Sukmanowska: „Tańcząc na wulkanie”
Niedawno wszyscy szukali tutaj złotego pociągu, teraz pewnie robią to samo, tylko – z racji sanitarnych – szperają po cichu. Książka dziennikarki Anny Sukmanowskiej została wydana na początku lat 90, kiedy dopiero zaczynano mówić o niemieckich skarbach, ruinach i tajemniczych lochach na Dolnym Śląsku. Oprócz warunków eksploratorskich, czyli pojawiania się epidemii COV, nic od tego czasu nie zmieniło.
Była to moja pierwsza lektura dotycząca poniemieckich skrytek i tajemnic. Podekscytowana czytałam o lochach w zboczach Ślęzy oraz o jakichś tajnych agentach, pozostawionych u podnóża Sudetów, którzy dyskretnie czuwają nad schowkami. Ponoć też zbyt ciekawym grozi śmierć skrytobójcza, gdyby niebezpiecznie zbliżyli się do miejsca ukrycia. Złoty pociąg, złoto z wrocławskich banków i muzeów czekają na chętnych.
Książka jest dobrze napisana, trzyma w napięciu. Przekazuje ciekawostki na temat ostatnich tygodni egzystowania na tych ziemiach administracji III Rzeszy. Inspiruje do wycieczek i zwiedzania. Warto ją przeczytać jako dokument czasów, w których powstała, i świadectwo mody. Poza tym, byłoby dużo lepiej dla wszystkich, gdyby człowiek mogł zatrzymać dla siebie to, co wykopie na własnej działce, i nie mówię o złocie. Ale to nie w państwie socjalistycznym.
Aleksandra Solarewicz
A. Sukmanowska, S. Stolarczyk, "Tańcząc na wulkanie", Wrocław 1991; fot. antykwariat Tezeusz, który serdecznie polecam z kilku powodów
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje