Solarewicz: Wielkanoc kompaktowa. Tydzień czwarty
Wczesnym rankiem. Wcale nie jest już ciemno, a kamień u grobu jak stał, tak stoi. – Załapię się jeszcze? Kościelny (bo to jest kościelny, nie anioł) zastygł w rozterce. – Przyjdą ci, którzy zamówili mszę. Nie przyszli? Spóźnią się, to będą sami sobie winni. Łup, weszłam! Drzwi za mną zatrzasnęły się raz, a dobrze. Klucz zgrzytnął w zamku, organy zagrały „Zwycięzca śmierci” i wtedy ktoś zaczął się dobijać od strony wejścia głównego. Ma facet pecha. Pocałował niestety kamień, a może raczej klamkę.
Wielkanoc kompaktowa. Minimum na stole, minimum kontaktów i w rezultacie minimum oczekiwań. Chleb smakuje jak ciasto, powietrze po dieslu cieszy jak zapach fiołków, a głucha cisza przypomina o tym, że Chrystus umierał i zmartwychwstawał w samotności. Tak jak u Tetmajera.
Niedziela
Kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Pójdę, najwyżej nie wpuszczą. Cisza, pusty placyk.
– Ty, zamknięte. Komplet?
– Szsz… Kościelny nas woła. Tam!
W ciszy poranka, tupot sześciorga nóg na bruku. Odliczyli nas w wejściu awaryjnym i wszyscy szczęśliwie zmieściliśmy się w przepisowej liczbie.
Msza wielkanocna w pięć osób, a w drugi dzień świąt to nawet tylko w cztery. Pewnie byłoby nas więcej, ale doświadczenie uczy, że donosiciele nie śpią (zapewne wstają na jutrznię). Grób Pański skromniejszy niż zawsze, ale godnie ustrojony. Koszyk na ofiarę nie krąży po kościele, tylko stoi na stopniach ołtarza. Szafarz, który dzisiaj nie jest szafarzem, bo za mało ludzi, kameruje nabożeństwo. Za parę dni wszyscy będą musieli przychodzić tutaj w maskach. Ja sobie uszyłam kolorowy model, ale służba liturgiczna będzie wyglądała jak zespół chirurgiczny.
Poniedziałek
Jak się rzekło, weszłam do kościoła tylko dlatego, że spóźnił się krewny świętej pamięci Zygfryda. A tutaj miła niespodzianka. Nie będzie tego, co w II dzień Bożego Narodzenia i II Wielkanocy usypia pół kościoła i zajmuje czas, który mogłoby wypełnić krótkie i mocne kazanie proboszcza. Nie będzie czytania listu od rektora KUL. – Kto chce – mówi proboszcz – może go sobie przeczytać w gablocie. A to ja już wolę gazetę. Przy wyjściu na stoliku, plik „Gościa Niedzielnego”. Jeden redaktor sili się, aby uzasadnić zasadność komunii św. na rękę, a poseł Konrad Szymański przekonuje, że nie należy zaprzepaścić wielkiego projektu europejskiej rodziny. Ale „Gościa” i tak lubię za to, że nie ględzi i nie narzeka. Biorę go ze sobą. W domu śniadanie, gazeta, cisza i szycia masek ciąg dalszy.
Mamy Wielkanoc, ale tegoroczny post się nie skończył, to widzi każdy. A jeśli komu wciąż mało umartwień, może przeczytać list rektora KUL-u oraz wysłuchać „Zwycięzca śmierci” w wykonaniu sopranu.
Alleluja!
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Reportaż