Tarnawski: Współcześni powieściopisarze katoliccy
Okres dziejów angielskich od rewolucji r. 1688, a więc od wypędzenia Stuartów, do r. 1825 to czasy zupełnego pognębienia katolików, którym ustawowo zamknięto wstęp do Izby Gmin, do urzędów i do uniwersytetów. Dopiero dwa bille, uchwalone przez parlament w latach 1825 i 1829, dają im równouprawnienie — ale nie stuprocentowe, bo do dziś dnia katolik nie może zasiadać na tronie, ani być głową sądownictwa (lordem kanclerzem), nie ma też jako właściciel ziemski prawa prezenty co do beneficjów anglikańskich, chociaż ma je w analogicznej sytuacji np. Żyd. Nadto oba stare uniwersytety długo jeszcze trzymały się dawnej zasady, od której zresztą już odstąpiły. W każdym razie w trzecim dziesiątku zeszłego wieku katolicy stali się prawie pełnoprawnymi obywatelami i przed ruchem katolickim otwarły się możliwości rozwoju, przedtem nieistniejące.
Stworzyły je również stosunki, panujące w Kościele państwowym. Ludzie prawdziwie religijni zaczęli się po prostu dusić w jego atmosferze i z tych nastrojów wyrósł w latach trzydziestych tzw. ruch oksfordzki, którego uczestnicy poczęli kłaść nacisk na pierwiastki uczuciowe. Niektórych z kard. Newmanem na czele konsekwentna ewolucja doprowadziła wkrótce do Rzymu.
Teraz zaczynają się postępy angielskiego katolicyzmu. Krzewi się myśl o pogodzeniu anglikanów ze Stolicą Piotrowa, o odrobieniu dzieła Henryka VIII i Elżbiety. Dochodzi do rokowań. Równolegle z tymi dążeniami powstaje w łonie anglikanów prąd rytualistyczny, polegający na upodobnieniu obrzędów. Wreszcie mnożą się nawrócenia, po kilka tysięcy ludzi przechodzi obecnie na katolicyzm, a w liczbie tej napotykamy często osobistości wybitne ze świata intelektualnego.
W literaturze naszych czasów naczelne miejsce pośród poszczególnych rodzajów zajmuje bezsprzecznie powieść. Nic dziwnego, że ruchy polityczne, społeczne i religijne sięgają po nią jako po broń propagandową. Z początkiem w. XX powstaje w Anglii powieść, którą można określić jako katolicką.
Rzecz bardzo znamienna, że u kolebki jej stoi dwoje konwertytów, z których jeden, Robert Hugh Benson jest synem anglikańskiego prymasa, druga, Mary St. Leger Harrison, pisząca jako Łukasz Malet, córką zawziętego wroga katolicyzmu, działacza chrześcijańsko-socjalnego i powieściopisarza Karola Kingsley'a.
O Bensonie można powiedzieć, że stworzył szkołę. Wybiera on często tematy religijne. W powieści „Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną” (None Other Gods) przenosi niejako we własną epokę i na grunt angielski średniowieczną legendę o św. Aleksym. Pochodzący z arystokracji student rzuca dla katolicyzmu dostatek, uniwersytet, świetne nadzieje i narzeczoną, którą kocha. Rusza w świat jako bezdomny włóczęga. Jedną z nielicznych rzeczy, jakie ma z sobą, jest różaniec. W czasie swej wędrówki Frank Güiseley nawraca ludzi, poświęca się za nich i spełnia dobre uczynki, nieraz wprost heroiczne. Aby nie wskazać prawdziwego złodzieja, idzie sam do więzienia jako złodziej — nie podaje tylko przy tej sposobności nazwiska, aby nie narazić na wstyd swej rodziny! Ta działalność staje się wreszcie przyczyną jego tragicznej śmierci. Gdzieindziej rzuca Benson na tło przyszłości wizję Antychrysta.
Lecz i w utworach na inne tematy pojawia się u niego propaganda katolicka. Od Bensona pochodzi postać księdza, nie nawracającego wprost niedowiarków czy protestantów — z zewnątrz może przyjść jedynie podnieta, samo nawrócenie musi być samoistnym procesem umysłowym, — ale służącego im zawsze swą wiedzą i doświadczeniem. Tym sposobem kierują się oni sami ku Kościołowi rzymskiemu. Ta postać, występująca w powieści „Tchórz”, będzie często wracała u pisarzy młodszych — u Baringa, Comptona Mackenzie i innych, a Chesterton przetworzy ją w swego księdza detektywa.
Benson umarł dość młodo w r. 1914, starsza od niego Mrs. St. Leger Harrison dożyła późnego wieku (r. 1931) i pisała przez lat pięćdziesiąt. Jeszcze pośmiertnie ukazała się jej powieść: „Prywatne życie p. sędziego Syme'a”, dokończona przez bratanicę, Gabrielę Valling. Z licznych innych utworów warto wymienić „Żonę pułkownika Enderby”, „Zapłatę grzechu”, „Daleki horyzont”, najznamienniejszy może ze względu na religijne przekonania autorki.
Dla „Łukasza Malet” życie współczesne to pustynia i chaos. Cywilizacja materialna, czczość życia duchowego, fałszywe pojęcia metafizyczne tworzą około jej postaci błędne koło, czują się one, jak w domu obłąkanych. Ten ponury świat rozświeca jedynie, czasem chwilowo, a czasem już na stałe, mistyczne poczucie bliskości nieba. Deską ratunku staje się wiara katolicka, nieraz sutanna lub habit.
Z końcem XIX w. zaczął pisać Gilbert Keith Chesterton, który formalnie miał przejść na katolicyzm dopiero w r. 1922, ale z przekonania czuł się katolikiem prawie od początku swej twórczości. Związany przyjaźnią z Hilarym Belloc, katolikiem z urodzenia, wydawał Chesterton wraz z nim czasopismo The New Witness, obecnie wydaje G.K.'s Weekly. Napisał cały szereg rozpraw o kwestiach religijnych, przeciwstawiając się sceptycznym prądom epoki np. w „Heretykach” i w „Prawowierności”, poświęcił osobną książkę św. Franciszkowi z Asyżu, wypowiadał też swe uczucia religijne w utworach poetyckich. Na dogmatach chrześcijańskich opiera się rodzaj filozofii paradoksu, którą stworzył, a która wycisnęła piętno na jego stylu. Dewizą Chestertona jest Credo, quia incredibile. Wszelkie sprzeczności godzi — wiara.
Ale przejdźmy do jego twórczości powieściowej. Tu zajmie nas przede wszystkim fantastyczna „Kula i Krzyż”, gdzie naprzeciw siebie stoją dwaj ludzie, katolik i ateista, każdy gotów w imię swych przekonań walczyć i zginąć. Katolik zwycięża ateistę argumentami, lecz Turnbull i tak nie może uwierzyć — on ma swoją religię, uczuciowo zakorzenioną, jak i tamten. Postać ta jest jak gdyby ukłonem pod adresem uczciwych i szczerych przeciwników. Autor wyraźnie stawia ją wyżej od postaci obojętnych lub żyjących pustymi formami. Zgodnie z Pismem św. uznaje tylko zimne i gorące, nienawidzi tego, co letnie. Zresztą pomysł jest zapewne dalekim echem pewnego epizodu z „Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną”, gdzie absolutny materialista dr. Whitty, leczący Franka Guiseley z tężca, jest również sympatycznie przedstawiony i autor kończy nawet dotyczący ustęp słowami: „Z pewnością, sądząc z pozorów, niema dwóch teorii bardziej do siebie niepodobnych, niż ta, która znajduje wyjaśnienie wszechrzeczy w toksynach, i ta, która znajduje je w Bogu. Lecz może gdzieś jest możliwość pojednania”.
Chesterton poświęcił życie propagandzie swych idei, religijnych, politycznych i społecznych. Starał się przyciągać ludzi żartami, nieraz po prostu błaznowaniem w dobrym stylu. Nie gardził żadnym godziwym środkiem. Cieszył się, gdy żartowano z jego tuszy, bo wiedział, że to przyczynia się do popularności, a popularność osobista ułatwia mu zdobywanie zwolenników ideowych.
Widział, że szerokie masy publiczności czytającej lubują się w powieściach kryminalnych. Nie oburzał się na ten niewybredny gust, jak to czynili inni literaci o wysokich aspiracjach, tzw. highbrows („wysoko noszący czoła”). Przeciwnie, postanowił wyzyskać sytuację i posłużyć się gotową formą. Stworzył postać księdza Browna, obdarzonego nadzwyczajną zdolnością wnioskowania i czerpiącego z konfesjonału znajomość natury ludzkiej. Ten jedyny w swoim rodzaju detektyw ściga złoczyńców nie, aby wydawać ich w ręce karzącej sprawiedliwości, lecz aby ich nawracać. Rozwiązuje zagadkowe sprawy, przy czym demaskuje fałszywe teorie — często godzące w katolicyzm. W ogóle w tych czterech tomach nowel kryminalnych tematy i postaci dobrane są przeważnie z punktu widzenia propagandy religijnej.
Z grupy, której środek stanowią Chesterton i Belloc, pisze podobne czasem opowiadania kryminalne ks. Ronald Knox. W jednej ze swych powieści pt. „Inne oczy niż nasze” wyśmiewa skutecznie spirytyzm.
Maurice Baring, ur. w r. 1874, przeszedł na katolicyzm w r. 1909 i od tego czasu zaznacza się to w jego twórczości. Ma on zawsze pomysły oryginalne, nieraz ekscentryczne. Jego „Szata bez szwów” to owa szata Chrystusa, o którą rzucali kości żołnierze rzymscy. Między losami bohatera a tą relikwią zachodzi mistyczny związek. Poznaje on etapami całe jej dzieje w ciągu wieków, ale za każdym razem spotyka go jakieś nieszczęście.
Na ogół wplata Baring motywy katolickie ubocznie, wprowadzając postaci doświadczonych księży, a w „Dafne Adeane” sceny klasztorne.
Jest on eksperymentatorem co do formy powieściowej. W „Trójkącie” czytamy tę samą historię tak, jak ją spisali adwokat, lekarz i jezuita spowiednik. Dzieje Marii Stuart („W moim końcu mój początek”) opowiadają kolejno jej „cztery Marie” (damy dworu). W „C” poznajemy losy głównej postaci z wydanych rzekomo po jej zgonie dokumentów.
Mimo tej pomysłowości Baringa powieści jego nigdy nie porywają, a rzadko silniej interesują. Jego subtelność jest często bladością. Czujemy, że autor wmawia w siebie fantazję, której nie posiada. Natomiast odznacza się on wykwintnym stylem. Szerszego koła czytelników nie zdołał zdobyć.
Dla kontrastu omówimy teraz najpoczytniejszego z pisarzy katolickich. Sir Filip Gibbs zdobył popularność jako dziennikarz i sprawozdawca wojenny. Nazywano go „ambasadorem Fleet Street” (przy której jest najwięcej redakcji londyńskich) „na froncie”. Gibbs nie wysila się na subtelności formy, zaliczają go do tzw. Lowbrows tj. literatów, goniących przede wszystkim za zbytem. Lecz każda z jego powieści przynosi jakiś problem, dobrze przemyślany.
Gibbs odtwarza na podstawie bystrej obserwacji, bez przesady i bez goryczy rozterki duchowe pokolenia, pozbawionego wiary — np. w obrazie powojennego Oxfordu „Nasi następcy” (Heirs apparent). Nie jest zwolennikiem cywilizacji materialnej, pod maską postępu wykrywa często wstecznictwo. Jego „Wiek rozsądku” maluje konflikty między filozofią, naukami ścisłymi i religią. Cofa się czasem w przeszłość np. w ironicznie zatytułowanych „Złotych latach”, gdzie przeciwstawia dobrobytowi wiktoriańskiemu niechlujstwo i nędzę tego okresu.
Gibbs zawdzięcza dużo swemu zrównoważonemu usposobieniu. Nie ma zwyczaju wybuchać świętym oburzeniem, dla słabostek ma wyrozumiałość, rad by sprzeczności wyrównywać, ludzi innych przekonań jednać łagodną perswazją. Przeciętne jego powieści stanowią idealną strawę dla przeciętnego człowieka.
Dwojgu najwybitniejszych beletrystów katolickich doby obecnej, Comptonowi Mackenzie i Sheili Kaye-Smith, poświęcę w najbliższym czasie osobne artykuły.
„Tęcza”, nr 6, Czerwiec 1936, str. 35-38.
Władysław Tarnawski
Kategoria: Myśl, Publicystyka, Religia