banner ad

Sheila Kaye-Smith. Z cyklu: pisarze katoliccy Anglii współczesnej (cz.3)

| 12 kwietnia 2014 | 0 Komentarzy

Sheila Kaye-SmitZ powieściopisarzy katolickich dzisiejszej Anglii pozostała mi do omówienia najwybitniejsza zapewne postać, Sheila Kaye-Smith. Zanim wziąłem się do niniejszego artykułu, dla skontro­lowania swoich wiadomości i sądu zajrzałem do kilku książek. Rezultat był nieoczekiwany. W dwóch angielskich pracach o najnowszej literaturze nie znalazłem w ogóle nazwiska; w trzeciej poświęcono powieściopisarce nie całe dwie strony (tj. nieproporcjonalnie mało miejsca); wcale obszernie omawia ją Niemiec, zalicza jednak do pośredniej kategorii pisarzy, do tzw. middlebrows (nie patrzących ani zbyt wysoko, ani zbyt nisko), a w zakresie tej kategorii do „nieliterackich” middlebrows; piszą o niej więcej dwaj Amerykanie, a jeden z nich, znakomity krytyk Mencken stwierdza, że Sheilę Kaye-Smith w jej ojczyźnie niesłusznie lekceważą i że on przeciwnie widzi w niej najlepszą powieściopisarkę angielską doby obecnej.

Skądże taka nierówność traktowania i oceny? Mogła tu oddziałać stara protestancka niechęć do katolików. Wiadomo, że jest ona najżywotniejsza u tych anglikanów, którzy już dawno wyzbyli się religii w ogóle, choć tradycja czyni z nich nominalnych członków Kościoła państwowego. Lecz silniej może wpłynęła na krytyków psychika ultramodernistyczna, każąca pod niebo wynosić eksperymentatorów, a gardzić tymi, co trzymają się wydeptanych ścieżek.

Sheila Kaye-Smith bowiem nigdy nie wysilała się na porządkowanie akcji wedle miejsca lub wedle skojarzeń. Zawsze napotykamy u niej tło obyczajowo-społeczne, malowane pewnymi pociągnięciami pędzla, przejrzyście opowiedziany kompleks wypadków i ostro zarysowane charaktery postaci, a wszystko razem służy do oświetlenia problemu, wobec którego autorka zajmuje wyraźnie określone stanowisko. Dla intelektualnych snobów jest to wszystko za naturalne, za łatwe i za zrozumiałe — dodajmy jeszcze za moralne i za przyzwoite. Na próżno szukalibyśmy u Sheili Kaye-Smith wybujałego erotyzmu Lawrence'a czy pornografii Joyce'a. Tacy krytycy, jak A. C. Ward lub A. R. Reade lekceważą autorkę „Joanny Godden” już za to, że stawia sobie — ich zdaniem — zbyt skromne zadanie, a więc nie rozważają już kwestii, jak się z niego wywiązuje. Być może, iż, reagując na tę krzywdę, Mencken nieco przesadził. W każdym razie jest bliższy prawdy niż ci, którzy nawet nie wpuszczają Sheili Kaye-Smith do swego modernistycznego panteonu. Co najmniej połowa sławionych przez nich pisarzy okaże się efemerydami i utonie w zapomnienia fali, a jej powieści — zostaną.

Należą one prawie wszystkie do beletrystyki regionalnej, której pierwowzorem dla powieściopisarzy angielskich XIX w. jest Tomasz Hardy. Lecz miał on wiele ważniejszych uczniów od Sheili Kaye-Smith. Przejęła się ona ukochaniem przyrody, a jeszcze bardziej współżyjących z nią prostych ludzi, nie pozostała też na autorkę bez wpływu posępna koncepcja bytu, przy tym wszystkim jednak rozwinęły się nie sceptycyzm i negacja, lecz dążenie do wartości pozytywnych i kult dogmatów. Widząc cierpienia ludzkie, Hardy wytworzył sobie obraz Boga, będącego wolą bez świadomości i nie zdającego sobie sprawy, ile zadaje bólu. Sheila Kaye-Smith wierzy w Boga, nagradzającego w zaświatach tych, co cierpieli, a nie zboczyli z drogi prawości i obowiązku. Interesuje się też żywo zagadnieniami społecznymi, które prawie nie istniały dla Hardy'ego.

Zdaje się więc, że kreśląc genealogię twórczości powieściopisarki, trzeba cofnąć się dalej w przeszłość, do George Eliot, której pewne powieści są również regionalne. Być może, iż podo­bieństwo niektórych motywów wynika tu i tam z realizmu, wiernie oddającego życie wsi angielskiej, ale tendencyjność Sheili Kaye-Smith przemawia za wpływem znakomitej poprzedniczki. George Eliot głosiła swą czysto świecką moralność, u Sheili Kaye-Smith odzwierciedla się jej religijność — tylko pierwsza wciąż zabierała głos od siebie, druga nie ucieka się do tego środka.

Swym przekonaniom dała ona wyraz i poza twórczością, odbywając, jak Mackenzie i inni, drogę przez anglokatolicyzm do katolicyzmu rzymskiego, na który przeszła wraz z mężem, duchownym anglikańskim Teodorem Penroze Fry, w r. 1929.

Jej silną i słabą stroną równocześnie jest poważny pogląd na życie, w którym na każdym kroku spostrzega problemy. Umie ich rozwiązania podawać czytelnikowi bez kazań od siebie. Myśl jej przemawia z samego ugrupowania wypadków, z procesów psychologicznych i losu postaci, z dialogów czy monologów. Stąd w jej utworach ustawiczne wysokie ciśnienie, które rzadko łagodzą ustępy o innym charakterze. Życie ludzkie mieści dużo elementów tragicznych, ale, jak w dramacie szekspirowskim, płacz i poważne tyrady przeplata czasem — śmiech. Sheila Kaye-Smith śmiać się — poza jednym wyjątkiem, o którym niżej — nie ma ochoty, brak jej humoru.

Powieściopisarka pochodzi z hrabstwa Sussex i tam umiejscowiła swój światek squireow, duchownych, farmerów, wędrownych kaznodziejów i robotników rolnych. Nawet gdy widownię akcji, jak w „Małej Anglii” (Little England) przeniesie chwilowo gdzieindziej, punktem wyjścia i ostatecznym portem będzie Sussex. Problem tej powieści stanowi wojna i rozszerzenie się pod jej wpływem horyzontu młodego żołnierza, który wraca w rodzinne strony ze świadomością, dla której warto cierpieć i walczyć.

W „Joannie Godden” (1921) stworzyła Sheila Kaye-Smith świetny typ wieśniaczki, której namiętnością jest samoistność i władza. Odziedziczoną farmą Joanna rządzi wedle własnych zapatrywań, w których ją jeszcze utwierdzają wątpliwości i ostrzeżenia innych. Potężną swą wolę chce narzucić ludziom i naturze. Lecz nie podda się jej młodsza siostra, przyjdą też wnet niepowodzenia w gospodarstwie. Joanna nie dostosuje się do warunków, a gdy straci rodzinną zagrodę, stoi nadal przed nami niezłamana, pełna dawnej pewności siebie i energii. Wierzymy, że nie zginie. Jest to postać doskonale pomyślana i nakreślona, a powieść stała się fundamentem rozgłosu autorki, piszącej już od r. 1908.

Ideał jej — to nie filmowy happy end. Pociągają ją obrazy walki, prowadzonej z żelazną wytrzymałością, a mimo to już w zarodku beznadziejnej. Sam tytuł „Koniec domu Alardów” (The end of łhe House of Alard, 1923), jedynego, o ile mi wiadomo utworu autorki, tłumaczonego na język polski, jest programowy.

Joannę Godden pchały ku katastrofie jej własny upór i szara pycha chłopska. Tu problem kształtuje się inaczej. Nad angielską większą własnością ciąży przekleństwo czasów i ustawo­dawstwa podatkowego. Sir Peter Alard wytęża mimo to wszystkie siły, aby utrzymać dziedziczne dobra. Nie może pogodzić się z myślą, że ta własność długiego szeregu pokoleń, ten piękny, a tak ukochany kawał ziemi przejdzie w obce ręce. Jego obronie poświęca osobiste szczęście, pracuje i boryka się z trudnościami. Wszystko na darmo. Nie odwróci katastrofy i nie przeżyje jej, wpakuje sobie kulę w twardą głowę squire'a.

Autorka wydała na niego wyrok. Skazańca nie ocaliło małżeństwo z bogatą Żydówką — obce sobie organizacje psychiczne odpychają się zamiast przyciągać, więc go jeszcze ono podkopie psychicznie. Lecz z walącego domu ujdą szczęśliwie dwie osoby — młody człowiek, który wstąpił do zakonu anglokatolickiego, i panna, która poszła za głosem serca, i, będąc córką i siostrą baroneta, oddała rękę farmerowi. Tym sposobem akcentuje autorka swe pozytywne ideały, obrazując, że weszła w orbitę wpływów Chestertona i jego grupy. Anglokatolicyzm to tylko stacja po drodze do Rzymu, a rozdrobnione własności to czestertonowskie rozwiązanie kwestii rolnej, może w ogóle kwestii gospodarstwa narodowego Anglii.

W powieści „Żelazo i dym” (Iron and Smoke) autorka patrzy z boleścią na industrializację, rozszerzającą się z północy wyspy na południe, które dłużej pozostało wierne runi zbóż i bujnej zieleni pastwisk.

Powieść „Pasterze w zgrzebnym płótnie” (Shepherd in Sackcloth), napisana już po nawróceniu się, ale nie dotykająca właściwie samej kwestii nawrócenia, maluje wewnętrzne rozdarcie Kościoła anglikańskiego. Jedną z akcji jest konflikt między proboszczem rytualistą, a biskupem, należącym do przeciwnego skrzydła anglikanizmu (tzw. ewangelicznego). Przedmiot zatargu można by sprowadzić do głównej różnicy dogmatycznej między katolicyzmem a protestantyzmem, do transsubstancjacji i transformacji.

Susan Spray” (1931) przynosi surową krytykę purytanizmu. Bohaterka (znowu kazno­dziejka sekciarska) stanowi wcielenie całej jego ponurej surowości, oschłości serca i przywiązania do dóbr materialnych, stanowiących nagrodę cnoty, a pojmowanych jako wartość samoistna, gdyż użycie jest potępione. I u tej postaci spotykamy się z rysem potężnej woli, który Sheila Kaye-Smith chętnie powtarza, łącząc go z przywiązaniem do ziemi. Przypomina pod tym względem Rodziewi­czównę, ale stoi od niej wyżej i głębokością myśli i walorami artystycznymi.

Anglia przeżywa obecnie renesans powieści historycznej. Jest rzeczą znamienną, że najznakomitsza naśladowczyni Hardy’ego, Mary Webb, ostatnią swą większą powieść regionalną (1924) przeniosła w przeszłość. Hugh Walpole w „Sadze rodu Herriesów” połączył powieść historyczną regionalną i dzieje pokoleń w stylu Galsworthyego. Bardzo podobnie postąpiła Sheila Kaye-Smith. Przedstawiwszy „Koniec domu Alardów”, a więc piąty akt tragedii, cofnęła się do poprzednich aktów, przedstawiając dzieje rodu w różnych okresach historycznych. Kwestie religijne grają tu dużą rolę. „Dzięcioł” (Gallybird) jest obrazem życia za Williama III, a więc bezpośrednio po wypędzeniu Stuartów. Jeden z Alardów należy do t. zw. non-jurors, duchownych anglikańskich, którzy odmówili uzurpatorowi przysięgi na wierność i potracili swe beneficja, ale spotykamy też ukrywających się księży katolickich i jesteśmy świadkami tajnie odprawianych mszy św. „Zakątek zabobonu” osnuty jest na prześladowaniach katolików za Elżbiety. Obie te powieści wyszły w r. 1934.

Obecnie rozpoczęła Sheila Kaye-Smith na dużą objętość zakrojony cykl autobiograficzny, obraz życia od wczesnego dzieciństwa. Tempo przypomina przechwalony przez intelektualistów i ultramodernistów cykl Doroty Richardson, która w dziesięciu tomach doprowadziła dzieje swej Miriam Henderson do jakiejś trzydziestki. Lecz Sheila Kaye-Smith operuje nie skojarzeniami i mglistymi nastrojami, lecz solidną psychologią. W dwóch powieściach „Lato dzieci” (Children's Summer) i „Selina jest starsza” (Selina is older) autorka występuje jako dziecko trudne do prowa­dzenia, myślące, religijne. Przeciwieństwem jest praktyczna i żywsza młodsza siostra, Mira. Rzecz dzieje się w Hastings — o parę mil od St. Leonard's-on-Sea, gdzie Sheila Kaye-Smith przyszła na świat.

Obie te powieści zajmują poniekąd wyjątkowe stanowisko w twórczości autorki. Zawierają element humoru — najwidoczniej dzięki subiektywnemu podkładowi. Cofnięcie się w lata dzieciń­stwa potrąciło o strunę, która pozostaje niema, dopóki Sheila Kaye-Smith obserwuje życie doby obecnej i zastanawia się nad jej problemami. W dalszych utworach cyklu dojdziemy zapewne do ewolucji religijnej, co już tu jest przygotowane (Selina wieńczy stokrotkami katolicką figurę Matki Boskiej i nie może zrozumieć, dlaczego ją za to strofują). Punktem szczytowym cyklu, a może jego końcowym efektem, będzie zapewne przejście na katolicyzm.

 

Władysław Tarnowski

 

Kategoria: Religia, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *