Sztajer: O Netfliksie, poprawności politycznej i neoplatonizmie chrześcijańskim
Co tu dużo mówić – czasem prokrastynuję. Odrobinkę tylko, troszeczkę. Nie – żeby jakoś bardzo, bo zwyczajnie nie mam na to czasu ani energii (bo prokrastynacja, co powinniście wiedzieć, żre całą masę energii życiowej – gnuśnienie jest bardzo energochłonne). Ale czasami się zdarzy – ot, tak, żeby podładować bateryjki. Wieczorem, w weekend, w lato, kiedy upały sprawiają, że odechciewa się żyć.
I otóż wtedy jedną z moich ulubionych form leniuchowania, jest – obok spania, przysypiania i drzemania – oglądanie seriali na platformie Netflix. Niezbyt oryginalnie – nic na to nie poradzę. Podglądnę sobie czasem ten, czasem inny – a to produkcja kryminalna, a to jakaś obyczajowa drama. Od czasu, kiedy ciągnięty w nieskończoność serial o garstce ludzi w apokalipsie zombie stracił atrakcyjność, a jego śledzenie stało się męczarnią, nie przywiązuję się zanadto do fabuły – wolę, jeśli produkcja błyśnie jak petarda i zakończy się w blasku chwały, żeby nie czuć potem tego zażenowania, kiedy akcja zapętla się po raz n-ty, a reżyser staje na rzęsach, żeby przekonać widzów do kontynuacji oglądania – bez skutku.
Więc kiedy tak sobie patrzę na to i owo, jakoś tam mniej czy bardziej będąc na bieżąco, zauważam wspólny mianownik nowoczesnych seriali, emitowanych przez popularny serwis dla milionów subskrybentów – niemal wszędzie pojawia się obowiązkowa, kanoniczna Silna Postać Kobieca. Zdaje się, że Netflix skategoryzował nawet część produkcji pod tym hasłem – „Seriale z silną postacią kobiecą” – i chociaż nie korzystam z kategoryzacji (a czy to ja Kant jestem, żeby to nawet podczas leniwego czynienia galaretowatej papki z mózgu obsesyjnie kategoryzować?), co i rusz proponuje mi takie właśnie obrazy jako rzekomo podobne do oglądanych przeze mnie. Co w praktyce oznacza, że Silna Postać Kobieca pojawia się niemal wszędzie. Jeśli się chwilę zastanowić, to nie jest przecież przypadek – to konsekwencja wymogów poprawności politycznej. Bowiem dziwnym trafem Silnej Postaci Kobiecej zawsze, ale to zawsze towarzyszą zastępy osób homoseksualnych, dobrych, lecz uciskanych przez uprzedzonych, ksenofobicznych i uprzywilejowanych członków społeczności lokalnych imigranci – no jakoś tak się składa, że zawsze są.
W związku z czym, fabuły i główne motywy są dosyć przewidywalne. Są nośnikiem dosyć konkretnego przekazu i narzędziem, by tak rzec, dydaktycznym.
Czy jest to problemem?
Dla mnie osobiście niespecjalnym. Jeśli wziąć zjawiska każde z osobna, to przecież nawet lubię tę konkretną dzielną panią detektyw, liberalną nauczycielkę o zacięciu socjalnym, zadziorną samotna matkę, wrażliwego Irakijczyka borykającego się ze społecznym wykluczeniem, ciemnoskórego przybysza z Afryki, który patrzcie, jakie odnosi sukcesy na rynku brokerskim (a do wszystkiego doszedł sam, wbrew presji białych!) etc.
Tyle, że ja taki typ obserwatora jestem – lubię po prostu popatrzeć. Uśmiechnąć się współczująco nad reżyserem czy scenopisem, który na gwałt musiał szukać jakichś Hindusów czy Pakistańczyków, żeby zagrali mu świetlane, pozytywne i wzbudzające empatię role.
Mogę nawet przyznać, że owa eksplozja Silnych Postaci kobiecych istotnie ma w sobie coś z gwałtownej reakcji na te dominujące dziesiątki lat wyłącznie męskie prototypy siły i woli ducha, na tych barczystych Conanów Barbarzyńców, na umięśnionych Rambo, łebskich Sherlocków z Watsonami et cetera. Może i faktycznie było coś obrzydliwego w tym King Kongu i rachitycznej blondynce, Tarzanie i Jane, Pięknej i Bestii; coś, co wyzwalało i usprawiedliwiało w ludziach jakieś atawizmy i nie zachęcało bynajmniej do korekcji nazbyt wybujałych zachowań wiązanych kulturowo z przynależnością płciową.
Jeśli coś mnie w tej całej sytuacji uwiera, to jest to ogólniejsze zjawisko: fakt, że w ogóle muszę się nad tym zastanawiać. Że pojawienie się w filmie babki czy faceta jako głównego protagonisty jest manifestacją czegoś, jest politycznie poprawne bądź nie; że może być za chwilę analitycznie rozłożone na milion kawałków przez modnego krytyka filmowego i pochwalone bądź zganione, że lewicowy establishment zareaguje wypuszczeniem linii podobnych produkcji, ustawiając jakiś skrojony na obraz i podobieństwo swoich utopii role – model dla mas. A my, prawaki, jako te psy z wywieszonym jęzorem, musimy śmiesznie za nimi truchtać i reagować – odpowiednio a to ganić, a to chwalić, a to rozdzierać szaty i rwać włosy z głowy na tle chóry zawodzącego o, temora! o, mores! – bo z tworzeniem czegoś własnego (a już zwłaszcza czegoś, co miałoby szansę się dobrze sprzedać) jest już znacznie gorzej.
I to właśnie; to, a nie co innego, jest odrobinę męczące.
Był taki filozof i teolog, jeden z ojców kapadockich, Grzegorz z Nyssy. Pisze o nim dobry, poczciwy Copleston w swojej monumentalnej historii filozofii (a może zamiast wgapiać się w popkulturowe barachło, wrócę do starego jezuity? To jest myśl!) i charakteryzuje go jako radykalnego platonika. Był do tego stopnia zanurzony w fantasmagorycznym świecie idei, że twierdził, jakoby przed grzechem pierworodnym człowiek nie tylko nie posiadał ciała, ale też płci. Był niejako mężczyzną i kobietą jednocześnie; mało nawet – był sprzężonym skondensowanym umysłem, bez rozdrabniania się na dualizm cielesno – duchowy czy też – co gorsza – na dystynkcje płciowe.
W świetle późniejszego rozwoju teologii ten pomysł zdaje się dosyć egzotyczny. Ale kiedyś tak sobie o nim myślę, przeglądając propozycje Netflixa i zastanawiając się, jaką to Silną Postać Kobiecą przygotowali dla mnie projektanci modeli społecznych, co mam o niej jako osoba o poglądach konserwatywnych myśleć i jak wyrazić to w Środowisku, żeby nikt nie odebrał mojego stanowiska jako zbyt kompromisowego, ale z drugiej strony też nie nazbyt prymitywnego, i tak dalej, i tak dalej … Niech tam, wizja Grzegorza przynajmniej elegancko i jednym pociągnięciem eliminuje wszystkie te skomplikowane problemy. Wchodzę w to.
Agnieszka Sztajer
Kategoria: Agnieszka Sztajer, Kultura, Myśl, Prawa strona świata, Publicystyka, Społeczeństwo
Nie tylko Grzegorz z Nyssy:
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Adam_Kadmon
To judeo-platonizm 😀