Sztajer: Podlasie a problem powszechników
Nie pamiętam już, o czym rozmawialiśmy, kiedy powiedziałam: „Można to sprowadzić do problemu powszechników”. Mogliśmy właściwie rozmawiać o czymkolwiek. I nie dziwne, że mój przyjaciel powiedział wówczas z przekąsem: „No tak, absolutnie wszystko jesteś w stanie sprowadzić do problemu powszechników”.
I prawdę powiedział.
Zawsze wydawało mi się kwestią fundamentalną i najważniejszą, decydującą o sensie bądź bezsensie nie tylko ludzkiej egzystencji, ale bycia w ogóle, jakiegokolwiek bycia – czy to oto wszystko, czy ta rzeczywistość, składa się z przypadkowych, uprzejmie skatalogowanych w jakiejś utylitarnej potrzebie, ale w gruncie rzeczy niezwiązanych egzemplarzy – czy też jest jednak jakiś wspólny mianownik dla, dajmy na to, wszystkich drzew na świecie? Wszystkich domów? Wszystkich stołów? Wszystkich okien, wszystkich wschodów słońca, wszystkich śniadań, wszystkich przebudzeń ze złego snu, wszystkich powrotów do domu?
Czy wreszcie istnieje „dom”, czy li tylko schrony z cegły, schrony z betonu, schrony z drewna? Czy istnieje „ojczyzna”, czy li tylko kawałek lądu ten czy tamten; czy istnieje „tęsknota”, czy li tylko sentymenty, wzburzone humory tej pani X, tego pana Y?
Czy poruszając się po świecie, poruszam się jakby po swoim domu; czy też obijam się o przypadkowe przedmioty, niepowiązane ze sobą, ulotne i milczące?
To są pytania – dla mnie przynajmniej takimi są – wielkiej wagi; pytania, w których streszcza się cała filozofia i do których mogłaby się skurczyć; wszelkie dywagacje na temat poznania, relacji ciało – umysł; na temat moralności nawet i na temat realności bytów matematycznych, i tyle innych – wszystko to przystawki i zagajenia, ozdobniki i wprawki. Jedyne, na czym mi naprawdę zależy, to wiedzieć, czy te straszliwe, transcendentalne tęsknoty, które potrafią się obudzić znienacka w zdziczałym sadzie, na deszczowej ulicy, w opuszczonej łemkowskiej wsi, przy nadgranicznej rzece w sierpniowy wieczór – czy mają wspólny mianownik, czy cokolwiek znaczą, czy dokądś prowadzą – czy są tylko drgnieniami sentymentu, epifenomenami działania neuronów, poruszeniami hormonów i nie maja ze sobą nic wspólnego poza formą.
W świecie nominalistycznym pojęcie „Bóg” nie ma najmniejszego sensu. Ach, oczywiście, może wówczas oznaczać jeden konkretny przedmiot, nominalista może uznawać istnienie bytu absolutnego. Ale co to za Absolut, co to za Bóg, który nie wysyła nieustannie znaków; co to za Bóg, który w swojej nieskończonej transcendencji nie tkwi w szarpiących serce zachodach słońca i przypływach mórz? Co to za Bóg, który Swoich idei niczym obrazu Siebie samego nie wkłada w swoje stworzenie, znacząc wszechświat nieskończoną liczną drogowskazów, skłaniających nawet najbardziej oporne serca do nieświadomej modlitwy – tęsknoty?
Jeśli świat nie jest obrazem, jeśli nie jest odsyłaczem, jak mówią wersy łacińskiego przysłowia (omni mundi creatura quasi liber et pictura) – tak sądzę – nie ma najmniejszej racji bytu. Czym byłoby to słodkie uczucie, które ogarnia człowieka, gdy wśród rzecznej ciszy słyszy krzyk żurawia, gdyby nie miało być znakiem czegoś znacznie wyższego – tego, co mieszka w rozdzierającym, tęsknym krzyku ptaka? Czym byłaby uroczysta cisza nad rzeką – graniczną rzeką – gdyby nie była przedsmakiem śmierci, najpiękniejszej granicy, powrotu z wygnania?
Jeśli nie tym jest świat, jeśli nie jest obrazem, jest zorganizowanym oszustwem. Płaskim, cynicznym i wartym zniszczenia oszustwem. Byłby wówczas urodą, za którą nic się nie kryje; która kłamie o czymś wyższym, będąc w rzeczywistości czymś trywialnym i śmiertelnym. Taki świat – powtarzam raz jeszcze – zasługiwałby na zniszczenie.
Realizm metafizyczny albo nihilizm.
Świat nominalisty jest jak pierwszy dzień wakacji, kiedy ktoś ogłasza pod wieczór, że w rzeczywistości żadnych wakacji nie będzie – a tym samym unieważnia nie tylko wakacje, które miały nadejść, ale przekreśla miniony dzień – słodycz pierwszego dnia wakacji polega przecież na tym, że jest on pierwszy z długiej sekwencji leniwych dni. Jest jak cyniczne oświadczenie „Jesteś w ukrytej kamerze, nabraliśmy cię!”, gdy zakochanej po uszy dziewczynie oświadczy się naciągacz. Taki świat, powtarzam, nie ma żadnej racji bytu; sam się unieważnia. Jest kłamstwem, a kłamstwo istnieje tylko iluzorycznie.
***
Wciąż nie znam odpowiedzi na pytanie, który z członów przedstawionej alternatywy jest rzeczywistością. Wiem tylko, że od odpowiedzi zależy absolutnie wszystko.
Są takie miejsca na mapie świata, które otwierają oczy na doniosłość tego pytania, z tego prostego powodu, że oferują zbyt dużo ukrytych poruszeń; zbyt szeroko otwierają okno na transcendentalne tęsknoty; jest w nich zbyt dużo graniczności, zbyt dużo słodyczy, zbyt dużo niedomkniętych, chyboczących się drzwi zapraszających gdzieś dalej i wyżej, żeby można było nad fundamentalnym pytaniem przejść do porządku dziennego. Kiedy stoję przy granicznej rzece Bug, a zapach dzikiej róży tuż przed burzą wyraźnie chce mi coś dać do zrozumienia, nie mogę nie widzieć alternatywy sens – bezsens, prawda- złudzenie. Kiedy patrzę na słońce przeświecające przez korony drzew w Puszczy Kryneckiej albo kiedy moknę, przebijając się w rzęsistym deszczu przez wioski podhajnowieckie, wiem dokładnie – jest sens albo go nie ma; wszystko jest znakiem lub nie ma niczego, tertium non datur.
Być może każdy ma swoje okno na to, co Inne, co transcendentne, gdzie indziej. W książce, w twarzach bliskich, w muzyce. Moje okno jest we wschodniej ojczyźnie (a w tym pojęciu mieści się dla mnie też zachodnia Białoruś i Ukraina, i nie chodzi mi bynajmniej o pretensje terytorialne); przez nie właśnie prześwituje „granica nieuchronna jak śmierć”, rozchwiane jeszcze gałązki w ogrodzie po kimś, kto go wiele lat temu zostawił na zdziczenie i wątła wiara, że to nie nihilizm jest odpowiedzią na najważniejsze pytanie świata.
Agnieszka Sztajer
Kategoria: Agnieszka Sztajer, Kultura, Myśl, Publicystyka, Reportaż
Bardzo piekne i bliskie mi
Ja tez tak mysle, tak odczuwam tak szukam.
ten blog czytam wlasciwie tylko dla Pani
Pozdrawiam
ekon