„Sissi”, czyli tysiąc sześćset dwudziesty trzeci sonet o Giewoncie
Jak zauważyłam, niewielu jest w stanie myśleć o żonie cesarza Franciszka Józefa w oderwaniu od filmu z Romy Schneider w roli głównej. Sama obejrzałam go kilka lat temu, nie mając jeszcze pojęcia o "prawdziwej" Elżbiecie Bawarskiej. Jednak inaczej odbiera się takie opowieści, mając już podstawowe pojęcie na temat funkcjonowania monarchii i roli władcy w państwie. W świetle faktów, czarująca Sissi była dziwaczką i anorektyczką, skłonną do depresji.
Słynny film w reżyserii Marischki opowiada o miłości, zaręczynach i małżeństwie Elżbiety Bawarskiej i cesarza Franciszka Józefa. Kim w świetle owego utworu była Sissi? To najlepiej wyraża się w scenie, w której panna Elżbieta ostentacyjnie wypuszcza gołębie hodowlane z klatki, aby dać im wolność, którą sama tak ceni. Ona sama, zaręczając się z Franciszkiem Józefem, trafi wkrótce na dwór wiedeński, znany z surowej etykiety…
Filmowe losy Elżbiety Bawarskiej mają udowodnić widzowi, jak okrutny był dwór, i świat arystokracji w ogóle, dla tej niepodległej natury. Życie Sissi w cesarskiej rodzinie stanowi jedną wielką walkę o swobodne wyrażanie uczuć. Rzeczywiście, w Wiedniu młoda Elżbieta doświadczyła wielu przykrości, nie mniej, irytujące jest przedstawianie jej wyłącznie jako ofiary własnej teściowej. Arcyksiężna Zofia (Vilma Thimig – Degischer) w tym filmie uosabia fatum, a ja akurat darzę ją sympatią: to kobieta, która trzeźwo patrzy w przyszłość. Wydaje się rozumieć, że dziecinna Elżbieta nie nadaje się do tak reprezentacyjnej funkcji, jaką ma żona następcy tronu Imperium. Ona, Zofia, już wcześniej wybrała dla syna żonę: starszą siostrę Elżbiety, Helenę (zwaną Nene), która jest opanowana i poukładana. No ale Franciszek zdecydował inaczej…
Po "Sissi" obejrzałam dwie pozostałe części – "Sissi, młodą cesarzową" i "Sissi, losy cesarzowej" (mam nadzieję, że nie mylę tytułów – już mi się roi w oczach od ekranizacji losów Elżbiety Bawarskiej i wariacji na temat). Ciekawe jest zestawienie utworu fabularnego z dokumentami epoki. Obejrzałam kilka filmów dokumentalnych. Wynika z nich, że Elżbieta była to osoba cierpiąca na gruźlicę, depresję, i zabijająca smutek podróżami. Jako cesarzowa i królowa, przejawiała wrażliwość na ludzkie nieszczęście, ale egocentryzmu miała w sobie więcej, niż by sobie tego życzyli jej liczni wielbiciele. Miała obsesję zachowania urody, odchudzała się na okrągło, w pewnym momencie na jej dietę składało się tylko mleko i pomarańcze, i katowała się ćwiczeniami fizycznymi. Po 30., czy 40. roku życia (co za różnica) nie pozwalała się fotografować, bo nie mogła zaakceptować, że jej cera nosi znamię upływu czasu.
Dlaczego legendą nie została bohaterska Zyta, żona cesarza Karola? Piękna, odważna, walcząca o przetrwanie rodziny, ba, dynastii? Bo Zyta, że sparafrazuję wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, na pewnym etapie "była dzielna szczawiowa, barchanowa żona".
Film, nakręcony przez Ernsta Marischkę, jest ładny i zajmujący. Romantyzmu dodają urocze krajobrazy Bawarii oraz Austrii. Główni bohaterowie będą zawsze młodzi, mili i zakochani po uszy, teściowa – czarownica w końcu umrze, a przyjaciele Węgrzy oddadzą hołd swojej królowej. Opowieść ma konwencję "Baśni o śpiącej królewnie", a to ma wzięcie. Cokolwiek jeszcze wyjdzie na jaw odnośnie Sissi, i tak górę weźmie legenda. Powstaną nowe filmy, książki i analizy dotyczące "nowoczesnej, wolnej" kobiety. Mnie w tym miejscu przypomnina się wesoły wiersz z przełomu XIX i XX wieku:
(…)
Z dali płynie ton smętny fujarki juhasa,
Z kosodrzewu blask bucha, z ognia dym się wije,
Cicho by było, gdyby Giewont stał jeszcze w kącie,
A tak?… szarzeje w mroku granitowa masa
I można za ten pewnik oddać nawet szyję:
Znajdą cię i opiszą znów biedny Giewoncie!
Franciszek Mirandola: "Tysiąc sześćset dwudziesty trzeci sonet o Giewoncie"
Aleksandra Solarewicz
"Sissi, młoda cesarzowa", reż. E. Marischka, Austria 1955; "Sissi – młoda cesarzowa", 1956; "Sissi – losy cesarzowej", 1957
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje
Ja mam ochotę dodać plus tej, skąd inąd niezbyt mądrej, za to bardzo popularnej Sissi. Otóż – nie lubiła Czechów (i słusznie!), natomiast – zgodnie z sugestią swego węgierskiego nauczyciela tańca – wpłynęła na małżonka – imperatora – aby wprowadził do nazwy monarchii przydomek "węgierska".
Dodam, już nie jako plus, że ta szczególna dbałość Elżbiety o wygląd zewnętrzny została "uwieczniona" także po jej śmierci, gdy jedna z dam dworu, opisując pośmiertny wygląd cesarzowej podkreślała, iż "ciało jej miało wygląd młodej dziewczyny". Cóż – trochę mało, jak na zasługi cesarskiej małżonki. A może jeszcze ta "zasługa" że darzyła miłością Grecję i tam rónież zbudowała sobie pałac (ze względu na grużlicę – można to zrozumieć).
Nie mniej – zgodzę się z autorką artykułu, że niewątpliwie pozytywną postacią w tej rodzinie była właśnie cesarzowa Zyta. I że do dziś – nie jest ona ani znana ani, tymbardziej, popularna. Może warto zainteresować się tą postacią?
Ja również lubię Arcyksiężną Zofię (naprawdę nie sądziłam, że spotkam osobę, która również darzy ją sympatią :D). Widać, że jest konkretna, inteligentna, ambitna i ma ( w przeciwieństwie do swojej synowej) silne poczucie obowiązku, dlatego od zawsze ją szanowałam, a nawet podziwiałam. Mimo wszystko trochę przesadzili przedstawiając ją jako taką czarownicę bez serca. Ale przecież taką widzą ją wszyscy wielbiciele ( i nie tylko) Sissi. Okropna, bezduszna wiedźma pastwiąca się nad biedną synową i zabierająca jej dzieci, a Franciszek Józef – maminsynek – nie jest w stanie się jej sprzeciwić.
Od zawsze irytowało mnie to ukazywanie Elżbiety jako wielkiej ofiary polityki i dworu z apodyktyczną teściową na czele. W trylogii jest kochaną cesarzową, która każdemu by nieba uchyliła, niczym disneyowska księżniczka. W rzeczywistości Sissi nie była taka cudna – nienajlepsza żona, kiepska matka, okropna teściowa, no i jeszcze te jej ( jak dla mnie) chore obsesje na punktcie własnej urody.
Uważam, że na temat Zyty powinno mówić się zdecydowanie więcej. Ubolewam nad faktem, że w dzisiejszych czasach nie jest popularna i mało kto o niej słyszał. Według mnie, to właśnie kobiety takie jak ona ( a nie jak Sissi) powinny być bohaterkami licznych książek oraz filmów i stanowić wzór do naśladowania.
@Weronika
Dziękuję, ja też nie sądziłam, że ktoś może myśleć inaczej niż wielbiciel Romy Schneider :)
W Sissi produkcji Rai Fiction jest przecudna scena, w której Elżbieta idzie do przytułku i tam otacza ją wianuszek dzieci. Przecież to Zyta słynęła z takich działań!
@AS
Pamiętam tę scenę ;). Filmy idealizują postać Sissi i mitologizują jej życie, a co najgorsze nadal dla wielu ludzi są one podstawowymi źródłami informacji na jej temat (!!). Trochę mnie to irytuje, ponieważ dla mnie Elżbieta Bawarska jest dość antypatyczną kobietą. Nigdy za bardzo nie rozumiałam skąd bierze się tyle sympatii i współczucia dla tej niedojrzałej, egocentrycznej kobiety, dla której jej własne uczucia, wizerunek i uroda liczyły się bardziej niż dobro oraz wizerunek rodziny, dynastii czy kraju. Zapewnienia, że przyczyną takiego zachowania byli Franciszek Józef i jego rodzina są śmieszne.
Ale jakie informacje na temat Elżbiety by nie wyszły (nawet te negatywne), to i tak ludzie będą wyciągali te same wnioski; Sissi była zawsze tylko niewinną ofiarą polityki, rodzina cesarska to zwykli ciemiężyciele bez serca, a na okrutnym austriackim dworze z jego sztywną etykietą nie dało się żyć. Za to sama Elżbieta będzie tą samotną, nierozumianą oraz (oczywiście) wyzwoloną i nowoczesną kobietą.
Myślę że , gdyby Sissi dojrzała do swoich obowiązków i przestała traktować swoje życie jak jedno wielkie przedstawienie ze sobą w roli głównej, jej życie byłoby może nie tyle szczęśliwsze co łatwiejsze.
Dlaczego Zyta nie została legendą? To akurat dość proste.
Była bowiem dobrą, pobożną kobietą, całkowicie oddaną swojej rodzinie, a nawet dynastii. Za to Elżbieta to kobieta całkowicie "wyzwolona" i "nowoczesna" ( a tak naprawdę skarajna egocentryczka zaniedbująca męża i dzieci). Wiadomo, która będzie miała większe wzięcie w dzisiejszych czasach.