banner ad

Wywiad z prof. Adamem Wielomskim – cz. I

| 2 listopada 2015 | 0 Komentarzy

SONY DSCCzym jest dla Pana konserwatyzm? Postawą polityczną, ideologią, rzeczywistością transcendentną…?

Z wymienionych w Pańskim pytaniu możliwości zdecydowanie odrzucam rozumienie konserwatyzmu jako ideologii, a to dlatego, że dosłownie wszystkie ideologie powstawały od XVII po XX stulecie – czyli od Johna Locke'a po Włodzimierza Lenina – w opozycji do świata tradycyjnego, którego podstawą była religia i obyczaj. Każda ideologia ex definitione jest przeto projektem antyreligijnym, para-religią, religią zsekularyzowaną, surogatem religii, etc. (w zależności jak to zjawisko nazwiemy).

Każda ideologia przedstawia holistyczny (kompletny) obraz rzeczywistości i właśnie dlatego siłą rzeczy musi wejść w egzystencjalny spór z tradycyjną religią, ponieważ zawierając pogląd kompletny na rzeczywistość nosi w sobie także twierdzenia moralne i definiuje cele ludzkiej egzystencji w tym świecie. Religia czyni to samo. Z tego powodu, konserwatyzm może co najwyżej być, i jest, doktryną, czyli niepełną wizją świata. Niepełną, ponieważ np. pojęcia moralne nadaje tej doktrynie katolicyzm rzymski, rzadziej inne konfesje. Nie zawaham się powiedzieć, że konserwatyzm to uzupełnienie tradycyjnego katolicyzmu w kwestiach politycznych i społecznych, gdzie nauka Kościoła wizji takiej szczegółowej nie przedstawia, co najwyżej charakteryzując jej podstawy etyczne i rzucając hasłowo pewne idee.

Tak, konserwatyzm jest pewną rzeczywistością transcendentną, czyli doktryną opisującą naturalny porządek prosperującego społeczeństwa, a więc ład oparty na tradycji, obyczaju, autorytecie, hierarchii, własności, religii etc. Aby zrozumieć istotę transcendentnego charakteru konserwatyzmu trzeba czytać pierwszego wielkiego konserwatystę w dziejach, a mianowicie Platona. W 7 księdze "Państwa", w znanym fragmencie o jaskini, znajduje się najgenialniejszy fragment w dziejach transcendentnie pojętego konserwatyzmu. Trzeba ten fragment czytać raz po raz. I nie wolno Platona odczytywać nazbyt literalnie, mieszając świat idei z empirią, w wyniku czego widzi się w nim jakiegoś komunistę (tradycja poczęta przez Arystotelesa, a uwieńczona przez Karla Poppera). Tutaj z kolei potrzebna jest lektura 7 listu Platona.

Wspominam list nr 7, poświęcony konieczności odróżnienia świata idei od świata empirycznego, ponieważ konserwatyzm jest także postawą polityczną, opartą na świadomości czym są idee, ale i na umiejętności odróżnienia doskonałej teorii od koniecznie niedoskonałej rzeczywistości empirycznej, gdzie implementacja idei w czystej formie jest niemożliwa z powodu ograniczeń, które Platon uważał za wynikłe z niedoskonałości materii, a które chrześcijanie definiują mianem skutków grzechu pierworodnego.

Dlatego uważam konserwatyzm za doktrynę czy też – osobiście wolę to słowo – za filozofię polityczną o której wiadomo, że można się do jej ideału zbliżać, ale ze świadomością, że nigdy ideału nie zbudujemy, gdyż Królestwo Boże "nie jest z tego świata". Dlatego konserwatyzm ma silny instynkt czepiania się tego, co empirycznie istnieje, nawet jeśli jest to dalekie od poglądów samych konserwatystów, szczególnie na polu aksjologicznym.

Konserwatysta, który nie rozumie listu Platona nr 7 jest konserwatywnym doktrynerem, konserwatywnym rewolucjonistą, konserwatywnym sekciarzem, rodzajem kontrrewolucyjnego mesjanisty-bolszewika. To kontestator w imię konserwatywnego świata idei. Ten zaś, kto poszedł wyłącznie za empirią i utracił widok, który Platon opisał po wyjściu z jaskini, ten jest zwykłym politycznym oportunistą, który siedzi w jaskini i komentuje cienie przesuwające się po ścianie, padające od ogniska będącego symbolem ludzkiej wiedzy.

Konserwatyzm jest gdzieś po środku i nie zawsze łatwo jest wytyczyć kontury tego, co musi się zmieścić pomiędzy światem transcendentnym, a empiryczną rzeczywistością, która od tejże idei tak bardzo odbiega, szczególnie w świecie współczesnym.

Stosunkowo często mówi się i pisze o konserwatyzmie; idea konserwatywna, myśli konserwatywna, partia konserwatywna…. Ale czy publicyści, politycy lub najzwyczajniejsi obywatele rozumieją za czym się opowiadają? 

Ludzie tak rozumieją terminy jak nauczono ich je rozumieć, ewentualnie w stanie chaosu informacyjnego rozumieją je zupełnie indywidualnie i dowolnie. Oto "echo" w jaskini pojawiające się, gdy ludzie komentują cienie przesuwające się od ogniska, echo o którym pisze Platon.

W Polsce mówi się o konserwatystach często wtedy, gdy mowa o obrońcach aktualnie istniejącego status quo. W tym rozumieniu Leszek Miller ma świętą rację nazwawszy się kiedyś "konserwatystą PRL" (wbrew temu, co myśli wiele osób, to nie jest moje określenie). Takim też konserwatystą byłby ś.p. gen. Wojciech Jaruzelski. Jest to konserwatyzm obrony status quo, bez wymiaru transcendentnego.

W Polsce często mówi się także o chrześcijanach, że to konserwatyści, a wiarę miesza się z prawicowością. To także budzi moje wątpliwości. Nie każdy chrześcijanin jest konserwatystą. Purytanie, posoborowe ruchy charyzmatyczne i oazowe – to ruchy rewolucyjne, ale posługujące się religijną narracją. Właśnie w opozycji do chiliazmu religijnego David Hume stworzył swoją wizję "konserwatyzmu bez Boga" (wyrażenie prof. Tomasza Tulejskiego), którą rozwijał potem Edmund Burke, stosując jego kategorie myślowe wobec Rewolucji Francuskiej.

Rewolucjonistą jest każdy, kto nastaje na rzeczywistość – czy to transcendentną czy to empiryczną – i panujące w niej prawa, a konserwatystą każdy, kto broni którejś z tychże rzeczywistości. Zamieszanie wynika stąd, że pojęcia "rzeczywistości" są rozmaite. Dla jednych to status quo, dla innych ta transcendentna, dla innych tradycyjna, a podniesiona do roli prawa naturalnego.

Żyjemy w epoce po rewolucji nominalistycznej, czyli w takiej, gdzie każdy nazywa rzeczy tak jak chce, a nie tak jak ponazywali je Adam i Ewa w czasie przechadzki z Bogiem po rajskim ogrodzie. Nominalistyczne gry językowe są jednym z elementów rewolucyjnej dezintegracji otaczającej nas rzeczywistości.

Czy narodowe różnice w tradycjach konserwatywnych są na tyle istotne, że nie ma czegoś takiego jak europejski konserwatyzm, albo ogólnoświatowy konserwatyzm? Czy możemy mówić o czymś takim, jak polskie tradycje konserwatywne?

Konserwatyzm europejski oczywiście istnieje i jego uniwersalny logiczny archetyp został opisany w "Teologii politycznej" Carla Schmitta, a jeszcze wcześniej w tomie II "Władzy politycznej i religijnej" Louisa de Bonalda. Archetypem myślenia konserwatywnego jego katolicka teologia polityczna oparta na analogii jeden Bóg na Niebie i jeden monarcha na ziemi. To istota konserwatyzmu europejskiego, którego fundament stanowi tradycyjny katolicyzm, a którego refleksem jest konserwatywna teoria władzy monarszej (niegdyś) i konserwatywne autorytaryzmy (w XX i XXI wieku).

Nie istnieje jednak coś takiego jak konserwatyzm światowy, ponieważ katolicyzm nigdy nie opanował całego świata. Tam, gdzie nie zapanował, tam konserwatyzm nie ma i nie może mieć charakteru transcendentnego (a przynajmniej katolicki konserwatysta nie ma prawa w fakt taki wierzyć, bo nie jest to przecież pogląd empirycznie weryfikowalny). Tam, gdzie katolicyzm nie dotarł, tam konserwatyści muszą odwoływać się do lokalnej tradycji, czyli do porządku, którego uprawomocnieniem jest czas i zadawnienie. Nie ma on charakteru transcendentnego. Mogliby też odwołać się do porządku natury, ale pojęcie to istnieje tylko tam, gdzie dotarła scholastyka, czyli znów tylko w świecie katolickim.

O myśli zbliżonej do konserwatywnej można mówić, w moim przekonaniu, także wtedy, gdy mamy do czynienia z systemem autorytarnym czy bliskim autorytaryzmowi, który odwołuje się do religii, realizując w ten sposób – acz bez katolicyzmu – katolicką wizję teologii politycznej i jej analogii jeden Bóg – jeden suweren. Taki system mamy obecnie w Putinowskiej Rosji. Dlatego jest paradoksem, że zniszczona przez bolszewizm i przymusowy ateizm prawosławna Rosja jest dziś bliższa katolickiej teologii politycznej niż kraje do niedawna katolickie, które kłaniają się przed – jak to mawia prof. Jacek Bartyzel – "bałwanem demokracji". Zresztą sprawa z prawosławiem też jest wyjątkowa, gdyż jest to raczej schizma wyrosła na tle filozoficzno-kulturowym niż herezja dogmatyczna. To ułatwia akceptację prawosławia jako fundamentu dla konserwatyzmu.

Konserwatyzm polski, na tym tle, zawsze był specyficzny, ponieważ polska tradycja polityczna dawno zagubiła element monarchiczny, a więc i katolicką teologię polityczną. Nasza tradycja próbowała przeto pogodzić monarchiczną religię katolicką z republikanizmem. I udawało się to tylko dzięki temu, że niedouczona szlachta nie czytała i nie rozumiała Katechizmu. Nie jest przypadkiem, że szlachta wykształcona hołdowała w Rzeczypospolitej kalwinizmowi czy arianizmowi, czyli republikańskiej i demokratycznej teologii politycznej, będącej politycznym odpowiednikiem organizacji protestanckiego zboru. Z tego też powodu polski konserwatyzm mógł odwoływać się tylko do zastanej tradycji i obyczaju politycznego, nie mogąc wypracować tego, co nazwał Pan mianem "konserwatyzmu transcendentnego". Nie można być poddanym Boga i obywatelem w państwie, gdyż porządek autorytarny i republikański do siebie nie przystają.

Nie jest przypadkiem, że nigdy nie zajmowałem się polskim konserwatyzmem i prawie nic na jego temat nie opublikowałem. Polski konserwatyzm nigdy nie był filozofią polityczną, ale tylko umiejętnością powolnego zmieniania świata, czyli umiejętnością praktykowania powolnej zmiany. Po rewolucji jaką była demokratyzacja, komunizm i raz jeszcze demokratyzacja III RP, polska tradycja konserwatywna nie istnieje, gdyż brak jej tego transcendentnego źródła, a porządek tradycyjny już od dawna jest wspomnieniem. To wyschnięte źródło w porównaniu z wiecznie płodnymi intelektualnie Louisem de Bonaldem, Josephem de Maistrem, Juanem Donoso-Cortésem czy Charlesem Maurrasem, których myśl ma charakter meta-historyczny dla konserwatyzmu.

A co ze stosunkiem teorii do praktyki? Z oddziaływaniem konserwatyzmu w sferze praxis?

Raz jeszcze powtórzę: wszystko jest w liście nr 7 Platona. Trzeba odróżniać sferę teorii od praktyki. W teorii mamy teologię polityczną z jej analogię jeden Bóg – jeden suweren. W praktyce, niestety, ponieśliśmy porażkę w starciu z innymi światami ideowymi, wynikłymi z niekatolickich teologii politycznych.

Nie wiem dlaczego Bóg rzucił nas w świat tu i teraz. Ale wiem, że nie rzucił nas po to, abyśmy dziś siedzieli i płakali, czego skutkiem jest albo apatia (będąca wyrazem depresji), albo świadome wycofanie się do metafizycznego i meta-politycznego bunkra. Nie, przyszło nam żyć i działać w takim świecie, jakim on jest, nawet jeśli wydaje się nam, że Bóg cofnął swoją rękę i Jego łaska nie opromienia już świata stworzonego. Życie nie jest nam dane, lecz zostało nam zadane i musimy żyć i działać w takim świecie, jakim on empirycznie jest.

Dlatego sfera praxis jest nie mniej ważna, niż świat idei. W tym ostatnim winniśmy być platonikami, którzy mają przed oczami Wielką Ideę Porządku. Ale żyjemy także (niestety) w rzeczywistości empirycznej, gdzie spory nie toczą się pomiędzy zwolennikami cesarza a papieża czy też zwolennikami tej czy innej dynastii. Tamte spory nie są już dla nas istotne, chyba, że jesteśmy historykami.

Czy się to nam podoba czy też nie (mnie nie), nastała nowa rzeczywistość empiryczna, gdzie musimy wybierać pomiędzy kulawym autorytarnym porządkiem gen. Jaruzelskiego, a anarchiczną "Solidarnością" zdominowaną przez trockistów i działaczy KOR-u. To rzeczywistość, gdzie musimy wybierać pomiędzy sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi i ich "demokratycznymi i prawo-człowieczymi wartościami", a autorytarną Rosją Putina. Przykłady takich wyborów możemy mnożyć i zawsze musimy wybierać przysłowiowe "mniejsze zło", gdy tylko rozumiemy list nr 7 Platona i będziemy rozumieli, że świat idei nigdy nie ziści się na ziemi. Dlatego musimy zawsze wybrać to, co jest bliższe konserwatywnej wizji katolickiej teologii politycznej opartej na analogii jeden Bóg – jeden suweren nad to, co wynika z protestanckich teologii politycznych, gdzie deistycznemu obrazowi Boga odpowiada brak zasady porządku i autorytetu.

W wielu moich tekstach nauczam raz po raz: rewolucja jest teologicznym wyrazem Antychrysta, a władza rewolucję zwalczająca zawsze ma charakter katechoniczny. Carl Schmitt w swoim "Glossarium" ma rację twierdząc, że istotą problemu jest prawidłowe zidentyfikowanie, kto jest Katechonem, czyli tym, który powstrzymuje rewolucję. Nie zawsze jest to proste i nie zawsze to, co aksjologicznie wydaje się nam bliższe ma katechoniczne cele. Nie każdy jest Katechonem, kto mówi o Bogu, ale nie realizuje nic z Boskiej wizji świata. Czasem były komunista może okazać się Katechonem powstrzymującym falę permisywizmu i liberalizmu płynącego z "wolnego świata".

Czy można stworzyć coś w rodzaju konserwatywnego międzynarodowego porozumienia ponad granicami? Czy też raczej podstawą powinno być silniejsze zaangażowanie w Kościele, nawet jeśli jest to kościół posoborowy?

Z Kościołem katolickim mamy poważny problem, ponieważ po Soborze Watykańskim II przeszedł na stronę rewolucji. Kontrrewolucja epoki Benedykta XVI nie udała się, ponieważ sam Suwerenny Kapłan nie jest zdolny przeprowadzić kontrrewolucji, gdy nie ma wsparcia ani pośród większości biskupów, ani pośród posoborowego kleru, który już nawet nie zna dzieł nauki tradycyjnej. Wierni są albo zlaicyzowani i z Kościołem utrzymują więzi wyłącznie formalne, albo zostali poddani liberalnemu praniu mózgów i ulegają modernizmowi (racjonalizm), albo wreszcie rozmaite ruchy charyzmatyczne i oazowe oduczyły ich myśleć poprzez tresurę fideistyczną i literalne odczytywanie Biblii. Żadna z tych grup nie mogła być wsparciem dla Benedykta XVI. Papież Franciszek jest prostym i logicznym uwieńczeniem soborowej i posoborowej destrukcji.

Mimo to w Kościele posoborowym trwamy i trwać będziemy, często i gęsto go krytykując, a to dlatego, że żaden pojedynczy wierny, ani grupa wiernych nie ma przywileju obiektywnego osądzenia czy Kościół i jego Suwerenny Kapłan popadli w herezję czy też nie. Trzeba szanować świat empirycznie zastany i działać w takim, w jaki rzucił nas Bóg, nawet jeśli podejrzewamy, że Stwórca nie oświetla już świata stworzonego Swoją łaską. Uwaga ta dotyczy także Kościoła. Mając przed oczami świat idei, działajmy pragmatycznie w świecie empirycznym.

Konserwatywna międzynarodówka? Nie mam nic przeciwko. Najpierw jestem Europejczykiem, potem dopiero Polakiem.

Podstawą Christianitas był uniwersalizm. Uniwersalizm ten z jednej strony wynikał z podstawowych zasad religii katolickiej, z drugiej zaś z metafizycznej koncepcji logosu i prawdy. Idee te zostały zanegowane w nowożytności, i to zarówno na płaszczyźnie religijnej (przede wszystkim przez Reformację), jak i filozoficznej i naukowej. Punktem dojścia nowożytnych prądów było powstanie ideologii nacjonalistycznych, natomiast Unia Europejska jest projektem, za pomocą którego próbuje się przywrócić jedność rozbitej Europie. Jaki powinien być stosunek konserwatystów zarówno do tej konkretnej próby budowania europejskiej jedności jak również ideologii nacjonalistycznych?

Nie jestem nacjonalistą i powtarzałem to wielokrotnie, ponieważ nacjonalizm jest świadomością rewolucyjną u podstaw której tkwi pra-błąd w postaci idei suwerenności ludu. Tyle tylko, że wedle nacjonalistów lud ma mieć charakter jednolity etnicznie i językowo. Nacjonalizm głosi, że naród winien stać ponad wspólnotą katolicką, która konstytuuje moje pra-pierwotne poczucie, że jestem Europejczykiem. W XIX wieku nacjonalizm był wehikułem rewolucji, demokratyzacji, sekularyzacji i antyklerykalizmu. Był bezbożnym dzieckiem Rewolucji Francuskiej. Wyznaniem laickiej wiary ludu, który wyparł się Boga.

Jednakże nacjonalistyczna destrukcja świata tradycyjnego miała swoje granice, głównie dzięki podkreślaniu narodowych partykularyzmów i niechęci do mechanicznego małpowania cudzych idei i rozwiązań. Nacjonalizm, będąc wizją rewolucyjną, zawsze pozostawał w granicach narodowej wspólnoty. Dzięki temu mógł w pewnym momencie okazać się narzędziem dla konserwatywnej obrony świata zastanego przed ideologiami i nurtami rewolucyjnymi, które przychodzą z zagranicy i które są bardziej rewolucyjne, niż rodzime.

Taka też jest funkcja idei narodowych w Unii Europejskiej, w sytuacji gdy główny ośrodek prądów rewolucyjnych znajduje się w instytucjach europejskich, które rodzą się pośród wykorzenionych ze wspólnoty narodowej intelektualistów, a które propagowane są przez internacjonalistyczne koncerny medialne.

Nie jestem nacjonalistą, choć kiedyś nim byłem (dopóki nie napisałem książki o nacjonalizmie francuskim, co pozwoliło mi zrozumieć jego istotę). Jestem jednak gotowy posługiwać się umiarkowaną frazeologią narodową, aby powiedzieć NIE idei europeizacji Polski, czyli wyrugowania jej katolickiego dziedzictwa na korzyść rządów międzynarodowych korporacji i ich politycznych ekspozytur w naszym kraju. Z takiego rozumienia idei narodowej wynika jej całkowite podporządkowanie konserwatywnej wizji porządku. Narodowcami możemy bywać instrumentalnie i koniunkturalnie. Gdyby z Brukseli i Berlina przychodziły do nas idee i postulaty kontrrewolucyjne, to nigdy bym się im nie sprzeciwiał w imię obrony polskości. Najpierw jestem tradycyjnym Europejczykiem, a dopiero potem Polakiem.

W jednym z wywiadów prof. Jacek Bartyzel stwierdził, że winę za współczesny kształt cywilizacji ponosi m. in. „dokonana przez nowożytną demokrację detronizacja Boga jako ostatecznego źródła poznania – także zasad ładu politycznego”. Czy Europa ma szansę na powrót do tego ładu pomimo wszechwładnej laicyzacji?

Bardzo bym chciał takiego powrotu, ale – jeśli mam być szczery – nie bardzo w to wierzę. Dlatego tak silnie podkreślam realistyczne podejście do empirycznej rzeczywistości i traktowania jej jako rzeczywistości danej nam. Zadanej nam. Jesteśmy grupą mniejszościową, bardzo niewielką mniejszością i musimy przetrwać, nie tracąc naszych idei. Zachód jest już skończony i nie widzę tu silniejszych nurtów restauracyjnych. Trzeba dziś szukać obrońcy chrześcijaństwa znajdującego się na zewnątrz świata zachodniego. Spójrzmy na to, co dzieje się dziś w Syrii. Zobaczmy kto realnie broni tam dziś interesów Zachodu? To Putinowska Rosja bombardująca islamskich terrorystów. Kraje zachodnie, nominalnie chrześcijańskie, takie jak Stany Zjednoczone, wspierają islamistów dostarczając im broń wespół z Arabią Saudyjską.

Kościół posoborowy przejął wiele modernistycznych prądów, którym konserwatyści się sprzeciwiają. Na ile więc budowanie nowej Christianitas jest możliwe w sytuacji, gdy sam Kościół znajduje się w kryzysie?

Nie jest możliwe, aby zbudować nową Christianitas bez Kościoła. Tymczasem Kościół ulega szybkiej dezintegracji. Dziś nie mamy katolicyzmu po Soborze Watykańskim II, ale jakby po III. To jakiś postmodernizm katolicki, a nie modernizm z początku XX wieku. Jestem bardzo, ale to bardzo sceptyczny co do możliwości ozdrowieńczych zrodzonych we wnętrzu Cywilizacji Zachodu. Mieszkamy dziś w otchłani, która cały czas się zapada. Musimy zrozumieć, że ratunek może przyjść raczej tylko z zewnątrz, chyba, że liczymy na cud. Ja nie potrafię, gdyż jestem skrajnym politycznym realistą i racjonalistą, dlatego wolę obstawiać opcje empirycznie i racjonalnie realne. W polskiej myśli jako pierwszy zrozumiał to Henryk Rzewuski i opisał swój pomysł na ratunek polskości w cyklu artykułów "Cywilizacja i religia", wywołując wielki skandal i upadek pisma, w którym publikował swoje teksty. Ale to były artykuły profetyczne, które dziś zachowują swoją aktualność.

Laicyzacja i odejście od transcendentu na rzecz podejścia materialistycznego i utylitaryzmu to nie tylko polityka. Czy możemy prosić o Pana opinię w zakresie laicyzacji nauki – zwłaszcza nauk humanistycznych, a także postępującej degeneracji roli uniwersytetu? Jaka jest rola nauki w procesie przywołanej w poprzednim pytaniu sekularyzacji i odrzucenia transcendentu? A także jaki wpływ odrzucenie transcendentu ma wpływ na rolę nauki?

Transcendencja znikła z nauki w II połowie XIX wieku, wraz z pojawieniem się tzw. metodologii pozytywistycznej, szczegółowo skodyfikowanej przez Maxa Webera. Metodologia ta głosi rozdzielenie faktów od wartości, czyli możemy jedynie opisywać zjawiska, ale nie wolno nam ich oceniać z perspektywy aksjologicznej. Czyli możemy opisywać wpływ wiary katolickiej np. na poglądy polityczne, ale nie wolno się nam wypowiedzieć w kwestii czy Bóg istnieje.

Gdy metodologia pozytywistyczna wchodziła na uniwersytety, to stanowiła przysłowiowy gwóźdź do trumny dla idei i wartości konserwatywnych i chrześcijańskich. Powiedzmy sobie zresztą szczerze: właśnie po to liberałowie ją obmyślili, aby wygnać wiarę z uniwersytetów i zamknąć ją w seminariach. Aksjologiczna pustka to esencja liberalizmu, gdzie nigdy nic nie jest pewne, a wszystko jest wątpliwe. Zwalczanie tego pomysłu 120 lat temu było obowiązkiem katolika i konserwatysty.

Dziś sytuacja się zmieniła. Jestem obrońcą zasady oddzielenia faktów od wartości w świecie naukowym i krytykuję tych, którzy tego rozdzielenia nie dokonują. Dlaczego? Dlatego, że mamy dziś do czynienia z rażącą dysproporcją sił pomiędzy konserwatystami a liberałami i postmodernistami. Dziś ta weberowska metodologia pozwala nam spokojnie pracować na uniwersytetach i pisać nasze rozprawy, o ile tylko np. opisujmy idee konserwatywne czy katolickie, ale nie prowadzimy ich otwartej apologii. Gdyby metodologię weberowską skasować, to nauka zostałaby natychmiast totalnie zawłaszczona przez demo-liberałów i postmodernistów, którzy wymuszaliby na nielicznych konserwatystach kapitulację, prowadząc nagonki na "faszyzm", "fanatyzm" i "skrajną prawicę", pod groźbą pozbawienia pracy na uniwersytecie lub uniemożliwienia awansu naukowego poprzez uzyskanie kolejnych stopni i tytułu naukowego. Dlatego od lat, konsekwentnie, stoję na straży weberyzmu, ponieważ widzę, że wielu, szczególnie młodych, badaczy chętnie chciałoby pomylić język nauki z narracją Szkoły Frankfurckiej. Dziś można ich jeszcze krytykować za język "nienaukowy", gdyż "politycznie zaangażowany", a oni nie znajdują na ten zarzut merytorycznej odpowiedzi. Weberyzm jest dla frankfurtczyków bezwzględny.

Traktuję to jako jeden z elementów realizmu zawieszonego pomiędzy "konserwatyzmem transcendentnym", a empiryczną rzeczywistością, która daleko odbiega od Platońskiego świata idei.


 

Rozmawiał: Mariusz Matuszewski

 

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *