banner ad

Solarewicz: Prochem jesteś…

| 12 czerwca 2023 | 0 Komentarzy

Procesja bardziej przypominała pielgrzymkę pokutną przez pustynię niż cudne obchody Bożego Ciała, które służą ku ilustracji artykułów. To nie XIX-wieczne krakowskie kamienice albo ściana Tatr. To PRL-owski beton, rozgrzany asfalt, proch i uschła trawa, a wokół białe bloki rozgrzane przedburzowym słońcem. Ale wciąż była to procesja na chwałę Bogu. Nie godziło się jej zaniechać tylko z powodu zmian klimatycznych.

 

Zmiany klimatyczne mogą być, o zgrozo, przyczyną głębokich zmian kulturowych. Nie wierzyłam, a jednak. Kiedy człowiek gubił z oczu monstrancję, to widział gołe ramiona, ramiączka od staników, butelki z wodą oraz telefony.  Zdębiałam, kiedy idąc do komunii, ujrzałam, jak mama z paniką w oczach (sic) podała dziecku buteleczkę. To potem w czasie procesji okazało się normą.

 

Kiedyś moja ciocia rozprawiła się z taką jedną:

– Proszę schować picie, tu jest świątynia.

– Jestem chora na serce. I co pani zrobi, jak ja zasłabnę? Będzie mnie pani ratować? – odpowiedziała zaczepnie starsza pani.

– Tak, będę panią ratować! Ja jestem lekarzem – wyznała prawdę nie młodsza od niej ciocia.

 

O skupienie trudno było też z powodów akustycznych. To, że śpiewaliśmy znane pieśni eucharystyczne, a nie straszliwe wersety ze stażem kilkuletnim („Janie Pawle do nas przyjdź, pośród świętych wywyższony, słowa swoje zamień w czyn…”) – nie ratowało do końca sytuacji. Otóż w tłumie, dziarskim krokiem maszerowali panowie z nagłośnieniem, których należało omijać na 10 metrów. W pewnej jednak chwili usłyszałam za sobą mocny, czysty męski głos. Krokiem grenadiera minął mnie jegomość na oko koło 40, w koszulce khaki i zielonych bojówkach. Taki dziad borowy. Szedł równo przed siebie, z oczami utkwionymi w książeczkę z pieśniami, którą trzymał w obu dłoniach. Wszyscy mieli telefony, to dało się zauważyć. On jeden niósł starą książeczkę i totalnie nie zwracał uwagi na okoliczności. On również sprawiał wrażenie, że rozumie, co śpiewa. Miałam nadzieję, że będę iść blisko niego, ale Dziad pognał tak szybko, jak szybko się pojawił.

 

Procesja przechodziła pod otwartą lodziarnią. Lizawcy, jeden po drugim podnieśli głowy i zamarli nad waflem. Za moment ujrzałam przez zielone liście czerwoną cegłę kościoła.

 

Tłum ponownie zgęstniał i przechodząc w strumyk, zaczął powoli wsiąkać w chłodne mury świątyni. Szli wszyscy: plażowicze i komunijni, pani w wysokiej ciąży i eteryczne nastolatki. Wyraźnie zmęczeni, ale wytrwali. Szedł i Dziad Borowy, swoim równym krokiem, nadal zatopiony w lekturze pieśni ze swojej książeczki. Kiedy już weszliśmy do przedsionka, mój "sąsiad" wyjął telefon i nuże upewniać żonę, że jest właśnie w kościele. Chciałam faceta szturchnąć, ale on szybciej skończył, niż ja podjęłam decyzję. Zresztą, rozbrzmiało „Ciebie Boga wysławiamy”, a na koniec, „Ave verum Corps”.

 

A więc znowu teksty z wysokiej półki. Pioruny tym razem nie waliły, a przecież burza jest nadzwyczajną oprawą dla Bożego Ciała. Huk przebijający się przez dźwięk organów:

 

Święty Święty nad Świętymi

Bóg Zastępów Król łaskawy

Pełne niebo z kręgiem ziemi

Majestatu Twojej sławy

 

to jest taka odpowiedź Nieba, że nie ma wątpliwości!

Po wyjściu z kościoła zagadnęłam moje dziecko chrzestne:

– Bardzo dobrze ci idzie ten  śpiew po łacinie.

– Tak, ksiądz nas męczył przez pół roku.

– On jest zwolennikiem mszy trydenckiej – odezwała się mama – ale mówił, że sam całej jeszcze nie odprawił.

 

Mam nadzieję, że będzie jeszcze ich katechetą, wtedy lekcje religii na pewno nie zejdą na psy.

Pioruny walą dzisiaj, od rana do wieczora.

 

Aleksandra Solarewicz

 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Religia, Reportaż, Społeczeństwo, Wiara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *