banner ad

Ambrożek: Lis znad Potomacu

| 4 listopada 2014 | 2 komentarze

USA Roosevelt_monroe_Doctrine_cartoonOstatnimi czasy, przeglądając różne strony na Facebooku, rzuciła mi się w oczy bardzo interesująca grafika. Dotyczyła ona polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Obrazek był podzielony na dwie kolumny. W pierwszej z nich był obrazek prezydenta USA i wezwanie do walki w danym kraju, a w drugiej reakcja społeczeństwa amerykańskiego na słowa głowy państwa, oczywiście pozytywna. W ostatnim wierszu tej grafiki było widać twarz prezydenta Rosji, Putina i jego chęć przyłączenia Krymu. Po prawo reakcja Amerykanów: NO!

Mimo iż to tylko humoreska tworzona wyobraźnią pewnego internauty, nie sposób się nie zgodzić z jej przesłaniem. Oto Ameryka, która jawi się jako obrońca uciemiężonych i gwarant ładu międzynarodowego, załatwia swoje niecne gospodarcze plany, a tymczasem jakaś tam Rosja, która chce przyłączyć kawałek jakiegoś tam małego Krymu (nota bene od dawna państwo uważane za imperialistycznego potwora) zostaje przez tę samą Amerykę potępiona. Ileż hipokryzji bije nie tyle z polityków amerykańskich, o ile ze zwykłych obywateli państwa znad Potomaku, którzy są przytłumieni propagandą sukcesu prowadzoną przez Biały Dom!

Stanisław Mackiewicz zdał się zauważyć po raz pierwszy tę prawidłowość, tak widoczną gołym okiem przez każdego z nas. Widoczną, ale nie zauważoną. Człowiek bowiem jest obdarzony zmysłem patrzenia, natomiast nie widzi pewnych rzeczy, ponieważ to działanie wymaga myślenia, a z tym już u współczesnych jest nie najlepiej. I mimo iż trzeba uznać w tym przypadku Amerykę za geniusza dyplomacji, bo tak jest w istocie, to potępienia godna jest postawa tych, którzy w pełni ufają Stanom Zjednoczonym i nadal twierdzą, że chce ona nadal „gwarantować” ład międzynarodowy kosztem swojej polityki i zabezpieczenia interesów w różnych rejonach świata.

Polityka zagraniczna nie prowadzi do działania na rzecz wspólnego dobra, ale przede wszystkim do tego, by państwu, które załatwia swoje interesy powodziło się jak najlepiej. Nadal nie mogą tego zrozumieć wszyscy unijni przywódcy, na czele z naszym ministrem Sikorskim, okrzykniętym już przez gazety niemieckie nowym szefem dyplomacji unijnej. Pomijając fakt, iż lepiej od niego nadawałaby się do pełnienia tego stanowiska pierwsza lepsza sprzątaczka z jego ministerstwa, bo posiada w sobie więcej realizmu niż on sam, to strach pomyśleć, w jakim kierunku idzie ten świat, któremu brakuje zdrowego myślenia.

Dlatego wszyscy ci, którzy sądzą, iż działania na rzecz Krymu podejmowane ze strony amerykańskiej są gwarancją bezpieczeństwa i neutralizacją rosyjskiego zagrożenia, są w mojej opinii ludźmi pozbawionymi inteligencji i odizolowanymi od świata. Gołym okiem widać, że poprzez swe działania Obama chce osłabić Rosję gospodarczo, społecznie i wewnętrznie, dzięki czemu wysunie się na czoło w polityce światowej. Po drugie, chce przyciągnąć kraje do swojej strefy wpływów (do miana tej strefy zaliczam Pakt Północnoatlantycki i kraje do niego wchodzące). Po trzecie, liczy na to, iż dzięki działaniom amerykańskim na rzecz „dobra światowego”, będą mogli sobie pozwolić na jeszcze większe machlojki w dyplomacji.

Podstaw imperialistycznych Stanów Zjednoczonych można doszukiwać się już, jak zwykle zresztą, w historii, która według mnie jest najbardziej życiową dziedziną ludzkiego życia. Jeżeli bowiem chcemy jakoś uzasadnić postępowanie tej czy innej strony, należy odwołać się do przykładów historycznych. Jeżeli takowe znajdziemy, to mamy 90% pewności, iż przewidzimy działanie naszego przeciwnika.

Wracając do tematu, kilka linijek wcześniej miałem na myśli doktrynę Monroe’go z 1823 r. Trzeba przyznać, iż to był prawdziwy majstersztyk ówczesnej administracji amerykańskiej. Zabronienie Europie ingerencji w sprawy regionalne (czyt. amerykańskie) nie było spowodowane jej nadmierną penetracją kontynentu, a przynajmniej nie przede wszystkim. Największym celem tego dokumentu było umożliwienie swobodnej penetracji tego terenu Amerykanom, którzy, jak wiemy, nie próżnowali w tej dziedzinie.

Sama doktryna Monroe’go została rozszerzona w 1904 r. (vide: rooseveltowskie uzupełnienie).  Theodore Roosevelt posunął się do bardzo sprytnej sztuczki dyplomatycznej. W tym układzie przywrócił krajom europejskim możliwość interwencji w Ameryce, ale pierwszeństwo do tego działania zostało przeniesione na ręce amerykańskie. Niby drobna korekta, ale zauważmy pewien fakt. Skoro pierwszeństwo miała Ameryka, to znaczy, że nikt bez niej lub choćby bez jej zgody nie jest w stanie takiego kroku uczynić. Ten akt stworzył więc w opinii światowej utopię dopuszczenia do sterowania losami Ameryki przez Europę, jednak dzięki zapisowi utrzymywał ją nadal pod panowaniem Stanów Zjednoczonych. Nota bene, te akty funkcjonują z drobnymi poprawkami do dziś.

Na kanwie tych dokumentów Ameryka prowadziła swą politykę zatem podczas I i II wojny światowej, „zimnej wojny”, konfliktów w Afganistanie, Iraku, Syrii i wielu innych. Zauważmy zatem, iż jeden model postępowania, wypracowany przed dwoma wiekami, nadal pozwala Ameryce zapewniać dominującą rolę w świecie. Czyż oni nie są genialni?

Można pisać na temat Jankesów różne rzeczy, jednak w pewnej dziedzinie są od nas, od Europy, od reszty świata lepsi – umieją logicznie myśleć. A dziś świat cierpi na niedostatek logicznego myślenia.

 

Mateusz Ambrożek

fot. Wikipedia, Creative Commons

 

Kategoria: Mateusz Ambrożek, Polityka, Społeczeństwo

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. der Wundermann pisze:

    Twierdzenie, że zamiarem dyplomacji amerykańskiej jest obecnie osłabienie Rosji, jest niewątpliwie prawdą. Nie zgodzę się natomiast ze zdaniem, że dzięki temu USA wysuną się na czoło w polityce światowej. Stany Zjednoczone już są na czele, a jeśli jakiś kraj może ich pozycji zagrozić, to z pewnością nie będzie to Rosja. I to nawet nie dlatego, że boryka się ona z licznymi problemami wewnętrznymi, ale przede wszystkim ze względu na różnicę potencjałów. Uznawanie Rosji za równorzędnego przeciwnika dla USA to po prostu błąd.

    Dlatego też nie wydaje się, by, jak twierdzi propaganda kremlowska, to EU i USA stały za przewrotem w Kijowie. W interesie amerykańskim obecnie nie jest walka z Rosją, ale raczej pozyskanie jej jako sojusznika przeciwko Chinom, których rosnąca siła stanowi największe wyzwanie dla amerykańskiej polityki. Dlatego jeszcze niedawno głównym założniem amerykańskiej polityki zagranicznej miał być osławiony reset w relacjach z Moskwą.

    Pucz w Kijowie postawił zarówno Putina jak i Obamę w niezręcznej sytuacji. Pierwszy, jeśli chce zachować władzę, nie mógł pozwolić na porażkę jaką byłoby ewentualne wstąpienie Ukrainy do NATO i UE. Amerykański prezydent musiał zaś odstąpić od planowanej strategii, której realizacja bez względu na zmieniające się realia kosztowałaby go nie tylko porażkę wizerunkową w Stanach, ale też znaczne osłabienie wpływów amerykańskich w Europie.

  2. der Wundermann pisze:

    Twierdzenie, że zamiarem dyplomacji amerykańskiej jest obecnie osłabienie Rosji, jest niewątpliwie prawdą. Nie zgodzę się natomiast ze zdaniem, że dzięki temu USA wysuną się na czoło w polityce światowej. Stany Zjednoczone już są na czele, a jeśli jakiś kraj może ich pozycji zagrozić, to z pewnością nie będzie to Rosja. I to nawet nie dlatego, że boryka się ona z licznymi problemami wewnętrznymi, ale przede wszystkim ze względu na różnicę potencjałów. Uznawanie Rosji za równorzędnego przeciwnika dla USA to po prostu błąd.

    Dlatego też nie wydaje się, by, jak twierdzi propaganda kremlowska, to EU i USA stały za przewrotem w Kijowie. W interesie amerykańskim obecnie nie jest walka z Rosją, ale raczej pozyskanie jej jako sojusznika przeciwko Chinom, których rosnąca siła stanowi największe wyzwanie dla amerykańskiej polityki. Dlatego jeszcze niedawno głównym założniem amerykańskiej polityki zagranicznej miał być osławiony reset w relacjach z Moskwą.

    Pucz w Kijowie postawił zarówno Putina jak i Obamę w niezręcznej sytuacji. Pierwszy, jeśli chce zachować władzę, nie mógł pozwolić na porażkę jaką byłoby ewentualne wstąpienie Ukrainy do NATO i UE. Amerykański prezydent musiał zaś odstąpić od planowanej strategii, której realizacja bez względu na zmieniające się realia kosztowałaby go nie tylko porażkę wizerunkową w Stanach, ale też znaczne osłabienie wpływów amerykańskich w Europie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *