Sukces?
Na każdym niemal portalu i w każdej gazecie czytamy dziś, że po trwającej kilka miesięcy grze, zarówno medialnej, jak i politycznej, Donald Tusk stał się jednym z bardziej eksponowanych przywódców UE. Angela Merkel cieszy się z wyboru "przekonanego Europejczyka", premier Finlandii twierdzi, że Tusk wraz z nową unijną minister spraw zagranicznych stworzy duet sprawnie budujący pozycję międzynarodową UE, z kolei politycy PO i posłusznie spełniające swą rolę koncesjonowane media (tu na czoło wysuwa się rzecz jasna red. Tomasz Lis) niedługo zapewne złożą wniosek o jego kanonizację.
Szanowny Czytelnik pozwoli, że nie podzielę tego entuzjazmu i wyrażę kilka uwag krytycznych.
1.
Po pierwsze – rola, jaką spełnia Przewodniczący Rady Europy, tak bowiem brzmi pełna nazwa nowego stanowiska Donalda Tuska, jest postacią nie tyle mającą jakikolwiek wpływ polityczny, co po prostu organizującą pracę UE na poziomie międzyrządowym. Podkreślmy raz jeszcze – nie parlamentu UE, ale szefów rządów i ministrów państw członkowskich. Wprawdzie pierwotny projekt zakładał, że – jak to wyraził komentator portalu Onet.pl – Przewodniczący RE będzie tą osobą, do której zadzwoni prezydent USA, kiedy zechce "porozmawiać z Europą", ale w praktyce jest to rola głównie fasadowa. Naprawdę poważne decyzje zapadają w rozmowach miedzy kluczowymi uczestnikami gry politycznej w obrębie Unii.
Dla przykładu (by pozostać przy retoryce przywołanego przed chwilą komentarza): to przywódcy Niemiec, Wielkiej Brytanii lub Francji będą osobami, z którymi Biały Dom zechce rozmawiać w sprawie najważniejszych decyzji o znaczeniu strategicznym. To szefowie rządów poszczególnych państw UE podejmują decyzje mające wpływ na całość polityki gospodarczej UE, a Przewodniczący Rady spełnia jedynie funkcję podmiotu zwołującego obrady i przedstawiającego potem końcowe sprawozdanie z rozmów. Innymi słowy: jego realny wpływ polityczny jest minimalny, a rola – wyłącznie administracyjna.
Jeżeli ktokolwiek sądzi, że Polska zyskała właśnie wpływ na dzieje Europy – jest w błędzie. Donald Tusk nie będzie też miał możliwości załatwiania dla Polski jakichkolwiek spraw cząstkowych (czy to prawnych, czy też ekonomicznych). Mógłby wprawdzie próbować lobbować na rzecz naszego interesu narodowego w rozmowach za kulisami, jednak po pierwsze: charakter szczytów tematycznych często po prostu nie zostawia na to zbyt wiele miejsca, po drugie zaś – nie posądzam premiera o aż tak daleko idące talenty polityczne i dobre chęci.
Idąc dalej: Przewodniczący Rady Europy jest organem niezależnym od unijnego Parlamentu. Składa wprawdzie przed PE sprawozdanie z posiedzeń gremium, któremu przewodniczy, ale nie odpowiada przed nim politycznie ani w żaden inny sposób. Innymi słowy – nie ma żadnego wpływu na proces legislacyjny, kształtujący unijną rzeczywistość.
2.
Donald Tusk nigdy nie był przywódcą unijnym z pierwszej linii. Jeżeli zdarzało mu się być zauważanym, to miało to miejsce głównie przy okazji popierania inicjatyw państw naprawdę się liczących. O jego realnej pozycji świadczą np. negocjacje dotyczące dystrybucji środków finansowych UE, a ostatnio – sprawa rozmów w sprawie Ukrainy, na które nie został nawet zaproszony. Jeżeli dodamy do tego nadal nie zwrócony Polsce wrak Tupolewa, a także ignorowanie polskich próśb o unijną reakcję w tej sprawie, to wizerunek męża stanu miarę kontynentu staje się nie do obrony.
Pozycję Donalda Tuska względem Berlina i innych państw, posiadających realny wpływ na politykę Europy, najlepiej oddać poprzez porównanie do staropolskiej magnaterii i jej klientów. Ci ostatni dysponowali wprawdzie pełnymi prawami, przysługującymi stanowi szlacheckiemu, ale ich pozycję, majątek oraz realną możliwość politycznego uczestnictwa w procesie legislacyjnym lub wyborczym wyznaczało życzenie i interes patrona. Tak samo wygląda to w przypadku stanowiącym obecnie przedmiot naszej uwagi: Donald Tusk może dokładnie tyle, na ile pozwoli mu grono państw decydujących o losach UE, przede wszystkim Niemcy. Nie bez powodu tamtejsza prasa podkreśla, że Donald Tusk cieszy się zaufaniem Angeli Merkel, która należała do grona polityków popierających kandydaturę polskiego premiera na stanowisko szefa Rady Europy. Przekładając rzecz z języka dyplomacji – Donald Tusk zawdzięcza swoją obecną pozycję wyłącznie protekcji i dobrej woli Berlina.
Oto więc grupa przywódców UE wybrała na fasadowe stanowisko człowieka, który będąc ich politycznym klientem gwarantuje, że 1) ich dominacja w strukturach unijnych pozostanie niezakłócona, 2) a sam nowy Przewodniczący jest osobą wystarczająco sterowalną i nie mającą ani pozycji, ani też cywilnej odwagi do tego, by wyrażać opinię odmienną od ogólnie przyjętej (czytaj: wskazanej przez Niemcy i Francję).
Swoją drogą – nikt jak dotąd nie zapytał o to, dlaczego, nikt z unijnych tuzów – skoro pozycja Sekretarza Rady UE naprawdę jest stanowiskiem aż tak ważnym i prestiżowym – nawet nie pomyślał o ubieganiu się o nie dla siebie? Powód jest prosty: nikomu nie zależy na fasadowym stanowisku, z którego nie mogą wpływać na żaden aspekt polityki UE. Jako przywódcy najważniejszych państw UE mają w niej głos decydujący.
3.
Jednym z głównych powodów do radości dla wszystkich euro-entuzjastów jest to, że Polska będzie odtąd reprezentowana na najwyższych szczeblach unijnej władzy. O władzy napisałem wyżej, ale warto jeszcze zatrzymać się przy zagadnieniu reprezentacji.
Donald Tusk jest bowiem politykiem, którego doświadczenie wynika bardziej z zasiedzenia w Sejmie RP, aniżeli z przyrodzonych uzdolnień. Jego poczucie lojalności budzi daleko idące zastrzeżenia, a ilość błędów, zadłużenie kraju, do którego doprowadził, a także ilość afer, w jakie zamieszana jest PO i koalicyjny PSL – przytłacza… Wątpię – i wolno mi to czynić, że obecny premier, w dodatku posłusznie czekający na audiencję w przedpokojach unijnych decydentów, będzie godną reprezentacją mojego kraju. Wiele mówi o nim sposób, w jaki prowadził negocjacje w sprawie swojej kandydatury: do ostatniej chwili zaprzeczał – a zatem wielokrotnie ordynarnie kłamał.
4.
Czy możliwe jest że Donald Tusk, od wczoraj nowy Przewodniczący Rady UE, uciekł właśnie przed odpowiedzialnością za popełnione w czasie ostatnich lat błędy? Możliwe. Nie jestem wprawdzie poinformowany o rozmowach w kuluarach polskiej polityki, ale też nie trzeba ich znać, by rozumieć, że rosnące notowania PiS stanowią dla PO i samego premiera realne zagrożenie. Nie tylko polityczne, bo wobec uzyskania odpowiednio dużej reprezentacji w Sejmie obecna opozycja zapewne zechce wytknąć wszystkie błędy rządzącego przez ostatnie lata gabinetu, a także doprowadzić do powstania co najmniej kilku komisji śledczych w sprawie afer i nieprawidłowości, mogących pogrążyć Donalda Tuska również w rozumieniu stricte prawnym. Co więcej – wobec faktycznego jedynowładztwa w PO to przede wszystkim premier byłby głównym oskarżonym o ewentualne wyborcze niepowodzenia partii, której przewodniczy. Jego odejście do pracy w strukturach unijnych znacznie ułatwia unikniecie wszystkich tych (potencjalnych póki co) problemów, przed którymi mógłby w przyszłości stanąć.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Polityka, Społeczeństwo