banner ad

Sztajer: Manowce dyskusji o małżeństwie

| 5 października 2017 | 10 komentarzy

Przyglądając się dyskusjom prowadzonym w mediach społecznościowych szeroko pojętej prawicy od kilku ładnych lat, jedno mogę powiedzieć z całą pewnością: nic tak nie rozpala wyobraźni i zapału polemicznego jak dyskusje związane z moralnością seksualną w ogólności, a teorią pożycia małżeńskiego w szczególności. Czy to dlatego, że rodzina jest podstawową komórką społeczną, a nam tak bardzo leży na sercu dobro społeczne? Czy też raczej dlatego, że rozmowa o tym ma określony smaczek, nutkę pieprzu i duży potencjał subiektywnych i emocjonalnych odniesień? Najpewniej obie przyczyny mają w tym swój udział; wydaje mi się jednak, że to, co jest faktycznie ważną, by nie rzec: podstawową kwestią co do swojej istoty, staje się obsesją w swojej formie. Chcę powiedzieć, że zamiast podkreślać to, co dla istnienia zdrowej rodziny kluczowe, zbyt często deliberuje się nad formą, jaką przyjmuje małżeństwo i relacja mąż – żona, w dodatku hiperbolizując zwyczaje wynikające z bardzo określonych warunków życia wybranej epoki historycznej na całość dziejów, nazywając je uniwersalnymi obowiązkami moralnymi. Wszystko to odbywa się dodatkowo w sosie irytującego paternalizmu, a poglądy odbijające rzekomo tradycyjną wizję małżeństwa są niejednokrotnie prezentowane w dość zgrubny sposób zaczerpnięty raczej z latynoskiej kultury macho ("tocząca się pianę z pyska u przeciętnej kobiety", "znerwicowana Matka-Polka w wieku 40-lat z brzydkim makijażem i nadwagą dziwi się, że w domu jest mąż, który w dodatku ją denerwuje", żeby wspomnieć tekst Kisiela i Jabłońskiego).

Z jakiegoś powodu uważa się, że model relacji mąż – żona powinien kropka w kropkę odzwierciedlać stosunki, jakie panowały przed ową rodzącą wszelkie zło emancypacją, łącznie z zależnością ekonomiczną (mąż utrzymuje żonę). Jednocześnie zaś żona musi wypełniać obowiązki dyktowane stricte przez współczesność (bycie z dzieckiem i bezpośrednie wychowywanie go dzień po dniu, samodzielna dbałość o wygląd zewnętrzny i gospodarstwo domowe). Jest to wyobrażenie o tyle hybrydowe, że łączy w sobie XIX – wieczny model życia wyższych sfer, bo tylko w tamtym momencie historii funkcjonowała niepracująca, dbająca o siebie i przebywająca w domu kobieta ze współczesnymi wyobrażeniami o rodzicielstwie i roli zony – bowiem owa XIX – wieczna arystokratka miała do dyspozycji mamki, bony, guwernantki, gosposie, kucharki i modystki, których dzisiejsza "nuklearna" żona i matka mieć nie może. W obecnym modelu gospodarczym i społecznym praca obojga małżonków i niezależność finansowa kobiet jest czymś naturalnym i neutralnym moralnie. Mit "kobiety siedzącej w domu" w starych, dobrych czasach pomija rzeczywistość ciężkiej pracy w polu, maglu czy na służbie, którą wykonywali tak mężczyźni, jak i kobiety z warstw niższych. Owszem, tak pracująca kobieta była "przy domu", nie oznaczało to jednak, że poświęcała czas na dbanie o wszechstronny rozwój swoich dzieci, jak się tego dziś od rodziców oczekuje. Ponadto owa bliskość domu w miejscu pracy wynikała z modelu gospodarki, w którym wielkoskalowa produkcja nie była rozpowszechniona, a poszczególne gospodarstwa domowe zarabiały na swoje potrzeby pracując na polu lub w przydomowym warsztacie. Tak też i model "przebywania w domu" małżonków był pochodną tego rodzaju warunków ekonomicznych, a nie rodzajem moralnego wzorca uzasadnionym określonymi normami. Jeśli ktoś bardzo chce doń wracać – proszę bardzo, trzeba zaledwie przesterować gospodarkę z powrotem na przydomowe rolnictwo i małe warsztaty i zakłady usługowe. Najprostszym sposobem, żeby tego dokonać, pozostaje rozpętanie wojny nuklearnej – z regresu, w jakim się wówczas znajdziemy, w końcu wyłoni się restauracja tego właśnie modelu.

Tyle, jeśli chodzi o imaginowany model tradycyjnej rodziny często przedstawiany jako sen konserwatysty. Do tego popełnia się kolejny błąd, do którego chcę się odnieść, korzystając z fragmentu artykułu mego redakcyjnego kolegi pt. "Spory o małżeństwo". Karol Kilijanek pisze: " Od zarania ludzkości małżeństwo nie było czymś sztucznym, dodanym na siłę, ale instytucją związaną nierozerwalnie z naturą człowieka.(…) Obowiązywały słowa Boga: >[…] on zaś będzie panował nad Tobą.< (Rdz 3, 16).".

Owszem, Bóg wypowiada te słowa na kartach Biblii. Czyni to zaraz po tym, jak dokonuje się wypędzenie pierwszych ludzi z ogrodu Eden; jak zapowiada Adamowi, że odtąd jego praca będzie mu przynosiła wiele trudów, a mało radości, Ewie zaś, że będzie rodzić w bólach, a ponadto – mąż będzie panował nad nią, choć będzie zwracać ku niemu swe pragnienia. Jest to wiec część "przekleństw" i kar, jakie stały się udziałem naszych prarodziców po złamaniu przez nich boskiego zakazu. Używając języka teologicznego, jest to ni mniej, nie więcej, lecz skutek grzechu pierworodnego. Ewa jako stworzenie boże, z Bogiem obcujące, znajdowała w Nim dotąd spełnienie wszystkich pragnień. Teraz zaś, po zerwaniu więzi, zwraca się ku człowiekowi, który jako byt skończony nie jest w stanie odpowiedzieć na jej nieskończone pragnienia; on zaś nie dość, że nie potrafi zaspokoić głodu transcendencji, staje w relacji panowania. To szczególne przekleństwo jest symbolem korupcji więzi pomiędzy Bogiem a ludźmi oraz ludźmi w stosunku do siebie.

Tak samo jednak, jak nikt nie potępia czynienia sobie pracy przez mężczyznę łatwiejszą (od radła poprzez pług do kombajnów; od liczydeł do komputera) i minimalizowania trudu, i nikt prócz Amiszów nie uznaje za niemoralne znieczuleń okołoporodowych, tak samo nikt o zdrowych zmysłach nie powinien twierdzić, że akurat część o panowaniu ma być nie opisem skutków grzechu pierworodnego, ale spiżową, nienaruszalną normą.

W kontekście posłuszeństwa kobiet przywołuje się też słowa z listów pawłowych. Cóż; tych ,którzy tak czynią, należałoby zapytać, czy ich niewolnicy są "poddani we wszystkim swoim doczesnym panom", jak radzi Apostoł. Jest to bowiem ta sama kategoria wskazań związanych z ówczesną strukturą społeczną. Jakkolwiek słowa te mają głęboki sens uniwersalny (poszanowanie doczesnej władzy, wzajemny szacunek w rodzinie), ich dosłowne interpretowanie przy wstydliwym pominięciu takiej właśnie literalnej wykładni fragmentu znajdującego się kilka linijek dalej to zwykłe doktrynerstwo.

W innym miejscu mam nieodparte wrażenie, że pewne zjawiska zostały opisane dokładnie w taki sposób, aby pasować pod pewną tezę, opis ten jednak jest na tyle mętny, że niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. Kilijanek pisze: "Nie wiem doprawdy co dobrego można widzieć w emancypacji, pojętej jako odejście od założeń tradycyjnego modelu rodziny, czyli panowania ojca nad żoną i dziećmi. Myśląc o emancypacji, jako tzw. wyzwoleniu się kobiety spod władzy mężczyzny, nasuwa się kilka pytań: kiedy nastąpiła emancypacja? Co ze sobą przyniosła? Do czego doprowadziła? (…)Kto panuje nad wyemancypowaną kobietą? Nie mąż. Nie Bóg, bo Bóg każe słuchać męża. Ona sama? Być może, ale chyba nie najlepiej jej to wychodzi, skoro emancypacja przerodziła się w usprawiedliwianie odrzucenia praw natury, co szkodzi samej kobiecie."
Cóż, jest to pewna interpretacja emancypacji (czymkolwiek byłaby dla autora powyższych słów), opisująca raczej kogoś notorycznie łamiącego normy moralne i unikającego odpowiedzialności za swoje czyny. Kobieta wyemancypowana w historycznym rozumieniu tego słowa jest to kobieta wykształcona, będąca w stanie utrzymać się samodzielnie (co w wypadku utraty pracy przez męża bądź jego śmierci jest być albo nie być dla rodziny), posiadająca kompetencje społeczne odpowiadające kompetencjom mężczyzny (bierze udział w życiu społecznym, cieszy się pełnia praw obywatelskich etc). Tylko tyle i aż tyle. Kto nad nią panuje? Za odpowiedź niech posłuży definicja osoby Karola Wojtyły. Ten wielki polski personalista za niezbywalne cechy osoby uważał samo-posiadanie oraz samo – panowanie. Człowiek jako byt przygodny jest podległy swojemu Stwórcy w porządku metafizycznym; w porządku etycznym zaś, jako obdarzony wolną wolą, ma obowiązek rozpoznawać wyznaczone przez Tegoż powinności i kontrolować swoje własne czyny, samo – panując nad sobą.

Inny fragment, z którym pragnę polemizować to opis rodziny idealnej: "Idealnie byłoby, gdyby każdy mąż był odważny, mądry, wykształcony, zarabiał wystarczająco, aby żona nie musiała pracować; aby płodził dzieci w dowolnej liczbie zawsze większej niż dwa, chodził do kościoła i czytał Sumę Teologiczną do poduszki. Kobieta konserwatywnie idealna zajmowałaby się domem i wychowaniem dzieci. Byłaby zawsze wierna, pobożna, cierpliwa. Jej dom stanowiłby prawdziwy kościół, gdzie budowniczym mostów z Absolutem byłby małżonek. Niestety takie przypadki są niezwykle rzadkie – to przypadki świętych." Otóż osobiście nie sądzę, aby były to przypadki świętych. Jest to raczej przypadek jakiejś hybrydowej rodziny na wpół przeniesiony z tak zwanych "starych, dobrych czasów" i wkomponowany we współczesne wyobrażenie o tym, czym owe czasy były. Cechą świętego mężczyzny nie jest sukces finansowy. Niezbywalną cechą świętego mężczyzny nie jest posiadanie więcej niż dwojga dzieci. Zamiast "Summy" może czytać do poduszki dyskursy logiczne Dunsa Szkota, powieści Julesa Verne'a, a nawet oglądać serial z Netflixa, i wciąż mieć szansę na zbawienie. Kobieta, której Bóg poskąpił talentów kulinarnych, pozbawiona gustu aranżacyjnego i nieco porywcza również nie jest predestynowana do piekieł, zwłaszcza, jeśli to ona potrafi na przykład budować owe mosty z Absolutem. Co więcej, choć może wydawać się to nieprawdopodobne,  tych dwoje ma szansę stworzyć zdrową, kochającą się rodzinę.

Chrześcijaństwo jest bodaj chyba najbardziej uniwersalistyczną religią świata, a rzymski katolicyzm nie bez powodu ma przydomek "powszechny". Narodzone w Palestynie, rozlało się na Azję Mniejszą, z wielka siłą przemówiło do tak bardzo nienawykłych do myślenia w kategoriach zakonu mojżeszowego Europejczyków, by w końcu wziąć w posiadanie cały świat. Zmiana warunkach socjoekonomicznych na takie, w których nie tylko mężczyzna może zostać profesorem nauk ścisłych, oboje małżonkowie jednocześnie pracują i wychowują dzieci, a do tego żeby przeżyć, mężczyzna nie musi bezwzględnie reprezentować tężyzny fizycznej, ekspansywności i władczości, jest tym mniejszym problemem. Nie istnieje absolutnie żaden powód, aby konserwatywne sny o małżeństwie i rodzinie musiały przybierać formę dziwacznych, nierealizowanych klisz i wiecznego, ale wyłącznie deklarowanego boju przeciwko światu.

 

Agnieszka Sztajer

Kategoria: Agnieszka Sztajer, Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo

Komentarze (10)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. lord kula pisze:

    Bardzo legitny tekst. Wypada jeszcze dodać, że wszystkie strony tej dyskusji, ale strona 'true-hard-konserwatywna' najbardziej, pomijają to, co chyba kluczowe zarówno w małżeństwie, jak i w innych relacjach międzyludzkich, nawet w pracy (przynajmniej w małym biznesie). A mianowicie: praktyczne, faktyczne, realne dotarcie się i zgranie zaangażowanych osób. To jest daleko ważniejsze i przynosi więcej pożytku niż sztuczne trzymanie się czystej litery; albowiem to drugie może prowadzić do sytuacji, w których np. kobieta przez 30 lat bezradnie rozkłada ręce, patrząc na kolejne nieudane inwestycje, biznesy i posady męża, ale nic więcej nie robi, gdyż albowiem 'taki jest wielmożna pani, konwenans społeczny: rolą męża są interesy i praca, mnie nic do tego, trzeba krzyż swój nieść w pokorze, choćby i do przytułku'. A tak przecież bywało, zresztą nawet w owych 'wyższych sferach' – model hrabiego czy bourgeois, który przepił majątek w karty albo rozmienił go w nieudanych interesach to jest oczywiście pewna klisza, ale oparta na faktach.

    Naturalnie to idzie także w drugą stronę: można wyobrazić sobie mężczyznę, który bezradnie wcina podgrzewane przez żonę gotowce z Żabki i mówi: 'No trudno, ja potrafię gotować, ale nie będę, to rola kobity'. Różnica jest może taka, że w 'starych, dobrych czasach' mógł on przymusić babę do gotowania, co pewnie marzy się i obecnym true-hard-konserwom, naturalnie bez symetrii.

    Autorka słusznie zauważa, że owo poddanie kobiety mężowi jest raczej pewną protezą na czas niedoskonałości uszkodzonego świata. Rzecz jasna ktoś teraz powie, że właśnie w takim świecie żyjemy, a więc… Dobrze, ale jeśli ta czy inna konkretna para potrafi przeskoczyć, choćby częściowo, tenże poziom; i funkcjonować na poziomie bardziej 'świadomym', to czemu im tego odmawiać?

    Postawa pp. Kisiela i Jabłońskiego jest też wyrazem dość daleko posuniętego pesymizmu antropologicznego; zresztą oni nie są tu aż tak skrajni, można znaleść jeszcze bardziej 'core'owych' konserwatorów na naszym poletku. Jedną rzeczą jest to, że ten ich model opiera się w dużej mierze na fantazji, na podciągnięciu pewnego krótkiego okresu kruchej stabilizacji do rangi normy; jest jak "staropoloska kuchnia", która uwzględnia głównie świąteczne potrawy szlachty, a nie np. codzienne potrawy chłopstwa na przednówku; — drugą kwestią jest jednak ta namolna "hoho-mądrość pokoleń", w myśl której no nie można pozwolić człowiekom, a osobliwie kobietom (wiadomo, z natury histeryczkom, kusicielkom, dużym dzieciom etc.) na jakąś autonomię i samodzielność, na posłużenie się rozumem, a tym bardziej spontanicznością, boć wszystko wtedy runie.

    Ciekawe jest to, że zazwyczaj w takich społecznościach, co dobrze widać w koncepcjach Korwina, "mężczyznom wolno więcej". W tym sensie, że knaga rygoryzmu i społecznego konwenansu w największej mierze dyscyplinuje kobiety i dzieci; zaś wentyl hipokryzji jest najszerzej otwarty dla mężczyzn, zwłaszcza z wyższych sfer.

  2. lord kula pisze:

    >> bowiem owa XIX – wieczna arystokratka miała do dyspozycji mamki, bony, guwernantki, gosposie, kucharki i modystki, których dzisiejsza "nuklearna" żona i matka mieć nie może

    Złoto. Owszem, współczesna 'żona i matka' ma różne urządzenia ułatwiające życie (odkurzacz, pralka), ale to jednak nie to samo, co wie nawet kawaler-abnegat, a cóż dopiero kobieta z dwój…, ej zaraz, z czwórką minimum – dzieci, mężem, być może starzejącymi się rodzicami i teściami etc.

    W XIX wieku, a i wcześniej, im niższa sfera, tym więcej kobiety harowały, w tym również zarobkowo; a znowuż panie z naprawdę wyższych sfer wcale nie wykorzystywały "wolnego czasu" na "zajmowanie się domem" w taki sposób, jak to sobie wyobrażają panowie konserwatyści. Tzn. czasem wykorzystywały, chwała takim; ale wystarczy sięgnąć po pierwszą lepszą powieść o tamtych czasach i nawet z tamtych czasów, by się przekonać, że normą było chowanie dzieci przez mamkę, nianię i bonę; że normą były szkoły z internatem dla chłopców; że relacje rodzice-dzieci w takim szlacheckim czy mieszczańskim domostwie czasem miały dość odległy charakter, owszem: pełen szacunku (dzieci do rodziców), ale mający niewiele wspólnego z obrazkami naszych 'obrońców rodziny', gdzie mama z tatą bawią się z dziećmi na placu zabaw, w lesie i na plaży, potem prowadzą z nimi home-schooling itd. Zresztą: to nawet zrozumiałe. Trudno przecież z czcią całować ojcowski pierścień i mówić "ojcze" do "tatki", z którym się równocześnie w szortach biega po pagórkach; i trudno biegać w szortach po pagórkach z siwobrodym, poważnym OJCEM, starszym od matki o 10 czy 15 lat, który z powagą rozsiada się w fotelu i 'czyta o interesach'. Oczywiście to też pewna klisza, jasne, no ale zawsze się troszeczkę sterotypizuje.

  3. lord kula pisze:

    >> przez mamkę, nianię i bonę  ——-  że o pokojówce, kucharce, kamerdynerze i szoferze nie wspomnę.

  4. lord kula pisze:

    Nawiasem mówiąc, w tym modelu niby-konserwowym okazuje się też, że nawet w tych skillach, które kobieta powinna posiąść, nie powinna wykraczać poza poziom 'tego, co praktycznie tu i teraz w domu użyteczne' albo poza level 'sympatycznego dyletanctwa'. Na przykład: do gotowania w domu się kobieta nadaje, ale już do gotowania zawodowego, do bycia kuchmistrzem, Wielkim Kucharzem, hm… no nie, tu lepiej by pasował jakiś wąsaty Włoch. Kobieta powinna też umieć poplumkać na pianinie jakieś podstawowe kawałki, w sam raz, żeby umilić spotkanie salonowe, ale żeby chciała być wirtuozem, profesjonalistką, oj nie, to już nie, nie wypada… Dobrze jest, gdy mamełe umie na tyle haftować czy rysować, żeby zrobić makatkę na ścianę rodzinnego gniazda albo pomóc dziecku mozolącemu się z namalowaniem twarzy czy pejzażu, ale żeby miała zostać malarką, malować artystycznie, fachowo itd. … no nie, to nie wypada, takie 'spełnianie się'. Powinna tyle akurat szkół skończyć, żeby móc home-schoolingować swoje dzieci na poziomie podstawówki, ale więcej jej nie potrzeba, na co ma jakieś profesury robić, fanaberie. I tak dalej.

     

    Jawnie widać to u Korwina, który na pozór jest strasznym leberałem, ale w praktyce jest nawet większym konserwatystą obyczajowym niż pp. Kisiel i Jabłoński tudzież im podobni; ich bowiem jakoś mityguje chrześcijaństwo; gdy u Korwina to już autentyczny głos maczoizmu plemiennego.

  5. Katarzyna pisze:

    Fajne są odniesienia do historii i Biblii(chociaż brak przypisów). Brakuje moim zdaniem odniesień do problemu kiepskich tendencji demograficznych(wiadomo jakie one niosą zagrożenia) , do Encykliki Piusa XII „Castii Conubii" czy ogólnie do nauczania Kościoła ( może coś z Familiaris Consortio). W sumie ja bym też dodała coś o patologiach, które mogą się pojawić jeśli kobiety kiedyś całkowicie wypadną z rynku pracy.

  6. Mateusz pisze:

    Bez wątpienia matka spełnia inną rolę wobec dzieci niż ojciec. A wynika to z ich obojga odmiennej natury. Podobnie żona spełnia inną rolę niż mąż.

    Myślę, że Autorom tego poczytnego tekstu chodziło bardziej o nakreślenie pewnego wzorca, popularnego kiedyś, a w dzisiejszych czasach mocno zaniedbanego, na rzecz właśnie absolutnej emancypacji, która często wynika z niczego innego jak z pychy.

    Hierarchia nie jest z góry absolutystyczną formą tyranii, w tym wypadku ojca rodziny. Ojcowska władza, tak miła naszej cywilizacji łacińskiej, wiąże się nie tylko z prawami ale też obowiązkami.

    "Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej!  Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu,  bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała.  Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim.  Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie,  aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo,  aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje.  Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół,  bo jesteśmy członkami Jego Ciała.  Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża!" Ef 5

  7. JZSJ pisze:

    Mit "kobiety siedzącej w domu" w starych, dobrych czasach pomija rzeczywistość ciężkiej pracy w polu, maglu czy na służbie, którą wykonywali tak mężczyźni, jak i kobiety z warstw niższych. "
    a tu pełna zgoda, ale wniosek dwa zdania dalej (kiedyś była taka gospodarka, dziś jest taka i koniec kropka, żadnej oceny, czy to lepiej, czy gorzej) bardzo słaby

    i nie, nie jest prawdą, że jesteśmy skazani na etat
    w dobie różnorodnych form zatrudnienia (cywilnoprawnych, samozatrudnienie) wydaje się on wręcz być przeżytkiem i to raczej szkodliwym

    "Owszem, tak pracująca kobieta była "przy domu", nie oznaczało to jednak, że poświęcała czas na dbanie o wszechstronny rozwój swoich dzieci, jak się tego dziś od rodziców oczekuje."

    nie wiem, co to znaczy "wszechstronny rozwój dzieci", natomiast przekazywała zgodny z obowiązkami stanu wzorzec postępowania
    co w dzisiejszych warunkach, przy pracy etatowej obojga rodziców nie jest możliwe

     " Jest to wiec część "przekleństw" i kar, jakie stały się udziałem naszych prarodziców po złamaniu przez nich boskiego zakazu. Używając języka teologicznego, jest to ni mniej, nie więcej, lecz skutek grzechu pierworodnego. Ewa jako stworzenie boże, z Bogiem obcujące, znajdowała w Nim dotąd spełnienie wszystkich pragnień. Teraz zaś, po zerwaniu więzi, zwraca się ku człowiekowi, który jako byt skończony nie jest w stanie odpowiedzieć na jej nieskończone pragnienia; on zaś nie dość, że nie potrafi zaspokoić głodu transcendencji, staje w relacji panowania. To szczególne przekleństwo jest symbolem korupcji więzi pomiędzy Bogiem a ludźmi oraz ludźmi w stosunku do siebie."
    to całkowicie sprzeczne z nauczaniem Wielkiego Papieża Benedykta i ze wspólnotową naturą człowieka, jak również z opisem stworzenia z Biblii
     

    Benedykt XVI, Deus caritas est
    "11. Pierwszą nowość wiary biblijnej stanowi, jak już widzieliśmy, obraz Boga; drugą, zasadniczo fundamentalnie z nią związaną, jest obraz człowieka. Biblijna opowieść o stworzeniu mówi o samotności pierwszego człowieka, Adama, któremu Bóg chce dać stosowną pomoc. Żadne ze stworzeń nie może być dla człowieka pomocą, jakiej potrzebuje, chociaż sam dał nazwę wszystkim dzikim zwierzętom i ptakom, włączając je w ten sposób w kontekst swojego życia. Tak więc Bóg stwarza kobietę z żebra mężczyzny, i Adam znajduje pomoc, jakiej potrzebuje: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!” (Rdz 2, 23). Można zobaczyć na tle tego opowiadania idee występujące, na przykład, w micie opowiedzianym przez Platona, według którego człowiek pierwotnie miał kształt kuli, co oznacza, że sam w sobie był kompletny i samowystarczalny. Ale karząc go za pychę Zeus go przepołowił, i teraz nieustannie poszukuje swej drugiej połowy i dąży ku niej, aby odzyskać pełnię . W przekazie biblijnym nie ma mowy o karze; jednak myśl, że człowiek jest w jakiś sposób niekompletny, że ze swej natury dąży do znalezienia w drugim dopełnienia swej całości; że tylko w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety człowiek może stać się „kompletny”, ta idea jest bez wątpienia obecna. I tak przekaz biblijny zamyka się proroctwem dotyczącym Adama: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 24).
    Mamy tu do czynienia z dwoma ważnymi aspektami: eros jest niejako zakorzeniony w naturze człowieka; Adam poszukuje i „opuszcza ojca swego i matkę swoją”, by odnaleźć niewiastę; jedynie razem przedstawiają oni całokształt człowieczeństwa, stając się „jednym ciałem”. Nie mniej ważny jest drugi aspekt: ze względu na ukierunkowanie zawarte w akcie stwórczym, eros kieruje człowieka ku małżeństwu, związkowi charakteryzującemu się wyłącznością i definitywnością; tak i tylko tak urzeczywistnia się jego głębokie przeznaczenie. Obrazowi Boga monoteistycznego odpowiada małżeństwo monogamiczne. Małżeństwo oparte na miłości wyłącznej i definitywnej staje się obrazem relacji Boga z jego ludem, i odwrotnie: sposób, w jaki miłuje Bóg, staje się miarą ludzkiej miłości. Ten ścisły związek między erosem i małżeństwem występujący w Biblii prawie nie znajduje sobie podobnych w literaturze pozabiblijnej."

     " tak samo nikt o zdrowych zmysłach nie powinien twierdzić, że akurat część o panowaniu ma być nie opisem skutków grzechu pierworodnego, ale spiżową, nienaruszalną normą.

    W kontekście posłuszeństwa kobiet przywołuje się też słowa z listów pawłowych. Cóż; tych ,którzy tak czynią, należałoby zapytać, czy ich niewolnicy są "poddani we wszystkim swoim doczesnym panom", jak radzi Apostoł."

    Po pierwsze – małżeństwo w przeciwieństwie do niewolnictwa istniało, istnieje i będzie istniało. Jaki więc jest powód, by zmieniać jego treść? osobista wola autorki? 
    pokusa relatywizowania wszystkiego jest owszem wielka, ale nie radzę nią iść. Dojdziemy bowiem do sytuacji, gdzie "ze względu na zmienioną sytuację społeczną" tak zwane małżeństwa homo powinny być dopuszczalne, co notabene już jest postulowane przez wiele środowisk protestanckich. 

    Umyka nam ponadto jeszcze jedna – kluczowa kwestia: to, że relacje między małżonkami są odbiciem relacji między Chrystusem a Kościołem (i przy okazji wzorcem relacji polityczno-społecznych), a ta jest niezmienna w swej treści.

    A tak w ogóle, nawet gdyby uznać, że "poddaństwo" jest tylko skutkiem grzechu (wobec czego mam pewne obiekcje), to jednak pragnę zauważyć, że grzech trwa nadal, więc nie wiem, czemu jego skutki miałyby być zniesione. I przez kogo? Feministki? Sufrażystki? Liberałów? Panią Sztajerową?

    "Cechą świętego mężczyzny nie jest sukces finansowy. Niezbywalną cechą świętego mężczyzny nie jest posiadanie więcej niż dwojga dzieci. Zamiast "Summy" może czytać do poduszki dyskursy logiczne Dunsa Szkota, powieści Julesa Verne'a, a nawet oglądać serial z Netflixa, i wciąż mieć szansę na zbawienie. Kobieta, której Bóg poskąpił talentów kulinarnych, pozbawiona gustu aranżacyjnego i nieco porywcza również nie jest predestynowana do piekieł, zwłaszcza, jeśli to ona potrafi na przykład budować owe mosty z Absolutem. Co więcej, choć może wydawać się to nieprawdopodobne, tych dwoje ma szansę stworzyć zdrową, kochającą się rodzinę."

    dość osobliwa jak na rzekomą komunitarystkę pogarda dla etyki cnoty i zdecydowanie zbyt duże stężenie indywidualizmu (równie widoczne przy opisie emancypacji, ale to dłuższy temat na który teraz nie mam czasu)

    mówiąc krótko – można zostać świętym realizując obowiązki wyższego rzędu niż zwykłe, codzienne, ale jednak PODSTAWĄ, dla zdecydowanej większości społeczeństwa, powinny być właśnie one

    i to powinno być promowane, oczywiście przy zachowaniu podkreślenia wyższości życia kontemplacyjnego, ale prawdziwie kontemplacyjnego, a nie jakiegoś takiego niewiadomo czego, o czym wspomina autorka

     

    jak słusznie zauważył prof. Aleksander Stępkowski, nauczanie moralne Jezusa opiera się właśnie na tym: na wezwaniu do godnego wykonywania obowiązków

    MK 10 17 Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" 18 Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. 19 Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". 

    Łk 3 10 Pytały go tłumy: «Cóż więc mamy czynić?» 11 On im odpowiadał: «Kto ma dwie suknie, niech [jedną] da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni». 12 Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: «Nauczycielu, co mamy czynić?» 13 On im odpowiadał: «Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono». 14 Pytali go też i żołnierze: «A my, co mamy czynić?» On im odpowiadał: «Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie».

    ogólnie polecam przy okazji wykłady Pana Profesora o Katolickim Nauczaniu Społecznym lub o doktrynach politycznych – zwłaszcza autorce jako komunitariance

    Podsumowując – o ile pierwsza część zaczyna się trafnie, to dochodzi jednak do bardzo słabych wniosków, to druga jest zupełnie nietrafiona.

    Nie rozumiem, dlaczego autorka toczy jakąś krucjatę z wzorcami, tylko dlatego, że jej osobliwy styl życia się w nich nie mieści. Wydawałoby się, że tym bardziej powinna zdawać sobie sprawę z ich doniosłości w życiu społecznym. Również zdecydowanie zbyt łatwo popada w relatywizm, nie potrafiąc go argumentować inaczej, niż determinizmem ekonomicznym. 

    Powtórzę więc moją tezę raz jeszcze – nie jest możliwe wychowanie normalnej (czyli 3+) liczby dzieci przy pracy etatowej obojga małżonków. I mając do wyboru ideał "kobiety pracującej", a ideał "kobiety w domu", o ile rozumiemy go nie jak XIX -wieczna arystokracja – jako faktycznie leżącej i pachnącej i oddającej dom i dzieci mamkom i służbie, ale jako faktyczną opiekę nad domem i dziećmi – to każdy, komu leży na serce społeczeństwa, wybierze drugi

    nie rozumiem krucjaty autorki przeciwko niemu i czuję w niej coś niedobrego.

  8. Jan Cyraniak pisze:

    Czyli autorka nie rozumie, że przywódczo-poświęceniowa rola mężczyzny i poddańcza rola kobiety w chrześcijańskim Małżeństwie w Panu to nie efekt patriarchatu, ale efekt działania Ducha Świętego w sercach oddanych Mu małżonków?

  9. Gierwazy pisze:

    Nie będę rozpisywał się nadmiernie na temat tego poronionego artykułu, wiele celnych uwag zawarł w swoim komentarzu forumowicz JZSJ, skupię się na kluczowym, w moim mniemaniu, fragmencie. Otóż p. Sztajer pisze, m. in., coś takiego: "W obecnym modelu gospodarczym i społecznym praca obojga małżonków i niezależność finansowa kobiet jest czymś naturalnym i neutralnym moralnie." i dalej: "Tak też i model "przebywania w domu" małżonków był pochodną tego rodzaju warunków ekonomicznych, a nie rodzajem moralnego wzorca uzasadnionym określonymi normami. Jeśli ktoś bardzo chce doń wracać – proszę bardzo, trzeba zaledwie przesterować gospodarkę z powrotem na przydomowe rolnictwo i małe warsztaty i zakłady usługowe. Najprostszym sposobem, żeby tego dokonać, pozostaje rozpętanie wojny nuklearnej – z regresu, w jakim się wówczas znajdziemy, w końcu wyłoni się restauracja tego właśnie modelu."

    Cóż, czytając portal "myslkonserwatywna.pl", można dowiedzieć się, iż p. Sztajer włóczy się gdzieś po Krynkach, aliści nie sądziłem, że może to aż w takim stopniu wypaczać jej ogląd świata, ale mniejsza o to. Otóż Droga Pani: w obecnym modelu gospodarczym i społecznym praca obojga małżonków i niezależność finansowa kobiet jest czymś nienaturalnym w społeczeństwie muzułmańskim! I nie mam tu na myśli muslimów żyjących w Azji czy Afryce, ale tych równolegle z nami, w tym samym ładzie społeczno-polityczno-gospodarczym w Europie. Tak więc, jak Pani widzi, nie potrzeba wojny nuklearnej, by wyłonił się naturalny model rodziny, który "w przyrodzie" istnieje rzeczywiście, a nie, jak Pani sądzi, w marzeniach nostalgicznych konserwatystów.

    Józef Maria Bocheński w swojej bardzo mądrej książeczce "Sto zabobonów" wyraził pogląd, że społeczeństwa, w których kobiety parają się pracą zawodową na równi z mężczyznami skazane są prawdopodobnie na zagładę. I to się dzieje na naszych oczach! Wystarczy porównać dzietność rodowitych Europejczyków i wyznawców Allaha. Stawka jest  dalsza egzystencja naszej cywilizacji i pewnie dlatego tak "rozpala wyobraźnie i zapał polemiczny" dyskutantów.

  10. AS pisze:

    "Dziwaczne klisze" – też to tak odbieram. Kobieta jako "dodatkowe dziecko" mężczyzny, tylko z większym zakresem obowiązków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *