banner ad

Danek: 11 XI 1918

| 11 listopada 2019 | 3 komentarze

11 listopada to dla mnie żałobna data. Rocznica utraty państwowości i zaboru. 11 XI 1918 r. błogosławiony Karol I (IV), ostatni cesarz Austrii i apostolski król Węgier, zstąpił z tronu, by udać się na tułaczkę na obczyźnie. Następnego dnia socjaldemokraci proklamowali powstanie „Niemieckiej Republiki Austriackiej”, obrąbanego kadłubka, niepoważnego tworu, który sam sobie przyznawał jedynie prowizoryczną egzystencję, obwieszczając, że chce jak najszybciej rozpłynąć się w Rzeszy niemieckiej, zgodnie z wynalezioną niedawno zasadą narodową. Królestwo Galicji i Lodomerii, największy i najludniejszy kraj koronny cesarstwa, zatonęło wśród przekleństw pod falą gwałtów i rabunków dokonywanych przez dezerterów z cesarskiej armii i ciągnących wraz z nimi kryminalistów.

Tak oto my, Galicjanie, przestaliśmy być częścią imperium sięgającego od dzikich szczytów huculskiej Czarnohory przez węgierską pusztę po Transylwanię, lodowce Alp i słoneczne wybrzeża Adriatyku. Zabrano nam starą stolicę w Wiedniu i tę mniejszą, we Lwowie. Zamiast nich dostaliśmy rządy polityków z awansu społecznego, godnie reprezentowane najpierw przez endecko-socjalistyczno-wieśniacką Polską Komisję Likwidacyjną w Krakowie, która jedynie wzmagała chaos, zamiast go opanowywać, a potem przez osławioną „Thuguttową administrację” z Warszawy. Elitom politycznym niepodległej Polski, wywindowanym do władzy na bagnetach francuskich, angielskich, włoskich i jankeskich żołdaków, dobrze się pluło na pamięć Monarchii Naddunajskiej, ale warszawscy ministrowie nie mieliby jak ściągać podatków, gdyby nie odziedziczone po niej dobre kadry cesarsko-królewskiego aparatu skarbowego.

Od tamtej chwili Galicja weszła w poczet opisanych przez Normana Daviesa „Zaginionych królestw”; stała się bytem o niejasnym statusie ontologicznym; zmierzchłą cywilizacją, której artefakty wystają z warstw późniejszej historii, niepokojąc mglistymi wspomnieniami innego oblicza ziemi; światem niby dawno minionym, a jednak mieniącym się gdzieś w tle, na horyzoncie. Andrzej Kuśniewicz w jednej ze swych powieści (1) porównał Austro-Węgry do Królestwa Obojga Sycylii. Rzeczywiście, formy polityczne i symboliczne tych państw są tak odległe od obecnego standardu, od tego nudnego zestawu prezydent – premier – rząd parlamentarny, że obie podwójne monarchie, habsburska i burbońska, jawią się dzisiaj jako krainy mityczne, baśniowe. W tym przypadku jednak mamy do czynienia z mitem w najwłaściwszym sensie, o jakim piszą religioznawcy, z prawdziwym mitem o złotym wieku i dobrodusznych tytanach, albowiem cesarstwo Austrii i królestwo Węgier istniały naprawdę, jak istniało Królestwo Obojga Sycylii, a ich życie codzienne było równie barwne, co ich wizerunki na mapach i tarcze herbowe.

Moment upadku Monarchii próbował odtworzyć Kuśniewicz w innej swojej książce, „Lekcji martwego języka” (1977). Jej bohater, porucznik c. k. armii Alfred Kiekeritz, odesłany na stanowisko komendanta punktu etapowego głęboko na tyłach – gdzieś u nas, w Galicji – esteta i dekadent, umiera powoli w rozpadającym się, jesiennym świecie, kona wraz z imperium, po czym pociąg z jego trumną odjeżdża do nieistniejącego już królestwa Węgier. Pierwsza z powieści mówi o początku, druga o końcu wojny światowej – potwornej, absurdalnej, niechcianej przez nikogo wojny, która pochłonęła neogotyckie cesarstwo (2).

Rozpad Austro-Węgier to ziszczenie ponurych mitów o Götterdämmerung, o Ragnarök. Taki na przykład upadek PRL jawi się przy nim jako drobny epizod, a nie żaden przełom. Obalenie Monarchii Naddunajskiej otwarło w Europie Środkowej, Wschodniej i Południowej wrota piekieł, gdy „niepodległe” i „walczące o niepodległość” narody skoczyły sobie wzajemnie do gardeł; aż w końcu wszystkie je przykryło sobą piekło, mające twarz Hitlera, który całe życie nienawidził Habsburgów i cesarstwa Austrii.

Fizyczne ciało imperium zostało zabite, czy też zdematerializowało się. Choć nie do końca: w starej stolicy pozbawiony gospodarza Hofburg nadal stoi, jak stał, a w dawnych prowincjach nadal stoją dworce kolejowe z czasów Franciszka Józefa, pomiędzy którymi biegły niegdyś bezkresne żelazne drogi, tworzące krwioobieg tego potężnego organizmu. Te gmachy i wiele innych, podobnych, to kości powalonego tytana, jego szczątki sprzed potopu, ale współczesną substancją imperium, jego ciałem subtelnym, jest mit habsburski, mieszanina pamięci historycznej i uczuć, dobrze znany Polakom w postaci „mitu Galicji”. Niesłusznie traktuje się go jako lokalną osobliwość południowej Polski. Zrodzony na pogorzeliskach cesarstwa, mit Austria felix przetrwał wśród różnych ludów dawnej korony i stanowi dziś ogniwo ciągłości łączące nas z czasami, kiedy na świecie panował tradycyjny porządek. Znamienne, że „mit Galicji” żyje również w zachodniej części dzisiejszej Ukrainy. Może to właśnie on – wspólna pamięć o opiekuńczej Monarchii – pogodzi i ponownie zbliży dwa narody, które dotąd nie umiały się porozumieć, rozmawiając z sąsiadem o swojej historii?

Galicyjskie sentymenty są szczególnie ważne dla monarchistów: należą (wraz z legendą napoleońską) do niewielu mitów monarchicznych wciąż realnie funkcjonujących w świadomości społecznej i kulturze. Fakt ten należy wykorzystać. Podtrzymywanie, umacnianie i propagowanie „mitu Galicji” powinno być jednym z kierunków działania środowisk monarchistycznych. Droga do restauracji wiedzie przez rozpowszechnianie poczucia, że dobre czasy to były za monarchii.

 

Adam Danek

 

 

1. Andrzej Kuśniewicz, Król Obojga Sycylii, Warszawa 1970.

 

2. Tak określał je Stanisław Cat-Mackiewicz: „W tych czasach (…) cała Austria była gotycka, a raczej neogotycka. To próby unowocześnienia form średniowiecznych, rozwiązywania zagadnienia współżycia różnych narodowości, zbudzonych do życia przez wiek XIX, przez wspólnotę dynastii.” (Stanisław Mackiewicz, Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r., Londyn b.d.w., s. 57).

 

Kategoria: Adam Danek, Historia, Publicystyka

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Kasper pisze:

    Następny (…) łkajacy z żalu po Austrii. Chciałbym przypomnieć, że to Austria od XIX w. z premedytacją hodowała antypolskiego  pasożyta ukraińskiego nacjonalizmu, któremu w 1918 r. próbowała przekazć Chełmszczyznę i umożliwiła chwilowe opanowanie Lwowa i Wschodniej Galicji. Za tę austriacką politykę Polska i Polacy zapłacili wysoką cenę w I połowie XX wieku.

  2. Skanderbeg pisze:

    Adam Danek zapowiadał się nieźle. Ale teraz jego teksty sa coraz słabsze. Pewnie myśli infantylnie, że za CK monarchii, byłby na poziomie Popiela, Badeniego, Brzozowskiego.Ale za slaby poziom. Byl pewnie chłopem w najnędzniejszym zaborze. I okazał sie filoukraińcem faktycznym.

    Wielu dzieciaków pozujących dzisiaj na konserwę to zwykli pozerzy. Dankomi to raczej po drodze z Szela, skoro bratał się z maoistami. Czyli antypolak.

  3. Gierwazy pisze:

    @Kasper – dodałbym jeszcze sprokurowanie przez Austriaków tzw. rabacji galicyjskiej. Taka to ci była ta "opiekuńcza Monarchia"… Natomiast czytając p. Danka, zawsze należy pamiętać, że jest to szalenie wielowarstwowy myśliciel, który swego czasu próbował zawiązać taktyczny(?) sojusz z …maoistami; aczkolwiek nie pamiętam już, czy sojusz ów miał być "drogą do restauracji monarchii"…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *