Święto eurosceptyków, niska frekwencja i polaryzacja – analiza wyborów do Europarlamentu
Eurowybory kojarzą się przede wszystkim z niską frekwencją. Po raz pierwszy w historii udało się jednak (lekko) odwrócić negatywny trend. Do wyborów poszło 43,09% wyborców (w porównaniu z 43,01% w 2009). W lekceważeniu przodowali nasi południowi sąsiedzi: Tylko 18% Czechów i 15% Słowaków zdecydowało się pójść do lokali wyborczych.
W widoczny sposób niska frekwencja Eurowyborów staje się odzwierciedleniem skromnych prerogatyw Europarlamentu. Jednakże od tego roku wchodzą pewne postanowienia Traktatu Lizbońskiego, które je rozszerzają: I tak przewodniczący Komisji Europejskiej musi otrzymać wotum zaufania wśród większości europosłów. Także nowo uchwalane dyrektywy w razie braku pomyślnego głosowania muszą zostać zgłoszone do ponownej konsultacji. Jakkolwiek jednak żadna z nowości traktatowych nie przysłużyła się do podniesienia rangi Eurowyborom i zachęcenia ewentualnych wyborców. Nawet ci co poszli w większości zdają się wyczuwać, że Europarlament ciągle pozostaje ciałem w dużej mierze fasadowym, co najwyżej od czasu do czasu pozwalającym na retoryczne popisy. Głównie komunistom i eurosceptycznej prawicy, co oba obozy doskonale wykorzystały. Reszcie Eurowybory służą za swojego rodzaju barometr wyborczy, rodzaj sondażu na skalę europejską.
I tak „prawicowi” (cokolwiek by to miało znaczyć*) eurosceptycy, pieszczotliwie przez lewicową i liberalną prasę nazywani populistami, wygrali w Wielkiej Brytanii (UKiP, który ma jeszcze szansę na świetny wynik w równoległych wyborach komunalnych), Front Narodowy (skok o ponad 20%), Duński Folkepartei ze znakomitym wynikiem 27%, Prawdziwi Finowie, Jobbik (który z 15% wyprzedził socjaldemokratów i lewicowych liberałów), w Niemczech eurosceptyczna „partia ekonomistów” AfD („Alternatywa dla Niemiec”) zdobyła znakomite 7,5%, w Polsce po 20 latach przerwy w polityce próg wyborczy przekroczył Janusz Korwin-Mikke z KNP (także ok. 7,5%), po raz pierwszy próg wyborczy przekroczyli eurosceptyczni i uważani za ekstremistyczno-prawicowych Szwedzcy Demokraci (wynik prawie 10%). Oprócz tego tradycyjny wynik utrzymała włoska eurosceptyczna Lega Nord (6%), poniżej oczekiwań, ale mimo wszystko z dobrym wynikiem „Partia dla Wolności” (PVV) Wildersa w Holandii (ok. 13%), FPÖ, narodowo-liberalna partia uzyskała w Austrii znakomite 20,5% (awans aż o 8%). W tej chwili o próg wyborczy czeska partia eurosceptycznych liberałów „Wolnych Wyborców” (na ten moment 5,2%). Na Cyprze jednego posła wystawi prawdopodobnie ruch społeczno-protestacyjny Symmaxia. Porażki eurosceptycy odnieśli w Bułgarii, Rumunii i na Słowacji. Problematyczne jest zaklasyfikowane zwycięzcy w Belgii: Flamandzkiego Nieuw-Vlaamse Alliantie: ta liberalno-konserwatywna partia opowiada się za separacją Flamandii od Walonii (a w minimum za przyznanie osobnych prerogatyw tym regionom z wyjątkiem polityki obronnej i zagranicznej). Z uwagi na aktualne nastawienie europejskiego mainstreamu można doliczyć ich do eurosceptyków.
Żeby nie było za wesoło: Eurosceptyczna prawica ma wobec siebie sporo resentymentów i uprzedzeń (co nie jest aż takie dziwne, bo międzynarodówkę to ma lewica): I tak niemiecka AfD wyklucza współpracę z francuskim FN, francuski FN z węgierskim sojusznikiem z Jobbiku wyklucza się z wzajemnością z UKiP(em), który bardzo chce pozyskać jako sojusznika eurosceptyków z Austrii i Skandynawii, gdzie z kolei na 90% wyklucza się sojusze z FN i na 3/4 z UKiPem. Front podziału przebiega wyraźnie wobec akcentu gospodarczego: Podczas gdy FN, Jobbik i skandynawskie partie eurosceptyczne opowiadają się za socjalistyczno-protekcjonistyczną polityką, UKiP wraz z narodowymi i konserwatywnymi liberałami z Czech, Niemiec, Austrii i być może Polski opowiada się za demontażem brukselskiej biurokracji, jak i uwolnieniem handlu wewnątrz kraju. Pytaniem jest, czy te sprawy, jakkolwiek ideowe i ważne, nie są w Europarlamencie drugorzędne i czy nie warto byłoby spróbować utworzyć jednolitego frontu. Czas pokaże.
Adnotacja: „Prawicowymi eurosceptykami” nazywa się: konserwatywnych liberałów, narodowych liberałów, nacjonalistów, eurosceptycznych konserwatystów i czasami eurokrytycznych liberałów (jak „Wolnych Wyborców” w Czechach).
Jest pewną regułą, że kraje „oszczędzone” przez kryzys wybrały nacjonalistów, eurosceptycznych liberałów lub eurokrytycznych konserwatystów: Francja, Wielka Brytania, Dania, Belgia, Holandia, Austria, Czechy, Finlandia, a nawet przodujące w proeuropejskim dyskursie Niemcy, do tego przełom dokonał się także w Polsce i Szwecji, kraje, które bardzo dobrze zniosły gospodarcze turbulencje. Doliczając Węgry (które mają „własną historię”), można powiedzieć, że „bogata (lub stabilna) północ Europy” wybiera prawą stronę wahadła. Neutralne i „mainstreamowe” zostają tym razem małe kraje jak Słowacja, Malta i Luksemburg, a także, co jest raczej niespodzianką, nowi w euroklubie, czyli Rumunia, Bułgaria i Chorwacja.
Inaczej (zupełnie inaczej) wygląda sprawa w krajach (PIIGS?) dotkniętych przez kryzys. We Włoszech „Ruch 5 Gwiazd” (M5S) wybitnego populisty i cynika Bebba Grillo zdobywa ponad ¼ głosów. W Portugalii europosłów oddelegują aż dwie partie komunistyczne. W Grecji zwyciężają skrajnie lewicowy sojusz „Syrakuzy” z wynikiem prawie 28% (jednocześnie nacjonalistyczno-lewicowy, w skrócie nazistowski Złoty Świt osiąga 9% – w Grecji jest zdecydowanie najweselej). Sinn-Fei (partia ludzi z niegdysiejszego „IRA”) w Irlandii osiąga rekordowe 17%. Tradycyjny wynik (w okolicach 9%) osiąga niemiecka Die Linke, bazująca głównie na postkomunistycznym resentymencie na terenach ex-NRD. Skomplikowana sytuacja jest w Hiszpanii. Wiadomo, że w Katalonii aż 55% odniosła partia separatystyczno-lewicowa. Komuniści osiągnęli wedle sondaży prawie 10%. Także i Szwecja, mimo bezprecedensowego wyniku prawicowych eurosceptyków, wprowadza ekstremistyczną lewicę w postaci Inicjatywy Feministycznej (z wynikiem prawie 7%). 2, a nawet 3 lewicowych posłów jest w stanie posłać malutki Cypr. Ekstremistyczna lewica odniosła porażki w Polsce, Austrii (gdzie jednakże 3 miejsca uzyskała Partia Zielonych), słaby wynik ma we Francji i Skandynawii (gdzie jednak wahadło jest wyraźnie od dawna wychylone w stronę socjaldemokracji).
Poza tym, że ciągle ok. 80% europosłów to tzw. mainstream („Chadecja”, socjaldemokraci, „łże”–liberałowie i nieudolnie udający krytyków establishmentu „zielonych”), to jednak Europarlament stanie się w tej kadencji areną pojedynków posłów z bogatej (Francja, UK, Niemcy) lub niedotkniętej kryzysem (jak Polska czy Węgry) północy Europy, krytykujących urzędnicze rozpasanie i „sjestę” krajów z basenu Morza Śródziemnego (+irlandzka Sinn Fein) oraz wzmagającą się kontrolę regulacyjną, politykę inflacyjną i redystrybucję, gdzie z kolei ekstremistyczna lewica z furią zaatakuje kapitalistów, skąpców z północy, sprzedajnych koncernom urzędników unijnych (tu akurat mają rację) i oszczędnościową politykę europejskiej chadecji. Polaryzacja jest widoczna na pierwszy rzut oka.
W Europarlamencie będzie niezwykle ciekawie i to w zasadzie jedyny powód, dla którego warto było się tymi wyborami zainteresować. Ponadto 20% wyniku eurosceptyków z prawa i lewa oznacza, że 1/5 środków na Europarlament będzie wydana dla tych, którzy najchętniej widzieliby go zrównanego z ziemią, ew. będącego muzeum. Konsternacja europejskiej prasy i 1/5 „czasu antenowego” w Europarlamencie dla eurosceptyków – paradoks pyszny i przyjemny.
Kamil Kisiel
Kategoria: Kamil Kisiel, Polityka, Społeczeństwo
Oświeceniowy burdel. Jak w tym rozgardiaszu połapać się kto kim jest? Wszystko tam jest, oprócz Boga, a jak nie ma Boga , to wiadomo kto jest !