Ciocia Marysia
Zimą grała i dyrygowała przed szacowną publicznością, latem samotnie maszerowała przez dzikie Karpaty. Matkowała uczennicom, licznym adoratorom nieugięcie dawała kosza. Lubiła eleganckie sportowe kostiumy, habit zakonny miała na sobie dwa razy: ostatni raz, podobno, w trumnie. Przez całe życie była panną dominikanką.
Siostra Maria Anuncjata Surzyńska – dominikanka tercjarka z fraterni poznańskiej, organistka i dyrygentka chórów szklonych, urodziła się 1 października 1897 roku w Inowrocławiu, w rodzinie głęboko religijnej, o wielkich tradycjach muzycznych. Stryj Marii, ks. prałat Józef Surzyński (+1919), był historykiem i teoretykiem muzyki, dyrygentem chórów i kompozytorem. On to założył w katedrze poznańskiej pierwszy chór męsko-chłopięcy i zreformował orkiestrę kościelną. Drugi stryj, Stefan (+1919) to kompozytor, organista, dyrygent chóru katedralnego we Lwowie, wydał „Katechizm muzyczny”. Trzeci wreszcie stryj, Mieczysław Surzyński (+1924) jest znany jako organista, dyrygent, pedagog, kompozytor i autor improwizacji do pieśni „Święty Boże, święty mocny”. Wreszcie ojciec – Piotr – i starszy brat Leon byli organistami i dyrygentami chórów. Maria przejęła rodzinną tradycję, ale jej własną osobę najlepiej określa termin: „rewolucja”.
Przyjaciółka Natalii Tułasiewicz
Kiedy wstąpiła do dominikanek – tercjarek? – Tego dokładnie nie wiem – przyznaje Barbara Zakrzewska – Mogę tylko powiedzieć, że już gdy ja byłam dzieckiem – sądziłam, że ciotka Marysia należy do Dominikanek „od dawna”. Tylko ojciec podobno nigdy się o tym nie dowiedział. Ciotka chodziła przecież ubrana po cywilnemu, a zawsze zadbana i elegancka. Miała też dobrą pracę. Po ukończeniu konserwatorium zrobiła jeszcze kurs pedagogiczny i uczyła w szkołach średnich. Przed samą wojną uczyła w Gimnazjum i Liceum im. Generałowej Zamoyskiej. Jej uczennice występowały z nią nawet w radiu polskim w Poznaniu, otrzymywały nagrody. Zaprzyjaźniony z domem Surzyńskich był kompozytor Feliks Nowowiejski, który polubił też jego córkę. Nigdy nie odmawiał pomocy, kiedy Maria prosiła go o skomponowanie jakiejś ciekawej pieśni dla jej chóru szkolnego. Ale taki łaskawy był tylko dla niej. – Mam jeszcze do dzisiaj kartkę od Feliksa Nowowiejskiego, którą przysłał do mojej ciotki z Rzymu – Barbara Zakrzewska pokazuje przedwojenną pocztówkę, zapisaną drobnym, gęstym pismem.
Właściwie dopiero życiorys Marii, spisany pośmiertnie przez siostrę Małgorzatę Kamińską, pozwala dowiedzieć się konkretnych faktów. Wiadomo zatem, że siostra Maria Anuncjata Surzyńska przebywała w gronie założycielki fraterni poznańskiej, blisko jej założycielki s. Dominiki Dziembowskiej oraz s. Katarzyny Janiny Ławickiej. Do III zakonu należała też inna jej znajoma, p. Bergerowa (żona nauczyciela greki i łaciny na uniwersytecie, która sama była łacinniczką. Jej natomiast córka wyszła za Tytusa Chałubińskiego). A na imieninach u cioci Marysi spotykało się często panią Natalię Tułasiewicz, późniejsza błogosławioną Kościoła. – Ona uczyła moją młodszą siostrę, Marylę, języka polskiego, w prywatnej szkole pani Rozmuskiej – wyjaśnia Barbara Zakrzewska.– Ja też miałam z nią raz zastępstwo – mówi Barbara Zakrzewska. – Była wyśmienitą nauczycielką. Była żywa, inteligentna, prowokująca do samodzielnego myślenia. Natalia Tułasiewicz zrobiła przed wojną doktorat u prof. Romana Pollaka. Od 1 września 1939 miała zacząć pracę na UP. Wojna brutalnie przerwała te plany. Natalia, która uczyła i katechizowała dzieci polskich robotników przymusowych w III Rzeszy, zginęła w Ravensbruck 31 marca 1945.– Dzisiaj myślę, że może i ona była dominikanką III zakonu – rozważa Barbara Zakrzewska – to by tłumaczyło bliski kontakt z moją ciotką.
Występ w habicie
– W zakonnych planach ciotki przeszkodą był ojciec, który chociaż był głęboko religijny, swojej ukochanej córki nie widział w habicie – uśmiecha się Barbara Zakrzewska. – On to odrzucał, i koniec. Więc ciotka pożyczyła od kogoś kompletny strój zakonnicy – już w tej chwili nie pamiętam jakiego zgromadzenia – ubrała się, sfotografowała, a zdjęcie wysłała pocztą do swojego ojca. Może to jednak było za ostre, bo ojciec się załamał. Matka bardzo go uspokajała. „Piesiu…” – tłumaczyła cierpliwie, a zwracała się do męża w ten sposób, gdy chciała być szczególnie serdeczna – „Piesiu, no co zrobisz, jak ona ma takie powołanie? Głową muru nie przebijesz. Musisz się na to zgodzić”. Piotr Surzyński, senior rodziny, upierał się: „Nie, Staszko, ja się na to nie zgodzę. Mowy nie ma! Ona musi się teraz kształcić. Jak Leon studiuje medycynę, tak i ona musi skończyć studia i mieć konkretny zawód”. – „Jaki?” – pytała Stanisława. – „No przecież w naszej tradycji jest muzyka”. Tak po dłuższych debatach ciotka się zgodziła i rzeczywiście skończyła poznańskie konserwatorium w klasie organowej. Ku wielkiej radości ojca.
A la garçon
– Moja ciocia była przykładem zmian obyczajowych, które nastąpiły po I wojnie – opowiada Barbara Surzyńska-Zakrzewska, córka Leona. Maria miała morze włosów, pięknych, ciemnych włosów wpadających w kasztan. Do końca dawnej epoki, jak to wtedy bywało, nosiła je upięte w koronę. Ale krótko po I wojnie, gdy kobiety zaczęły skracać suknie, pewnego dnia ciotka przyszła do domu zupełnie odmieniona. Włosy à la garçon. Suknia do pół łydki… Ojciec, Piotr Surzyński, obywatel wielkopolski starej daty, wykrzyknął: „Marysiu, coś ty zrobiła!? Czy ty rozumnie postępujesz?!” – Tak się na nią rozgniewał, że – opowiadała mi ciotka – nie odzywał się do niej przez tydzień. Tak zostało. Barbara Zakrzewska: – Dziadek wpłynął tylko na babcię, że babcia została przy długiej sukni. Do śmierci!
Sama w Karpatach Wschodnich
Przemierzyła z mapą w ręku Huculszczyznę, wzdłuż i wszerz. Sama.– Bo ciocia Marysia to była w dobrym sensie rewolucyjna kobieta – uważa Barbara Zakrzewska. Na jej widok sąsiadka wykrzykiwała: „Co to za jedna? Zakłada pumpy i buciory, i znowu leci w te góry!” Bo Maria właśnie kochała góry. Jeszcze w czasach zaborów matka, Stanisława, uczyła całą swoją trójkę ojczystej historii i geografii. – Gdy tylko Polska powstała, poznaniacy tłumnie, całymi pielgrzymkami ruszali na Kresy, do Lwowa, do Wilna. To było znane zjawisko – podsumowuje Barbara Zakrzewska – oni chcieli poznać nieznane zupełnie sobie ziemie polskie, które przez ponad 100 lat były odgrodzone od Wielkopolski. Maria też była ciekawa, jak tam jest. Ku przerażeniu swego konserwatywnego ojca ubierała pumpy za kolana, skarpety wełniane, kurtkę sportową, zakładała plecak z drelichu i skóry, i maszerowała na stację kolejową.
Karpaty były wtedy dzikie, a kobiety – samotne turystki stanowiły niecodzienne zjawisko. W końcu na szlaku „przykleił się” do niej pewien przystojny pan. Był kulturalny i wykształcony (filolog klasyczny, późniejszy wykładowca na UJ). Wędrował z nią przez góry cały miesiąc, a na koniec się oświadczył. „Taka wszystko potrafi. Gra na organach, potrafi ugotować, robi skarpety na drutach, wydzierga sweter” – marzył. Kosza dostał natychmiast. – Gdy lato się skończyło, wyruszył do Poznania, do mojego ojca (dziadków już nie było) i poprosił o wstawiennictwo. Ojciec na to: „Ja nie ręczę, ona uparta jest. Idzie swoją drogą życiową”. No i rzeczywiście, nic u Marii nie wskórali.
Barbara Zakrzewska opowiada ze śmiechem, że ten epizod miał skutki długofalowe. – Minęła wojna. Byłam już żoną Bogdana Zakrzewskiego, od 1953 roku mieszkaliśmy z dziećmi we Wrocławiu. Ten pan z Karpat, ten odrzucony adorator spotkał pewnego razu mojego męża na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie obaj wtedy pracowali, i od słowa do słowa porozumieli się, że był niegdyś zakochany w mojej ciotce. Nawet odwiedził nas w domu, razem z żoną. – Co ta twoja ciotka mi zrobiła! – żartował w prywatnej rozmowie.
Jóta, czyli tort ze śmietaną
Ciotka Józefa, zwana w rodzinie Jótą, też należała do III zakonu, chociaż wstąpiła dopiero po II wojnie, i przyjęła imię Cecylia. Ale to był zupełnie inny typ. Ciocia Jóta nie była tak urocza jak jej starsza siostra Maria. Owszem, pięknie śpiewała, a uczyła się śpiewu u Marii Trąmpczyńskiej (siostry Wojciecha, pierwszego marszałka Sejmu po I wojnie). – Miała piękny mezzosopran, śpiewała u nas w salonie pieśni Szopena przy akompaniamencie mojego ojca – opowiada Barbara Zakrzewska.– Czasem śpiewała w radiu. Niestety, Jutę pociągały papierosy, a raczej Jóta pociągała papierosy. Na efekt nie trzeba było czekać długo. Ojciec nie mógł tego przeżyć. „Ty przepaliłaś głos!” – wyrzucał swojej dorosłej córce.
Jóta uczyła matematyki w szkole podstawowej, a prywatnie języka niemieckiego, bo miała wielkie zdolności językowe. Ale starsza siostra nie miała z tego nic. Zarobione pieniądze Jóta wydawała na stroje i… torty ze śmietaną. Bowiem oprócz papierosków drugą słabością Juty były słodycze. Barbara Zakrzewska: – Tamta była ascetka, ta uwielbiała słodycze, objadała się. Ojciec mój, Leon, wchodził na przykład do kawiarni Fangrata, gdzie był umówiony z kolegami-lekarzami, i spotykał siostrę, która, w przerwie lekcyjnej, siedzi akurat nad dwoma kawałkami tortu z bitą śmietaną. Ach, i nad szklanką z płynną czekoladą. Ale gdy nadeszła II wojna i słodyczy nie było, ciotka schudła. Była wtedy nieszczęśliwa. Do cukierni chodziła dalej, ale ukradkiem, żeby Marysia nie widziała. Doskonale wiedziała, że to jest niewłaściwie!
Prawda o człowieku
Ciocie przed wojną zarabiały dobrze. Miały mieszkanie w dzielnicy Sołacz, zatrudniały też zawsze gosposię do pomocy. W ich pamięci zapisała się szczególnie Marynia. Ciotki zatrudniły Marynię, gdy była młodą dziewczyną. Przedstawiła im się nieśmiało jako panna z dzieckiem. Okazało się, że zawsze żyła uczciwie, ale została zgwałcona (fakt poświadczony przez jej krewnych). W tamtych czasach panna z dzieckiem miała niskie szanse na pracę w dobrym domu. Jednak siostry Surzyńskie wyraziły swój głęboki szacunek dla dzielnej dziewczyny, która sama wychowywała synka. Marynia została u nich, a okazała się osobą niezwykłej dobroci. Syna chowała w tym czasie jej siostra, która nie mogła mieć dzieci, ale mały przyjeżdżał do matki na święta, dostawał od jej chlebodawczyń prezenty.
Te zasady Maria i Jóta Surzyńskie wyniosły z domu. Ich rodzice przed laty przyjęli do pracy inną młodą dziewczynę z dzieckiem. Był koniec XIX wieku, wówczas nieślubne dziecko oznaczało dla kobiety hańbę. – Kochana, ty powinnaś się szczycić, że przyjęłaś to dziecko. Pomyśl, ile jest mężatek, które są w ciąży, a zabijają swoje dzieci?” – tłumaczyła Stanisława Surzyńska.
Skargi „Piotra Skargi”
Marysia nie była może bardzo ładna, ale była zgrabna. miała wielki urok. Jej silny, prawy charakter emanował na powierzchowność. Jej poglądy, zainteresowania…
Ten adorator był bardzo wytrwały. Oświadczał się Marii pięć czy nawet sześć razy. Zawsze bez skutku. Pochodził z Bydgoszczy. Miał tam stylową, starą kamienicę na Starym Mieście, a w niej księgarnię, zaś w podwórzu tejże kamienicy prowadził drukarnię (przeważnie literackich książek). – Moja młodsza siostra Maryla i ja nazywałyśmy go „Piotr Skarga”, taki był do niego podobny. Zasady moralne miał podobne i tak czasem mówił… po sejmowemu – śmieje się Barbara Zakrzewska.
Zakochał się w Marysi, gdy miała 18 lat. Jego siostra była jej koleżanką, więc teoretycznie start miał ułatwiony. Pewnego razu przyjechał do Inowrocławia i oświadczył się. Marysia odpowiedziała, że nie, bo ojciec, Piotr, polecił jej najpierw skończyć studia. – Ale ona i tak myślała co innego – wzrusza ramionami Barbara Zakrzewska. Adorator pomyślał, że wytrzyma tę próbę… ale nie wytrzymał. – W czasie jej studiów przyjechał do Poznania i – jako że dziadek już nie żył – uderzył do mojego ojca (zwyczaj, jak widać, się utrwalił). „Ja nie mogę tam w Inowrocławiu nic zdziałać. Panie Leonie, niech pan ją namówi. Przecież ja nie jestem taka zła partia, żeby ona mnie nie chciała!” – prosił. Ojciec odpowiedział, że owszem, spróbuje, ale nie ręczy za efekt. Tymczasem Maria skończyła studia – i znowu były amory, i znowu nieprzyjęte.
Po paru latach, może pięciu-sześciu, „Piotr Skarga” się ożenił. Było to, rzec można, małżeństwo z rozsądku. Urodził się z niego najpierw jeden syn, a potem drugi. Ale przy drugim porodzie umarła żona. Jak nakazywała przyzwoitość, Skarga odczekał tyle żałoby, ile przewidywała etykieta (rok, dwa, trzy?), i znowu zaczął szturmować serce Marii. Tym razem zaczął namawiać ją przez koleżankę: może by Marysia przyjechała do Bydgoszczy, tu też są chóry i gimnazjum, on by Marysi nie stawiał przeszkód, oczekuje za to jedynie, że ona zajmie się jego osieroconymi dziećmi. Ale Maria znowu odpowiedziała: „nie”.
Skrytka nauczycielką w tajnej szkole skrytek
Gdy wybuchła wojna, Leon Surzyński – wicemarszałek Sejmu ostatniej kadencji – znalazł się na wychodźstwie. Ciotki Surzyńskie, jak wielu Wielkopolan, zostały wyrzucone przez Niemców do Generalnej Guberni. Osiadły w Częstochowie i tam uczyły w tajnym Gimnazjum Nauka i Praca, prowadzonym przez skrytki (zakonu prawdopodobnie reguły franciszkańskiej). Maria wciąż utrzymywała ścisłą wieź ze swoją fraternią. Duchowość dominikańską kształtowała pod kierunkiem o. Bernarda Przybylskiego i s. Dominiki Dziembowskiej, wysiedlonej przez Niemców do Krakowa, a pełniącej funkcję mistrzyni. Barbara Zakrzewska, jako młoda dziewczyna, przebywała przez 4 okupacyjne lata w Częstochowie, gdzie uczęszczała do tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Mieszkała z ciotkami. Pamięta, że ciotka Maria miała zwyczaj jeździć od czasu do czasu do Krakowa, „w swoich sprawach”. W dokumentach rodzinnych, jakie ma bratanica, zachował się pamiątkowy Dyplom Straży Grobu Pańskiego, wypisany na nazwisko Marii Surzyńskiej, a opatrzony datą 1943 r. Z cytowanego życiorysu autorstwa siostry M. Kamińskiej dowiadujemy się, że była bardzo aktywna w zgromadzeniu.– Celem jej życia było pozyskiwanie dusz dla Boga – pisze s. Małgorzata Kamińska – była zdolna do wielkich poświęceń, aby osiągnąć ten cel.
Ciągnąc wózek pełen prezentów
Maria interesowała się przede wszystkim muzyką. Prowadziła śpiewy w Sodalicji Mariańskiej, na rekolekcjach uczyła nowych pieśni. Komponowała muzykę, np. do tekstu pieśni maryjnej Anny Grabiec „Sanctus”. Utwór był odtwarzany w kościele parafialnym, ale tekst prawdopodobnie po śmierci pani Grabcowej zaginął.
Miała wiele talentów manualnych. Szyła, haftowała (wykonywała siatki do haftu oraz sam haft fille), robiła firanki koronkowe, skarpety i cudnej urody ubranka dla lalek. Jeszcze przed wojną wygrała na wystawie polskich choinek. I była świetną gospodynią! – Wspaniale piekła: na moje urodziny zawsze przygotowywała tort czekoladowo-migdałowy z marcepanem własnej roboty (z którego lepiła np. grzybki w kropki) i dzieci zaproszone na taki kinderbal były zachwycone! – wspomina Barbara Zakrzewska.
Swoimi talentami służyła potrzebującym, i tej wrażliwości uczyła swoje uczennice. Przed II wojną, zaopatrzone w wózek z dyszlem, na który ładowały zebraną uprzednio żywność i odzież, wyruszały na ubogie Urbanowo. Tam, w tej robotniczej dzielnicy Poznania były slumsy, blaszane domki. Regularnie zaopatrywała ich mieszkańców w podstawowe artykuły. Działała roztropnie: najpierw robiła wywiad na temat potrzeb danej rodziny. Dziewczęta ze swoją nauczycielką pomagały biednym przez cały rok, a dodatkowo na Gwiazdkę Gwiazdor („bo św. Mikołaj przywędrował dopiero potem, ze Lwowa” – wyjaśnia Barbara Zakrzewska) przynosił im świąteczne paczki ze słodyczami, ciastem, zabawkami dla dzieci. „Była apostołką w pełnym słowa tego znaczeniu” – pisze siostra – „Była wręcz cudowna – zawsze uśmiechnięta, życzliwa, pracowita i ogromnie życzliwa” – pisze jedna z jej dawnych uczennic – „najlepsza z najlepszych. Kochałyśmy ją ogromnie, odczuwając dobroć i tkliwość matczyną”.
Krzywdząco niska emerytura
W kwietniu 1945 Maria vel Anuncjata wróciła do liceum Gen. Zamoyskiej, na swoje dawne stanowisko. Znów była nauczycielką i opiekunką koła PCK. Pracowała w tej szkole do 1950 roku. Pewnego dnia odbywała się akademia z jakiejś okazji i Maria, jak zwykle, miała dyrygować chórem szkolnym. Już czekała na pierwsze tony pieśni, a tu jej dziewczęta rozpoczynają śpiewanie… „Boże coś Polskę”. Tego nie było w planie. Maria była zaskoczona. Władze kuratorium obecne na akademii były jak porażone. Uznano, że to nauczycielka zorganizowała prowokację. – Czy to był młodzieńczy wybryk uczennic, czy prowokacja ze strony władz szkolnych, zaplanowana odgórnie, tego nie mogę stwierdzić – mówi Barbara Zakrzewska. – Ale ciotka po tym incydencie została szybko, dyscyplinarnie usunięta z liceum. Rozpoczęła wędrówkę po liceach Poznania, kolejno: 8, 4, 3, wreszcie 5, skąd w 1962 roku przeszła na krzywdząco niską emeryturę.
Po wojnie, już po raz ostatni, zgłosił się do cioci Marysi wieczny adorator. Proponował, żeby spędzili koniec życia razem. Nie chciała. Barbara Zakrzewska: – „Piotr Skarga” był przez nas ulubiony. Ani my, ani wcześniej dziadek nie mogliśmy jej darować kolejnych rekuz, jakie mu dawała. Tak, ona była niezłomna, gdy chodzi o mężczyzn. Ale ja, już jako osoba dorosła, gdy już miałam męża i dzieci, na nowo zastanawiałam się nad jej życiem. Stwierdziłam w końcu, że to była osoba o wielkim powołaniu. To powołanie wykluczało po prostu stan małżeński, związanie się z jednym człowiekiem.
Słowo było u niej czynem
Jak pisze s. Małgorzata Kamińska, „Uczennice wierzyły Marii i bezgranicznie jej ufały”. Barbara Zakrzewska: – Mój ojciec bardzo kochał ciotkę i zawsze się jej radził. Po wojnie został na Zachodzie, komuniści odebrali mu obywatelstwo i paszport, więc nie mógł wrócić do kraju. Ja w tym czasie poznałam Bogdana Zakrzewskiego i zaręczyłam się. Ojciec właśnie ciotkę Marię pytał w liście o opinię na temat mojego narzeczonego. Ufał jej bardzo.
Maria zmarła 18 stycznia 1982 roku, w zakładzie ss. urszulanek w Pokrzywnie, otoczona opieką swoich byłych uczennic. Podobno pochowano ją w habicie dominikańskim, spoczęła w Poznaniu. Maria Anuncjata szła przez życie, czyniąc dobro. W pamięci uczennic zapisała się jako kobieta ofiarna, gotowa spieszyć bliźniemu z pomocą. – Nie było rozdźwięku między jej słowami a czynem – kończy Barbara Zakrzewska.
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Kultura, Religia, Społeczeństwo