Solarewicz: Bo jest pandemia. NOW oczami baby z sekretariatu
W moim rodzinnym Wrocławiu sytuacja jest poważna. W tym mieście zarejestrowano pierwszy przypadek zarażenia auta koronawirusem. Musi prawda, bo jesienią Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji zapowiedziało, że niezaszczepieni kierowcy autobusów nie będą mogli korzystać z bezpłatnego parkingu na terenie zajezdni. Jeszcze nie wiadomo, czy bardziej podatne na infekcję są auta, i których marek, czy też – nie daj Boże – leciwe autobusy. Jako klasyczna „baba z sekretariatu” chciwie łapię takie niusy. Mam stały kontakt z klientem i zawsze się nasłucham. Pod swoim adresem też oczywiście. Ale głównie o świecie wokół.
Pod koniec listopada, wszyscy zmęczeni zapowiedzią 5 fali i pytaniami „zamkną nas – nie zamkną”, żyliśmy już wizją ferii. Wtedy jedna z klientek, która akurat wychodziła z biura, oznajmiła nagle: „Pani Olu, my jutro idziemy kupić choinkę!”
– Coooo? Choinkę 1 grudnia?
– Tak, bo jak nas zamkną, to nawet choinki nie kupimy!
W styczniu zadzwonił inny pan, żądając natychmiastowego rozwiązania umowy.
– Obowiązuje pana miesięczny okres wypowiedzenia.
– Przecież jest pandemia?! – oburzył się pan.
Pandemię mamy od 2 lat, a pan się zapisał 2 miesiące temu. Pan puścił kwestię mimo uszu i wśród wielu dalszych życzeń, a był ich cały koncert, wyraził nadzieję, że przedszkolanki będą rozmawiać z 2-latkami przez maseczkę (równie dobrze ja mogę rozmawiać w masce przez telefon – też nikt nic nie rozumie). Weekend przerwał naszą korespondencję. Faktycznie, siedzę za tym biurkiem i o wielu rzeczach nie mam pojęcia. W końcu wyszłam wyzwaniom współczesności naprzeciw i zaczęłam szukać związku pandemii z obligatoryjnym szkoleniem BHP na moich studiach online. Ale cóż, człowiek strzela, pan Bóg kule nosi: zanim doszłam do sedna, obowiązek zniesiono.
Zdrowie bezobjawowe
Rok temu z zaskoczeniem zauważyłam, że pandemia ma jedną zaletę: ludzie zrozumieli, że chorobę trzeba przechorować. Ten katar, który jest drobnostką u ich dziecka, to ten sam katar, którego się obawiają u cudzego dziecka. Znikły tabuny zasmarkanych i charczących, pojawiają się pojedyncze, łatwe do wychwycenia przypadki. „Bo mamy pandemię”. Oczywiście już wcześniej szkoła była oplakatowana prośbami „proszę nie przyprowadzać chorych dzieci”, tylko że to nie działało. Teraz kaszel powoduje, że dziecko zostaje w domu. Podobnie, skończyło się picie wody w trakcie zajęć i co za tym idzie, nadprogramowe latanie do toalety. Wcześniej do sali wchodziło się z bidonem i buteleczką, wychodziło w trakcie lekcji, bo „mnie się chce pić”, i mamusia natychmiast przynosiła kubeczek. Teraz jest pandemia, dozownika niet, a zarazki wszędzie, i trzeba uważać.
Ale od każdej reguły są wyjątki. Mówi o nich taki dowcip lat ostatnich: „Wszyscy ludzie są inteligentni, ale niektórzy bezobjawowo”. W szkole pojawiło się zjawisko zdrowia bezobjawowego. Dotknięte nim dziecko całymi tygodniami kaszle brzydkim, mokrym kaszlem, ale zdaniem mamy, nikomu nie zagraża. Już przed pandemią takie objawy tłumaczono alergią (całoroczną), teraz okazują się one… objawem zdrowia.
– Oj, kto to tak brzydko kaszle?
– Aaa…? Ona jest już całkowicie zdrowa.
– Bardzo brzydki ten kaszel.
– Była chora tydzień temu, ale wczoraj ją zbadali – jest zdrowa. Ja wiem, ja potrafię ocenić.
Biedni pracownicy sektora edukacji! Ile to razy zarażano nas bezobjawowym zdrowiem. No, ale żyjemy tu trochę jak w rodzinie i negocjujemy warunki. W piątek po południu dzwoni mama:
– Proszę pani, całe przedszkole na kwarantannie. Ale moje dziecko zdrowe. To my przyjdziemy na lekcję.
– O matko, nie!!!
– Jednak nie…? – zasępia się matka – chociaż wie pani, my nie mamy objawów…
– Ale za chwilę wszyscy tutaj wylądujemy na „zdalnym”.
– Rozumiem, rozumiem. W takim razie poczekamy.
Kwarantanna kończy się o północy i do północy kobieta z sekretariatu może spać spokojnie.
Pies zaszczepiony a samochód
Kiedy już dzieci zaczynają lekcję, z jednej strony powinno się wyprosić rodziców, bo a nuż zbierze się dziki tłum, a z drugiej usilnie namawiać do pozostania, bo za drzwiami mróz. Nakleić kartkę na co drugim krześle „zakaz siadania”, a z drugiej oferować poczekalnię. Takie rozwiązania są możliwe w urzędzie miejskim, no ale my nie postawimy na zewnątrz ogrzewanego namiotu, a najlepiej po jednym dla każdego. (Jak zresztą zalecano już 2 000 lat temu: „jeden dla Eliasza, drugi dla Mojżesza, a trzeci dla ciebie, Panie”). Baba z sekretariatu nie wyprasza więc zdrowych, ale wobec podejrzanych zyskała dodatkową broń: otóż w ostateczności może ochrzanić klienta. Wydaje się, że ochrzaniać wolno w zasadzie tylko w sekretariacie lub dziekanacie uczelni publicznej, ale teraz wolno to wyjątkowo zrobić w szkole niepublicznej. „Dobro ludu dobrem najwyższem”, więc jednego wyprosiła, a drugiego ochrzaniła. Dlaczego teraz? „Bo jest pandemia” (i zaraz nas zamkną).
Wiele mnie „bo jest pandemia nauczyła” i nie trzymając nikogo w niepewności, powiem, że wreszcie wyjaśniłam zagadkę koronawirusa A (jak auto). Stało się to w grudniu, w przypadkowej stacji diagnostycznej:
– Przyprowadziłam auto na przegląd. Mam jeszcze psa w środku, zaraz go stamtąd zabiorę.
– A zaszczepiony? Hę? – roześmiał się pan.
O zaszczepienie samochodu pan nie zapytał. To może jednak auta nie zarażają?
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Reportaż