banner ad

Brzozowski: Radykalny demokratyzm bez szacunku

| 11 grudnia 2017 | 0 Komentarzy

Miesiąc po pojawieniu się „faszystów” na ulicach Warszawy wydaje się, że nasz „polski faszyzm” przygasł, stracił radykalny impet, nie zamordował przeciwników politycznych, nie użył żadnych swoich narzędzi, żeby ocenzurować nieprzychylne mu media. W jeden dzień „radykalny patriotyzm” stał się faszyzmem, a teraz już jest najzwyklejszym wspomnieniem umiłowania ojczyzny przez tysiące polskich obywateli. Dziwi jednak, że przez lata radykalnego demokratyzmu nie przyjął on żadnej negatywnej konotacji – w przeciwieństwie do innych przyjemnych form ustrojowych.

Przy każdej dogodnej okazji staram się wysondować, jak duże przywiązanie do danej formy ustrojowej posiada mój rozmówca. Powszechny wydaje się problem z dyskusją na temat ustroju, polityki czy systemu społeczno-politycznego. Badania przeprowadzone w 2016 r. z inicjatywy Kwartalnika Iustitia wskazują jednoznacznie, że wiedza naszego narodu na temat ustroju państwa, w którym żyjemy jest przeciętna (delikatnie to ujmując). O niezawisłości sędziów wie jedynie 14% obywateli. Są i tacy, którzy w polskim parlamencie stworzyli 70 izb, „bo to duży budynek”. Nie trzeba wielu przykładów, abyśmy mogli z całą pewnością stwierdzić, że świadomość społeczna dotycząca ustroju, polityki czy samorządności (może prócz wiedzy, kto od 20 lat znajduje się w samorządowej „elicie”) jest kiepska; osadzona w jakiś emocjonalnych czy wizerunkowych kontekstach.

Gdy pytam młodych ludzi o świadomość głosujących podczas wyborów, to oceniają oni, że mnie więcej 5% obywateli jest świadoma na kogo i dlaczego głosuje, robi to w pełnej wolności, czując radość z używania swoich praw podstawowych. Reszta? Według tej opinii (z resztą bardzo mi bliskiej) około 95% społeczeństwa męczy się przy korzystaniu ze swojego czynnego prawa wyborczego. Korzysta z niego nie w pełni świadomie i najczęściej wybiera „mniejsze zło”, aniżeli jedynie słuszne „polityczne dobro”. Trzeba również pamiętać, że wyboru dokonuje najwyżej 50% naszego społeczeństwa. To przerażająca wizja, która zatrważa wielu zwolenników „społeczeństwa obywatelskiego” – czymkolwiek ono jest. Bo to jest bodaj punkt wyjścia tej demokratycznej dialektyki: uznanie, że należy społeczeństwo niejako przymusić czy wychować do ingerowania w mechanizmy władzy na szczeblu państwowym czy lokalnym. Uprawnić, wyposażyć w narzędzia do tego ingerowania, choćby na przekór tego społeczeństwa, jak sami widzimy. Mówił o tym już na początku lat 80. Aleksandr Sołżynicyn, który wskazywał, że społeczeństwo zaczyna żądać coraz więcej praw, kompletnie nie zważając na swoje obowiązki – to nie była tylko diagnoza. Sołżynicyn przewidywał, że takie podejście społeczeństwa będzie prowadzić do jego powolnego upadku. Proszę sobie wyobrazić – więzień sowieckich łagrów mówi poniekąd o tym, że za bardzo pragniemy wolności, której kompletnie nie rozumiemy. I nie pora teraz na próbę semantycznej analizy słowa „wolność” – i tak w tej materii nie dojdziemy do konsensusu, ponieważ wszyscy mamy wolność inaczej tę „wolność” definiować.

Nie jest moim celem jawna, bezpardonowa krytyka demokratów, uwięzionych w pułapce demokratycznej wolności. Ta klatka nakazuje im nieustannie posiadać wiedzę na wszystkie tematy, zawsze być gotowym do określenia swoich poglądów politycznych, jak również wszystkich innych poglądów (np. co myślą o zabijaniu królików, wycinaniu lasów, łowieniu ryb czy o powstaniu elektrowni jądrowej). Poza tym, radykalny demokratyzm, nakazuje głosować na  najlepszego sportowca, którego nigdy nie poznali. Nakazuje zaważyć na życiu młodego wokalisty występującego w kultowym programie, a co jest bodaj najtrudniejsze – człowiek ma nakaz wybrać polityka go reprezentującego, niemal nigdy go nie widząc, a na pewno nie zamieniając z nim chociaż słowa. I nie, nie krytykuję ludzi, którzy znajdują się w tej pułapce – chcę ich z tych pułapki wyciągnąć, odciążyć, uspokoić.

Chcę również odciążyć polityków, którzy (aż przykro) są całkowicie nieszanowani. I właśnie to jest kolejna bolączka demokracji – wybór powszechny od razu tworzy powszechny brak szacunku, karykaturalny obraz pozbawiony jakiejkolwiek rytualności. Bo to właśnie brak rytuału ciąży na demokratycznej władzy. Choćby nie wiem z jakim patosem (była) pani premier żegnała się ze stanowiskiem na sali sejmowej, to i tak obok niej będą stać posłowie czekający na swoje wystąpienie (demokratyczne wykrzyczenie) – i nie będą się kłaniać, nie będą słuchać władzy z szacunkiem; będą się śmiać, szemrać i czekać na swoją kolei. Choćby nie wiem jak bardzo patetyczne i wzniosłe będą przysięgi poselskie, to i tak nie zmieni podejścia posłów do swojej roli. A społeczeństwo, oszukane po wtóry swoim powszechnym wyborem, przestanie szanować polityków, politykę i swoje prawo. W końcu przestanie szanować samych siebie, myśląc o swojej niedoskonałości. Rytuał zniknął. Rytuał w polityce, w kulturze, w dyskusji – szczególnie w tej ostatniej przeraża mnie najbardziej, zwłaszcza gdy nie mogę już dyskutować o ustroju, o polityce i o kulturze. Wszyscy są pewni, że gdy grają na fortepianie życia, to grają świetnie – bo to oni grają. Nie. Dyskutując nie mam racji, dlatego że jest wolność słowa. Mam rację tylko wtedy, gdy wszyscy wokół mnie mają poczucie, że mam rację – poddając falsyfikacji moje wnioski.

I rzecz ostatnia – rzecz o prawdzie, która w systemie pełnej wolności, zniknęła, rozproszyła się. I tak zaczęły powstawać „nowe historie”, „nowe prawdy naukowe”, „nowe fakty”. Istotne jest również to, że system radykalnej demokracji do pewnych Prawd nie sięgnie, pozbawiając większość z nas pewnych fundamentów. W imię swoistego pluralizmu odchodzi się od realizmu. W imię powszechności człowiek zatraca swoją indywidualną tożsamość i wyjątkowość. W imię wolności boi się czasem tę wyjątkowość pokazać, chowając się za hasłami, np.: „On/Ona nie ma racji, ale wypada mi jej nie uświadamiać. Jest wolny/wolna, więc niech myśli co chce”. Tak chowa się prawdę, a z czasem chowa się człowieka, stygmatyzuje, separuje, segreguje i określa: demokrata, faszysta, monarchista.

Nie na tym wolność polega.

I nie każdy z nas musi być aktywnym obywatelem, nie musi też być demokratą czy faszystą. Wystarczy, żeby po prostu był człowiekiem – z całym, tradycyjnym bagażem, jakie niesie ze sobą człowieczeństwo. Z pewną etycznością, umiarkowaniem, rytualnością i szacunkiem. Zachowa nas to od niepotrzebnych stygmatyzacji i niebezpiecznych „plemiennych” podziałów.

„Nikt nie ma obowiązku być wielkim człowiekiem. To już bardzo ładnie, gdy się jest człowiekiem” Albert Camus 

 

Franciszek Brzozowski

Kategoria: Franciszek Brzozowski, Inni autorzy, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *