banner ad

Sztajer: Pod hrebeńskim Nepomukiem

| 4 stycznia 2020 | 0 Komentarzy

OSOBY DRAMATU

Nepomuk Hrebeński

mężczyzna 1 (Andrzej)

mężczyzna 2 (Marek)

Marta

Steffen

starzec

Wowa

 

I

 

scena I

Dwóch mężczyzn siedzi przy niezbyt schludnym stoliku w niewielkiej knajpie. Na stoliku porozlewane jest piwo, na środku stoi duża roślina doniczkowa, cokolwiek przywiędła. Na ścianie obraz przypominający portret Franciszka Józefa. Za barem krząta się, przecierając kufle, Nepomuk Hrebeński – mężczyzna w wieku nieokreślonym, z półdługimi siwymi włosami, wąsami i brodą, ubrany w sfatygowaną białą koszulę, czarną kamizelkę i takież spodnie. Na szyi wyraźna, rzucająca się w oczy czerwona pręga, jak u wisielca.

Nepomuk, wykonując swoją robotę, pogwizduje, od czasu do czasu nuci urywki piosenki „Vinecko ne voda”. Mężczyzna I (Andrzej) siedzi tyłem do widowni. Jest ubrany jak XXI – wieczny inteligent: sweter, na swetrze marynarka, okrągłe okulary. Obok jego siedzenia – czarna skórzana aktówka. Mężczyzna II (Marek) ma na sobie strój mniej formalny – golf i marynarkę, dżinsy. Półdługie włosy. Przypomina nieco podstarzanego, ale też statusiałego i uładzonego hipisa.

W głębi przy mniejszym stoliku siedzi białowłosy starzec, apatycznie wpatrując się w swój kufel piwa, od czasu do czasu podnosi go do ust drżącą ręką, bardzo powoli, i upija.

Mężczyzna I

Dwadzieścia lat po mojej śmierci na świecie znów wybuchła jakaś wojna. Kiepska sprawa, szczegółów nie znam, nie wychylałem się za bardzo za krawędź urwiska, żeby to obserwować; zresztą, wydaje się, że nie było to w Europie.

Mężczyzna II powoli, z namysłem, nieco sarkastycznie

N i e    w y c h y l a ł e ś    s i ę?

Mężczyzna I

Otóż wiem, Marku, że próbujesz, jak zwykle, być złośliwy.  Ponieważ żaden z nas nie ma pojęcia, kiedy skończy się czas naszego urlopowania w tym miejscu – może będzie to sto lat, a może tylko najbliższa godzina – dla bezpieczeństwa i z ostrożności procesowej przyjmę jednak, że będzie to sto lat – nie mamy wyboru, jak tylko przywyknąć do siebie. Wyjdę zatem naprzeciw twojej złośliwości i powiem bez wstydu: owszem, nie wychylałem się. W żadnym ze znaczeń. Ani teraz, ani wcześniej.

Ostre i nieprzyjemne wiatry, które ciągle hulają nad urwiskiem,  wyraźnie mi szkodzą. 

Kilka razy odkasłuje.

Mężczyzna II dobitnie

Przecież tu nie da się zachorować i dobrze o tym wiesz.

Andrzej unosi rękę, chcąc ostro zaprotestować, ale mężczyzna II nie daje sobie wejść w słowo i ciągnie:

Zastanówmy się (sarkastycznie udaje głęboki namysł): nigdy nie jesteśmy głodni, nigdy nie jesteśmy spragnieni, pozbawieni nie tylko libido, ale też problemów z prostatą; bez zgagi, podagry, kłopotów z trawieniem, kaca po tej okrutnej lurze (oburzone chrząknięcie barmana); możnaby się właściwie zanudzić na śmierć, gdyby nie to, że w tym miejscu n i e   i s t n i e j e  n a w e t    n u d a!

Nuda, jak wiadomo, jest pewną dolegliwością psychosomatyczną, nierozerwalnie związaną z całym tym okropnym brzemieniem lęków, niepokojów, chceń, nienasyceń, i tak dalej i tak dalej. W tym miejscu jesteśmy dręczeni absolutnym brakiem udręczeń, ergo – nie ma miejsca na nudę, na żadną formę choroby! Jest hibernacja – mroźna, cicha i milcząca, niemal całkowita hibernacja serca.

Andrzej znów usiłuje coś powiedzieć, ale Marek po raz kolejny czyni uciszający gest.

Nie bez powodu powiedziałem "niemal".

Co prawda siedzimy tutaj, marnując ten bezczas (bo zegar nad wejściem jest zepsuty, i podejrzewam, że nie bez powodu) na głupie gadanie, ale przecież można wstać, przejść przez te kute, ciężkie drzwi, i iść żwirową ścieżką snującą się pośrodku niczego (wstaje i zaczyna chodzić w tę i z powrotem z rękami założonymi za plecy) , ni to wśród mgieł, ni to w obojętnym, bezwonnym dymie. Chodzę tam przecież niejednokrotnie, coś mnie jednak wygania z tego wyszynku, nie mogę już słuchać twojego gadania, (zwracając się do Nepomuka), nie mogę już patrzeć na ciebie, bo wyglądasz, jakbyś był tu od zawsze i na zawsze, i od tego patrzenia, od tej wieczności robi mi się niedobrze, jak od makaronu, który nie chce się skończyć, i ciągnie się, i ciągnie; biały i nieznośny co rośnie w ustach w wielką, kluchowatą chmurę, więc muszę wyjść, otrząsnąć z siebie ten osad istnienia tu bez właściwości; i idę, idę coraz szybciej, aż dochodzę do urwiska pomiędzy światami.

Rośnie tam mała, poszarpana sosenka, z korzeniami wpuszczonymi w płytką glebę. I faktycznie, tak jak mówisz (zwraca się do Andrzeja) wieje tam wiatr; ostry, górski wiatr. Pamiętam go z czasu swojego życia, z obozów wakacyjnych. Nosiliśmy zielone, skautowskie bluzy, przez cały dzień byliśmy zmęczeni, a w nocy, zamiast spać, wygłupialiśmy się do upadłego. Tak dobrze pamiętam zapach wiatru, zapach żyjących gór, nieco mroźny, ostry, bagienny – tak dobrze go pamiętam, że tam, na urwisku, wydaje mi się, że go czuję. Oczywiście, to tylko wspomnienie drażni nozdrza, nic tutaj nie ma przecież prawdziwego zapachu.

A jednak widok czegoś tak prawie realnego jak urwisko, a może to bliskość ziemi, lub – nieba, sprawia, że wrażenie zapachowe wydaje się być tuż – tuż, jakbym oglądał coś przez szybę. (ciszej, na wpół sarkastycznie, wpół usprawiedliwiająco) O ile można tu zastosować analogię w dziedzinie węchowej.

Co najważniejsze, wystarczy się tylko nieco wychylić, żeby popatrzeć na bezkształtne, toczące się na dole jak gigantyczne robale plamy barw, falujące nieokreślonymi zieleniami, żółciami i ciemnym granatem wód. Ten obraz wydaje się nic nie przedstawiać, nic z sobą nie nieść, tak jak mówiono o abstrakcyjnym malarstwie naszej, to znaczy mojej, i twojej, Andrzeju, epoki.

Ale wystarczy postać dłużej i nieco wytężyć wzrok, a te rozmyte kształty układają się w dobrze znany rysunek kontynentów i krajów; mrużysz oczy – i możesz nawet dostrzec przy odrobinie szczęścia grań pasm Werchowiny, a jeśli tam, nad ziemią, zaświeci słońce – prosto w źrenicę wpada ci odblask hełmu na cerkwi w jakiejś opuszczonej, łemkowskiej wiosce.

I im dłużej patrzysz, leżąc na skale nad urwiskiem, wsparty na łokciach (co prawda nic cię nie boli ani nie uwiera, ale czujesz się śmieszny w tej niezręcznej pozycji, rozpięty jak pająk nad szczeliną), twoje oko nabiera niezwykłej zdolności – może działać jak teleskop, i oglądasz toczącą się ziemię bardzo szczegółowo, jej zielony garb i ludzi na nim, obcych ci zupełnie czarnych Etiopów i Hindusów, i ciemne tonie oceanów, i gdybyś czekał wystarczająco cierpliwie, zobaczyłbyś może swoje miejsce na ziemi. Może kogoś znajomego.

Ale do tego, jak powiedziałem – trzeba pokładów cierpliwości i nadziei. A nie jest o nie łatwo w tym zapomnianym przez Boga miejscu bez cierpienia i bez czasu. Nikomu po prostu się   n i e     c h c e.

z naganą w głosie zwracając się do Andrzeja:

i to jest właśnie, mój drogi, przyczyną, dla której tam nie chodzisz i nie widziałeś wojny, a nie – ostry wiatr. Dobre sobie!

Nie zachorowałbyś, choćbyś chciał (a pewnie byś chciał, bo mógłbyś wtedy uprawiać swój ulubiony sport – użalanie się nad sobą i odcinanie kuponów od swoich dawnych "cierpień"), i bardzo dobrze o tym wiesz!

Andrzej wzdycha i wyraźnie szykuje się do riposty, ale w słowo wpada mu Nepomuk, nie przerywając czyszczenia kufli:

Nepomuk (cicho i bez specjalnych emocji)

A ja już dwie widziałem.

Mężczyzna I

Dwie – co?

Nepomuk

No, dwie wojny.

To z takich większych. Bo różnych pomniejszych mordobić było jeszcze więcej.

Mężczyzna I

Przecież jesteś tu cały czas, nigdy stąd nie wychodzisz.

Nepomuk

A, tak.

Mówię o czasach, kiedy stałem sobie jeszcze tam, na ziemi, na kamiennym postumencie, w pysznej kapliczce hrabiego Łosia.

Starzec (wznosząc do góry kufel)

Niech żyje cesarz!

Nepomuk

O, masz ci, a ten znowu swoje.

Mężczyzna I

Nigdy cię nie pytałem – gdzie właściwie stałeś?

Nepomuk

Pod Hrebennem.

siada na stołku barowym z kuflem i ścierką w ręką, uśmiecha się i ciągnie rozmarzonym tonem:

Byłem prywatnym Nepomukiem wielkiego pana, hrabiego Łosia. Na pograniczu Rusi i Korony niejeden był wspaniałym panem na włościach, ale drugiego takiego jak Łoś – nie było!

Bywało, woda na Jeleniu przelewa się, wezbrana po wiosennych deszczach. Pan chce przejechać wozem zaprzężonym w cztery konie – furman, Kozak, mówi do niego: "Woda na chłopa, nie przejedziemy!" Na to hrabia Łoś tylko się śmieje w kułak, i tak mu odpowiada: "Woda na chłopa, panu po kolana!" No i kazał jechać. Co było robić, Kozak pojechał. O koniach, oczywiście, nikt więcej nie słyszał, wóz na zmarnowanie, a hrabia ledwo uszedł z życiem, wyciągnięty z wody przez swojego furmana.

A kiedy już doszli do siebie o tych kłopotach, pan kazał Kozaka wychłostać, że go chamską ręką z wody wyciągał.

Starzec

Niech żyje cesarz!

Nepomuk

Ciszej tam!

Ale na tym się nie skończyło, o nie. Potem, imaginujcie sobie, za uratowanie życia darował Kozakowi wolność i folwark na Ukrainie.

Bo taki był mój hrabia Łoś.

I choć Nepomucenów było u nas jak mrówek – kamiennych, drewnianych, pucołowatych wychudzonych, pięknych i szkaradnych, na drzewach, w kościołach i w polach – nie byłem taki sobie zwykły, bo stawiał mnie taki wielki pan!

Mężczyzna I

Feudalne przesądy…

Nepomuk (nie zwracając uwagi)

I wiele razy widywałem, jak hrabia z paradą jeździ na Ruś, albo z powrotem, do siebie; widziałem żniwa i wieczorne zbieranie ulęgałek spod gruszy na miedzy; każdy, kto przechodził mimo, pozdrawiał mnie i kłaniał się.

To były czasy! (uśmiecha się rozmarzony)

Całą moją robotą było wtedy tylko – stać i patrzeć, krucyfiks miałem w ręku i brewiarz pod pachą, a głowę nabożnie i mądrze lekko uniesioną do góry. No właśnie – miałem głowę…

Pochmurnieje, zeskakuje ze stołka, wraca za kontuar i zaczyna energicznie przecierać kieliszki i kufle.

Mężczyzna II

Co się potem stało?

Nepomuk po chwili milczenia, wzdychając ciężko

Zwyczajnie, straciłem głowę. Straciłem głowę podczas drugiej z tych wojen. Potem mogłem się wszystkiego już tylko domyślać.

Nie wiem zresztą, czy na pewno było na co patrzeć.

Nie tylko ja zostałem skrócony o głowę; ten sam los spotkał wszystkich panów, wielu chłopów, a w końcu i ten kraj, w którym przez tyle dziesiątek lat oglądałem wieczory i poranki, żniwa i sianokosy.

Zaraz obok miejsca, gdzie stałem, wybudowano szosę, która biegła ku granicy – tak, wytyczono granicę, i kraj mojego pana, hrabiego Łosia, i wszystkich innych panów, i tych, którzy dla nich pracowali – również skrócono o głowę.

Dniem i nocą (chociaż te słowa straciły dla mnie znaczenie, bo zupełnie zatraciłem wszelka rachubę) – dniem i nocą po tej szosie jeździły samochody ciężarowe, kapliczka wokół mnie rozsypała się, a ja straciłem dach, nawet nie dach nad głową, ale nad tym, co z niej zostało.

I stałem tak ślepy i głuchy, i było to niezmiernie męczące.

Mężczyzna II odwracając się gwałtownie do I – szego

Słuchaj go teraz! On o nas mówi!

Mężczyzna I z naganą w głosie

Ale co ty za bzdury opowiadasz!

Nepomuk zdając się nie zwracać na nich uwagi

Nie to, żebym żałował widoku ciężarówek.

Po prostu, obojętność jest wyczerpująca i straszna jest jej cena.

Niby dalej ściskałem w ręku brewiarz, ale zupełnie tak, jakbym nie ściskał. Niby stałem ustawiony w kontrapoście, w który mnie wpisał mój twórca – kamieniarz z Brusna, ale tak, jakbym wcale nie miał ani rąk, ani nóg, jakby mnie tam w ogóle nie było!

I nikt do mnie nie przychodził, i nikt do mnie nie mówił.

Owszem, czasem robili zdjęcia.

Ale nie mieli już wiary – o nie …

I wcale nikogo za to nie winię. Jak można wierzyć komuś, kto nie ma twarzy?

Mężczyzna II

W XXI wieku ludzie stracili wiarę globalnie. Przestali wierzyć w cokolwiek, oprócz swoich jelit  i jąder, ale i w to przestaje się wierzyć na starość, kiedy ci to wszystko zaczyna gnić i umierać.

Mężczyzna I

Ale przestań gadać o gnijących jelitach! Humor chcesz sobie poprawić? Mnie to wcale humoru nie poprawia!

Mężczyzna II

A to już nie jest moja sprawa, Andrzeju, co tobie poprawia humor, a co nie. Słuchaj go, słuchaj dalej!

Nepomuk

Nie wiem, jak było na świecie. Wiem, jak było pod Hrebennem.

Wiedza o świecie kamiennego świątka jest dość ograniczona …

Mężczyzna I wtrąca

Nie da się ukryć.

Nepomuk

…ale swoją rację mam.

Oni przestali wierzyć, ponieważ ja straciłem twarz.

Świątek może być głupi, (Mężczyzna I: Na pewno, na pewno!) ale swoje wie i zna swoje miejsce: ja tam nie wiem, czemu przestano się bać Boga na niebie w Rzymie, na Krymie czy w Czarnej Afryce. Ba! – nie muszę nawet wiedzieć, czemu wiara odeszła z Lubyczy, wsi za miedzą – ale za Hrebenne odpowiada jego świątek.

A więc tam przyczyną zwątpienia był brak mojej twarzy.

ponuro wraca do powolnego polerowania szkła, śpiewa pod nosem "Ked zme sli na hody"

Mężczyzna II z napięciem

No – i co było dalej?

Nepomuk

Dalej nie było zupełnie nic.

Co miało być?

Jednego letniego dnia, zdaje się, niemal sto lat po tamtej wojnie, zawziąłem się i myślę sobie – dość tego! Idę już do raju, czas na mnie, odsłużyłem swoje, stoję tu nikomu niepotrzebny, niech zamiast mnie kogoś innego postawią, ja idę do nieba dla popsutych i nikomu na nic niepotrzebnych świątków.

Biorę brewiarz, biorę krucyfiks – bo to i niehonor zjawiać się tak całkiem bez niczego, skoro już i tak nie ma się twarzy, a i despekt dla kamieniarza, który mnie wyciosał.

Poprawiam komżę, żabot pod szyją, i idę po stopniach do nieba, a tam święty Piotr, tyle że spojrzał na mnie nieco roztargniony i pyta: "Ktoś ty?"

Starzec

Niech żyje cesarz!

Nepomuk

Cicho tam!

Na to ja mu odpowiadam, porządnie, z nazwiskiem rodowym, że jestem Jan Nepomucen spod Hrebennego. A on, cholernik, nawet nie patrząc, dłubiąc tylko w tych swoich księgach buchalteryjnych, na to: "Nieeee, jaki Nepomucen; Tomasz Becket – ten był ścięty; Dionizy – ścięty; Katarzyna Aleksandryjska – ścięta mieczem. Nepomucen – utopiony."

Ja mu na to: "Tak, panie, ale ja nie Nepomucen czeski topiony w Wełtawie, ja jestem Nepomuk spod Hrebennego, z fundacji pana hrabiego Łosia, z dłuta bruśnieńskiego kamieniarza, i taki właśnie jestem – bez głowy."

Zawstydziłem się, nie powiem.

Na to on: "Hrebenne? Toż to niemożliwe do wymówienia! Gdzie to jest?"

"Na pograniczu Korony i Rusi, panie". I westchnął Piotr na to, bo nie da sie ukryć – przypadek beznadziejny. "Skoro tak, mówi, to może idź do raju dla Greków?" Co mogłem powiedzieć? Powiedziałem prawdę, jak na sądzie. "Nie wejdę" – mówię – "mają mało miejsca, i wciąż mają do nas żal, sami Rusini, ale to tacy Rusini – jak źli. Nie wpuszczą mnie za nic!"

Patrzy na mnie, patrzy, i wraca do swoich papierów.

Już myślałem, że całkiem o mnie zapomniał, i nie wiedziałem, czy zacząć dobijać sie do nieba, czy uciekać do piekieł – bo ostatecznie, czy można tak po prostu, z pokorą petenta, pozostawić nierozwiązaną kwestię zaświatową?

Mężczyzna II przez zęby

Mówiłem – to o nas…

Nepomuk

Więc sterczę tam, zastanawiając się, co w tym położeniu mam niby robić, kiedy nagle – odzywa się, głosem cichym i nobliwym, jak ksiądz dobrodziej albo pan uczyciel. "A kto cię zdekapitował, pyta; tak powiedział: "zde – ka – pi – tował". Rozeznałem, że chodziło o głowę.

Odpowiadam, jak było – że Sowieci.

"Sowieci", mówi Pioter, "a to jak tak, to czemu nie wejdziesz do prawosławnego raju? Tam miejsca dużo. Może wreszcie i raz zrobią jedną dobrą rzecz, tam ci dadzą odpocząć".

Wtedy to już, kochani, załamałem się zupełnie.

"Panie" – mówię do niego – "nic z tego nie będzie. Tamci nie dadzą wejść na pewno." A że milczy na to święty Piotr, próbuję poważnie, po miastowemu: "Jest to, obawiam się, wyk – lu – czo – ne, poza możnością".

Tak mu powiedziałem.

Siedzi, siedzi, w końcu podniósł na mnie oczy.

"A więc Hrebenne." – niby pyta, ale naprawdę to nie pyta, a twierdzi.

I tak tego samego dnia jeszcze byłem z powrotem w mojej kaplicy bez dachu, w mojej postaci bez głowy, pod Hrebennem, po szosie, co biegła do granicy.

Mężczyzna II

To była legenda o bezgłowym Janie Nepomuku z Hrebennego. Oto, jak pozostał ze swoimi.

Na długo tam zostałeś?

Nepomuk

Och, jeszcze dwa razy po sto lat!

Potem wszystko przepadło – już nie tylko głowa, ale i ręce, nogi, szaty – i teraz jestem tu.

Mężczyzna II

Niewielka to różnica.

Nepomuk łapiąc się za głowę

Dla mnie ogromna!

Mężczyzna I

Ja cię, Marku, przepraszam, ale do czego ty zmierzasz? Czy chcesz powiedzieć nam, że siedzimy tu z własnej winy? Czy ty próbujesz wzbudzić w nas w y r z u t y    s u m i e n i a, relikt, którym nas katowano w tym samym świecie, w którym nikt nie uprzedzał, że czeka nas kiblowanie w podrzędnej (Nepomuk wydaje sugestywne chrząknięcie) knajpie w nieokreślonym wymiarze czasu? Mówiono piękne rzeczy.

O, czego nie obiecywano!

Anihilacja! – mówiono. Umierasz sobie, nie ma cię. Czysta, jasna sprawa. Zawsze wydawało mi się to wariantem nie tylko najbardziej prawdopodobnym, ale i najbardziej pożądanym.

Mężczyzna II

Biedny gad.

Mężczyzna I

Co proszę?

Mężczyzna II

Szkoda mi cię, Andrzeju, tylko tyle.

Marzyć o anihilacji – to być zupełnym nihilistą, to przeżyć swoje życie groteskowo i bez sensu.

Mężczyzna I

Ha! To zabawne! W gruncie rzeczy ty właśnie, Marku, jesteś prawdziwym nihilistą.

Starzec

Niech żyje cesarz!

Mężczyzna I i II odwracając się i wskazując na starca

Wygrał!

Mężczyzna II

To on jest tutaj największym i autentycznym nihilistą.

Co nie zmienia faktu, że ty, Andrzeju, jesteś nim również. Nie mogę uwierzyć, że przeżywszy swoje życie, w dalszym ciągu uważasz, że całe twoje istnienie mogłoby się sprowadzać do tych wszystkich małych, nędznych rzeczy, z których składała się nasza ciągnąca się jak glut – tak, jak glut! – egzystencja ziemska – z edukacji, kopulacji, defekacji, kariery zawodowej, chorowania, zdrowienia, polityki, nauki i innych tego typu odrażających zjawisk!

A jeśli sądzisz, że z jakiegoś powodu pojawiamy się na świecie, wypluskujemy z niebytu po to tylko, żeby uczestniczyć w tym wszystkim, co właśnie wymieniłem, to znaczy, że chyba nie zrozumiałeś niczego, co ci się przytrafiło!

Wymień choć jedną rzecz, która byłaby coś warta, zakładając, że do niczego więcej nie prowadzi, że jej horyzont zamyka się na gnojowisku naszych narodzin i śmierci. Wszystkie te rzeczy, razem wzięte, to ani prawdziwe życie, ani prawdziwa śmierć. Gdzieś w tym wszystkim musiałby zostać popełniony jakiś błąd, błąd bezsensu.

Mężczyzna I

Za przeproszeniem, nie wiem, jak ty, Marku, ale ja miałem rodzinę.

Wszystkie te rzeczy, którymi tak się brzydzisz, ja robiłem na przykład – dla dzieci.

No, ale nie wyglądasz mi na człowieka, który byłby w pełni zdolny do sensownego uczestnictwa w instytucjach społecznych. Z całym szacunkiem, oczywiście.

Mężczyzna II

Ooooohoho, obywatelu! Obywatel mnie nie docenia!

Nie tylko miałem rodzinę, ale jak najbardziej uwzględniłem w moich kalkulacjach wszystkich, których kochałem. Ponieważ ich kochałem, właśnie dlatego, uważam, że pal sześć już moje, ale ich życie również nie miałoby sensu, gdyby sprowadzałoby się do tych bezsensownych czynności. Po co płodzić dzieci, jeśli mają tylko narodzić się, w krwi i płaczu – a jest to zawsze w krwi i płaczu, niezależnie od tego, czy mamy wiek XIII, czy XXIII, i umrzeć w rozpaczy – a zawsze będzie to w rozpaczy, jeśli śmierć jest końcem, końcem sekwencji tego, co błahe i małe.

Otóż nie mógłbym znieść tego, że kobieta, którą kochałem, nie odnajdzie piękna, za którym tęskniła całe życie – piękna nie z tej ziemi. Nie ludzką ręką czynionego.

Mężczyzna I

No, to może miała za duże ambicje. Chyba pasowaliście do siebie.

Mężczyzna II

Sugerujesz pewnie, że samo przekazywanie życia, pamięć wnuków i prawnuków, exegi monumentum, ulepszanie świata, sztafeta pokoleń – że to ma jakąś wsobną wartość.

Nic z tych rzeczy. Nie wzrusza mnie nieprzerwany łańcuch genetyczny, o ile do niczego, powtarzam, do niczego nie prowadzi, o ile jednostkowe życie nie ziszcza się poza więzieniem życia i śmierci.

Mężczyzna I

Przestań natychmiast, wszystko to jest wulgarne i nie mogę tego słuchać!

Mężczyzna II

Nie przestanę! Co więcej, powtórzę: w perspektywie anihilacji jednostkowej duszy, sranie i wynajdowanie radu i polonu ma taką samą wartość, równą zero!

Mężczyzna I

A niech cię diabli!

Nepomuk z dziecinną radością w głosie

Diabeł? Demon? Znam, mieszkał na ikonostasie w cerkwi w Kniaziach, był cały zielony, rzygał jakimś ogniem i miał cały zastęp towarzyszy.

Na początku.

Potem, kiedy cerkiew zamknięto, kiedy się rozlazła, dach się rozsypał, sprzęty zostały rozkradzione albo przeniesione, stracił swoich demonicznych kolegów, bo ta część ikony, na której mieszkał, złuszczyła się wcześniej i długo leżała pod ścianą.

Mężczyzna II

Cicho, dorośli rozmawiają!

Nepomuk niezrażony

Ja bez głowy, on bez towarzyszy – nie powiem, trochę się zakolegowaliśmy. Diabliki są jak mrówki w mrowisku – co może taki jeden bez reszty – nic nie może. Tak samo, nic nie może bez tych wszystkich świętych, Pantokratorów, Tronujących, Janów Chrzcicieli, Mikołajów, cherubinów, serafinów, jest ich funkcją, bez nich jest niczym, jest zupełnie nieusprawiedliwiony, jego bycie jest nieusprawiedliwione. Był niekompletny, zupełnie rozbity.

Mężczyzna I i II

Cicho bądź!!

Mężczyzna I

Rozproszył mnie tymi swoimi historiami.

Nie pamiętam, o czym to my …

Zresztą, nieważne.

Siada, zwraca się do Nepomuka:

Lej piwo.

Nepomuk

Wedle życzenia.

koniec aktu I

 

II

scena I

Mężczyzna I stoi nad Urwiskiem, jest sam. Ma narzucony na siebie dodatkowy płaszcz i szalik, kuli się i kaszle, choć da się wyczuć, że jest to cokolwiek sztuczne, indukowane raczej przez jego świadomość niż przez realne zimno.

Urwisko jest obrazem rzuconym na ścianę – przedstawia realne urwisko wysokogórskie, może przypominać wietrzną połoninę, z której widać daleki rzut na jakąś wioskę; na pierwszym planie szarpany przez wiatr wysokogórski krzew.

Mężczyzna stoi przez chwilę tyłem do widowni, a przodem do Urwiska, potem odwraca się i przechadza wzdłuż krawędzi; pociera dłonie takim gestem, jakby chciał je rozgrzać.

Mężczyzna I

Tak jak myślałem, kompletnie nic tu nie ma.

Nic ciekawego. No, ale przynajmniej ten tam nie będzie mi gadał, że się nie wychylam, nie interesuję, i takie podobne – bzdury…

Z boku sceny wychodzi Marta, młoda kobieta i zbliża się do Mężczyzny idąc wzdłuż krawędzi Urwiska. Zatrzymuje się kilka kroków przed nim. Mężczyzna jest kompletnie zaskoczony, próbuje jej dotknąć, ale jest oddzielony jakby niewidzialną szybą, która uniemożliwia kontakt.

Mężczyzna I

Marta! Marta, co ty tu robisz? Marta, Marta, o co chodzi? Dlaczego nie mogę…

Jezus Maria, jak się cieszę, że cię widzę … Marta… Marta, odezwij się!

Marta

Niestety, nie możesz mnie dotknąć. Przykro mi. Między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak, że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać.[1]

Mężczyzna I wciąż podejmując próbę zbliżenia się

Marta!

Marta

Czy wiesz, Andrzeju, że nasze wnuki – wszystkie nasze wnuki – zginęły w tej wojnie, która wybuchła dwadzieścia lat po twojej śmierci?

Mężczyzna I

Marta, tak mi przykro, tak mi …

Marta

Przykro..? Niech nie będzie ci przykro z ich powodu. Spotkałeś tutaj kogoś z nich?

Mężczyzna I

Naturalnie nie; nie masz pojęcia, z jakimi ograniczonymi durniami mam tutaj do czynienia …

Marta przerywając mu

Skoro ich tu nie ma to znaczy, że są w jakimś lepszym miejscu, prawda? Więc niech nie będzie ci przykro…

Mężczyzna I z przerażeniem

Czy to znaczy, że jestem w piekle?

Marta

Fakt, że dopiero teraz o tym pomyślałeś, nie rokuje najlepiej, ale – nie. Nie jesteś w piekle, kochany. Czekamy na ciebie, ale … ociągasz się. Bardzo się ociągasz.

Mężczyzna I

Powiedz mi proszę, co mam robić, ja … ja nie mam w ogóle pojęcia … o co w tym wszystkim chodzi…

Marta

Nie mogę więcej mówić. Nie potrafię. Resztę musisz zrobić sam.

Mężczyzna I

Więc może przyślij kogoś, kto … kto mógłby mi powiedzieć?

Marta

Jeśli siebie nie słuchasz, to nawet gdyby kto z umarłych przyszedł, też nie posłuchasz

Marta wycofuje się tyłem.

Mężczyzna I

Marta! Marteczko! Zostań, proszę cię, nie odchodź!

Marta znika.

 

Scena II

Znów w knajpie, scenografia ta sama, Nepomuk zajmuje się polerowaniem kufli, śpiewa „Vinecko ne voda”. Mężczyzna I i Mężczyzna II siedzą przy jednym stoliku, Starzec w głębi Sali.

Mężczyzna II

Byłeś nad Urwiskiem, co?

Mężczyzna I macha ręka, zakłada nogę na nogę

Eeeetam…

Mężczyzna II

Widzę, że byłeś … Nie oszukuj!

Mężczyzna I

No byłem, no. I co z tego? Urwisko jak urwisko …

Przechyla się do Mężczyzny II i mówi konspiracyjnym szeptem:

Nie jesteśmy w piekle

Mężczyzna II

Co?

Mężczyzna II szeptem, ale nieco głośniej

To nie jest piekło!

Nepomuk

Co?

Mężczyzna I i II

Nic, nic …

Nepomuk

Myślałby kto, że stoję tu nad wami jak kat nad umęczoną duszą. A co ja wam mogę zrobić? Po co te sekrety? Czy ja to jestem pies Cerber, co wam broni gdzie pójść?

Mężczyzna I

A gdzie tu iść…

Mężczyzna II

Psa Cerbera też znałeś, tak jak tego diablika z ikony?

Nepomuk

Wy chyba nie zrozumieli, co ja mówił. Jestem spod Hrebennego, tam żadnych psów Cerberów nie ma i nigdy nie było. Nie moje miejsce mapy, nie moje czasy. Nie ta metafizyka.

Mężczyzna II

Acha.

Po dłuższej chwili milczenia, z rezygnacją

No, to sobie na dziś porozmawialiśmy…

Starzec

Niech żyje cesarz!

Nepomuk

Jak słowo daję, ja mu kiedyś lutnę.

scena III

Mężczyzna II stoi sam, nad Urwiskiem. Po pewnym czasie siada, przodem do Urwiska, a tyłem do widowni. Wzdycha.

Mężczyzna II

Coś mi mówi, że ten nadęty buc coś tu widział. Coś mu się tu przydarzyło. A skoro nawet on coś zobaczył, to prędzej czy później coś się musi okazać. Coś mnie tu musi czekać.

Coś nas wszystkich jeszcze czeka. Być może.

Być może. Oby.

Na ekranie pokazującym Urwisko robi się noc, i znowu dzień, potem jeszcze raz. Za każdym razem Mężczyzna kładzie się jak do snu, a potem wstaje, rozmasowując kości.

Po dwóch takich zmianach na scenę wchodzi Steffen, w ten sam sposób, co Marta – bardzo młody człowiek ubrany w same kąpielówki, z mokrymi włosami. Mężczyzna II zrywa się, chce go objąć, ale nie może.

Mężczyzna II

Steffen! Jesteś! Synu, ja … Steffen … Jak dobrze cię widzieć … Myślałem, że … że już nigdy cię nie zobaczę… A im dłużej tak myślałem, tym bardziej było mi wszystko jedno. Aż nawet i ty, nawet i ty mnie zobojętniałeś, a raczej twoje wspomnienie mi zobojętniało.

Chyba zabiły je wyrzuty sumienia.

Steffen

Niepotrzebnie. To nie było samobójstwo.

Mężczyzna II

Jak to?

Steffen

Ja naprawdę po prostu utonąłem. Łatwo jest utonąć w starorzeczu rzeki Gott. Ma czarną wodę i podwójne dno. To był wypadek.

Mężczyzna II

Więc – nie chciałeś umrzeć?

Steffen

Owszem, chciałem.

Ale nie wtedy, nie tam, i nie w taki sposób. To znaczy – dopuszczałem do wiadomości, że może się to zdarzyć, ale – daję słowo – nie dążyłem do tego. Straciłem panowanie nad swoim ciałem, nie wiedziałem już, czy mam pod sobą wodę, czy czysty zachód słońca – a słońce pięknie odbijało się w starorzeczu, zachodząc, i tafla robiła się czerwona, rdzawoczerwona, a mnie drasnął korzeń wystający z dna, i nie wiedziałem też, czy to woda, czy krew … Wypadek, tato. To był naprawdę wypadek.

Mężczyzna II

Nic nie rozumiem. Ale i tak cieszę się, że cię widzę. Nie masz pojęcia, jak.

Steffen

Nie rozumiesz? Wciąż mnie nie rozumiesz?

Mężczyzna kręci przecząco głową i rozkłada ręce.

Steffen

Za życia miałem cyklicznie powtarzający się sen. W tym śnie wchodziłem do rzeki wieczorem, ubrany w biały garnitur i bardzo niewygodne trzewiki, w klapie marynarki miałem przypiętą czarną wstążeczkę. Schodziłem więc w tym nieprzyjemnym rynsztunku do wody, najpierw po skalistym brzegu, potem brodziłem po kolana w tej rzece lub jeziorze, a woda była srebrna i ciepła, aż w końcu rzucałem się z ramionami naprzód, jak szczupak, i płynąłem, choć było mi niewygodnie w ubraniu. W pewnym momencie snu (chociaż samo pływanie w srebrnym jeziorze trwało raz dłużej, raz krócej; czasem spotykałem po drodze innych pływających, a czasem nie) ciepły akwen wodny zmieniał się w kanał, zarośnięty trzciną, woda stawała się gęsta i zimna, plątałem się w wyrastające z dna nenufary, a wokół  pływały dziwne hybrydy wydr i szczupaków, łypiąc na mnie swoimi rybimi oczyma. Wzdragałem się i dopadał mnie strach, i wtedy sen przemieniał się w koszmar.

Mogło się zdarzyć, że budziłem się wówczas i długo musiałem czekać, aż wygładzi się szeroka bruzda na moim czole. Zasypiałem dopiero po pewnym czasie, spocony, w wymiętej pościeli.

Jeśli jednak nie budziłem się, to będąc tam, u wejścia kanału, niepewnie poruszając w wodzie rękami, słyszałem, jak ktoś woła mnie po imieniu. Tylko raz i z oddali, mocnym i czystym głosem; jednak źródło dźwięku było umiejscowione tak daleko, że było to wołanie ledwo słyszalne. I wiesz, byłem też pewien, że dochodzi ono z drugiej strony kanału, i żeby do niego dotrzeć, trzeba przedrzeć się przez ten park wszystkich wodnych strachów.

Moment możliwości wyboru był we śnie zaznaczony bardzo wyraźnie; na tyle wyraźnie, że czasami po przebudzeniu zastanawiałem się, czy cały scenariusz – te ciepłe i srebrne wody jeziora, skaliste dno, kręgi na wodzie, rozlewający się na niebie zachód słońca – czy wszystko to nie było tylko wizualizacją uniwersum dwóch alternatyw, w jakich poruszałem się przez cały ten czas. Byłem, można powiedzieć, ogarnięty wolnością, absolutną wolnością wyboru spośród dwu możliwości – rzucić się przez zachwaszczony, zimny kanał z ciemną, głęboką wodą – lub zawrócić.

Od pierwszego razu, gdy nawiedził mnie ten sen, decydowałem się jednak płynąć za głosem wołającym po imieniu, i przez kilka strasznych chwil przedzierałem się między trzcinami, a nenufary plątały mi nogi i ściągały na dno. Ratowałem się jednak z opresji, wypływałem znów na powierzchnię, i spostrzegałem, że nie mam już na sobie garnituru, że jestem nagi, („Ach, mój Boże” – mówi wtedy ten Steffen ze snu), ale moje ciało jest całe srebrne, zwięzłe i mocne, i że odbija się od niego ostre światło słońca, które właśnie wschodzi nad ujściem kanału. Trzciny pozostawały daleko za mną, a ja, wiedząc, że muszę teraz płynąć bardzo szybko, by doścignąć głos, zamykałem oczy, bo światło słońca było zbyt silne, ale woda też była złota, więc młóciłem tę złotą wodę moimi srebrnymi ramionami, i sprawiało mi to coraz mniej bólu, stawałem się lekki i szczęśliwy.

Wtedy też prawdziwe słońce świeciło mi w twarz, i budziłem się, wynurzając z chłodnej pościeli, oszołomiony. To przejście – od złotych wód jeziora do porannych zórz w świecie rzeczywistym było regułą. Ciekawe – a uświadomiłem to sobie dopiero po czasie – ciekawe, że miałem ten sen tylko w te noce, po których następowały słoneczne, świetliste poranki.

Chwila ciszy, Mężczyzna zaczyna potrząsać głową, coraz mocniej, aż w końcu łapie się obiema rekami za głowę i chowa twarz w dłoniach.

Mężczyzna II

Synu, synu… I myśmy wtedy, z matką, tego wszystkiego nie zauważyli … Jaki ty masz dziwny pociąg do śmierci, do przekraczania swoich możliwości, do dziwnych miejsc, w których łatwo stracić życie … Gdybyśmy więcej z tobą rozmawiali, albo wysłali cię na jakąś terapię – dobrą terapię, oczywiście, nie pierwszego lepszego konowała od zdrowia psychicznego …

Steffen przerywając mu

Dalej nie rozumiesz, tato!

Ja naprawdę nie chciałem się zabić!

Ale chciałem umrzeć. Życie i śmierć, o ile są godne swojej nazwy, to dwie strony tej samej monety. Życie, które warto przeżyć, jest nacechowane dążeniem ku śmierci, która znowu przemienia się w życie, a nawet jest tym samym!

Prawdziwą opozycją nie są życie i śmierć, tylko ruch i bezruch, albo – jeśli wolisz – sens i bezsens. Mnie o coś chodziło, ja naprawdę chciałem sięgnąć tego, co inne, w opozycji do tego, co takie samo, miałem to po matce. Pamiętasz?

Mężczyzna II

Pamiętam, mówiła …

 Próbuje sobie przypomnieć

Mówiła … Mam!

Omnis mundi creatura
quasi liber et pictura
nobis est in speculum

nostrae vitae, nostrae mortis
nostri status, nostrae sortis
fidele signaculum

Steffen

Właśnie. Widzisz, tato, ja zawsze wiedziałem, że jest coś bolesnego w zachodzie słońca albo oczach jelenia, którego widzisz po drugiej stronie rzeki granicznej. Ból ten polega na tym, że jeśli te piękności ograniczają się do tego, na co wyglądają – czyli do dosłownego spojrzenia dosłownego zwierzęcia, śmiertelnego organizmu, które stoi sobie po drugiej stronie jakiejś rzeki, dosłownego cieku wodnego – albo dosłownego ruchu dosłownego ciała niebieskiego w dosłownym kosmosie, który choćby nie wiem, jak był wielki, zawsze będzie zamknięty, jałowy, taki sam – no chyba, że chodzi o coś więcej, a stworzenia i zjawiska są tylko znakiem, zwierciadłem.

I wtedy przychodzi śmierć – wehikuł do tego, do czego odsyłały te zjawiska, do prawdziwych znaczeń, do prawdziwego życia …

Dlatego, wybacz, ale muszę odejść, bo tu jest jak w piekle – choć nie jest to piekło, bo wtedy nie przychodziłbym tutaj – ale jest tu wtórnie, ziemsko i płasko, więc nie mogę wytrzymać tu ani chwili. Gdyby zawsze miało tak być, to paskudne uczucie wody w płucach i braku możliwości oddychania nie byłyby tego warte, naprawdę.

Mężczyzna II

Poczekaj, Steffen! Powiedz mi jeszcze, co mam zrobić, żeby się stąd wydostać! Nie masz pojęcia, jakich durni muszę tutaj znosić…

Steffen

Tato, już dość powiedziałem. Nie jestem w stanie powiedzieć ci więcej. Żądasz niemożliwego. Resztę roboty musisz zrobić sam.

Mężczyzna II

Chciałbym cię chociaż uściskać, żeby przekonać się, że to nie jest złudzenie, że nie podpowiada mi tego mój chory mózg…

Steffen

To niemożliwe. Przykro mi. Między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak, że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać.

Wycofuje się.

Mężczyzna II

Steff, poczekaj! Steff!

Siada i kryje twarz w dłoniach.

koniec aktu II

 

III

scena I

W barze, wszystko jak poprzednio w akcie II.

Mężczyzna I

Ty coś przede mną ukrywasz.

Mężczyzna II

Chyba zgłupiałeś. Jakiego rodzaju sekrety można w ogóle rozwinąć w takim miejscu jak to? Że piwo, które nam polewa ten tutaj (wskazuje ruchem głowy Nepomuka) ma coraz bardziej nudny smak, z dnia na dzień?

W takim razie właśnie ci to mówię: z n u d z i ł o   m i   s i ę   t u t e j s z e    p i w o.

Już znasz wszystkie moje sekrety.

Mężczyzna I

Jesteś durniem

Przechylając się, szeptem:

Mam wrażenie, że możemy sobie nawzajem pomóc.

Mężczyzna II w ten sam sposób

Wiem, że nie jesteśmy w piekle. I co z tego?

Mężczyzna I głośno, normalnym tonem

No, jeśli nie masz zamiaru współpracować, to możemy tu siedzieć tak długo, aż to miejsce faktycznie zamieni się w piekło!

Nepomuk

Przepraszam, ale mam wrażenie, że jestem wykluczany z tej rozmowy!

Mężczyzna I szeptem do II

Co z nim robimy? Właściwie to chyba on i tak nic z tego nie rozumie.

Mężczyzna II na głos

Andrzeju, kurwa mać. To do niczego nie prowadzi. Jasne, że nie musimy prowadzić tu żadnych konspiracji. Nie widzę sensu. Jak i w niczym innym, notabene.

W jaki sposób ten świątek mógłby nam zaszkodzić? Opowiadając o swoich przemyśleniach kawałka kamienia? A może on nam zaszkodzi, bo dowiemy się czegoś nowego? (pokazuje ruchem ręki Starca)

Starzec

Niech żyje cesarz!

Mężczyzna II

No, właśnie. Jak widzisz.

Nepomuk

Oj, chyba jestem zmuszony jednak się trochę obrazić.

Mężczyzna I

Litości. Z całym szacunkiem, ale co ty możesz wiedzieć o prawdziwym życiu? Jesteś rzeźbą, figurką. Nie mam w ogóle pojęcia, co robisz w zaświatach, takie rzeczy po prostu niszczeją, psują się, ulegają rozkładowi.

Nepomuk

Z całym szacunkiem, to zupełnie jak wasze ciała.

Moje przynajmniej tak nie śmierdziało w czasie tego rozkładu.

Mężczyzna II

No, tu ma rację. Jakby nie patrzeć.

Mężczyzna I

No dobrze, mądralo. Niech ci będzie. Tylko co to zmienia? Jako ludzie, mamy – mieliśmy – więzi społeczne, mieliśmy bliskich. Nie możesz mieć bladego pojęcia, co to znaczy. Odwiedziła mnie żona – a jego odwiedził syn – i okazało się, że moglibyśmy … moglibyśmy …

Nepomuk

Zostać zbawieni.

Mężczyzna I

Jeśli tak chcesz to nazywać. Tylko nie wiemy, jak to zrobić.

Nepomuk prycha z dezaprobatą

I wy naprawdę myślicie, że mnie nie spotkało to samo, co was?

Mężczyzna I

A co, nawiedził cię może twój rzeźbiarz, żeby powiedzieć, że jesteś najbrzydszym, co kiedykolwiek zrobił, i że żałuje dnia, w którym zabrał się za dłuto, żeby cię zmajstrować?

Nepomuk

Śmiejcie się dalej. Żona, syn .. Mnie nawiedził sam Chrystus.

Mężczyzna II

Jaki Chrystus?

Nepomuk

Dobre pytanie. Pewnie jakiś z okolic Lubyczy. Taki – frasobliwy. Byli kiedyś prawie na każdym rogu, chociaż nas, Nepomuków, było chyba więcej … Może bardziej nam ufano, w każdym razie, Chrystusów też było sporo.

Ale ten był wyjątkowo toporny. Śpiewnie:

„Nie wiem, czyja go ręka ciosała wyśmiewna,

Lecz to wiem, że skąpiła urody i drewna.

 Ma kalekie kolana i kalekie nogi,

Pewno skacze, miast chodzić, unikając drogi?

Taki z niego chudzina, takie nic z obłoków,

Że mi będzie dobranym towarzyszem skoków.

Obie ręce miał lewe, obie nogi – prawe,

Sosnowymi stopami podziurawił trawę.”[2]

Mężczyzna II

I – co ci powiedział?

Nepomuk

Nic nie powiedział.

Patrzył tylko na mnie swoimi wielkimi, bolesnymi oczami, a ja próbowałem sobie przypomnieć, o co mu może chodzić, o coś mu na pewno chodziło, ale ja … ja ciągle nie rozumiem, chociaż staram się, staram się pomyśleć…

Mężczyzna II melancholijnie

Ot, chyba jednak coś nas łączy…

Na scenę wchodzi energicznym krokiem Wowa – wysoki, zwalisty żołnierz w kufajce, w czapce z czerwoną gwiazdą, niezdarny, i niechlujny, będzie posługiwać się nieco zruszczoną polszczyzną, podchodzi do baru, opiera się o niego nonszalancko, uderza pięścią w blat:

Wowa

Nu, lej piwa! Bystro!

Nepomuk

Spokojnie, spokojnie … Jedna chwila.

Wowa

Jak spakojna, to spakojna. A czy mnie denerwować się?

Mężczyzna I

Przepraszam, skąd pan tutaj?

Wowa

No ja nie znaju, chyba ubili na tej wojnie.

Wypija duszkiem piwo, które stawia przed nim Nepomuk.

Drugie daj.

Nepomuk posłusznie nalewa jeszcze jedno, stawia przed Wową.

Mężczyzna I

Przepraszam, której wojnie?

Wowa

Szto znaczit – katorej? Mieliśmy na Paliaków iść, to my szli. Segodnia – kalchoznik, zawtra – krasnoarmiejec, prosta.

Mężczyzna II

A, czyli drugiej. No, to niezłe zamieszanie czasowe tu mamy.

Mężczyzna II

A to jakaś nowość? Ten tam (wskazuje na Starca) jest jeszcze starszy, zdaje się. Dobrze, że nam się tu neandertalczyków nie nalazło.

Starzec

Niech żyje cesarz!

Wowa

A on to kto?

Mężczyzna I

A, przyzwyczaj się lepiej.

Zwraca się do Nepomuka, wyraźnie rozbawiony:

Ty – a ty wiesz, że ten nowy kolega to mogła być ostatnia rzecz, którą widziałeś w życiu?

Nepomuk

Bardzo zabawne.

Wowa do Nepomuka

Ty, oficjant, a ja tibie uze uwidiał gdietu…

Mężczyzna I z małpią satysfakcją, krztusząc się piwem ze smiechu

A nie mówiłem?

Nepomuk

Ty strzelał do rzeźb?

Wowa

Ja strzelał skulptury, ja strieliał ludiej … Kak mnogo ludiej ja ubił… Mużczyzn, żeńszczyn, deti, starików…

Chwila ciszy, wszyscy zażenowani  iskonfudowani

Mężczyzna I

Ty zbrodniarz

Wowa

Oni skazali mnie, ja strielał…

Mężczyzna I

Gwałciłeś kobiety?

Wowa

No, były baby, ja brał je … Normalno tak.

Przedłużająca się cisza

Wowa

No, wy nie dumajcie, szto ja płochyj czołowiek! U mienia była mama, u mienia była dziewczonka … Ja znał, szto jest ljubow! Oni skazali mnie, szto ja strielał, to ja strielał, no ja dumaju … eto nienużne!

Wsie eti trupy, nienużne! Mnie i nieraz żałko było, i szto z tego … skazali, ja strielał…

Mężczyzna II

Patrz, Andrzeju… To jest człowiek, któremu jest wszystko jedno … I było mu zawsze wszystko jedno. Nie chciał zabijać, a zabijał. Czyli – zabijał, ale jakby nie zabijał. Gwałcił – ale jakby nie gwałcił. Wszystko jedno.

Mężczyzna I

Żył, ale jakby nie żył.

Mężczyzna I i II zrywają się i zaczynają przekrzykiwać, machając rękami, bardzo podnieceni:

Mężczyzna II

Nigdy nic go nie obchodziło, życie jakby przepływało obok!

Mężczyzna I

Niepozbawiony odruchów moralnych, zawsze je jednak lekceważył, nigdy nie biorąc ich na serio!

Mężczyzna II

Mówiąc wprost, miał wszystko w dupie!

Mężczyzna I

Pomijając to, ze jesteś jak zwykle beznadziejnie wulgarny, to masz rację – miał wszystko w dupie!

Mężczyzna I i II

To jakbym słyszał o sobie!

Obaj podbiegają do Wowy

Mężczyzna II

Bracie, jest sprawa!

Mężczyzna I

Oj, pilna sprawa!

Mężczyzna II

I ciebie też dotyczy!

Mężczyzna I

Oj, żebyś wiedział, jak bardzo!

Mężczyzna II

Nie chcesz się przekonać, jak bardzo!

Wowa
Szto eto takoje?

Mężczyzna II

Otóż, przebywasz aktualnie w barze Pod Hrebeńskim Nepomukiem, w dziurze pomiędzy światami, zakazanym miejscu dla ludzi, którzy nie mogą być zbawieni, bo nic ich nigdy nie obchodziło.

Mężczyzna I

Mówiąc wprost, pokutujesz w otchłani .. I nie mów, że smakowało ci to piwo, bo to nie może być prawda.

Wowa

Nie tak ploche jak w Sajuzie…

Mężczyzna I

No, ale chyba nie chcesz spędzić tu wieczności…

Wowa

Niet .. Chaczu uwidiec maju dziewczonku, maju mamu …

Mężczyzna II

Dlatego musimy sobie nawzajem wszyscy dać po mordzie, bo gniew – ale nie złośliwość, wredota, ciche knucie, żółć, tylko gniew, gniew prawdziwy, oznacza, że – na czymś nam zależy, że coś się liczy… A ty musisz zacząć, bo jesteś w tym dobry!

Wowa

Ja wiszieł iż z praktyki, uze niezwyczajny…

Mężczyzna I

Na litość boską!

Starzec

Niech żyje cesarz!

Wowa odruchowo, rzuca się w kierunku starca

Carow niet, smert caram!

Otwartą dłonią uderza starca, ten upada na podłogę; potem Wowa bije po twarzy Andrzeja i Marka, potem mężczyźni rzucają się na siebie z pięściami, nie uczestniczy w tym tylko Nepomuk.

koniec sceny I

 

scena II

Mężczyzna I i II, Wowa i Starzec czekają nad Urwiskiem, odwróceni tyłem do widowni. Wszyscy siedzą i wszyscy bez wyjątku są poobijani, tylko Wowa stoi i kurzy papierosa.

Mężczyzna I

No, i chyba niż z tego … Chyba żeśmy to głupio wymyślili…

Mężczyzna II

Cicho, nie bądź taki niecierpliwy … Lata kiblowania, lata niezrozumienia, a ty byś chciał to tak po prostu, w jedną krótką chwilę odwrócić?

Starzec

Setki lat. Setki lat niezrozumienia, powtarzania zaklęć …

Wowa zbliża się do krawędzi, chce wyrzucić peta za Urwisko

Praszczaj, cigaretu…

Mężczyzna I

Nie radziłbym…

Wowa wyrzuca papierosa za krawędź; obraz na ekranie zmienia się na nuklearny grzyb, słychać dźwięk potężnej detonacji po czym, scena staje się ciemna i cicha

koniec sceny II

III

Szczątki baru, powywracane stoliki, zniszczone kufle. Na ścianie ekran, który pokazuje teraz złoty wschód słońca, najlepiej na tle morza albo rzeki, najlepiej Bugu. Nepomuk leży na ziemi, ogłuszony. Wstaje bardzo powoli i ostrożnie dotyka twarzy.

Nepomuk

A jednak wciąż jest na miejscu. No, no…

Bardzo ostrożnie robi kilka kroków raz w jedną, raz w drugą stronę, wciąż obmacując twarz

żałośnie:

Wszyscy sobie poszli…

No, ale przynajmniej – mam głowę. To już coś, to zawsze dobry punkt wyjścia.

Chyba.

Od strony ekranu wychodzi Wowa.

Wowa

E, skulpturu!

Nepomuk patrzy na niego z niedowierzaniem.

Wowa

Skulpturu, chadzi! Pajdiom!

Nepomuk

Ale gdzie? Gdzie ty chcesz mnie zabrać? Nie wiem, czy mogę ci zaufać, przecież już raz pozbawiłeś mnie twarzy…

Wowa

Ty nie bojsia, pajdiom!

Nepomuk

Ale gdzie?

Wowa dobitnie

W etot raj!

koniec

 

Agnieszka Sztajer

 


[1] Ostatnie zdanie z Łk 16,25-26

[2] Leśmian, Żołnierz

Kategoria: Agnieszka Sztajer, Myśl, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *