Rękas: Przeciw fałszom styczniowym
To, czego zabrakło powstańcom styczniowym – to poświęcenie dla ojczyzny.
Pamiętać należy przede wszystkim, że branka była skutkiem przygotowań powstańczych, a nie ich przyczyną. Młodzież, jak to młodzież – krytykuje, narzeka, spotyka się. Niegdyś się nawet organizowała, a w określonych realiach – konspirowała. Konspirowała przeciw polskiemu rządowi cywilnemu w Królestwie. Akcja wywołuje reakcję, stąd decyzja o wznowieniu poboru. I co w tej sytuacji powinien zrobić świadomy, patriotycznie nastawiony młody człowiek?
Jasne, po pierwsze nie konspirować, tylko pracować dla Polski taka, jaką była – być ziemianinem, nauczycielem, lekarzem, urzędnikiem, włączać się w proces uprzemysłowienia. Ale co zrobić, skoro już zostało się wciągniętym w tryby spiskowe albo przynajmniej w ich pobliże?
Należało postąpić tak jak większość i poddać się brance. Iść do wojska. Tak, iść do rosyjskiego, carskiego wojska – DLA POLSKI. Żeby osiągnięty poziom politycznych swobód nie uległ pomniejszeniu. Żeby umacniała się polska administracja i oświata. Żeby substancja polska na Kresach (tych prawdziwych, po Witebsk i Kijów) nie była poddawana represjom. Żeby reformy Wielopolskiego były kontynuowane. Trzeba było zacisnąć zęby – skoro już się narozrabiało – i jak dorosły człowiek ponieść konsekwencje.
Zwłaszcza, że w 1874 wprowadzono w życie "Устав о всесословной воинской повинности", który służbę wojskową skracał do 6 lat służby czynnej i 9 w rezerwie – i po zmężnieniu chłopcy by wrócili. Zamiast ginąć pod jakimś ośnieżonym krzakiem szkodząc Polsce. Polsce, dla której nie chcieli się poświęcić.
Po endecku krytyczni
Tej właśnie refleksji brakowało chyba dotąd w corocznej, styczniowej dyskusji o szczególnie absurdalnym polskim powstaniu. Czy najgłupszym – zdania są podzielone, konkurencja jest wszak tak ostra, w szranki staje bowiem i krakowskie 1846 r., i oczywiście warszawskie. W tym natłoku historycznych, heroicznych acz kabotyńskich absurdów i ich kultu – gubią się nawet sami wyznawcy, o czym świadczy ostatnia wpadka Antoniego Macierewicza. To, że się mu się w końcu pomyliły powstania – to, rzecz jasna, zabawne. Ale że z powagi swej "katolicko-narodowości", minister obrony postanowił dopisać Dmowskiego do tradycji powstańczej – to gorzej niż śmieszne. To żałosne. I, niestety, w duchu tego, co od kilku lat wyczynia się w Polsce w przebraniu "ruchu narodowego".
Tradycja endecka – a więc pewna szkoła myślenia politycznego i po prostu myślenia jest bowiem zwłaszcza wobec styczniowego zrywu szczególnie krytyczna (choć z wielu względów i zaszłości liczni endeccy badacze i działacze nie bywali fanami ani systemu przedpowstaniowego, ani narodowej reakcji na klęskę rewolty i czasowe, jak się okazało, bankructwo koncepcji insurekcyjnej). O tym jednoznacznie krytycznym stosunku warto pamiętać dziś, gdy właśnie po patriotycznej stronie ciągle mówiących prawdę m.in. o 1863 r. ktoś łapie za rękę i zatyka usta.
O równowagę opisu
Kiedy analizuje się sens powstań (czyli jego brak), ich przebieg (fatalny), ich cele (absurdalne), a zwłaszcza ich skutki (tragiczne) – zawsze pojawia się ktoś wtrącający: „no zaraz, zaraz, a dlaczego na końcu tego wpisu/artykułu autor nie dopisał, że jednakowoż heroizm szeregowego żołnierza?! Gdzie rytualne pokłony?! A w ogóle to wcale nie wolno tak pisać, bo nie żyjemy w tamtych czasach, a gdyby dziś tak, to ho,ho!” itd. Pytam więc – to w takim razie gdzie w tych wszystkich rocznicowych peanach, że „poszli w bój bez broni (i chodzili bez nóg…), że w krwawym polu ptaszę, że żuawi krwawi” – na końcu dopisek, że to wszystko było bez sensu, kretyńskie i szkodliwe? Jak równo, to równo – jak dopiski, to dopiski!
Racjonalni krytycy powstań mają trzymać mordy w kubłach, bo "indywidualny heroizm", bo "bohaterstwo jednostek" i tym podobne emocjonalne kneble. Natomiast ślepi zwolennicy idiotyzmów zwanych "narodowymi powstaniami", nie czują się skrępowani niczym, w tym zwłaszcza prawdą i rozumem – i mogą sobie bez skrępowania snuć swe nabożne, irracjonalne zachwyty. A potem się dziwimy, że głupota jest w Polsce w przewadze…
Jej obrońcy w zanadrzu mają zresztą jeszcze jedną technikę. To skądinąd wzruszająco-rozczulająco-zabawne, że orędownicy cudzych błędów z przeszłości – mają przeważnie tych, których bronią za… skończonych idiotów. "Oni nie mogli wiedzieć… kto mógł wtedy przypuszczać… łatwo dziś potępiać..." – zaprawdę, czy kiedyś ludzkie mózgi były mniejsze albo słabiej pofałdowane? Nie umiano się nimi posługiwać? Z niemal tych samych, łatwo dostępnych faktów nie można było zestawiać oczywistych ciągów przyczynowych? Nie, wsio było w pariadkie? No to głupota była głupotą i nic jej nie usprawiedliwia.
Dyskusja o sytuacji przedpowstaniowej, powstaniu i jego następstwach jest o tyle dziwaczna, że przecież system Wielopolskiego był korzystny dla Polaków, zaś powstanie doprowadziło (i doprowadzić musiało) do pogorszenia położenia narodu. Tu nie bardzo jest co ważyć, tak bardzo oczywisty jest rachunek strat.
Co do reszty zaś – jak się wkłada rękę w ogień, to oparzeniu jest winny ogień, czy wkładający? Trzeba było nie konspirować, nie robić burd ulicznych, nie przeszkadzać Wielopolskiemu, to by w kamasze nie brali…!
Sprawa chłopska
W tym roku, poza „to herosi!” i „oni nie mogli wiedzieć!” furorę zrobił jeszcze jeden „argument”, już zupełnie wzięty z czeluści ahistoryczności: „powstanie uwłaszczyło chłopów”. To pochodna jeszcze bardziej utrwalonego, a jeszcze głupszego poglądu, że to co działo się w Królestwie w ogóle miało moc tak jakoś między ruchem skrzydełka motyla, a odpowiedzialnością wróbelka własną nóżką powstrzymującego niebo od runięcia. Oto przywrócenie polskich swobód politycznych w Królestwie miało być prostym wynikiem manifestacji „patriotycznych” 1861 r., zaś rozwiązanie sprawy chłopskiej – to reakcja przerażonego caratu na skuteczne działania władz powstańczych. Oba te poglądy są z gruntu fałszywe i wynikają głównie z całkowitego pomijania w polskiej historiografii tego, co wiadome jest historykom rosyjskim na temat polityki Aleksandra II.
Otóż imperator-król swoją niezwykle szeroką wizję przeobrażeń własnego państwa realizował konsekwentnie, planowo – i po kolei. Kiedy przyszedł czas na Polskę – na szczęście pod ręką pojawił się Margrabia, który wolę monarszą uzupełnił uszczegółowionym programem. Zamieszki w Królestwie od początku działały raczej hamująco, a z czasem coraz bardziej utrudniały dalsze wdrażanie zmian. Do znudzenia zresztą trzeba powtarzać, że właśnie tuż przed powstaniem Wielopolskiemu udało się ostatecznie znieść stan wojenny na terenie całego kraju, a już po wybuchu – wdrażać kolejne reformy. Zbyt rzadko się bowiem pamięta, że ruchawka wybuchła nie tyle przeciw odległemu Petersburgowi, ale przeciw sprawującemu na miejscu władzę polskiemu rządowi cywilnemu, który właśnie z powodu buntu – utracił wpływ na rzecz rosyjskich wojskowych.
Z kolei jeśli chodzi o kwestię chłopską – w Królestwie była ona wyłączona do odrębnego załatwienia przed powstaniem po to właśnie, by znaleźć rozwiązanie, które by nie uraziło wiecznie nadąsanych polskich poddanych. Z uzgodnieniami, jak to zwykle w Polsce, szlo opornie, wiec król jak zwykle musiał wprowadzić reformę odgórnie. Co można dodać – sam Margrabia nie był zwolennikiem uwłaszczenia w wersji rosyjskiej, milutinowskiej, uważał ją bowiem za naruszenie prawa własności i nadmierną ingerencją w patrymonialne stosunki na wsi. Z drugiej strony był pionierem oczynszowania chłopów i nowego układania relacji dworu z wsią. Metodę preferowaną przez Wielopolskiego zastosowano zresztą w Poznańskiem – z dużym powodzeniem tak dla włościan, jak i dla ziemian. Ostatecznie jednak zadecydował Petersburg, przy czy, powstaniowe mikrobandy po lasach i trochę bandytów w miastach nie miało większego znaczenia albo inaczej – przeważyło co najwyżej decyzję odnośnie formy, dotkliwej dla polskiego ziemiaństwa, ale nie co do samego rozwiązania problemu chłopskiego. Wspomniany Milutin powstańcem bowiem nie był, a swoje propozycje odnośnie rozciągnięcia reform rolnych na Królestwo zgłaszał już wcześniej. Dzięki powstaniu natomiast – reformę wprowadzono w sposób i w celu represyjnym wobec polskich klas posiadających, czego bez ruchawki by uniknięto.
Rzekoma decydująca rola powstania – to kłamstwo, zresztą kalkujące bajki oplatane przez społecznie zaangażowaną część historiografii PRL. Tzw. "rząd powstańczy", zwłaszcza w swym ostatnim "składzie" nie był w stanie nawet skutecznie okryć się paletkiem. Skończyć trzeba nareszcie z bzdurą, że to „pieczątka Rządu Narodowego” dokonywała tego czy tamtego. Jedyne realne dokonania "powstańców" to:
- grabienie polskich dworów,
- skrytobójstwa dokonywane na przeciwnikach politycznych (albo pod tym płaszczykiem i na wrogach prywatnych samych morderców),
- mordowanie śpiących, które kosztowało nas swobody narodowe.
Aha, i heroicznie wspieranie interesów geopolitycznych Niemiec/Prus i Brytanii.
Tymczasem tym, który faktycznie w latach 1863-64 sprawdził się w Polsce i w swej dziecinności okazał jednak dojrzałym – był chłop polski. Ten, który w znoju czekał na odmianę swego losu w drodze jedynej rewolucji zgodnej z naturą – tej przychodzącej od suwerena, monarchy-samowładcy; który nie tylko nie poddał się zdradzie-rewolucji, ale i czynnie umiał jej się przeciwstawić.
Władza państwowa, która z takim zaangażowaniem sprzeciwiała się prądom rewolucyjnym – cofnęła się przed konsekwencjami własnych działań, elity narodowe – po raz kolejne się skompromitowały. Porządkujący czynnik zewnętrzny – był tylko zachowawczy i pogrążony w płytkich gierkach frakcyjnych.
Nadzieją okazał się więc właśnie polski chłop, resztę rozdziobały kruki i wrony. Niestety, z czasem padlina powstała jako wiecznie żywe powstańcze zombie. I straszy do dzisiaj.
Konrad Rękas
Kategoria: Historia, Inni autorzy, Myśl, Polityka, Publicystyka