Solarewicz: Jest jedna reguła, i wszystko jasne!
Siostra Barbara, dziarska, rumiana brunetka w kraciastym fartuchu zawzięcie wałkuje ciasto na pierogi. Może to jednak robić tylko prawą ręką, bo lewą ręką przytrzymuje przy uchu telefon komórkowy i rozprawia do niego o św. Hildegardzie.
Rozmowa jest długa, treściwa i pełna wykrzykników, bo dotyczy planu wiosennych rekolekcji. Koniec! Projekt gotowy. Pierogi też. Siostra przeorysza odpina fartuch, idzie do kaplicy i cicho klęka przed Najświętszym Sakramentem. W tym czasie, w odległej celi cicho pracuje jej konto na Facebooku.
Gród na wzgórzu
XVII-wieczne opactwo Mniszek Benedyktynek znajduje się na wzgórzu powyżej mglistego Sanu i jest otoczone warownym murem zdobnym w stylowe wieże jak Mirmiłowo w komiksie pt. „Kajko i Kokosz”. W wieży nad bramą wjazdową mieści się rozgłośnia Radia Archidiecezji Przemyskiej FARA. W głębi podwórza, po prawej Ośrodek Kultury i Formacji Chrześcijańskiej im. Służebnicy Bożej Anny Jenke (organizacja pożytku publicznego, instytucja niezwiązana z benedyktyńską wspólnotą). Do niego przylega XVII-wieczny kościół pw. św. Stanisława i św. Mikołaja.
Gdy gość, turysta spaceruje po dziedzińcu, ma wrażenie, że wkroczył do zrekonstruowanego grodu z zamierzchłych czasów. I rzeczywiście, klasztorne wzgórze jest kolebką miasta Jarosławia. Nazwę ma miłą i obiecującą. To Wzgórze Świętego Mikołaja.
Czynne od 5.15 do 22.00
Kiedy przekraczam bramę i poszukuję sióstr, kieruję się od razu do budynku Ośrodka Kultury i Formacji, bo jest okazały. Ale one żyją w niedużym białym domu, położonym tuż przy bramie (w czasach PRL-u internat szkolny). – Mamy prostą regułę: „Módl się, pracuj i nie bądź smutny” – tłumaczy z błyskiem w oku siostra Barbara – i wszystko jasne! – wałek rześko uderza o stolnicę. – Schemat każdego dnia jest u nas podobny – dodaje s. Augustyna. W określonych godzinach odbywa się modlitwa, praca, odpoczynek, dzielenie się Słowem Bożym. Plan zwykłego dnia w klasztorze wygląda tak:
5.15 – budzenie
5.40 – jutrznia
Medytacja
7.00 – msza św. konwentualna
śniadanie
8.30 – 11.50 – czas pracy
12.00 – Anioł Pański, modlitwa południowa, koronka do Miłosierdzia Bożego
12.30 – obiad
13.00 – nawiedzenie Najświętszego Sakramentu
13.20 – 15.20 – czas pracy
15.30 – nieszpory. Różaniec wspólny (wtorek, czwartek, sobota)
16.00 – 16.45:
– Poniedziałek – próba śpiewu
– Wtorek– Słowo Boże dnia – dzielenie się
– Środa – spotkanie dotyczące spraw bieżących
– Czwartek, piątek, sobota – wspólne odmawianie różańca
17.00 – 18.15 – lectio divina
18.15 – kolacja
18.45 – 19.30 – rekreacja
19.30 – godzina czytań, kompleta
20.30 – 5.15 – silentium sacrum
22.00 – spoczynek.
– Czym „nasączymy” ten czas, ile miejsca zrobimy Duchowi Świętemu, zależy od każdej z nas osobno. Razem (wszak jesteśmy jak naczynia połączone) jesteśmy w Mistycznym Ciele Chrystusa. Duch Święty codziennie „prosi nas do tańca”, bez względu na wiek – dodaje siostra Augustyna, która w klasztorze zajmuje się gośćmi i w razie potrzeby zastępuje s. Barbarę. Wyjątkowość Reguły św. Benedykta – tłumaczy – mimo, że jest napisana stylem starodawnym, naznaczonym mentalnością i kulturą odległej epoki, nakłania, popycha człowieka, by zechciał zaangażować się w określony styl życia, życia pod Jego działaniem. Także współczesnego człowieka Reguła potrafi pchnąć w przygodę, zawsze tę samą i zawsze nową, w jakieś nieustanne rozpoczynanie.
Rozmodlenie i gościnność powyżej średniej krajowej
Siostry benedyktynki są zgromadzeniem klauzurowym. Co to realnie oznacza, wyjaśnia s. Augustyna:
– większe rozmodlenie, chyba znacznie powyżej średniej krajowej
– na ogół słaba orientacja w polityce
– spora znajomość problemów, z jakimi borykają się ludzie. Siostry przyjmują intencje, w których potem się modlą. To mówi samo za siebie.
– częste spotykanie się z cierpieniem drugiego człowieka, pomoc modlitwą, obecnością, dobrym słowem, niekiedy bezpośrednia pomoc. Ludzie świeccy odwiedzają siostry i zwierzają się im ze swoich kłopotów.
– duże zaangażowanie w sprawy Kościoła lokalnego, znajomość ludzi, najbliższego otoczenia
– życie prawie bez telewizora i bez radia. Jeśli już, siostry odbierają programy religijne.
Benedyktynki z założenia nie wychodzą na zewnątrz, ale serdecznie przyjmują tych, którzy przychodzą do nich. Udostępniają stancje dla uboższych studentek, udzielają tymczasowego schronienia osobom cierpiącym z powodu kryzysu lub przemocy w rodzinie, goszczą niewielkie grupy pielgrzymów, turystów i młodzieży, poszukujących ciszy i modlitewnego spotkania z Bogiem. Prowadzą także benedyktyńskie dni skupienia dla dziewcząt oraz comiesięczne audycje radiowe o duchowości benedyktyńskiej. Biorą udział w międzynarodowym Festiwalu Muzyki Dawnej w Jarosławiu „Pieśń Naszych Korzeni”, organizowanym od wielu lat (w ostatnim tygodniu sierpnia) przez Marcina Bornusa-Szczycińskiego. We wszystkie prace apostolskie i działalność charytatywną siostry włączają się w sposób harmonizujący z kontemplacyjnym charakterem ich powołania. By – jak chce święty Benedykt chciał – „we wszystkim był Bóg uwielbiony”.
Egzorcyzmy
W korytarzu i w kaplicy często można spotkać starszego wiekiem, przygarbionego księdza. Gdy z nim rozmawiam i przyglądam się rysom twarzy, przychodzi mi na myśl określenie ascety. To jest ksiądz prałat Marian Rajchel, egzorcysta, mieszkający na terenie Opactwa. W kościele, w pierwszy piątek miesiąca odbywają się prowadzone przez niego, tłumnie uczęszczane nabożeństwa o uzdrowienie wewnętrzne i uwolnienie, zwieńczone Mszą św. Poza tym zgłaszają się do niego indywidualnie ci, którzy potrzebują porady i wsparcia. Przychodzą z różnymi problemami… Ksiądz często prosi siostry o modlitwę, szczególnie, gdy u kogoś zdiagnozuje jakieś szczególne uwikłanie, czy wręcz opętanie. – Proces uzdrawiania jest długi i to jest takie memento dla każdego, dla każdej… – dodaje s. Augustyna. A patronem walki ze złym duchem jest właśnie św. Benedykt.
Każdy znajdzie swoją perłę
Mam okazję swobodnie porozmawiać z siostrami, jako gość sylwestrowych rekolekcji z egzorcystą. Większość uczestników już się rozjechała, a w klasztorze pozostało kilka osób z odległych miejsc Polski. Dopiero poznaję wszystkie gospodynie. S. Augustyna, która jednorazowo zgodziła się opowiedzieć o życiu w opactwie, sprawia wrażenie małomównej. Za to uważnie słucha i często się uśmiecha. Przy siostrze „dzikiej” – bo właśnie takie jest znaczenie imienia Barbara – wydaje się jej zupełnym przeciwieństwem. Pod jednym dachem żyją tutaj osoby o różnych temperamentach, charakterach, wieku, tradycjach wyniesionych z domu. – Każda z nas jest osobnym światem, znanym do końca tylko Bogu – ciągnie s. Augustyna. – Każda, jeśli ma predyspozycje do życia kontemplacyjnego, potrafi przyjąć trudy, jakie ono ze sobą niesie, i odkryć w nim swoją perłę.
Ludzie i anioły
Harmonia wobec takich kontrastów jest możliwa. Żartujemy: – Skoro krzyknąć wolno, to co jeszcze wolno w benedyktyńskim klasztorze? – zastanawiam się głośno. – A czy można jeść słodycze??? – pytam, siedząc przy stole zastawionym talerzami z ciastem. – Według św. Benedykta nie jest dobrze, żeby mnich się objadał – zaczyna siostra Augustyna od rzetelnego cytatu. No bo żarty żartami, a u św. Benedykta musi być zapisane czarno na białym. Kiedy więc s. Augustyna była w nowicjacie, zdarzało się, iż któraś panna samowolnie wyjadała słodycze umieszczone we wspólnej szafce, ale to były młodzieńcze wybryki. Mniszki benedyktynki żyją bardzo skromnie i oszczędnie. Jarosławskie siostry utrzymują się z dzieła rąk własnych, w tym z pracowni haftu liturgicznego i kartek artystycznych, które prowadzi siostra Józefa. – Chcesz zobaczyć mój śmietnik? – pyta staruszka i otwiera przede mną jaskinię pełną skarbów. Na stołach porozrzucane kartki, kwiatki, papier, złotko, nitki, tasiemki, kolorowe ścinki oraz gotowe wyroby: bardzo ładne kartki świąteczne, a każda inna. Na wieszakach rozłożone stuły i ornaty, które siostra pilnie haftuje oraz reperuje (choć oczy już nie te). W rogu staroświecka maszyna do szycia, jaką znam z domu mojej babci. Słowem: „nieporządek miły”. Nad całym tym wesołym warsztatem góruje w ramy oprawne zdjęcie papieża Benedykta XVI z tekstem jego błogosławieństwa dla siostry Józefy z okazji 50-lecia jej życia monastycznego.
Przez korytarz przemyka siostra Jolanta – zakrystianka w kościele. Na co dzień sprząta, układa kwiaty, dba o bieliznę kielichową, obrusy, ornaty, a także śpiewa. Siwa, przygarbiona wiekiem siostra Anna przygląda mi się zza stołu. To ona była pierwszą przeoryszą, przełożoną w Jarosławiu przez 10 lat. Doprowadzała budynek do stanu używalności, tak by mógł stać się klasztorem. Odchwaszczała ogród i usuwała zeń kamienie, z pomocą dobrych ludzi. Nasadziła drzewa i krzewy, zrobiła rabatki kwiatowe… – Ma oko wytrawnej gospodyni, ale też dużo czasu spędza na modlitwie, na rozmowie z Panem – uśmiecha się s. Augustyna. Patrzę w stronę siostry Anny. Ech, te pogodne, dobre oczy siostry. Są jak oczy babci, która wychowała dwa pokolenia i wiele wie o głębi młodej duszy. Trudno wobec nich pozostać obojętnym.
Kasata, ruina, dom
Opactwo siostry podniosły z ruin, dosłownie. Stało się to po latach systematycznego niszczenia kompleksu klasztornego, który zapoczątkowała słynna austriacka kasata zakonów w 1782 r. Odtąd, przez lata i wieki przechodził z rąk do rąk, zmieniały się też funkcje, jakie pełniły poszczególne pomieszczenia. Do prawowitych właścicielek opactwo wróciło dopiero w 1991 roku XX wieku, jako ruina. W ciągu kolejnych dwudziestu lat, dzięki wysiłkowi sióstr i wielu ludzi dobrej woli z Polski i zagranicy wszystko to jest konsekwentnie odnawiane. Kościół, któremu groziło całkowite zniszczenie, znowu służy wiernym. Mieści w sobie barokowe wyposażenie kościoła pojezuickiego w Przemyślu (przekazanego do użytkowania grekokatolikom), przede wszystkim ołtarz główny i ołtarze boczne, ambonę, organy i chrzcielnicę. Historia każdego z elementów to część historii owego miasta i Kresów wschodnich Rzeczpospolitej w ogóle.
Siostry nie były tylko w stanie wyremontować pierwotnej siedziby klasztoru, dlatego przekazały budynek Kurii Metropolitarnej w Przemyślu. Jej decyzją ulokowano tam archidiecezjalny dom rekolekcyjny i wspomniany Ośrodek Kultury i Formacji. Ostatecznie siostry zatrzymały do wieczystego użytkowania prawą stronę opactwa z budynkami i dwiema basztami, patrząc od drogi wjazdowej, a Kuria lewą. Teraz mogły skoncentrować się na doprowadzeniu do porządku swojego nowego domu, tego właśnie, w którym mieszkają dzisiaj.
Zrobiły jeden mały krok
W 2010 roku s. Barbara zdobyła dofinansowanie z Funduszy Unijnych i funduszy Ochrony Środowiska na termomodernizację. Zaczął się remont generalny, który stopniowo prowadzony jest do dziś: żmudne odgrzybianie, izolowanie, burzenie, murowanie. W ciągu dwóch lat siostry odratowały swój dom i stojący obok niego dom dla gości. Musiały zrobić adaptację klasztornego poddasza na pokoje gościnne, postawić nowe ścianki działowe, przebudować i wybudować nowe łazienki, zamontować instalację wodociągową, kanalizacyjną, elektryczną, zrobić nowe podłogi i posadzki… Środki unijne były znaczącym zastrzykiem, ale zastrzykiem pierwszej pomocy. Siostry od początku zdawały sobie sprawę, że muszą mieć środki własne. Pozostała im tylko zbiórka publiczna. Uruchomiły akcję internetową: http://zrob1malykrok.pl/
I to był strzał w dziesiątkę. Ruszyła kwesta pod hasłem: „wpłać 30 zł i pomóż nam w sytuacji, kiedy same nie dajemy rady”. Internauci podawali sobie ten link z rąk do rąk. Pomogli! Dom jest czysty i ładny. – Czeka nas jeszcze ogrom pracy – podsumowuje siostra Barbara – kontynuujemy już rozpoczęte prace, ale i zdecydowałyśmy, by zacząć remontować kolejny budynek. Ma na myśli piętrową kamienicę, która nosi wesołą nazwę „dom dewotek” (tj. w dawnych wiekach stanowiła siedzibę pobożnych pań mieszkających przy klasztorze). – W przyszłości w kamienicy będzie się mieścić przedszkole.
I mają wielkie marzenie
Siostry niezmiennie zapraszają. W czas wakacji mają komplet gości, bo organizowane przez nie rekolekcje są w cenie, ale… pozostaje jeszcze dziesięć miesięcy roku. S. Barbara walczy o środki na remonty, a przede wszystkim – tak jak patron Zakonu – walczy o ludzkie dusze. Nic dziwnego, że komórka ukryta w fałdach habitu ciągle dzwoni i siostra ciągle na sygnale.
Benedyktynki ze wzgórza mają też inne, o wiele ważniejsze marzenie: nowe zakonnice. Brakuje powołań. – Mówią, że w kraju bezrobocie – kręci głową przeorysza – a u nas w klasztorze zawsze tyle pracy! Potrzeba pisać, modlić się i opowiadać o miejscu i ludziach, którzy tutaj żyją. – Przyjedź. I przywieź ze sobą kogoś – mówina pożegnanie siostra Barbara.
Aleksandra Solarewicz
http://www.benedyktynki-jaroslaw.org/site1/
https://www.facebook.com/barbara.dendorosb
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Prawa strona świata, Publicystyka, Wiara