Wiński: Reforma sądownictwa i co dalej?
Polacy nie wierzą wymiarowi sprawiedliwości. Nie jest to ani truizm, ani też fakt medialny, będący argumentem dla ministra sprawiedliwości w sprawie reformy sądownictwa. Jest to fakt społeczny, poparty licznymi badaniami opinii w Polsce. Respondenci zgodni są co do jednego: wymiar sprawiedliwości w naszej ojczyźnie ma zdecydowanie negatywne konotacje. Społeczeństwo negatywnie ocenia działalność zarówno sądów, jak i sędziów. Odpowiedzią na to ma być reforma sądownictwa, realizowana pod auspicjami Prawa i Sprawiedliwości oraz ministra Zbigniewa Ziobro.
Zmiany legislacyjne, nawet te słuszne i wprowadzane z namysłem to jedna strona medalu, drugą stanowią emocje, ludzkie dramaty i przychodząca niestety za późno refleksja. Każdy racjonalnie myślący człowiek, także rządzący, winni zdawać sobie sprawę z tego, że reforma sądownictwa w Polsce to nie jest jednorazowy akt o charakterze legislacyjnym. Zmiany w prawie o ustroju sądów powszechnych, Krajowej Radzie Sądownictwa czy o Sądzie Najwyższym – to dopiero początek reformy. Najważniejsze zadanie, to przewartościowanie sposobu myślenia szczególnie tych osób, które same o sobie mówią: „nadzwyczajna kasta”.
Nieudany eksperyment budowania w naszej ojczyźnie społeczeństwa socjalistycznego zgodnie z instrukcjami płynącymi od Sowietów oraz pod ich ścisłym nadzorem nie dość, że pochłonął tysiące ofiar to jeszcze pozostawił po sobie szereg grup społecznych, w tym także zawodowych, w których zaszczepił magiczne myślenie o własnej wyjątkowości. Potwierdziły to dodatkowe „nadania” od komunistycznych aparatczyków, niczym nieuprawnione przywileje zawodowe – łącznie z immunitetem, które wzmogły mitologizację statusu społecznego, powszechnie panującą wśród co prawda znikomej części środowiska sędziowskiego, ale na tyle nośną medialnie, że stała się one powszechnie akceptowalną.
Dopóki istniał formalny aparat przymusu w postaci milicji obywatelskiej i różnych jej przybudówek, służby bezpieczeństwa, czy innych grup o charakterze mnie lub bardziej represyjnym, do świadomości społecznej nie docierał przekaz o „nadludziach” w togach sędziowskich. Terminem „nadludzie” posługuję się w tym miejscu celowo rozumiejąc go w sensie nie-nietzscheańskim i przypisując go jedynie co niektórym reprezentantom środowiska sędziowskiego, szczególnie tym którzy władali z komunistycznego nadania „wolą mocy”, pozwalającą bez moralnych skrupułów ferować wyroki wobec patriotycznego podziemia, członków „Solidarności”, zwykłych obywateli domagających się praw przysługujących im z racji bycia osobą ludzką.
Represyjny charakter sadów powszechnych trwa do dzisiaj. Zmieniła się jednak forma i sposób ekspresji. Środowisko sędziowskie, które roztoczyło przed polskimi obywatelami wizję „samooczyszczenia”, swoiście pojętej katharsis i po 1989 roku w przemyślany sposób uczyniło ją częścią narracji autorytetów moralnych lewicy i liberalno-lewicowego zaplecza partyjnego od Unii Demokratycznej począwszy, a na Platformie Obywatelskiej skończywszy, musiało także zmienić stosowane wcześniej narzędzia. Przemoc bezpośrednią zamieniono w stosowaną do dzisiaj przemoc symboliczną, czyniąc tym samym z części sądów powszechnych atrapę prawnych form demokracji.
W każdym cywilizowanym społeczeństwie, także w tym dla którego zasady demokratyczne mają charakter nadrzędny, sądy powszechne utrzymują część funkcji i struktury charakterystycznych dla instytucji totalnych. I nie jest w tym nic dziwnego. Musimy bowiem pamiętać, że sąd jest instytucją specyficzną. W państwach rozwiniętych kulturowo i ekonomicznie, a przykład taki znajdziemy również w Europie Zachodniej, misją sądu jest dostarczenie klientowi – obywatelowi dość specyficznej usługi, a mianowicie sprawiedliwości. W zamian za to obywatel powinien w uzasadnionych przypadkach zrzec się dobrowolnie części swoich praw, a czasami także własnej podmiotowości. Niestety polskie sądy powszechne rządzą się innymi prawami. Najważniejszą i najczęściej pomijaną patologią polskiego sądownictwa jest pogłębiający się dysonans pomiędzy sprawiedliwością społeczną, a wykładnią prawa pozytywnego. Sędziowie nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć, że prawo pozytywne, na podstawie którego wydają prawomocne wyroki, poparte autorytetem państwa, nie jest jednym akceptowalnym społecznie. Istnieje jeszcze prawo naturalne i co dla niektórych jednostek najwyższe: prawo objawione. Brak u części środowiska sędziowskiego tego typu refleksji w konsekwencji prowadzi do tego typu myślenia magicznego, w którym następuje nie tylko apoteoza państwa i prawa, ale również gloryfikacja własnej osoby.
Nie wystarczają już specyficzny strój i godło Przenajświętszej Rzeczypospolitej jako nieodzowna cześć rytualnego stroju sędziego, wprowadza się dodatkowe elementy przymusu symbolicznego po to, aby podkreślić wyjątkowość własnego statusu. Proces ten można już zaobserwować na płaszczyźnie przekazu werbalnego, który z jednej strony podkreśla „władczość” sędziego, z drugiej zaś uprzedmiotowia „inne” osoby. Siada …, rozumie…, niech powtórzy…, tego typu wyrażenia językowe nie są tylko przykładem chamstwa, lecz formą przymusu pozbawiającą osoby „inne” podmiotowości i godności osobowej. Wielu stwierdzi, że tego rodzaju sytuacje już nie występują lub mają charakter marginalny. Niestety trudno się z tym zgodzić. Bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem wydaje się świadome używanie kodu językowego który już na wstępie formalnego dialogu staje się narzędziem do wykreowania pożądanej relacji nierówności pomiędzy osobą reprezentującą „władzę” a „innym”.
Być może wszystko było by do tej pory w porządku gdyby nie fakt, iż owa „inność” definiowana jest przez część środowiska społecznego pejoratywnie jako „niższość” i to zarówno w sensie kulturowym jak i intelektualnym. Mam nadzieję, że są to przypadki marginalne. Tak czy inaczej, to środowisko sędziowskie w Polsce przez wiele lat uprawiało politykę praktycznego izolacjonizmu społecznego, kreując świadomie rzeczywistość, w której rozmowy o zawodzie sędziego z „innymi” miały charakter „tabu”. To środowisko sędziowskie w chwili kryzysu wytworzyło medialny mit „jedynych sprawiedliwych” , „bohaterskich obrońców demokracji”, w którym sądy przedstawiane są jako „ostatnia ostoja” przed zalewem barbarzyńskich hord „innych”. Oczywiście nikt nie potwierdzi, że za wytworzenie owych „innych” w dużej mierze odpowiedzialna jest część środowiska sędziowskiego.
Proces naprawczy będzie miał charakter wieloletni i będzie bardzo trudny do przeprowadzenia. Z jednej strony środowisko sędziowskie musi stać się z powrotem częścią społeczeństwa, zaakceptować „inność” i postawić samych siebie w roli służebnej wobec państwa i obywateli. Gwarantem tego powinna być długofalowa polityka państwa która rozsądnie i zarazem zdecydowanie instytucje sądów powszechnych zreformuje w ten sposób by faktycznie stały się one usługodawcą pożądanej przez wszystkich sprawiedliwości. Z drugiej zaś strony opinia społeczna, czytaj ta część społeczeństwa polskiego, która w sposób jednoznaczny negatywnie ocenia działalność sądów we własnej ojczyźnie, winna mieć świadomość procesualnego charakteru owych zmian i nie oczekiwać „cudu” od Parlamentu, Ministra Sprawiedliwości czy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Grzegorz Wiński
Kategoria: Publicystyka, Społeczeństwo
PO – lewicowo – liberalna nastepny konował
PO w Polsce najbardziej odpowiada zachodnim partią Centroprawicowym. Lewicą jest PIS oczywiscie socjalna
Golbi, to, co oni na Zachodzie nazywają prawicą, nie jest prawicą. Tak niemiecka chadecja nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Porównywanie z "Zachodem" jest bez sensu, i tak, PiS i PO, to są partie lewicowe