Rękas: Ostatni prezydent Ukrainy?
Znamy dotąd nie tyle program Wołodymyra Zełenskiego (takiego bowiem nie przedstawił, ani też nikt tego po nim się nie spodziewał), ale przekaz z serialu „Sługa Narodu”, który prezydentowi-elektowi zastąpił w praktyce całą kampanię wyborczą.
Jak pamiętają śledzący perypetie Wasyla Petrowicza Hołoborodki, ewoluował on od zaślepienia Zachodem, Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, dla których poświęcał nawet poziom życia obywatela – do posłania tychże instytucji w… No, powiedzmy odesłania ich z kwitkiem, bo jednak interesy Ukrainy są najważniejsze. W ostatnich scenach „Sługi Narodu” Hołoborodko/Zełenski mając do wyboru dalsze naciski europejskie i rozwój kraju – bez wahania opowiadał się za własną, ukraińską drogą. Bądźmy jednak spokojni – to był tylko film.
Nie wolno mieszać telewizyjnej fikcji z rzeczywistością. A rzeczywistość jest taka, że w przeciwieństwie do prezydenta Hołoborodki – prezydent Zełenski nie ma jak oprzeć się o pobudzone siły własne Ukrainy, jak sięgnąć do jej ogromnego potencjału, inwestować w młodzież, dać ludziom pensje i polecieć w Kosmos. Dlaczego? Bo inaczej niż serialowy bohater – prezydent-elekt jest produktem ukraińskiej oligarchii, nie zaś jej zaprzeczeniem. Bo nie działa w wymyślonym świecie, mając u boku ekipę czystych rąk – tylko w realiach Kijowa 2019, kryzysu państwa, upadku gospodarki, stałego wzrostu kosztów życia, masowej emigracji zarobkowej, wojen oligarchicznych, niewygaszonych emocji neo-nazistowskich i problemów granicznych Ukrainy. Żadnego z tych problemów Zełenski rozwiązać nie może – bo to by oznaczało, że sam zaczął pisać swoją rolę. A jest przecież tylko aktorem zatrudnionym, by przez kilka lat osłaniać kolejną ekipę, chcącą wyrwać swój kawałek ukraińskiego tortu.
Gwarancją zaś tego, że nic się na Ukrainie nie zmieni na lepsze – jest pro-zachodni kierunek polityczny, możemy więc być pewni, że Zełenski będzie stał na jego straży tak samo, jak poprzednik, a może nawet zasłuży na więcej zachodnich pochwał, mając wyraźną akceptację obecnie dominującego interesu amerykańskiego.
Dlatego lepiej zapomnijmy o Hołoborodce – serial się skończył.
Co po Ukrainie?
Obecna polska analityka wschodnia to coś między ślepą uliczką, a głęboką piwnicą: ani niczego nie widzi, ani zawrócić nie umie. Obija tylko o ściany i międli te same, nieaktualne i nie adekwatne do sytuacji obsesje. Stąd też obserwatorzy głównonurtowi z Polski najpierw lekceważyli projekt polityczny z Zełenskim w roli głównej, następnie rzucili się go gwałtownie dezawuować w imię wciąż tej samej, jednostronnej solidarności z Petro Poroszenką, by dopiero teraz, widać otrzymawszy nowe instrukcje – wracać do tej samej, znanej melodii „przyjaźń z Ukrainą ponad wszystko!”. Co do zasady choćby z deklaracji prezydenta Andrzeja Dudy widać właśnie ową niezmienność – to znaczy deklarację dalszego kredytowania kolejnych władz w Kijowie o ile takie rozkazy przyjdą z Zachodu i o ile Ukraina dalej będzie pozwalać na używanie jej w kampanii antyrosyjskiej. Oczywiście, dopowiedzmy – pieniądze te rozkradnie kolejna ekipa oligarchiczna, a dalsze podtrzymywanie ukraińskiej agresji na Donbas oraz obrażanie się na rzeczywistość Krymu skutecznie uniemożliwią Ukrainie wyjście z geopolitycznego i gospodarczego impasu, w który została wpędzona.
Żeby też wszystko było jasne – zupełnie nie na miejscu wydają się także przejawy optymizmu ze strony tych polskich środowisk niezależnych, które w prezydenturze Zełenskiego widzą przynajmniej szansę na złagodzenie neo-nazistowskiego, banderowskiego szaleństwa na Ukrainie. Dopowiedzmy to wprost: kampania Zełenskiego to ani nie była kampania antybanderowska, ani nawet wizja Ukrainy bez Bandery. Nadzieje pod tym względem są co najmniej przedwczesne. Na razie mamy do czynienia co najwyżej z nieśmiałą sugestią, że być może banderyzm nie jest najważniejszy – ale z pewnością z ukraińskiej polityki i codzienności nie zniknie. Pamiętajmy też, że główny sponsor i kreator Zełenskiego, Igor Kołomojski nie miał żadnych oporów przed finansowaniem Prawego Sektora i uzbrajaniem nazistowskich batalionów ochotniczych, a zatem ma doświadczenie w sięganiu po hasła szowinistyczne nie mniejsze niż Poroszenko.
W dodatku wymiana rządzących Ukrainą oligarchów raczej sprzyja wzmacnianiu czynnika nazistowskiego – o czym świadczy choćby nowa ustawa językowa, rugująca praktycznie język rosyjski, ale także obecne dotąd w przestrzeni publicznej języki mniejszościowe (polski, węgierski i rumuński), co spotkało się z poparciem prezydenta-elekta (samego do niedawna nie mówiącego przecież po ukraińsku i zapewniającego, że nie pozwoli na pobudzanie waśni językowych), wyrażającego jedynie zastrzeżenia co do trybu przyjęcia tak restrykcyjnego prawa. Oto ile warte są przedwyborcze deklaracje Zełenskiego! Tym bardziej, że przecież oligarchowie odchodzący (w tym Poroszenko) również doskonale wiedzą, że szowinizm pozostaje ich bronią i hasłem, którym mogą zasłonić swoje dotychczasowe zdobycze. Oczekiwałbym więc raczej wzrostu niż spadku napięć etnicznych na Ukrainie.
Na razie bowiem wszystko wskazuje tylko, że Ukraina weszła w kolejną fazę kryzysu. W dodatku potwierdzony został jej podział na nacjonalistyczny Zachód (czyli Małopolskę Wschodnią) i całą resztę, co cały czas źle wróży spoistości tego państwa. Zwycięstwo kolejnej ekipy oligarchicznej sprzyja bowiem raczej dalszej fragmentaryzacji, somalizacji Ukrainy – co zresztą sam Zełenski i jego ekipa wyprorokowali w „Słudze Narodu”, gdzie pojawił się wątek dwudziestu kilku odrębnych Ukrain. I wybór nowego prezydenta wcale scenariusza tego nie oddala. Przeciwnie, zegar dla Ukrainy wciąż tyka, a eksperyment ten nieubłaganie zbliża się do końca.
Być może Zełenski to już ostatni prezydent Ukrainy.
Konrad Rękas
Kategoria: Inni autorzy, Myśl, Polityka, Publicystyka