banner ad

Tako rzecze Bernanos

| 25 marca 2014 | 0 Komentarzy

Z cyklu 'Temat miesiąca': 

Georges Bernanos

 

W świecie łacińskim, ale również poza nim, Georges Bernanos spełnia obecnie rolę podobną do tej, która przypadła C. S. Lewisowi i Chestertonowi w świecie anglo-saskim. Książki napisane przez tych dwóch Anglików doprowadziły do niezliczonych poszukiwań duchowych oraz nawróceń, klarownych i mądrych nawróceń – biorąc pod uwagę, że w przeciągu ostatnich dwóch dekad nowi katolicy nie mogli mieć już złudzeń co do zamętu, w jaki wkraczali. Wpływ Bernanosa jest być może mniej spójny i spektakularny, gdyż (przynajmniej w świece łacińskim) jego ksiądz d’Ambricourt jest mimo wszystko jedynie fikcyjnym świętym pośród znaczącej liczby świętych z krwi i kości, żyjących zupełnie niedawno: Dom Bosco, proboszcz z Ars, Maksymillian Kolbe…

 

 

bernanos2

Mimo wszystko wpływ ten jest głęboki i stały; ma charakter tak intelektualny, jak i duchowy. Tylko w ciągu ostatniego roku w samej Korei Południowej i Japonii powstało kilka rozpraw doktorskich o Bernanosie, a Dialog Karmelitów pojawił się w repertuarze teatrów katolickich nawet za żelazną kurtyną. Jean-Loup Bernanos, jeden z synów pisarza i kurator jego oeuvre, nie dalej jak kilka dni temu opowiedział mi co następuje: w roku 1960, gdy na Węgrzech szalały jeszcze wprowadzone po insurekcji represje, do wydawcy pisma Plon dostarczono wysłany stamtąd okrężną drogą list z prośbą o zgodę na tłumaczenie i publikację Dialogu. Nadawca listu przepraszał, że za prawa, o których mowa, jest w stanie zaoferować stosunkowo małą kwotę pieniędzy. Wydawca jednak, w porozumieniu z Bernanosem, wysłał na Węgry odpowiedź informującą, że od katolików z umęczonego niedawno kraju żadna zapłata wymaganą nie będzie.

 

Od śmierci Bernanosa w roku 1948 jego prace przetłumaczono na mniej więcej sześćdziesiąt języków. W krajach francuskojęzycznych wiele z nich to stale wznawiana klasyka – nie tylko zresztą powieści, ale również eseje (La grandepeur des bienpensants; La France contre les robots; Le Chemin de la Croix-des-Ames; Les grands cimetieres sous la lune); artykuły pisane w czasie wojny, pamflety, a ponadto to, co można określić mianem pism profetycznych. Dające się dostrzec na każdej niema stronie jego tekstów, są one tak potężne, a zarazem tak oburzające dla ludzi bojaźliwych i hipokrytów (powinno się je zebrać w formie florilegium tak, jak sentencje Pascala), że pamiętam, iż czytając je po raz pierwszy bez mała 40 lat temu uznałem je za silne i cokolwiek wymuszone, wyolbrzymienie. Uważałem wówczas, że popchnęły one polityczny i kulturowy pesymizm poza wszelkie granice. Kiedy jednak zasiadłem do pisania książki w roku 1959, byłem już przekonany do zaprezentowanego przez Bernanosa sposobu postrzegania współczesnego świata, który – jak powiedział – stał się "bezkresną konspiracją przeciwko człowiekowi".

 

Piszę o mojej własnej reakcji, gdyż może ona być – jak przypuszczam – reakcją wielu innych na całym świecie, którzy szukając klucza do zrozumienia naszej dekadencji znajdą go u Bernanosa, którego potem nie mogą już zostawić. Styl Bernanosa nie jest, rzecz jasna, oxfrodzko – profesorskim stylem C. J. Lewisa, ani też aforystyczno – paradoksalnym stylem Chestertona. To raczej rozbłyskujące proroctwem gromy łacińskich pamflecistów pokroju Leona Bloy czy Edouarda Drumonta, albo święty sarkazm Peguy'a. Profetyczny styl Bernanosa nie przekłada się dobrze na angielski, podobnie jak jego malowane zamaszystymi pociągnięciami pędzla opisy francuskiego środowiska politycznego i intelektualnego. A jednak dawno już doszliśmy do konkluzji, że właściwa Bernanosowi przesada jest znakiem dogłębnej, pełnej inspiracji znajomości współczesnego ducha, a jego krzyk jest głosem obserwatora pośród nocy. Gdy – dla przykładu – zapisał przerażającą frazę o tym, że "Wkrótce nadejdzie dzień, gdy kapłani zbrojni w karabiny maszynowe zepchną mnie i takich, jak ja, pod ścianę", przewidział po prostu obecną sytuację w Ameryce Południowej. D’Escotos i Cardenals, a także Camillo Torreses nie zaskoczyli by go. Kolejny fragment zdaje się być równie zatrważający: "Widzę kościoły z ich jezuickimi biurokratami, otwarte od 9 do 17, zamknięte w weekend". Do swojego byłego sekretarza, Jeana de Fabregues, który odwiedził go w szpitalu w Neuilly na kilka miesięcy przed śmiercią, grzmiał, wparłszy się na ramieniu młodzieńca: "Mon petit, powiedz im tam, na zewnątrz, że zaliczanie do grona tzw. Chrześcijańskich Demokratów jest dla mnie obrazą. Oni są odźwiernymi Marksa. Je les emmerde!". Nazwał ich dalej katolikami z tylnej straży i wyraził chęć wysłania tychże wraz z pewnymi księżmi, teologami, biskupami i papieżami do piekła – jak Dante.

 

Wszystko to, a także więcej, przyszło mi na myśl gdy siedziałem naprzeciw Jean-Loup Bernanos'a w jego apartamencie w Clichy, znajdując się równocześnie na wprost portretu jego ojca. Po pierwsze – kontrast: spokojna aparycja syna, lekka, a zarazem wyjątkowa kurtuazja. Ponad jego fotelem – zniszczona, jakkolwiek pełna uroku i niezwykle męska twarz jego ojca z błyszczącymi oczyma człowieka, który potrafił czytać w duszach. W jakimś sensie o pisarzu przypomina także sam apartament: w jego centrum znajdują się Bernanosiana, w których badacze, wydawcy jego cahiers, producenci, tłumacze i biografowie okazywali szacunek i stawiali pytania. Sam syn planuje napisanie czegoś w rodzaju definitywnej biografii, która zapewne przewyższy wszystkie inne z uwagi na fakt, że Bernanos – człowiek wraz z jego temperamentem, który współtworzył styl pisarza, najlepiej znany był rodzinie. W rzeczy samej – należało znać go osobiście. Z szóstką dzieci i wobec braku dostatecznych środków życie nie należało ani do komfortowych, ani też spokojnych. Słyszałem kiedyś od Amoroso Limy (Brazylijczycy naprawdę noszą takie nazwiska), będącego jednym z celów anty-chrzescijańsko-demokratycznego sarkazmu Bernanosa, że wizyta na jego brazylijskiej farmie oznaczała wystawienie się na kaskady wymówek i złorzeczenia, sześć lub osiem godzin bez przerwy. Ale też – dodał Lima – Bernanos potrafił w ciągu minuty zmienić się z trzęsącego ziemią Zeusa w niewinne dziecko.

 

Pomimo oczywistego kontrastu między temperamentem ojca i syna Jean-Loup Bernanos jest duszą nie mniej płomienną. W końcu roku 1956 – opowiadał, służył jako oficer w Algierii. Był to okres intensyfikacji prowadzonych tam działań wojennych, ale gdy tylko radio doniosło o powstaniu na Węgrzech, on i piętnastu innych oficerów poprosiło o natychmiastowy desant spadochronowy nad Budapesztem. Dowódca odmówił przekazania ich prośby do Paryża. Zamiast tego kazał ich aresztować na dwa tygodnie. Zupełnie poważnie obawiał się bowiem, że pomysł okaże się chwytliwy i pociągnie za sobą setki kolejnych żołnierzy, stacjonujących wówczas w Algierii.

 

Korzystając z okazji zaproponował tę historię jako wstęp do tłumaczeń Georgesa Bernanosa, ukazujących się w krajach komunistycznych. Zakończyłem mówiąc jego synowi, że znalazłem zaskakująco wiele zagranicznych propozycji na półkach węgierskich księgarni, ale tak zdecydowanie wrogich marksizmowi dzieł, jak pisane przez jego ojca, nie wydawano. Uśmiechnął się i podszedł do jednej z półek, po czym wręczył mi dwa cienkie woluminy. Z niewysłowionym zdumieniem przeczytałem pod nazwiskiem Georgesa Bernanosa dwa tytuły po węgiersku: Pamiętnik wiejskiego proboszcza i Pod słońcem szatana. Po wewnętrznej stronie okładki widniało Wydawnictwo Św. Stefana, wydawca z ramienia Stolicy Apostolskiej, Budapeszt. Rok – 1985, a dokładniej – lipiec, kiedy to byłem na Węgrzech osobiście.

 

Publikacja na terenie komunistycznych Węgier musi być rodzajem uświęcenia: ślad dzieł Bernanosa przeniesiony ponad granicami. Znacznie większą konsekracją, zresztą marzeniem każdego francuskiego pisarza, jest wydanie przez Gallimard'a tomu Bernanosa w kolekcji "Pleiade", w znamienitym towarzystwie klasyki tak krajowej, jak i zagranicznej. Była to rzecz niełatwa, Bernanos był bowiem człowiekiem politycznie naznaczonym od samego początku: bojownik Action Francaise, odkryty jako wielki talent przez Leona Daudeta (bliskiego współpracownika Maurrasa), samotny wilk w paryskiej dżungli literackiej, szafujący srogimi epitetami pod adresem Mauriaca i fetowanych przez towarzystwo księży. Potem przyszło coś, co wielu interpretuje jako zwrot: gwałtowny atak na Franco, a także udanie się na dobrowolne wygnanie do Brazylii. Albert Beguin, szef kojarzonego z katolickim lewym skrzydłem Espirit, rozpoczął proces pośmiertnego przypisywania Bernanosowi sympatyzowania z lewicą. Możemy uznać to za odwrotność kanonizacji; słowa skierowane do Fabreguesa pokazują wszak pogardę, jaką żywił Bernanos w odniesieniu do "plemienia chrześcijan – marksistów", owych ludzi "o sercach jak kamień i miękkich wnętrznościach", dla których "przesłanie Chrystusa dotyczyło adekwatnych zarobków i umów zbiorowych".

 

Od tego czasu burza wokół Bernanosa ucichła. Potomni oczyścili go z politycznych narośli i postrzegają go w sposób bardziej zbliżony do prawdy: jako wielkiego pisarza i głoszącego prawdę proroka. Jest zdumiewającym, że nienaruszony własnym wulkanicznym temperamentem i nieustającymi, gwałtownymi wyrazami potępienia ze strony ludzi, partii, a nawet prałatów (nasz wiek karłów przyczepił by mu zapewne łatkę postaci negatywnej), Bernanos utrzymał swój duchowy kompas niezmiennie ustawiony na wskazywanie osi biegnącej od grzechu do odkupienia. Przenika aż do rdzenia wdzięczącej się burżuazji (porównajmy to z "hedonistycznymi i cynicznymi warstwami przewodnimi burżuazji" kard. Ratzingera, o których wspomina on w swoim Raporcie o stanie wiary), świętego, który roznosi leże samego Diabła, niewierzącego kapłana, sentymentalnego lewaka, do samych trzewi tych, którzy zawsze dokonują zimnej kalkulacji. "Czy chcecie społeczeństwa bez ubogich?" – pytał Jeana Guehenno, chrześcijańskiego humanistę, a zarazem wielbiciela Rousseau. "Kiedy rewolucja Calibana1 zakończy się, zajmując miejsce między towarzyszami bez marynarek zechce Pan wygłosić apel o humanizm pracy i kultury. Ale ludzie ci będą wówczas znacznie bardziej zainteresowani grabieżą i strzelaniem. Pan Guehenno ma nadzieję, że Caliban zaczeka do momentu, gdy intelektualiści zakończą swoje dysputy i sformułują tezy etyczne klasy pracującej. Ale pytanie brzmi: czy Caliban poczeka?".

 

W euforii pierwszego sukcesu w roku 1926 (chwała Daudetowi, który odkrył również Prousta; Prix Femina; pieniądze wystarczające by, podnieść w końcu rodzinę z ekonomicznego marazmu) odpowiedział prowadzącemu z nim wywiad na pytanie o to, jak postrzegał diabła. "Otrzymuję zupełnie wystarczające wyobrażenie diabła gdy odmalowuję go jako idealistę, który, chcąc przyciągnąć do siebie głupców, chrzci słowami Pisma ohydne siły, które jutro skąpią świat we krwi". Owo jutro to nasze dziś.

 

Czy te nie pozostawiające wątpliwości słowa, epitety, inwektywy, błyskotliwe analizy w pigułce, czynią z Bernanosa reakcjonistę? Możliwe – dlaczego nie? Pomyślmy jednak o proboszczu z Dziennika.. (1936), mówiącego, że podstawowym zmartwieniem Kościoła winien być porządek społeczny; następnie weźmy pod uwagę pewne ustępy, czasem całe pamflety, nawet powieści takie, jak L’Imposture, w których Bernanos rozprawia się z fałszywym przekonaniem o społecznej stabilizacji jako zamrożonej projekcji wyjałowionych dusz, takich, jak Abbe Cenabre lub poważni dygnitarze dookoła Chantala w La Joie. Da się dostrzec, że pisarz jest absolutnie bezstronny, że polityka była dla niego tylko sposobem konkretyzacji – według podziału na Prawicę i Lewicę – dwóch pokus chrześcijańskiej duszy. Bernanos wykracza poza politykę, stosuje ją wyłącznie – jak mają w zwyczaju robić prorocy, w celu wyniesienia czytelników ponad nią, ponad Tartuffe'a2 z Prawicy, który nie wybacza nam mówienia prawdy, a także Tartuffe'a z Lewicy,tego, który czyni nam gorzkie wyrzuty za mówienie jej od A do Z.

 

Prosta prawda o Bernanosie jest taka, że był on pisarzem katolickim, tworzącym na tym poziomie pisania, grze profesja jest powołaniem. W połowie pracy nad Dziennikiem napisał do przyjaciela, że przygotowuje arcydzieło; nie było to [w jego wydaniu] puste, chełpliwe oswiadczenie, ale znak świadomie przyjętej misji. Dziesięć lat pisania powieści, od 1926 do 1936, zawiera w sobie całą wagę okresu walki, który go poprzedził, a także profetyczny zapał, który przyszedł potem. Możemy mówic o postępie, stopniowym wkraczaniu w stan artystycznej łaski. Jak proboszcz d’Ambricourt, Bernanos odkrywa świadomy nadprzyrodzonego realizmu, który przychodzi do tych, którzy przezwyciężyli pokusę nękającą poważnych chrześcijan: do czego to? Odpowiedzią Bernanosa (w Brazylii) była konstatacja, że nadzieja na zbawienie współczesnego człowieka musi zostać porzucona. Ostatecznie jednak wybrał pesymizm transcendentny (desespoir surmonte) – najgłębszy sekret jego serca.

 

Wszystko to z trudem wystarczyło, gdy wrócił do Francji. Zważmy, że Bernanos nigdy nie uważał się za wyrocznię dla wszechświata – jak niektórzy z gryzipiórków zrzeszonych w PEN Clubie; był chrześcijaninem i Francuzem, nic więcej, zawsze też odmawiał wzniesienia się poza to podwójne, jakże płomienne, zaangażowanie. Stosując tę miarę odrzucił najpierw reżim Petain'a, a później – de Gaulle'a (zresztą oferującego mu ministerstwo kultury, później zajęte przez Malraux) jako tych, którzy prowadzili Francję na potępienie. Stawką jest ludzka dusza – mawiał – przeciwko Maszynie, która pozbawia społeczeństwo "jego naturalnych odruchów". W tamtym czasie, w latach głupiego powojennego optymizmu, nie mogło to być zrozumiane. Obecnie pielgrzymujemy do Bernanosa, który przewidział; nie komputery, video lub bombę jądrową, ale mechaniczne formuły, według których zmuszani jesteśmy funkcjonować. Najgorszych tyranów.

 

Mówienie o związku Bernanosa z naszym światem stanowiło by sprowadzenie spraw do poziomu wypłowiałej sklepikarskiej terminologii, nie pasującej do głosu proroka. Lepiej stwierdzać, że jego dusza dysponowała wspaniałą zdolnością poruszania naszych własnych: zdolnością, którą posiedli tylko ludzie autentyczni – Platon, Arystoteles, Dostojewski. Jean-Loup Bernanos wspominał o wielu wyłonionych w ostatnim dziesięcioleciu kręgach badawczych, tzw. Cahiers bernanosiens, o książkach nowych i tych dopiero planowanych – w skrócie: o całej sieci osób przyjmujących Bernanosa za swój punkt odniesienia. Jest to znacznie więcej, aniżeli tylko kwestia akademickiego uznania lub natychmiastowego sukcesu. Jako że Bernanos nigdy nie będzie popularny, dla tych, których przepełnia pycha oraz faryzeuszy zawsze pozostanie podejrzany: a to jako reakcjonista, gdzie indziej jako anty-modernista lub przeciwnik demokracji… Zgromadzenia wokół ducha Bernanosa mają swoje wytłumaczenie w istnieniu tajemnej elity, która zgodziła się z nim co do diagnozy kondycji ludzkiej w masowym społeczeństwie doby industrialnej. Jak pisał: nasza jest wolność pustych lub na wpół-spustoszonych umysłów, popadających w destrukcję i nihilizm, lub prostackich form komercyjnie zaplanowanego szaleństwa. Blisko nam do czasów, kiedy "komitety psychologów kłócić się będą z komitetami teologów aż do momentu, gdy ostatnie niezbywalne prawo obywatela zostanie obwarowane nakazami połowy rządowych urzędników". I dalej: "Jedynym rodzajem życia wewnętrznego, jaki zaakceptują owi eksperci, będzie skromna i kontrolowana introspekcja, mająca na celu wytworzenie optymistycznego stanu umysłu".

 

Czy nie zgodzimy się, że otaczające nas życie stało się koszmarem, który przewidział Bernanos? A także, że – z czego zdawał sobie sprawę – tylko święty może pokazać wyjście? Święty, a możliwe, że także artysta. Pewnego dnia na Sorbonie powiedział studentom, że mimo wszystko kształt cywilizacji nie jest z góry zapisany, nie przypomina lokomotywy rozpędzającej się na torach, lecz raczej dzieło sztuki, któremu artysta zaczyna nadawać kształt każdego ranka.

 

Thomas Molnar

Tłum. Mariusz Matuszewski

 

1 Caliban – postać wiecznego antagonisty z dramatu Williama Shakespearea, pół człowiek – pół demon, buntujący się i dążący do zaludnienia wyspy istotami podobnymi sobie. Tu w przenośni – uosobienie rewolucji i destrukcji ładu.

2 Hipokryta z komedii Moliera.

 

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *