Źródło tragedii miasta Arras
Książka autorstwa Andrzeja Szczypiorskiego pt. „Msza za miasto Arras” opowiada o historii brabanckiego miasta nawiedzonego klęską zarazy i głodu. To okropne wydarzenie wywraca do góry nogami dotychczasowe życie mieszkańców miasta, jednakże służy to jedynie jako tło dla przedstawienia znacznie ważniejszych, bo ponadczasowych problemów. Problemy te są niejako fatalnie wpisane w naturę człowieka i zapewne przyjdzie mu niestety borykać się z nimi do końca swoich dni. Chrześcijańska teologia tłumaczy to grzechem pierworodnym. Czy poza skażoną grzechem ludzką naturą jest coś jeszcze, co najzwyczajniej pcha człowieka, motywuje go do czynów, najprościej ujmując, niegodziwych? Na to pytanie postaram się znaleźć odpowiedź, a pomoże mi w tym uprzednia, krótka analiza wybranych bohaterów powieści „Msza za miasto Arras”.
Książę Dawid przedstawiony został jako postać wzbudzająca niechęć. Postawa biskupa, a zarazem księcia używającego sobie życia, stoi w sprzeczności ze średniowiecznym wzorcem duchownego. Jeśli jednak spojrzymy na tę postać przez pryzmat metafory, okaże się, że jest on symbolem tego, co stoi
w zupełnej kontrze do Arras. Okazuje się bowiem, że książę Dawid jest Anty-Arras, samo zaś Arras uosabia postać Alberta, który zresztą sam o sobie mówi, że to on jest miastem Arras. Zatem początkowo wydająca się pozornie błaha konstrukcja postaci Dawida, jako człowieka używającego życia do woli, bez baczenia na konsekwencje, wykorzystującego swoją pozycję, ale też słabość podwładnych, w rzeczywistości okazuje się być bogatą metaforą. O ile Albert to Arras, a Arras to umartwienie, to Dawid jest Brugią, a Brugia życiem mimo wszystko radosnym.
Albert początkowo zdaje się proponować mieszkańcom Arras coś znacznie bardziej wartościowego. Nie chodzi mu przecież o „umartwienie dla samego umartwienia”. Jest ascetą chcącym nauczyć tej postawy mieszkańców. Albertowi chodzi o zbawienie dusz mieszkańców Arras. Jego dążenia na metafizycznej drabinie stoją zatem znacznie wyżej od przyziemnych zachcianek księcia Dawida. Jan zdezorientowany poczynaniami Rady, na czele której stoi Albert, pyta swojego mistrza co nim powoduje w wyrządzaniu ludziom tak ogromnej krzywdy. Dostrzega on przecież bezzasadność egzekucji i samosądów które trapią miasto Arras. Na to Albert odpowiada mu, że chce nauczyć ludzi dbałości o ich zbawienie oraz, że życie wieczne jest ważniejsze od życia doczesnego. O ile prawdą jest, że życie wieczne jest od ziemskiego ważniejsze oraz dobrze byłoby wskazywać ludziom drogę do zbawienia (szczególnie będąc duchownym), to metody które przyjął Albert, mówiąc dosyć eufemistycznie, pozostawiają wiele do życzenia. Sądzę, że Albert, szczególnie początkowo, a więc przed wybuchem zarazy i głodu miał dobre intencje, jednak niestety czasem się zagubił, a niezwykle trudne doświadczenia doprowadziły go na skraj szaleństwa.
Jan zdaje się być rozdartym pomiędzy Arras, które reprezentuje jego mistrz Albert oraz które za ważniejsze poczytuje sobie wartości duchowe od materialnych a Brugią, która tonie w uciechach ziemskich pod rządami księcia-biskupa Dawida. Cała opowieść Szczypiorskiego jest metafizyczną walką pomiędzy postem a karnawałem, pomiędzy Arras a Burgią, pomiędzy Albertem a Dawidem. Sam Albert zdaje się bać na tym świecie wyłącznie Dawida. Dawid natomiast przyznaje, że nienawidzi Alberta. Rozstrzygnięciem tego sporu jest ostateczny wybór Jana, który postanawia przenieść się do Brugii. Wypowiada wówczas znamienne słowa, że: „gdybym odszedł z Arras w czasie szaleństwa, ocaliłbym tylko rozsądek, którego nigdy mi przecież nie brakło. Odchodząc po wszystkim, ocaliłem szczyptę wiary. Niewiele tego, lecz starczy, aby jeszcze pożyć na tym najlepszym ze światów. Co mówiąc, mam na myśli sławne miasto Brugię i wszystkich tutejszych obywateli.”
Co zatem stało za dramatycznymi wydarzeniami miasta Arras? Myślę, że właściwy trop prowadzi ku stwierdzeniu, że była to po prostu pycha. Mieszkańcy Arras dokonując bezsensownych mordów, podejmując irracjonalne wyroki kierowali się przekonaniem swojej wyższości. Doskonale pokazuje to scena z żydem, który przybywa w imieniu swojej gminy w sprawie odebrania ciała swojego ziomka. Rada okazuje mu zupełny brak szacunku. Mieszkańcy dają przekonać się o ich pysze również gdy zaraza ustała. Wznoszący wcześniej modły, zdawać by się mogło bogobojni mieszkańcy, gdy tylko niebezpieczeństwo odchodzi oddają się rozpuście.
Co zaś tyczy się genezy tejże pychy, to myślę, że jej fundamentem jest strach. To strach wpędza mieszkańców Arras w pychę, popychając ich ostatecznie do popełniania morderstw. Mordują, bo są pyszni, a są pyszni, bo się boją i nie potrafią w żaden sposób poradzić sobie ze strachem. Od samego początku nie potrafią znaleźć innego uzasadnienia, jak tylko takie które dyktuje im strach, czyli znalezienie i poświęcenie „kozła ofiarnego” zamiast poszukiwanie racjonalnego rozwiązania problemu. Religijność mieszkańców Arras, nawet ta powierzchowna a także samego Alberta nie musiała zakończyć się festiwalem fanatyzmu który kieruje nimi na kolejnych kartach powieści. Podłożem tych okropnych wydarzeń jest strach, czy to przed śmiercią, czy przed głodem, przed nieznanym, przed obcymi. Paradoksalnie tym, który nie czuje strachu jest zuchwały książę Dawid. W zasadzie to właśnie on ratuje od niechybnej śmierci Jana, którą zdać chcą mu ci sami tchórze, którzy pierzchają na widok orszaku księcia. To do pozbawionego strachu miasta Burgia, tak uwielbionego przez Dawida, udaje się na samym końcu główny bohater, wyrwawszy się z okowów paraliżującego strachu, wiarę jednak zachowawszy.
Bibliografia:
„Msza za miasto Arras” Andrzej Szczypiorski, Warszawskie Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2016
Mateusz Wawrzonek
Kategoria: Recenzje
Dawno czytałem tę książkę. O ile pamiętam, to paszkwil antykościelny napisany przez komucha.
Książki nie czytałem, tedy o źródle tragedii miasta Arras powiedzieć wiele nie mogę, za to wiem co nieco o autorze tej pozycji, Andrzeju Szczypiorskim, który – zanim ujawniono jego wstydliwy zakątek życiorysu, tj. jego współpracy z komunistyczną bezpieką (w jej ramach inwigilował własnego ojca…) – brylował w lewico-liberalnej prasie typu: "Wprost", "Gazeta Wyborcza", gdzie z pozycji moralnego autorytetu (sic!) obrzydzał katolicyzm i polski patriotyzm. Będąc przy okazji pupilkiem niemieckich fundacji, które futrowały go nie tylko nagrodami i orderami. Takie zatem jest – wszystko na to wskazuje – źródło powstania recenzowanej powieści – o czym p. Mateusz Wawrzonek, jak się zdaje, nie ma pojęcia…
Tak, p. A. Szczypiorski to nie jest twórca godny polecania…