Ambrożek: Jak to było z trójpodziałem władzy
Idea trójpodziału władzy kojarzy się przede wszystkim z porządkiem demokratycznym, w którym całość władzy polityczno-publicznej podzielono na trzy segmenty – legislatywę, egzekutywę i sądownictwo. Mówi się także o Monteskiuszu jako twórcy tej idei, który szedł zgodnie z duchem czasu nakazującym mu już w połowie XVII wieku myśleć o niezwykle mglistej, ale pobudzającej wyobraźnie idei równości. Tymczasem zapomina się o tym, że ta idea ma już reminiscencje w starożytności i nie jest demokratyczna, lecz zgodna z duchem politei arystotelesowskiej.
Na początku nieco teorii wydania „demokratycznego”. Uważa się, że sama idea władzy podzielonej nie może być nierepublikańska, ponieważ wszelkie inne formy rządów (w domyśle: monarchia) kumulują władzę w jednych rękach. Zdaniem interpretatorów nowej wersji trójpodziału władzy, król jest jednocześnie ustawodawcą, sędzią i wykonawcą ustaw. Wydaje się, że ten pogląd jest raczej bardziej adekwatny do monarchii patrymonialnych lub absolutnych. Zapomina się o tym, że te dwie formy są jedynie pewnymi formami monarchii obok innych, np. monarchii konstytucyjnej, parlamentarnej, stanowej itp. Podejrzewam, że przypisanie tego modelu jako demokratycznego wiązało się z tym, że mieliśmy wówczas do czynienia z epoką absolutyzmu w Europie, więc naturalną opozycją względem niego było rozproszenie władzy publicznej. Zapomina się jednak o jednym, dosyć istotnym szczególe – Monteskiusz sam identyfikował się jako monarchista, a na pewno można go uważać za twórcę idei monarchii konstytucyjnej. Dla niego porządek polityczny powinien bazować na jedności politycznej, która musi być cedowana na inne ciała pośredniczące.
Dlaczego nie możemy przyrównywać demokracji do monteskiuszowskiego trójpodziału władzy? Trójpodział władzy oznacza zastosowanie mechanizmu checks and balances w praktyce ustrojowej. Kiedy mamy do czynienia z sytuacją, gdzie wszystkie czynniki polityczne pochodzą z wyborów tego samego zgromadzenia, to de facto mamy do czynienia z jednolitą wolą społeczeństwa do każdego organu władzy politycznej. Nie mówię tu o władzy sądowniczej, ponieważ nie podlega ona kontroli społecznej i jako tako nie jest zależna od decyzji mas. Jednak kiedy pojawia się sytuacja, gdy organy prawodawcze i wykonujące to prawo są wybierane z tego samego źródła, to nie możemy mówić o jakimkolwiek mechanizmie kontroli, ponieważ zapanuje ogólne przyzwolenie na daną treść prawa. Szczególnym przejawem tego zjawiska będzie sytuacja, w której organy legislatywy i egzekutywy będą miały w składzie członkowskim osoby pochodzące z tego samego stronnictwa. Ale nawet jeżeli dopuścimy sytuację, kiedy na czele tych organów stoją osoby z odrębnych obozów politycznych, to i tak mamy do czynienia z sytuacją, w której realizują one interesy partyjne i mechanizm kontroli jest nastawiony na osiągnięcie doraźnej korzyści w postaci wygranej w przyszłych wyborach.
Przyrównując poszczególne systemy rządów do tejże praktyki, stwierdzimy, że najbardziej wyraźną realizacją tejże zasady jest teoria systemu prezydenckiego. W jego założeniu każdy organ ma swoje kompetencje i nie wnika w kompetencje drugiego. Tam, gdzie takowe problemy się pojawiają, są one rozwiązywane właśnie w oparciu o ów mechanizm dopełniony konkretnymi przepisami i konwenansami. Skrajnym oderwaniem tej teorii jest system kanclerski, gdzie mamy do czynienia z brakiem silnej egzekutywy poprzez podzielenie jej na dwa segmenty i przypisanie jednemu zbyt duże władzy. W systemie parlamentarno-gabinetowym zaś mamy do czynienia z supremacją parlamentu nad innymi władzami. W systemie rządów zgromadzenia rola prezydenta jest wyłącznie reprezentacyjna, zaś system semiprezydencki, ze względu na specyfikę, jest trudny do ostatecznego zaklasyfikowania.
Kolejnym paradoksem wynikającym z uwiądu intelektualnego osób poznających daną ideę jest przekonanie o pierwotności tego rozwiązania w myśli politycznej. Warto zauważyć, że idee podziału władzy były formułowane także przez innych myślicieli, także wcześniej. Czy nie należy tak nazwać choćby arystotelejskich i stoickich wezwań do ustroju mieszanego tak, aby każdej z władzy (monarchii, arystokracji i demokracji) dać pewne przymioty, które utożsamiane z przynależnością stanową mogłyby skutecznie hamować możliwości ingerencji innych stanów? Przecież Monteskiusz zastąpił poszczególne stany nazwami władz! W interpretacji tej koncepcji mówiono o tym, że władza wykonawcza jest de facto monarchią, arystokracja – sądowniczą, a demokracja – ustawodawczą. Co więcej, liberałowie tacy jak Locke dodawali do tej władzę federatywną w miejsce sądowniczej, co wyraźnie pokazuje, że nawet liberałowie spierali się co do ostatecznego wyglądu ustroju państwa.
Na koniec odwołajmy się jednak do idealnego systemu według trójpodziału władzy. Załóżmy, że w państwie mamy do czynienia z każdym rodzajem władzy jako autonomicznym względem dwóch poprzednich. Wyobraźmy sobie sytuację, w której każdy hamuje każdego – ustawy uchwalane przez parlament nie są wdrażane przez rząd, sądy wskazują na niezdolność przepisów prawa celem ich wejścia w życie, rząd blokuje możliwość swobodnego obradowania zarówno parlamentowi, jak i sądom. Zauważmy, że tak jest w istocie. Jeżeli pomiędzy poszczególnymi rodzajami władz nie ma wspólnoty interesów lub występuje tylko pomiędzy dwoma, to dochodzi do tarć, które bardzo szybko ewoluują w kryzysy polityczne. To stanowi już gigantyczne niebezpieczeństwo dla państwa, ponieważ osłabia je i czyni dysfunkcyjnym.
Dlatego możliwe są dwa wyjścia: albo tożsamość interesów we wszystkich władzach, co de facto oznacza zlanie się organów państwowych w jeden mechanizm, albo jedna władza musi uzyskać przewagę, choć minimalną, nad pozostałymi władzami. O ile pierwsza sytuacja może okazać się dobrą dla państwa, o ile nie mamy do czynienia z interesami partykularnymi, o tyle ta druga jest realną odpowiedzią na brak jasnych rozwiązań instytucjonalnych, zakotwiczonych tylko w miałkiej ideowości. W tym drugim wariancie demokratyczna – według interpretatorów – idea staje się podwaliną nierówności organów państwowych, co przy dopełnieniu tej wizji pierwszą oznacza, że trójpodział władz jest de facto fikcją prawną, która utrzymuje społeczeństwa w poczuciu demokratyzmu, mimo iż demokracji w tej sytuacji mamy niewiele. Takie są jednak mechanizmy rządzenia. Parafrazując Richelieu’go, nie wystarczy mieć wystarczającej siły. Trzeba też ją okazywać tak, jak gdyby była naturalną skłonnością do deliberacji.
Mateusz Ambrożek
Od redakcji: Godnym podkreślenia jest iż, jak swego czasu zaobserwował prof. Jacek Bartyzel, “trójpodział władzy” jako teoria, nigdy i nigdzie nie była faktycznie urzeczywistniona, bo jest ona de facto – nieurzeczywistnialna, gdyż zawsze ( jak również wskazuje M.Ambrożek) albo legislatywa dominuje nad egzekutywą albo odwrotnie, zaś judykatura nie jest w ogóle żadną władzą. W praktyce chodzi raczej tylko o wzmocnienie “władzy wykonawczej”, krępowanej na różne sposoby przez ‘sejmokrację. Konieczne jest zupełne odrzucenie filozofii zakładającej wielość władz, która implikuje także pojmowanie Głowy Państwa (prezydenta) jako przedstawiciela “władzy wykonawczej” – dublowanej zresztą przez rząd i jego prezesa (premiera). Głowa Państwa jest suwerennym i jedynym podmiotem władzy, wszystkie inne instytucje są natomiast jedynie organami państwa. Doktryna “podziału władz” w ogóle, nie da się zadowalająco uzasadnić prawniczo, ponieważ jeśli władzę zdefiniować (poprawnie) jako możność użycia środków przymusu dla wyegzekwowania normy prawnej, to legislatywa i judykatura nie mogą być pojęte jako władza, ponieważ nie posiadają one „w sobie” tychże środków przymusu. Wszystkie “organy państwa” (łącznie z prezydentem) dzielą się natomiast na: (1) urzeczywistniające porządek prawny oraz (2) kontrolujące urzeczywistnianie porządku prawnego. – J. Bartyzel “Jedna władza, wiele organów”
Kategoria: Mateusz Ambrożek, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka