa spraw zagranicznych w Berlinie uwolnił Piłsudskiego i pułkownika Kazimierza Sosnkowskiego z twierdzy w Magdeburgu, w której byli więzieni od 1917 r., po czym przewiózł ich do polskiej stolicy. 20 listopada przyjechał ponownie i następnego dnia uzyskał akredytację jako poseł niemiecki przy Tymczasowym Naczelniku Państwa. Pełnił tę funkcję do 15 grudnia, kiedy to rząd Jędrzeja Moraczewskiego zdecydował się zerwać nawiązane zaledwie przed miesiącem stosunki dyplomatyczne z Niemcami. W tym czasie w Warszawie nie rezydował przedstawiciel żadnego innego państwa, a polskiego rządu nie uznawała ani Francja, ani Wielka Brytania, ani Ameryka, ani Włochy.

Wydarzenia te dostarczyły przeciwnikom Piłsudskiego i jego obozu pretekstu do oczerniania ich jako „germanofili”, a co większym fantastom wśród nich pożywki do snucia koszałków-opałków o tym, że „Piłsudski był niemieckim agentem” (co po 1989 r. latami powtarzało paru prawicowych mitomanów), zaś Kessler kimś w rodzaju jego oficera prowadzącego. Znacznie liczniejsi krajowi okcydentaliści, nie posuwający się do tego typu teorii spiskowych, nieustannie rozdzierali jednak szaty, że obecność posła Kesslera w stolicy kompromituje Polskę w oczach mocarstw Ententy, którym powinniśmy się bezwzględnie podporządkować, ponieważ to one będą decydować o nowym przebiegu granic, a zwłaszcza w Europie Środkowej i Wschodniej, gdzie dotychczasowy układ terytorialny całkowicie przestał istnieć; ponieważ zwyczajem zwycięzców będą się teraz mścić na pokonanych państwach centralnych – i jeśli, nie daj Boże, potraktują Polskę jako sojusznika Niemiec z okresu wojny albo choćby państwo nadmiernie w ich oczach proniemieckie… Czas miał szybko pokazać, jak słabe podstawy miało przekonanie, że Ententa wykreśli nową mapę Europy według własnego widzimisię, a pozostałe narody będą się musiały temu kornie poddać. I jak krótkowzroczna jest zawsze polityka zagraniczna „na kolanach”, którą wtedy postulowali polscy politycy zasiedziali w Paryżu, a która w późniejszych dziejach miała powrócić z generałem Sikorskim, a potem z obozem postsolidarnościowym. Tymczasem jednak opozycja bez przerwy urządzała demonstracje pod siedzibą poselstwa niemieckiego w hotelu Bristol, przeciwko czemu hrabia Kessler złożył w końcu oficjalny protest na ręce Naczelnika Państwa. Spór ogarnął nawet sam gabinet Moraczewskiego. Rząd wahał się między polityką prozachodnią a przyjęciem przez Polskę statusu państwa neutralnego. Wiceminister spraw zagranicznych Tytus Filipowicz, choć należał do kręgu pretorianów Józefa Piłsudskiego i miał przeszłość „twardego” aktywisty z okresu wojny (1), opowiadał się za tą pierwszą. Sprzeciwiając się obecności Kesslera w Warszawie, podał się w końcu do dymisji i w ten sposób ostatecznie nakłonił rząd do wydalenia niemieckiego posła z Polski.

W rzeczywistości Kessler nie miał żadnych związków z Sekcją III B w Wielkim Sztabie Generalnym, czyli z niemieckim wywiadem, którym kierował Walter Nicolai. Większą część I wojny światowej przesłużył jako dyplomata w poselstwie niemieckim w Bernie. W czerwcu 1935 r., krótko po śmierci marszałka Piłsudskiego, Kessler opublikował w prasie wspomnienie, opisujące okoliczności, w jakich go poznał. Miało to miejsce w 1915 r. na froncie wołyńskim, w ziemiance pod Koszyszczami. Kessler był wówczas oficerem łącznikowym przy armii austriackiej. Samo spotkanie tak zapamiętał: „Po raz pierwszy odwiedziłem Piłsudskiego w dniu 29 października w towarzystwie austriackiego komendanta odcinka kawaleryjskiego hr. Lasockiego. Spotkaliśmy skromnego człowieka, ubranego po cywilnemu, w szary, wełniany sweter, podczas gdy otaczający go Polacy, nawet w tym lesie, w zwykłej ziemiance i na froncie, umundurowani byli nieco fantastycznie. Piłsudski był zamknięty w sobie, trzeźwy, ale charakteryzował go pewien mistyczny wyraz, kiedy była mowa o Polsce. Wydawał się wtedy jakby zmęczony, wcześnie postarzały, nie po wojskowemu się trzymający, miał jednak szczególnie piękne, głębokie, energiczne lub nagle bardzo miękkie i młode oczy. Budowa i wyraz twarzy przypominająca Dostojewskiego, czy Nietzschego. Wobec eleganckiego i zdyscyplinowanego światowca Lasockiego – sprawiał wrażenie uduchowionego i prawie proletariusza.” (2). Opis ten zdradza zmysł obserwacyjny Kesslera, który później miał go uczynić wziętym pamiętnikarzem.

Jeden fragment jego relacji do dziś bywa wskazywany jako dowód, że Marszałek był „zdrajcą”, „agentem” i tak dalej. Kessler opowiada: „Piłsudski wypowiedział przede mną dość otwarcie swoje cele. Podkreślał, że połączenie Galicji z Kongresówką jest konieczne, nawet nie do uniknięcia; rezygnował jednak z wszelkich pretensji do Prus Zachodnich, czy też większej części Poznańskiego. Przynajmniej jeśli chodzi o niego i obecne pokolenie. Co późniejsze pokolenia podejmą, nie da się przewidzieć, ani też nie da się przewidzieć, co się stanie, gdy Niemcy zostaną pokonani i koalicja Prusy Zachodnie Polsce zechce ofiarować. Dla niego jednak jest sprawą główną, aby Niemcy i Polacy zapomnieli o swojej starej nieprzyjaźni, a nawet nauczyli się przyjaźnie współpracować jako sąsiedzi, którzy wreszcie zmądrzeli.” (3). Przebieg tej rozmowy znamy tylko z relacji Kesslera, niemniej nie zamierzam tu kwestionować jej prawdziwości. Krytykanci Piłsudskiego wyciągają przytoczone słowa jako dowód, że oddał Niemcom Poznań, oddał Niemcom Wielkopolskę, oddał Niemcom zabór pruski, jakby w październiku 1915 r. Piłsudski mógł rozdawać i zabierać mocarstwom prowincje i terytoria wedle własnego uznania. W rzeczywistości w chwili, kiedy komendant I Brygady rozmawiał z Kesslerem, cesarskie Niemcy były u szczytu powodzenia, przynajmniej na wschodnim teatrze wojny światowej, obejmującym obszar, który dziś nazywamy często Europą Środkowo-Wschodnią. Wskutek udanej ofensywy gorlickiej w maju Niemcy przełamali front i z pomocą Austrii wyparli wojska rosyjskie z ziem polskich, gdzie nie wróciły już do końca wojny. Było oczywiste, że w krótkie perspektywie czasowej o nowym ładzie we wschodniej Europie przesądzi przede wszystkim stanowisko Berlina, który zabór pruski traktował jako integralną część własnego państwa. Należało się starać o rozwiązanie w tym położeniu optymalne dla Polski. Ale zarazem pamiętać, że wojna się nie zakończyła, a fortuna wojenna kołem się toczy – i dlatego, co trzeba podkreślić, Piłsudski swoje stanowisko wyartykułował wariantowo.

Już w roku 1915 w rozmowie, bądź co bądź, z reprezentantem strony niemieckiej ograniczył rezygnację z zaboru pruskiego wyłącznie do bliskiej przyszłości, zastrzegając, że w dalszej przyszłości Polska może podjąć starania o jego odzyskanie. Choć nie umilkły jeszcze fanfary po wielkich zwycięstwach Niemców na froncie wschodnim, brał też pod uwagę – i wyraźnie to powiedział – że Rzesza ostatecznie przegra wojnę z Ententą i wówczas zabór pruski także może powrócić do Polski. Zatem równie dobrze, co ze sposobu przedstawienia przezeń kwestii Wielkopolski, dowód insynuowanej zdrady można by robić z faktu, iż rozmawiając z Kesslerem, Piłsudski nie wspomniał w ogóle o ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej – choć wiadomo, że częścią Polski najdroższą jego sercu zawsze była Wileńszczyzna i później, w okresie walk o granice już jako Naczelnik Państwa i Naczelny Dowódca Wojska Polskiego poświęcał się sprawie jej odzyskania nawet kosztem innych frontów, gdzie sytuacja była nie mniej niebezpieczna. W istocie bowiem w 1915 r., kiedy toczyła się rozmowa w wołyńskiej ziemiance, Niemcy sami nie mieli żadnej koncepcji zorganizowania ziem wschodnich. Dopiero w 1918 r. podjęli fatalnie spóźnioną próbę utworzenia królestwa Litwy z królem Mendogiem II na tronie. Gdyby działali, kiedy był na to właściwy czas, to może Litwa nie wyszłaby z I wojny światowej jako rządzona przez plebejskich nacjonalistów republika, która natychmiast przystąpiła do walki z ziemiaństwem, czyli w praktyce z polskim żywiołem narodowym, polskim stanem posiadania i polskimi wpływami kulturowymi.

Ktoś mógłby zapytać, jaki sens miało nawiązywanie stosunków dyplomatycznych z państwem, które jeszcze niedawno okupowało ziemie polskie – w dodatku w chwili, gdy przegrało wojnę i skapitulowało. Sprawy nie przedstawiały się jednak tak prosto. W momencie, kiedy Niemcy podpisywali akt kapitulacji w lasku Compiègne, w części Królestwa Polskiego administrowanej przez niemieckie Generalne Gubernatorstwo Wojskowe w Warszawie ciągle stacjonowało osiemdziesiąt tysięcy żołnierzy, z czego dwanaście tysięcy w samej stolicy. Tworzone od 1917 r. Wojsko Polskie (przez Niemców nazywane Polnische Wehrmacht) osiągnęło do tej pory stan liczebny nieco większy od jednej pełnej dywizji. Gdyby zatem Berlin wykazał polityczną wolę „opanowania sytuacji”, czyli zlikwidowania polskiej niepodległości, miałby spore szanse powodzenia, nawet wykorzystując siły pozostałe w samej tylko Kongresówce. Że była to realna perspektywa, dowiódł przykład Łotwy w 1919 r. (pucz Bermondta-Awałowa). A przecież tuż za wschodnią granicą Królestwa stały jeszcze ogromne, zdyscyplinowane mimo klęski swego państwa, niemieckie wojska Ober-Ostu: czterysta tysięcy żołnierzy podporządkowanych Naczelnemu Dowództwu w Kownie.

Najpilniejszym warunkiem życia niepodległej Polski było zdjęcie z niej tej żelaznej obręczy – jak najszybsza ewakuacja niemieckich oddziałów z Królestwa do Rzeszy oraz zabezpieczenie kraju przed groźbą przemarszu Ober-Ostu do Niemiec przez jego terytorium. Piłsudski zdołał tego dokazać, nawiązując łączność z rządem w Berlinie za pośrednictwem posła Kesslera i nie próbując występować w tych kontaktach z pozycji siły czy odgrywać roli zwycięzcy wobec pokonanego, do czego sprowadzałoby się obcesowe robienie z Polski państwa „sprzymierzonego z Ententą”. Ustalono, że tranzyt Ober-Ostu odbędzie się linią kolejową przechodzącą przez Prusy Wschodnie i ominie terytorium Królestwa. Wykorzystywanie przez opozycję obecności niemieckiego posła w Warszawie jako powodu do ataków na rząd i Naczelnika Państwa zakrawało więc na nonsens, jeśli nie na antypaństwowe warcholstwo. Trafnie wypunktował to Jędrzej Moraczewski, gdy  marcu 1923 r. relacjonował wydarzenia z krótkiego okresu swojego premierostwa: „Zarzucają memu rządowi sprowadzenie Kesslera do Warszawy – zupełnie niesłusznie. Było to wtedy koniecznym ze względu na kilka[set] tysięcy zrewoltowanych Niemców cofających się z Ukrainy i Wschodu. Zawarliśmy z Kesslerem bardzo korzystną umowę, mianowicie, że masy te będą kierowane na Grajewo i do Polski nie wtargną. Zaraz po podpisaniu tej umowy wręczyliśmy Kesslerowi jego listy uwierzytelniające, czym zmusiliśmy go do wyjazdu z Warszawy 15-go, zdaje mi się, grudnia. Prócz tego dzięki niemu nabyliśmy olbrzymie ilości materiału wojennego za bezcen. Całe baterie na przykład kupowaliśmy za kilkaset marek.” (4).

Na wspomnienie zasługują okoliczności towarzyszące schyłkowi życia hrabiego Kesslera. Przygotowywał on dwutomowe wydanie swoich pamiętników. Pierwszy tom został wydrukowany w 1935 r., ale skonfiskowała go hitlerowska cenzura. Sam autor przezornie wyjechał z Niemiec jeszcze w 1933 r., wkrótce po przejęciu władzy przez NSDAP. Zmarł na emigracji we Francji w 1937 r.

Śmierć Kesslera na uchodźstwie była symptomatyczna dla losów ludzi starego reżimu i, szerzej, konserwatywnych elit pod rządami Hitlera. Początkowo przywódca nazistów wykonywał gesty pod adresem różnych środowisk politycznych, starając się je przynajmniej czasowo pozyskać lub choćby zneutralizować. Dotyczyło to również konserwatystów, jeszcze w 1932 r., za kanclerstwa generała Kurta von Schleichera, snujących przecież plany niedopuszczenia hitlerowców do władzy drogą antydemokratycznego przewrotu i (ponownej) delegalizacji NSDAP. Dlatego Führer pozwolił na zorganizowanie pod przewodnictwem prezydenta Paula von Hindenburga monarchistycznej demonstracji podczas uroczystego otwarcia w kościele garnizonowym w Poczdamie obrad Reichstagu (po spaleniu jego berlińskiego gmachu na polecenie Hitlera i przeprowadzeniu nowych wyborów parlamentarnych). Jej doskonały opis pozostawił nam naoczny świadek, ówczesny poseł polski w Berlinie, Alfred Wysocki: „21 marca 1933 roku przejeżdżaliśmy przez przybrane flagami miasto. Na wielu domach powiewały dawne, o cesarskich barwach chorągwie. Kościół otoczony był brunatną policją. Państwowej policji ani śladu. Gdy zajęliśmy już miejsca na trybunie, tuż koło chóru, zabrzmiały głośne fanfary i do kościoła wszedł prezydent Hindenburg, przepasany Wielką Wstęgą Czarnego Orła, nadanego mu przez cesarza Wilhelma II, podpierając się laską, z buławą marszałkowską za pasem, barczysty, wódz armii, która teraz w jego oczach się odradzała. Dochodząc do miejsca, gdzie stał duży pusty fotel z koroną cesarską na poręczy, fotel, na którym siadywał cesarz biorący udział w nabożeństwach, marszałek stanął na baczność, pikielhaubę włożył przepisowo pod ramię i złożył swym berłem marszałka głęboki ukłon przed pustym fotelem! Hołdowniczy ów gest spodobał mi się. Przynajmniej ten człowiek nie chce kłamać. Na ukłon marszałka odpowiedział były następca tronu, również stojąc na baczność w bogato szamerowanym mundurze huzarów śmierci, w otoczeniu żony, dzieci, braci. Wszyscy oni dzięki Hindenburgowi odzyskali większą część swoich majątków skonfiskowanych przez pierwszy rząd socjalistyczny. Za Hindenburgiem kroczyła gromada przedstawicieli nowych Niemiec. Jakżeż jednak niepozornie wyglądali przy nim Hitler, znów po cywilnemu, Goebbels, o żydowskich rysach twarzy, Hess i inni. Wśród nielicznych zaproszonych gości zauważyłem w galowych mundurach i dekoracjach cesarskiej armii marszałka von Mackensena, von Seeckta i kilku innych wyższych byłych oficerów. Różnica między tymi dwoma światami, które spotkały się w kościele, była tak rażąco wielka, że nie chciało się wierzyć w szczerość i trwałość aliansu, jaki zapowiadał nazajutrz organ Hitlera »Völkischer Beobachter« oraz dzienniki prawicowe: »Dzisiaj Prusy, duch pruski, tradycje pruskie objęły znowu kierownictwo spraw niemieckich«. Pozory istotnie były takie. Po posiedzeniu Reichstagu wstrzymano np. na chwilę nasz odjazd, bo Hindenburg poszedł złożyć wspaniałe wieńce na grobach dwu swoich władców (…). W czasie tego hołdu artyleria armii rzekomo republikańskiej oddała 21 strzałów.” (5).

Jeszcze za republiki weimarskiej do partii hitlerowskiej wstąpił książę August Wilhelm Hohenzollern, czwarty syn cesarza Wilhelma II, zwany Auwi. Na wszystkich demonstracjach NSDAP paradował w mundurze partyjnej milicji. Błaznowanie księcia Auwi w brunatnej koszuli sprawiało równie ponure wrażenie, co błaznowanie Ludwika Filipa Burbona, księcia orleańskiego, jako Filipa Égalité w jakobińskim Konwencie podczas rewolucji francuskiej – zwłaszcza w kontekście wydarzeń, jakie rozegrały się rok po demonstracji w Poczdamie. Podczas „nocy długich noży” w 1934 r. Hitler pokazał swój prawdziwy stosunek do monarchistów i konserwatystów. Do tego czasu jego rząd pozostawał gabinetem fasadowo koalicyjnym, w którym stanowisko wicekanclerza zajmował jeden z przywódców niemieckiego ruchu konserwatywnego, katolicki polityk Franz von Papen. Człowiek starego reżimu, był zawodowym żołnierzem armii cesarza Wilhelma, jego attaché wojskowym w Waszyngtonie, a podczas wojny światowej oficerem wywiadu. W 1932 r. Papen sam przez kilka miesięcy stał na czele rządu. Później, niestety, odegrał główną rolę w przekonaniu prezydenta Hindenburga, by powierzył misję tworzenia rządu Hitlerowi, wbrew uporczywemu oporowi następnego kanclerza, generała von Schleichera. Ale był też ostatnim niemieckim politykiem, który otwarcie przeciwstawił się Hitlerowi.

17 czerwca 1934 r. Papen wygłosił w Marburgu słynne przemówienie, poddając publicznej krytyce system rządów stworzony przez nazistów. Tekst „mowy marburskiej” napisał jego najbliższy współpracownik Edgar Julius Jung, przywódca „młodokonserwatystów” i myśliciel z kręgu Rewolucji Konserwatywnej. Dwa tygodnie później, w „noc długich noży”, z rąk esesmanów zginęli Jung oraz inny działacz konserwatywny, Herbert von Bose, sekretarz Papena. Jego drugi sekretarz, również związany z kołami zachowawczymi baron Günther von Tschirschky, został aresztowany i wtrącony do obozu koncentracyjnego, skąd po pewnym czasie wydobyła go interwencja Papena, lecz już ze złamanym zdrowiem. Hitler rozważał eliminację samego Papena, ale ostatecznie poprzestał na pozbyciu się go z rządu i kraju, zsyłając na stanowisko ambasadora w Wiedniu, z którego obowiązków Papen wywiązywał się zresztą wzorowo. Jaki początek, taki koniec: gdy III Rzesza chyliła się już do upadku, w kacecie zginął też pruski konserwatysta katolicki Friedrich Reck-Malleczewen, nieprzejednany w swej opozycji wobec nazistów. Zaliczał się do tych, co nigdy nie uwierzyli w pro-konserwatywny teatr Hitlera z pierwszych miesięcy jego rządów. Do takich należał również cesarz Wilhelm II: aż do śmierci żywił szczerą pogardę do austriackiego zupaka na kanclerskim fotelu i nigdy nie wrócił do Niemiec z Holandii, gdzie schronił się przed rewolucją w listopadzie 1918 r. A zmarł w roku 1941, gdy Niderlandy znajdowały się już pod okupacją niemieckich wojsk.

Dlaczego mogło dojść do porozumienia między Harrym Kesslerem a Józefem Piłsudskim, zaś niemożliwe okazało się porozumienie między tym pierwszym a Adolfem Hitlerem? Hrabia Kessler jako człowiek ancien régime’u nie mógł współpracować z nazizmem, tak jak w gruncie rzeczy nie mógł z nim współpracować inny człowiek ancien régime’u, prezydent Hindenburg (z tej sytuacji bez wyjścia rychło wybawiła go śmierć). Tymczasem Piłsudski reprezentował znaną w całej Europie formację polityczno-światopoglądową, którą można określić mianem starosocjalistycznej i, jak wszyscy starosocjaliści, same należał do świata sprzed katastrofy roku 1918. Dostrzegł to Giuseppe Bastianini, ambasador faszystowskich Włoch w Warszawie, raportując w czerwcu 1934 r. do Rzymu: „Rząd Piłsudskiego nie jest reżimem i nie stanie się nim, ponieważ jego szef nie jest szefem partii, ale komisarzem nadzwyczajnym, którego można porównać, choć ostrożnie i w pewnej przenośni, z komisarzami rządu, których mianowano w poszczególnych prowincjach włoskich po ich przyłączeniu do Piemontu. Piłsudski nie jest dyktatorem ani na modłę Kemala, ani według starego wzorca Garibaldiego (…). Wydaje się, iż jest przekonany, że wystarczy uderzyć, jeśli się jest sprowokowanym, ale nie trzeba zapobiegać ani tworzyć czegoś trwałego, czegoś, co byłoby dłuższe od jego ramienia i strzelby. W istocie rzeczy Piłsudski jest liberałem-demokratą w zbroi staroświeckiego rycerza.” (6). I właśnie dlatego, że Piłsudski w polityce sam zaliczał się do starego świata, możliwy okazał się jego sojusz z konserwatystami, zawiązany na zjazdach w Nieświeżu (1926) i Dzikowie (1927). W tym samym czasie w Niemczech powstała Stara Partia Socjaldemokratyczna (pod taką właśnie nazwą!) i niemal od razu przeszła na pozycje jawnie zachowawcze – za przykładem swojego najbardziej znanego polityka Augusta Winniga, który z socjalisty przedzierzgnął się w narodowego konserwatystę. Nazizm natomiast stanowił czystą reprezentację najgorszego aspektu nowoczesności – materializmu, którego jedną z najbardziej wulgarnych odmian był (i jest) rasizm. Ideologia ruchu Hitlera całkowicie zaprzeczała wartościom starego świata (co czyni nader trafną jej ocenę jako „rewolucji nihilizmu” sformułowaną przez Hermanna Rauschninga).

Ten brak punktów wspólnych – inaczej, niż w przypadku formacji starosocjalistycznej – całkowicie wyklucza jakiekolwiek zbliżenia między konserwatyzmem a nazizmem czy prądami czerpiącymi z jego mulistego podłoża doktrynalnego. Nie ma bowiem żadnej styczności pomiędzy tymi, którzy rozumieją naród jako wspólnotę ducha (w ostateczności – wspólnotę idei), a tymi, którzy redukują naród do rangi ludzkiej biomasy. Uwaga ta nie traci na aktualności również w dzisiejszej Polsce, gdzie w ostatnich latach wykiełkowało trochę grupek małpujących prymitywne, płytkie jak kałuża płody ideologiczne „białych nacjonalistów” czy „nacjonalistów etnicznych” z Zachodu i Wschodu.

 

Adam Danek           

 

1. Filipowicz, choć były działacz PPS-Frakcji Rewolucyjnej, podczas I wojny światowej podjął służbę dla rządu Królestwa Polskiego. Wstąpił do Departamentu Stanu (zalążka królewsko-polskiego ministerstwa spraw zagranicznych) kierowanego przez księcia Janusza Radziwiłła. W 1918 r. pełnił funkcję przedstawiciela Departamentu Stanu w Wiedniu. Co ciekawe, w 1922 r. Filipowicz znalazł się wśród założycieli Unii Narodowo-Państwowej, utworzonej przed wyborami parlamentarnymi i popieranej przez wciąż urzędującego w charakterze Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego – do której weszli tak prominentni konserwatyści krakowscy i wileńscy, jak Marian Zdziechowski, Jan Hupka, Władysław Leopold Jaworski, Stanisław Estreicher, Julian Nowak. Oprócz Filipowicza w UNP działali i inni piłsudczycy, wśród nich Roman Knoll, Jerzy Iwanowski, Władysław Jaroszewicz, Jerzy Osmołowski.

 

2. Wacław Lipiński (red.), Uwolnienie Józefa Piłsudskiego z Magdeburga według relacji hr. Harry Kesslera, „Niepodległość”, 1938, t. 18, s. 464.

 

3. Tamże, s. 464-465.

 

4. Wacław Lipiński (red.), Rząd Jędrzeja Moraczewskiego i zamach 5.I.1919 r. według relacji z r. 1923 i dokumentów współczesnych, „Niepodległość”, 1937, t. 15, s. 413.

 

5. Alfred Wysocki, Tajemnice dyplomatycznego sejfu, Warszawa 1988, s. 95-96.

 

6. Jerzy Borejsza, Mussolini był pierwszy…, Warszawa 1989, s. 146.    

Kategoria: Adam Danek, Historia, Myśl, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Wujek Dobra Rada pisze:

    Sugeruję tekst rozbić na więcej akapitów, będzie go łatwiej czytać na ekranie.

  2. Gierwazy pisze:

    "Wydarzenia te dostarczyły przeciwnikom Piłsudskiego i jego obozu pretekstu do oczerniania ich jako „germanofili”, a co większym fantastom wśród nich pożywki do snucia koszałków-opałków o tym, że „Piłsudski był niemieckim agentem” (co po 1989 r. latami powtarzało paru prawicowych mitomanów), zaś Kessler kimś w rodzaju jego oficera prowadzącego." Co gorsza, jeszcze większa ilość mitomanów twierdzi, powołując się na przypadkową przecież zbieżność modus operandi w obydwu przypadkach zastosowaną przez naszych niemieckich przyjaciół w rodzaju hrabiego Kesslera, iż takoż Wielki Wyzwoliciel Ludu Pracującego Miast i Wsi, Włodzimierz Iljicz Uljanow Lenin miałby zaprowadzić dobrobyt w czarnosecinnej Rosji z poduszczenia Niemców. Wszakże my wiemy, że są to koszałki-opałki wyssane z brudnego endeckiego palca…

    " I jak krótkowzroczna jest zawsze polityka zagraniczna „na kolanach”, którą wtedy postulowali polscy politycy zasiedziali w Paryżu, a która w późniejszych dziejach miała powrócić z generałem Sikorskim, a potem z obozem postsolidarnościowym." A tu zaprotestuję! Pomijając już fakt, że cały obóz postsolidarnościowy jest, tak jak trzeba, propiłsudczykowski, to w dodatku jedna jego część – ta lepszego sortu – z kolan wstała! Teraz bolą one co prawda cholernie i przyjdzie pewnie położyć się na brzuch w obliczu żądań naszych partnerów, sojuszników tudzież przyjaciół, których sami sobie przezornie wybraliśmy, tak jak przed 1939 r. No ale cóż, jak pech, to pech…

    "W rzeczywistości Kessler nie miał żadnych związków z Sekcją III B w Wielkim Sztabie Generalnym, czyli z niemieckim wywiadem, którym kierował Walter Nicolai. Większą część I wojny światowej przesłużył jako dyplomata w poselstwie niemieckim w Bernie. W czerwcu 1935 r., krótko po śmierci marszałka Piłsudskiego, Kessler opublikował w prasie wspomnienie, opisujące okoliczności, w jakich go poznał. Miało to miejsce w 1915 r. na froncie wołyńskim, w ziemiance pod Koszyszczami. Kessler był wówczas oficerem łącznikowym przy armii austriackiej." Sama prawda! Praca w dyplomacji czy na etacie oficera łącznikowego jest jak najdalsza od współpracy z wywiadem…

    "Budowa i wyraz twarzy przypominająca Dostojewskiego, czy Nietzschego. Wobec eleganckiego i zdyscyplinowanego światowca Lasockiego – sprawiał wrażenie uduchowionego i prawie proletariusza.” (2). Opis ten zdradza zmysł obserwacyjny Kesslera, który później miał go uczynić wziętym pamiętnikarzem." Z fotek czy portretów wynika, że jedyne podobieństwo twarzy Dostojewskiego z Nietschem to wąs, istotnie umiejscowiony mniej więcej w tym samym obszarze tej części ciała, ale to tylko namacalny dowód na to, jak zwodnicze mogą być najnowsze cuda techniki i o ile mądrzej jest oprzeć się o hrabiowski zmysł obserwacyjny…

    "Jeden fragment jego relacji do dziś bywa wskazywany jako dowód, że Marszałek był „zdrajcą”, „agentem” i tak dalej. Kessler opowiada: „Piłsudski wypowiedział przede mną dość otwarcie swoje cele. Podkreślał, że połączenie Galicji z Kongresówką jest konieczne, nawet nie do uniknięcia; rezygnował jednak z wszelkich pretensji do Prus Zachodnich, czy też większej części Poznańskiego. Przynajmniej jeśli chodzi o niego i obecne pokolenie (…) Krytykanci Piłsudskiego wyciągają przytoczone słowa jako dowód, że oddał Niemcom Poznań, oddał Niemcom Wielkopolskę, oddał Niemcom zabór pruski" Oj nie! Ci szubrawcy wyciągają bardziej wyszukany argument. A no taki mianowicie, że nasz kochany starosocjalista, towarzysz Wiktor nie kiwnął nawet palcem podczas powstań wielkopolskiego i śląskich….

    "Dlaczego mogło dojść do porozumienia między Harrym Kesslerem a Józefem Piłsudskim, zaś niemożliwe okazało się porozumienie między tym pierwszym a Adolfem Hitlerem?" Fantastyczne zestawienie. Tym bardziej, że owe obydwa "porozumienia" musiały mieć przecież identyczny ciężar gatunkowy. Tak samo współpracuje się ze swoim agen.. aj wróć, to znaczy z uduchowionym proletariuszem ancien régimu (czy jakoś tak), jak i z kanclerzem swojego własnego państwa…

    "Hrabia Kessler jako człowiek ancien régime’u nie mógł współpracować z nazizmem, tak jak w gruncie rzeczy nie mógł z nim współpracować inny człowiek ancien régime’u, prezydent Hindenburg (z tej sytuacji bez wyjścia rychło wybawiła go śmierć). Tymczasem Piłsudski reprezentował znaną w całej Europie formację polityczno-światopoglądową, którą można określić mianem starosocjalistycznej i, jak wszyscy starosocjaliści, same należał do świata sprzed katastrofy roku 1918" O to to. Starosocjalizm to nie jakaś parszywa "czysta reprezentacja najgorszego aspektu nowoczesności – materializmu, którego jedną z najbardziej wulgarnych odmian był (i jest) rasizm." Starosocjalizm to romantyczny napad na pociąg pod Bezdanami i eliminowanie za pomocą bomby lub rewolweru materialisty-konwojenta. To próby zabójstwa cara czy wszczynanie rewolucji razem z bratnimi ugrupowaniami, jak eserowcy (Partia Socjalistów Rewolucjonistów) z takimż samym przywódcą wywodzącym się ze starego świata, jak nasz Ziuk i tak samo potrafiącym się porozumiewać z konserwatystami Jewno Azefem…

  3. Gierwazy pisze:

    „ Tymczasem Piłsudski reprezentował znaną w całej Europie formację polityczno-światopoglądową, którą można określić mianem starosocjalistycznej i, jak wszyscy starosocjaliści, same należał do świata sprzed katastrofy roku 1918. Dostrzegł to Giuseppe Bastianini, ambasador faszystowskich Włoch w Warszawie, raportując w czerwcu 1934 r. do Rzymu: „Rząd Piłsudskiego nie jest reżimem i nie stanie się nim, ponieważ jego szef nie jest szefem partii, ale komisarzem nadzwyczajnym, którego można porównać, choć ostrożnie i w pewnej przenośni, z komisarzami rządu, których mianowano w poszczególnych prowincjach włoskich po ich przyłączeniu do Piemontu. Piłsudski nie jest dyktatorem ani na modłę Kemala, ani według starego wzorca Garibaldiego (…). Wydaje się, iż jest przekonany, że wystarczy uderzyć, jeśli się jest sprowokowanym, ale nie trzeba zapobiegać ani tworzyć czegoś trwałego, czegoś, co byłoby dłuższe od jego ramienia i strzelby. W istocie rzeczy Piłsudski jest liberałem-demokratą w zbroi staroświeckiego rycerza.” Ten fragment dosłownie zwala z nóg i tu już ironię zastąpić muszą twarde fakty. Oddajmy głos piłsudczykowi, jak sam o sobie mawiał, Stanisławowi Mackiewiczowi zobaczmy, jak "staroświecki rycerz" w mundurze "liberała-demokraty" potraktował swoich przeciwników: "Dopiero jednak po dwumiesięcznym więzieniu aresztowanych, po ich zwolnieniu, które następowało stopniowo, dowiedziano się, że aresztowani, będący na prawach więźniów znajdujących się pod śledztwem, poddani zostali w fortecy brzeskiej nie tylko czynnościom nieprzewidzianym w regulaminie normalnego więzienia śledczego, lecz prawdziwym torturom. Posła Liebermana pobito, jeszcze w drodze samochodem do Brześcia, wielu aresztowanych bito w więzieniu, zmuszano do upokarzających zajęć, kazano zgrzebywać gołymi rękami kał ludzki, wyprowadzano w nocy i grożono rozstrzelaniem, stawiano przy ścianie i strzelano z rewolwerów za ścianą, symulując egzekucję, utrzymywano w ciągłej niepewności i strachu o życie, a przede wszystkim poniewierano godność ludzką krzykiem, wyzwiskami i tonem grubiańskim. W tych znęcaniach przodował komendant fortecy, Wacław Kostek-Biernacki, ale wtórowali mu z gustem inni oficerowie i żołnierze.(…) Wspomnę jednak o rzeczy, która była dość charakterystyczna. Oto opowiadano mi wówczas, i w to uwierzyłem, że aresztowani w Brześciu zachowali się tchórzliwie, nie po męsku, wstrętnie. Później, gdy sam wyszedłem z Berezy, w której wiele metod brzeskich było stosowanych już w formie udoskonalonej, spotkałem się z opowiadaniami przeinaczającymi treść także mego zachowania. Metoda Kostka-Biernackiego polegała nie tylko na dręczeniu ludzi uwięzionych, ale również na plugawieniu ich honoru, wyzyskiwaniu tego, że się bronić nie mogli". Podobnych szczegółów liberalno-demokratycznej rycerskości jest całe multum. Pobicia J. Zdziechowskiego, Dołęgi-Mostowicza, Nowaczyńskiego, Korfantego, Dąbskiego, S. Cywińskiego; kogo pominąłem, przepraszam.

    Potem był, wspomniany przez tego samego samego Mackiewicza, obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej (jak widać, romantyczni starosocjaliści spod znaku Piłsudskiego stosowali te same metody co i materialistyczni nowososocjaliści spod znaku Hitlera). A wcześniej haniebne potraktowanie generałów po majowym puczu z morderstwem na gen. Zagórskim włącznie.

    Zaprawdę trudno jest zrozumieć Wasze (te słowa kieruję do Redakcji) pretensje pod adresem p. Adama Wielomskiego za jego wywiad z Jaruzelskim i usprawiedliwianie autora stanu wojennego, skoro sami promujecie socjalistycznego rabusia, arcyszkodnika polskiej polityki i zwyczajną kanalię. W dodatku teraz, kiedy prawda, mozolnie bo mozolnie, wychodzi na jaw: vide niedawna konferencja – https://www.youtube.com/watch?v=Y2ANkCW02Vg; https://www.youtube.com/watch?v=thhZV0O1RkM&t=52s

    https://www.youtube.com/watch?v=9U3PKR8YayY&t=144s

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *