banner ad

Solarewicz: Tydzień trzeci. Niedziela w cieniu

| 8 kwietnia 2020 | 0 Komentarzy

Dwa tygodnie temu jeszcze się wkręciłam do kościoła i nawet trafiłam na Komunię udzielaną na klęcząco. W niedzielę Palmową tak dobrze już nie było. Może to kwestia przyzwyczajenia do youtube, bo  Msza św. online przeleciała mi koło ucha jak film. Nie o końca rozumiem też Komunii duchowej. Marny proch jestem. Może się przyzwyczaję.

Z obserwacji, państwo socjalistyczne, które załatwia wszystkie sprawy i wszystko wie lepiej, gruchnęło. Przedszkole zapewnia dzieciom towarzystwo, a kiedy nie ma przedszkola, to już nie ma się z kim bawić. Obowiązkowa szkoła zapewnia opiekę i nauczanie, a kiedy przeniosła się do internetu, nie ma komu dzieci pilnować i uczyć (niektórzy narzekają, że taka szkoła niewiele nauczy). Przed laty Mama, też pracująca na etacie, mimo wszystko odrabiała ze mną absurdalne zadania z grafów i ćwiczyła ładne pismo. Ciekawe, dlaczego teraz to tak nie działa? „No bo wie pani, w domu to trzeba pilnować…”. No wiem, i co gorsza przebywać na okrągło razem. Od świtu do zmierzchu, a nawet warunkach ograniczonej przejrzystości powietrza.

Gruchnęły liczne powiązania, zwane wcześniej współczesnymi standardami życia. Wiwat pietruszka z doniczki, maska uszyta we własnym pokoju. Wiwat skromna, lecz samowystarczalność.

Były zwyczajowe świąteczne spotkania w internecie. Teraz spotkanie poza internetem staje się świętem. Sygnał karetki kojarzy się z jednym. Znajoma twarz na ulicy wydaje się jak gdyby z innego świata. Jak mgliste wspomnienia babci, która po jakimś bombardowaniu wynurzyła się wreszcie z piwnicy: "To wy żyjecie? Mama już tam płacze i modli się za wasze dusze".

Gruchnął przy okazji jeden z filarów ekoidelologii. Nie wiem, czy wspomniałam, że na początku epidemii, kiedy już obowiązywały ograniczenia w ruchu, ekolodzy stali pod urzędem z rozpaczliwym hasłem SMOG na sztandarach. Aut na ulicy kilka, a jakość powietrza nadal okazywała się zła. Widocznie to jednak nie kierowcy, ale wirus zawinił. 

Minęły 2 tygodnie i aut jest jeszcze mniej. A wyprawa dokądkolwiek nosi znamię podróży służbowej. Przejechać na drugą stronę Odry od czasu ogłoszenia epidemii, to prawie jak przekroczyć linię demarkacyjną, wejść do innej strefy okupacji. Tereny zielone zamknięte pod karą grzywny i więzienia (czy jak tam ustalili), choć immunolodzy wytrwale doradzają spacery. Policji jest od zawsze za mało, ale są drony, i poluje taki dron na rowerzystę jak sęp na padlinę. Zamiast parkami, pojechałam ulicami. Zamiast w parku spotkać trzy osoby, na ulicy spotkałam ich dziesięć. Piesi spacerować nie mogą. Za to, jak słyszę (a słyszę regularnie), kierowcy spalinowi mogą już jeździć setką przez miasto. Drogi opustoszały, a policja zajmuje się głównie nawracaniem spacerowiczów. Wreszcie są warunki.

 

Aleksandra Solarewicz

 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *