banner ad

Wolski: Czas decyzji. Jak Europa powinna reagować na kolejne fale imigracji

| 14 września 2015 | 0 Komentarzy

plotEuropa musi podjąć ostateczną decyzję i stawić czoło kryzysowi imigracyjnemu w sposób bardziej zdecydowany niż dotychczas. Może niejako w duchu politycznego mesjanizmu przyjąć znacznie większa niż dotychczas liczbę imigrantów i uchodźców. Może też otoczyć się inteligentnym, ale szczelnym murem i przy osiedlaniu imigrantów kierować się przede wszystkim kryterium ekonomicznym, a nie moralnym. Masowe migracje w ich dzisiejszym kształcie to proces, którego nie da się powstrzymać półśrodkami. Natomiast obecne działania UE w sprawie nielegalnej imigracji, wyglądają trochę jak stanie w drzwiach, które powinny być albo szeroko otwarte, albo szczelnie zamknięte – pisze Jarosław Wolski.

 

W końcu maja bieżącego roku Komisja Europejska, kierując się zasadą solidarności wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej, przedstawiła plan pomocy krajom południa Europy, które zmagają się z gwałtownym napływem nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Plan ten zakłada rozmieszczenie we wszystkich krajach członkowskich w ciągu dwóch lat 40 tysięcy imigrantów, którzy dostali się do Europy przez Morze Śródziemne oraz dodatkowo 20 tysięcy uciekinierów z Syrii, którzy przebywają obecnie w obozach dla uchodźców poza UE. Uzupełnieniem tego programu mają być działania wymierzone w gangi przemytników, którzy na przerzucaniu ludzi droga morską z Afryki do Europy zarabiają gigantyczne pieniądze. „Neutralizacja” łodzi oraz pozostałej infrastruktury używanej przez przemytników miałaby się odbywać w ramach operacji EUNAVFOR Med (Mediterranean – przyp. J.W.), wzorowanej poniekąd na misji przeciwko somalijskim piratom. Aby jednak operacja była efektywna, potrzebny jest mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ, który umożliwi działania blisko afrykańskiego wybrzeża, przede wszystkim na wodach terytorialnych Libii.

Najwięcej emocji budzi jednak kwestia rozmieszczenia we wszystkich krajach Unii kilkudziesięciu tysięcy nielegalnych imigrantów i uchodźców, którzy obecnie przebywają w ośrodkach w krajach południowej Europy i w Afryce. Nie wszystkim państwom się to podoba, a o tym, że jest to rozwiązanie jedynie doraźne i dalece niewystarczające, niezbicie świadczą statystyki. Według unijnej agencji ochrony granic, Frontex, w 2014 roku nielegalnie przekroczyło granice UE ok. 274 tysiące osób, co stanowi blisko 180% wzrost w stosunku do roku 2013. Tylko do Włoch w ubiegłym roku drogą morską przedostało się ok. 170 tysięcy nielegalnych imigrantów, a do Grecji – 50 tysięcyi. Nie wszystkim udało się dopłynąć do brzegu – ponad 3400 osób zginęło w trakcie przeprawyii. W tym roku przez Morze Śródziemne przybyło do Europy już 137 tysięcy imigrantów. Szacuje się również, że w ciągu pierwszych pięciu miesięcy 2015 roku śmierć poniosło już co najmniej 1800 osóbiii.

Oprócz Włoch i Grecji, poważny problem z napływem imigrantów mają także kraje takie, jak Hiszpania i Malta, a także Węgry, dokąd usiłują przedostać się imigranci z terenu Serbii. Co więcej, według prognoz ekspertów, nie należy się spodziewać, że fala nielegalnej imigracji opadnie w najbliższym czasie, ponieważ ma ona swe źródło w wojnach w Syrii, Iraku i w Libii, w niestabilności politycznej wywołanej wydarzeniami tzw. Arabskiej Wiosny oraz w biedzie i braku perspektyw, którymi dotknięte są kraje regionu. Sytuację UE pod względem uchodźców dodatkowo pogarsza fakt, że tysiące ludzi uciekają na Zachód również ze wschodniej Ukrainy, gdzie co jakiś czas wybuchają na nowo walki między wojskami ukraińskimi, a wspieranymi przez Rosję separatystami.

Wymuszona solidarność

Warto zaznaczyć, że w programie zaproponowanym przez KE nie będą uczestniczyć Wielka Brytania, Dania i Irlandia, ponieważ pozwalają im na to specjalne protokoły dołączone do Traktatu Lizbońskiego. Już sam ten fakt każe się zastanowić nad sensem apelowania instytucji europejskich do poczucia wzajemnej solidarności między wszystkimi państwami członkowskimi. Choć gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że wymienione kraje mają (nie bez przyczyny) reputację bardzo przyjaznych imigrantom. Pomysł odgórnego narzucenia obowiązkowych kwot imigrantów, obliczonych na podstawie takich wskaźników jak liczba ludności, wielkość PKB, stopa bezrobocia oraz liczba uchodźców przyjętych w ciągu ostatnich pięciu lat, spotkał się też ze stanowczą krytyką ze strony państw środkowo-wschodniej Europy, państw bałtyckich oraz Rumunii i Wielkiej Brytanii.

Przedstawiciele tych krajów argumentowali, że każdy kraj powinien na zasadzie dobrowolności zaoferować, ilu imigrantów jest w stanie przyjąć. Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, podczas jednego z niedawnych szczytów UE w sprawie nielegalnej imigracji, tłumaczył przedstawicielom państw zachodnich, że Europa Środkowo-Wschodnia nie jest gotowa na przyjęcie takiej ilości imigrantów, a narzucenie systemu kwotowego będzie miało skutek odwrotny od zamierzonego – zaowocuje agresją i nasileniem eurosceptycyzmu, który i tak przybiera na sile w całej Europieiv. Przedstawiciele krajów krytycznie nastawionych do propozycji KE obawiają się też, że przyjęcie imigrantów spowoduje spadek poparcia społecznego dla rządzących partii, co w konsekwencji może oznaczać przegrane wybory i odsunięcie od władzy. W państwach wschodniej i środkowej Europy, które nie zetknęły się jeszcze na taką skalę z problemem imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu, taki scenariusz polityczny wydaje się całkiem prawdopodobny, co sprawia, że koszty solidarności z krajami dalekiego południa Europy mogą okazać się zbyt wysokie, a cały plan politycznie ryzykowny.

Biorąc te kwestie pod uwagę, kraje sprzeciwiające się obowiązkowym kwotom nie pozwoliły na przeforsowanie planu KE. Ponieważ jakoś trzeba było jednak zareagować na coraz częstsze tragedie na Morzu Śródziemnym i katastrofalne warunki sanitarne w obozach dla uchodźców, stanęło na tym, że poszczególne rządy same zadeklarują, jaką liczbę uchodźców są w stanie przyjąć ich kraje. W całym tym sporze tłem dla drażliwej kwestii imigrantów, która stanowi dla Unii realny problem polityczny i społeczny, była również swoista, wewnętrzna „ próba sił” między Komisją Europejską, a grupą państw, którym niespecjalnie się spodobało odgórne narzucanie, kogo i w jakiej liczbie mają przyjąć w swoje granice. KE usiłowała posłużyć się obecnym kryzysem dla umocnienia wewnętrznej integracji Unii, wychodząc zapewne z założenia, że nic tak nie jednoczy, jak wspólny problem do rozwiązania. Tym razem musiała jednak ustąpić wobec stanowczego weta znacznej części państw członkowskich.

Wciąż pozostaje jednak aktualne pytanie o konsekwencje takiej wymuszonej integracji. Nie od rzeczy byłoby zastanowić się, czy perspektywa z jakiej na zjawisko nielegalnej imigracji patrzą biurokraci z Brukseli oraz perspektywa zwykłych Europejczyków, są aby na pewno zbieżne. Czy w pewnym momencie nie dojdzie do sytuacji, w której polityczny „wspólny problem” Europy jako całości, zmieni się we „wspólnego wroga” dla jej mieszkańców, wśród których często nastroje już teraz dalekie są od euroentuzjazmu, i czy w rezultacie ta wrogość nie skupi się w przyszłości na samych instytucjach UE i ich reformatorskim zapale, za sprawą których Europę stopniowo zaleje armia uchodźców i imigrantów ekonomicznych, pośród których notabene znajdą się zapewne także osoby, które życzą cywilizacji zachodniej naprawdę źle.

Krytycy programu KE wskazywali też, że rozmieszczenie nielegalnych imigrantów na terenie całej UE będzie sygnałem dla całych rzesz Afrykańczyków, że warto ryzykować życie przeprawiając się łodziami przez Morze Śródziemne. W rezultacie nielegalna imigracja wzrośnie jeszcze bardziej, co pogorszy i tak już krytyczną pod tym względem sytuację państw południa Europy. Nietrudno wyobrazić sobie taki scenariusz, skoro już teraz dziesiątki tysięcy zdesperowanych ludzi przeznacza oszczędności swojego życia, aby móc wypłynąć rozklekotaną łajbą w ryzykowny rejs w nieznane, nie wiedząc nawet, czy uda im się choćby dobić do europejskich brzegów. Dla Europy taki scenariusz może oznaczać w nieodległej przyszłości bardzo poważny problem, który staje się tym bardziej realny, że sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie i w Afryce wciąż pozostaje skomplikowana i napięta, a na dodatek nie widać na horyzoncie możliwości jakiejkolwiek stabilizacji.

Oczywiście z drugiej strony silne racje przemawiają za tym, żeby wszystkie kraje UE okazały solidarność z państwami południa Europy i przyjęły na siebie w jakimś stopniu ciężar utrzymywania uchodźców i nielegalnych imigrantów. Przede wszystkim są to racje natury moralnej i humanitarnej, które nakazują pomóc ludziom, których życie i zdrowie jest zagrożone, niezależnie od tego, jakiego są pochodzenia i wyznania. Dla pewnej liczby europejskich przywódców ten argument wydaje się być zresztą decydujący.

Jeśli mowa o solidarności, to wiele zarzutów padło pod adresem Europy Środkowo-Wschodniej, której wypomniano, że oczekując solidarności reszty Europy w obliczu militarnego zagrożenia ze strony Rosji, sama odmawia okazania solidarności krajom dotkniętym najciężej kryzysem imigracyjnym. Jest to nie tylko trafny argument, ale również mimowolnie sformułowana diagnoza nieciekawej sytuacji, w jakiej znalazła się obecnie UE, z jednej strony zagrożona terroryzmem i masową imigracją obcej kulturowo ludności, której wpływ na polityczny, społeczny i ekonomiczny kształt Europy ciężko obecnie przewidzieć, a z drugiej uwikłana w dyplomatyczne i ekonomiczne starcie z Rosją, która za wszelką cenę usiłuje powstrzymać polityczną i gospodarczą ekspansję Unii w kierunku wschodnim.

Czy znów przemówią działa demokracji?

Rozmieszczenie kilkudziesięciu tysięcy imigrantów, którzy już przybyli do Europy, wraz z przyjęciem pewnej liczby uchodźców przebywających w obozach na terenie Afryki to jednak tylko część planu UE na rozwiązanie problemu masowej imigracji z kierunku południowego. Druga część ma polegać na zniszczeniu „modelu biznesowego” przemytnikówv, co w praktyce, w zależności od mandatu, jakiego udzieli Unii Rada Bezpieczeństwa ONZ, może polegać na zajmowaniu lub niszczeniu łodzi i infrastruktury używanej przez przemytników, czym miałyby się zająć marynarki wojenne krajów członkowskich. Niezależnie od deklarowanego humanitarnego podejścia widać więc, że celem nadrzędnym jaki stawia sobie UE w przy rozwiązywaniu kryzysu imigracyjnego jest uzyskanie jako takiej kontroli nad procesem masowej imigracji (który jak dotąd przebiega zupełnie żywiołowo), co ma przyczynić się do ustabilizowania sytuacji w krajach południowej Europy.

Chociaż europejscy oficjele wierzą w powodzenie tego planu, został on już skrytykowany m. in. przez sekretarza generalnego ONZ Ban Ki Muna oraz prezydenta Tunezji Habiba Essida, który uznał takie działania za nieskuteczne i zapowiedział, że ewentualne niszczenie łodzi przemytników zostanie przez jego kraj uznane „niemal za wojskową interwencję”vi. Nie wiadomo jak w przypadku głosowania nad odpowiednią rezolucją zachowają się Chiny i Rosja, a trzeba pamiętać, że jako stali członkowie RB ONZ, mogą sprzeciwić się przyznaniu mandatu unijnej operacji.

Jednak nawet abstrahując od wątpliwości wysuwanych przez społeczność międzynarodową, wiele wskazuje na to, że nawet w przypadku relatywnego powodzenia, również ta część planu UE okaże się rozwiązaniem jedynie na krótką metę. Choć zabrzmi to okrutnie, to z punktu widzenia Europy problemem nie są gangi przemytników i używana przez nich infrastruktura, tylko ogromna rzesza ludzi z Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy chcą za wszelką cenę przedostać się na Stary Kontynent, aby uciec od wojen, prześladowań i nędzy. Tu leży prawdziwy problem, którego rozwiązanie na chwilę obecną jest poza zasięgiem UE. Wymagałoby ono bowiem długoterminowego planu wsparcia rozwoju politycznego i gospodarczego tych obszarów, bo tylko polepszenie warunków socjalnych i ekonomicznych ludności mogłoby powstrzymać lub choćby zmniejszyć natężenie migracji. Jednak póki co, ta część świata jest trawiona przez wojny i konflikty wewnętrzne, wszechobecną korupcję i przestępczość. Nie jest to sprzyjający klimat dla biznesu.

UE wspiera finansowo międzynarodowe organizacje zajmujące się sprawami uchodźców i imigrantów, takie jak UNHCR i IOMvii; pomimo trudności próbuje współpracować również z państwami wysyłającymi i tranzytowymi, oferując pomoc finansową i techniczną w ramach szerszych porozumień. Dotychczasowa praktyka pokazuje jednak, że państwa te z różnych względów nie są specjalnie zainteresowane zwalczaniem nielegalnej imigracji (korupcja, autorytarne rządy, gospodarka oparta niemal wyłącznie na zasobach naturalnych). Nawet jeżeli zostaną zawarte jakieś porozumienia, to ich praktyczna implementacja jest zwykle powolna i mało efektywna. Wysyłane delegacje i organizowane kampanie medialne w państwach wysyłających, informujące o zagrożeniach wynikających z nielegalnej imigracji, mają zwiększyć zaangażowanie polityczne i poziom świadomości lokalnych społeczności, jednak rosnące w zastraszającym tempie statystyki dobitnie świadczą o nieskuteczności takich działańviii.

Z drugiej strony, skoro jest tak ogromny popyt na nielegalny „transport” do Europy to nie należy się spodziewać, że nawet przy bardziej zdecydowanych działaniach wymierzonych w przemytników, zabraknie chętnych na organizację tego procederu. Wojskowe jednostki specjalne państw europejskich mogą nawet zabijać odpowiedzialnych za przemyt, ale nie uda im się zabić prawa popytu i podaży, na którym w istocie opiera się to zjawisko. Tym większą naiwnością byłoby sądzić, że zamiary przemytników udaremni brak łodzi. Co najwyżej można przygotować się na to, że te, które wypłyną w morze będą w istocie naprędce przygotowanymi tratwami, stanowiącymi śmiertelne zagrożenie dla imigrantów.

Czas decyzji

Taka sytuacja zmusza Europę do podjęcia ostatecznej decyzji i stawienia czoła kryzysowi imigracyjnemu w sposób bardziej zdecydowany niż dotychczas. Europa może niejako w duchu politycznego mesjanizmu umożliwić legalne osiedlenie się znacznie większej niż dotychczas liczbie imigrantów i uchodźców, dokonać koniecznych korekt systemów podatkowych i mechanizmów redystrybucji dóbr, wierząc jednocześnie, że w swoim czasie wolny rynek rozstrzygnie moralne dylematy za nią. Nie spowoduje to bynajmniej zmniejszenia napływu imigrantów, ale uczyni cały proces bardziej cywilizowanym. Może też otoczyć się inteligentnym, ale szczelnym murem i przy osiedlaniu imigrantów kierować się przede wszystkim kryterium ekonomicznym, a nie moralnym. Co do zasady zezwalać więc na przyjazd ludziom, którzy są Europie potrzebni, aby podnieść jej konkurencyjność i uzupełnić ewentualne braki siły roboczej w niektórych sektorach gospodarki, a nie takim, którzy potrzebują się dostać na Stary Kontynent, żeby odmienić na lepsze swój los. Tych bowiem Europa po prostu nie jest w stanie pomieścić.

Masowe migracje w ich dzisiejszym kształcie to proces, którego nie da się powstrzymać półśrodkami. Natomiast obecne działania UE w sprawie nielegalnej imigracji, wyglądają trochę jak stanie w drzwiach, które powinny być albo szeroko otwarte, albo szczelnie zamknięte. Z jednej strony Węgry budują mur, który ma uniemożliwić nielegalną imigrację z Serbii, a z drugiej KE usiłuje narzucić każdemu krajowi członkowskiemu obowiązkową kwotę nielegalnych imigrantów i uchodźców, których musi przyjąć. Zachodnioeuropejscy politycy przyznają, że polityka multikulturalizmu się nie sprawdziłaix, ale poczucie winy zmusza ich do wzięcia odpowiedzialności za chaos w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie (do którego zresztą w znacznym stopniu przyłożyli rękę), i przyjmowania całych rzesz niewykształconych imigrantów, uchodźców i azylantów, którzy będą tworzyć kolejne getta i zamknięte społeczności. Gdzieś pod naporem tych wszystkich problemów zagubiła się logika w postępowaniu europejskich przywódców, a bez niej ciężko brać na poważnie unijną politykę imigracyjną. Na jednym z ostatnich szczytów poświęconych nielegalnej imigracji szef KE Jean-Claude Juncker powiedział: „Jeśli nie otworzymy drzwi choćby do połowy, to nie możemy się dziwić, że emigranci chcą się dostać do nas oknem”x. Nie powinniśmy być jednak w przyszłości również zdziwieni, jeśli z jakichś powodów wygłodniały tłum rzuci się szturmem na uchylone drzwi i wyrwie je razem z zawiasami. Nikomu raczej nie będzie przyjemnie mieszkać w takim domu. Albo raczej w tym, co z niego zostanie.

Troska o bezpieczeństwo nie powinna jednak całkowicie przysłonić aspektu humanitarnego i moralnego. Ludzie przybywający do Europy z Syrii czy Erytrei nie robią tego w celach turystycznych, lecz uciekają przed śmiercią i prześladowaniami. Gdyby kraje południa Europy postąpiły z nimi tak, jak niedawno postąpiły władze Malezji, które oświadczyły, że ich kraju nie stać na przyjmowanie rzesz uchodźców z Birmy i zaczęły zawracać statki z imigrantami na pełne morzexi, dla wielu z tych przerażonych ludzi oznaczałoby to niechybną śmierć (operacje typu „pushback” zostały jednak uznane za nielegalne przez Europejski Trybunał Praw Człowiekaxii). Nawet jeżeli Europa zdaje się stopniowo odwracać od Boga, to chrześcijańskie korzenie, które ukształtowały europejski system wartości, zobowiązują rządzących Starym Kontynentem przywódców i wszystkich Europejczyków do pomocy bliźnim. Szczególnie, jeśli w potrzebie znajdują się chrześcijanie. Szczytem hipokryzji byłoby natomiast powoływanie się na chrześcijańskie dziedzictwo Europy i jednoczesne odwracanie się plecami do ofiar wojny i cierpiących prześladowania, bo tacy ludzie zawsze skupiają na sobie szczególną uwagę Opatrzności.

Masowa imigracja do Europy z Afryki i Bliskiego Wschodu, zarówno ta legalna, jak i nielegalna, stanowi jedno z największych wyzwań, przed jakim w najbliższych latach staną europejscy przywódcy. Jednak zamiast szukać na gwałt odpowiedzi na pytanie, jak rozwiązać ten problem, być może Europa powinna zadać sobie najpierw inne pytania: o to, kim jest, i w jakiej postaci chce samą siebie widzieć w przyszłości. Wszystko rozbija się bowiem o polityczną tożsamość, która powinna determinować polityczne decyzje, a której Staremu Kontynentowi bardzo dzisiaj brakuje, niejako z natury rzeczy, można by dodać. Kiedy już Europa pozna odpowiedź na to podstawowe pytanie o samą siebie, na pewno nie zabraknie jej obywatelom siły i determinacji, żeby urzeczywistnić upragnioną wizję.

 

Jarosław Wolski

Za: Rebelya.pl

 

Kategoria: Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *