banner ad

Rajski: Zostały ordery i różaniec z chleba…

wilczęta-2-rozmowy-z-dziećmi-żołnierzy-wyklętych-kajetan-rajskiZ Wojciechem Borzobohatym, synem ppłk. Wojciecha Borzobohatego ps. „Wojan”, rozmawia Kajetan Rajski

Chciałbym zacząć naszą rozmowę od Anusi Borzobohatej, bohaterki Trylogii Henryka Sienkiewicza. Czy w tej literackiej postaci znajdujemy Pańskiego przodka?

Mój prapradziadek Władysław Borzobohaty był jednym z  dowódców Powstania Styczniowego na Wileńszczyźnie. Ponieważ poszukiwały go władze carskie, uciekł do Francji, gdzie dopadła go Komuna Paryska. Jako że był lekarzem, komunardzi wzięli go do siebie, aby pełnił funkcję lekarza wojskowego. Jestem w posiadaniu podpisanego przezeń dokumentu pochodzącego z  tego czasu. Gdy wersalczycy pokonali Komunę, został aresztowany. Mieli go rozstrzelać, ale ostatecznie udało mu się przeżyć. Prapradziadek przyjaźnił się z  Władysławem Mickiewiczem, synem naszego wieszcza narodowego. Kiedyś jeden z  kolekcjonerów poloników w  Paryżu przyniósł mi zdjęcie Władysława Borzobohatego z  wypisaną dedykacją dla syna Adama Mickiewicza. Później mój przodek wyjechał do Szwajcarii, gdzie ożenił się ze Szwajcarką Strudel de Belmont i miał z  nią córkę Weronikę. Ponieważ znał osobiście Henryka Sienkiewicza, pisarz chciał wziąć imię tej dziewczynki do Trylogii. Mój prapradziadek się na to nie zgodził i zmienili imię na Anusia. Tak więc literacka Anusia jest tą Weroniką. Ciocia Wercia – bo tak ją nazywaliśmy – po wojnie przyjechała do Polski i  w  latach pięćdziesiątych jeszcze żyła. Miała obywatelstwo szwajcarskie. Napisała małą broszurkę o swoim ojcu, Władysławie Borzobohatym. A jednej z dwóch moich córek daliśmy na imię Anusia.

A z charakteru ciotka Weronika była podobna do powieściowej Anusi?

Nie znałem jej, więc trudno mi powiedzieć.

Gdzie rodzina Borzobohatych mieszkała na Kresach Wschodnich?

Mieszkali w  Wesołym Dworze koło Zdzięcioła, jest to miejscowość leżąca niedaleko Lidy, obecnie na Białorusi. Mieli malutki dworek i około stu hektarów ziemi.

Skąd nazwa Wesoły Dwór?

Ponoć dlatego, że jeszcze w czasach napoleońskich była tam karczma. A wiadomo, że jak jest karczma, to są i pijacy. I stąd nazwa Wesoły Dwór.

Zostało coś z tego dworku?

Nic nie zostało. Ja tam nie byłem, był tam brat mojego ojca. Dworek został rozebrany, wycięto wszystkie drzewa. Pamiętam, że w  1939 r. wraz z  moją mamą i  dziadkami ze strony mamy byliśmy w Wesołym Dworze i uciekaliśmy od bolszewików w  stronę granicy na zachód. Nikt mi nie chce wierzyć, bo miałem wtedy prawie trzy lata, ale doskonale to pamiętam.

Ciekawe, czy Pan to naprawdę pamięta, czy wspomnienia pochodzą z opowieści innych?

Ja to pamiętam, nikt mi o tym nie opowiadał. Pamiętam, jak babcia z dziadkiem naradzali się nad tym, którędy pójdą. Szczęśliwie przeszliśmy przez siatkę, ale babcia szła jako ostatnia. Dogonił ją sowiecki żołdak i bił kolbą po plecach. Udało się jej jednak uciec. Wszyscy szczęśliwie przekroczyliśmy granicę.

Kim był Pański dziadek Konstanty Franciszek Borzobohaty?

Dziadek był lekarzem, miał dziewięcioro dzieci. Ojciec urodził się tak pośrodku, z  drugiego małżeństwa dziadka z Marią Dominiką z domu Szrejber.

Pradziadek lekarzem, ojciec lekarzem, dlaczego Pański ojciec nie został lekarzem, tylko wojskowym?

Tego dokładnie nie wiem. Ojciec opowiadał, że jak była wojna w 1920 r. z bolszewikami, to zgłosił się na ochotnika do wojska, ale go nie przyjęli. Miał wtedy zaledwie dwanaście lat! Urodził się 19 lipca 1908 r. w Wilnie. Później bawił się rewolwerem swojego ojca i strzelił sobie w palec. Pocisk ten do dzisiaj mam na pamiątkę. W 1927 r. został przyjęty do Szkoły Podchorążych Artylerii w Toruniu, którą ukończył w 1930 r. Został mianowany podporucznikiem. Przydzielono go do 3  Pułku Artylerii Ciężkiej w Wilnie.

Kiedy poznali się Pańscy rodzice?

Ojciec był na kursie w  Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie, a moja mama Danuta Maria Pulwarska studiowała na tej uczelni. Tam się poznali. Później byli w  Worochcie na dzisiejszej Ukrainie na nartach, gdzie ojciec oświadczył się mamie. Był to 1935 rok.

Gdzie odbył się ślub?

Ślub odbył się w 1935 r. w kościele wojskowym przy ul. Długiej, gdzie obecnie znajduje się katedra polowa Wojska Polskiego.

Gdzie się Pan urodził?

Urodziłem się w  Toruniu w  szpitalu wojskowym, tym samym, w  którym przyszła na świat moja żona dziesięć lat później.

Jaka była dalsza kariera wojskowa Pańskiego ojca w II Rzeczypospolitej?

W latach 1937–1939 był słuchaczem Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. Po jej ukończeniu został przydzielony do dowództwa 12 Dywizji Piechoty w Tarnopolu. W sierpniu 1939 r. otrzymał przydział mobilizacyjny do sztabu 36 Dywizji Piechoty Rezerwowej na stanowisko oficera operacyjnego. Był w sztabie grupy operacyjnej gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego.

We wrześniu 1939 r. został ranny. Jakie były okoliczności tego zdarzenia?

Było to podczas działań wojennych 7 września, w bitwie pod Iłżą, ale nie wiem, jak do tego doszło. Nie była to raczej poważna rana, bo już 12 września został przydzielony do Oddziału III Sztabu Armii „Lublin”. Pełnił tę funkcję do 20 września, do czasu zakończenia pierwszej bitwy pod Tomaszowem Lubelskim. 27 września już był w Warszawie.

Od razu zaangażował się konspirację.

Tak, najpierw działał w Służbie Zwycięstwu Polski, a następnie w Związku Walki Zbrojnej i w Armii Krajowej.

Wspomniał Pan wcześniej, że Pańska mama i Pan byliście wtedy pod okupacją sowiecką i że w 1939 r. udało się Wam przejść przez zieloną granicę na stronę okupacji niemieckiej. Gdzie zamieszkaliście?

Zamieszkaliśmy w Warszawie.

Kiedy spotkaliście się z Pańskim ojcem?

Nie wiem tego dokładnie. Gdy mój ojciec w  latach okupacji wpadał do nas do mieszkania, to się mówiło, że to mój wujek. Czasami przebierał się za Świętego Mikołaja. Doskonale jednak wiedziałem, że to nie wujek, ale mój ojciec.

Jakie były przyczyny przeniesienia Pańskiego ojca na Kielecczyznę?

Ojciec najpierw pełnił funkcję szefa Wydziału III Dowództwa SZP-ZWZ Okręgu Warszawa-miasto, później szefa Wydziału III Sztabu Komendy Obszaru Warszawskiego ZWZ-AK. W kielecko-radomskie udał się w celu pomocy w organizacji Okręgu „Jodła” Armii Krajowej. W  tamtym rejonie walczył we wrześniu 1939 r. Był to potężny bastion walki z okupantem niemieckim. Awansowany na majora ojciec wyjechał tam jesienią 1943 r. Został szefem sztabu i  zastępcą komendanta Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK.

I tam zastała go akcja „Burza”?

Tak, przygotowywał tam powstanie. Został powołany Korpus Kielecki Armii Krajowej, który wyszedł z konspiracji w pole. Ojciec był szefem sztabu i zastępcą dowódcy Korpusu. We wrześniu 1944 r. awansowany został na podpułkownika. W  październiku 1944r. walki ustały, ale żołnierze Korpusu przeszli z  powrotem do konspiracji, również mój ojciec. W  styczniu otrzymał rozkaz gen. Leopolda Okulickiego ps. „Niedźwiadek” o rozwiązaniu Armii Krajowej. Broń i sprzęt techniczny rozkazał zamelinować. Posługiwał się wtedy nazwiskiem Wojciech Wiśniewski.

Ppłk Wojciech Borzobohaty w  czasie okupacji posługiwał się pseudonimami „Jelita”, „Stanisław”, „Wojan”. Wiem, że „Jelita” to Wasz herb rodowy. A czy wie Pan, skąd pochodzą dwa pozostałe pseudonimy?

Niestety, tego nie wiem.

Gdzie przebywał Pan z  mamą, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie?

W  chwili wybuchu Powstania Warszawskiego byłem z mamą pod Kielcami, a po wkroczeniu sowietów do Kielc, uciekliśmy do Katowic, gdzie mieszkaliśmy u rodziny dwóch braci cichociemnych – Ludwika i Bernarda Wiechułów.

Kiedy zamieszkaliście w Warszawie po „wyzwoleniu”?

Niestety, nie pamiętam. Wiem jedynie, że w  kwietniu 1945 r. już mieszkaliśmy w Warszawie, bo przyjechał do nas wtedy ojciec. Pamiętam to wydarzenie.

W kwietniu 1945 r. ppłk Wojciech Borzobohaty przeszedł do Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, był tam szefem sztabu, ale stosunkowo niedługo.

Prawdopodobnie nie w  kwietniu, ale w  połowie maja. Wtedy ojciec za pośrednictwem łączniczki „Klary” spotkał się w lokalu konspiracyjnym przy ul. Chmielnej 12 w Warszawie z  delegatem Sił Zbrojnych na Kraj płk. Janem Rzepeckim. Otrzymał od niego propozycję przystąpienia do pracy konspiracyjnej w  delegaturze jako oficer do zleceń. Propozycję przyjął. Do jego zadań należało referowanie płk. Rzepeckiemu różnych pism, które przychodziły pocztą konspiracyjną z terenu Polski. Uzgadniał również treści depesz i wysyłał je co dziesięć dni do Londynu. 1 czerwca został mianowany na stanowisko szefa sztabu delegatury. Brał wtedy udział we wszystkich zebraniach delegatury, które odbywały się w Warszawie przy ul. Chmielnej i Marszałkowskiej. Brał czynny udział w  opracowaniu instrukcji „Wytyczne do zwalczania służby bezpieczeństwa” zwanej „Akcją B”. Według aktu oskarżenia z dnia 20 listopada 1945 r., na jej podstawie „bandy AK miały planowo przystąpić do fizycznego niszczenia pracowników Urzędu Bezpieczeństwa”, jak dalej dodano „najzdrowszych elementów narodu tj. pracowników Bezpieczeństwa i demokratycznych działaczy Polski”.

Kiedy został ujęty?

21 czerwca ojciec był umówiony z  łączniczką na rogu Koszykowej i Mokotowskiej. Gdy czekał, podszedł do niego jakiś dziwny mężczyzna i  zapytał, w  którą stronę jest jakaś ulica. Ojciec odpowiedział, że w prawo. Wtedy już wyczuł, że coś nie jest w porządku. Po chwili podeszło do niego trzech cywilów i zażądali dokumentów. Ojciec zapytał, o co chodzi. Odpowiedzieli, że tak tylko sprawdzają, ale że będzie lepiej, jak pójdzie z  nimi na komisariat. Poszli ulicą Koszykową w  kierunku Marszałkowskiej. Dwóch prowadziło ojca pod pachy, a trzeci szedł z tyłu. Ten z tyłu to był słynny ubek Józef Różański – Goldberg. W pewnym momencie ojciec ich odepchnął i zaczął uciekać. Ubecy zaczęli za nim strzelać. Trafili go cztery razy. Wpadł w bramę i zaczął biec klatką schodową na samą górę. Oni go gonili i krzyczeli, że ścigają bandytę. Gdy ojciec dobiegł do miejsca, gdzie nie mógł już dalej uciekać, zapukał do ostatnich drzwi. Otworzyła jakaś kobieta. Ojciec powiedział do niej, że nie jest żadnym bandytą, ale jest z podziemia i że ma dokumenty, które trzeba koniecznie schować. Włożył je pod słomiankę. Po kilku sekundach wpadli ubecy i strzelili ponownie do ojca, trafiając go piąty raz, w rękę. Ojciec wtedy zemdlał. Ubecy zaczęli go znosić na dół. Gdy mieli już wychodzić z klatki schodowej, kobieta z góry zaczęła krzyczeć: „Ten bandyta zostawił tu jakieś papiery”.

Czy wiadomo, w jaki sposób UB wpadło na trop Pańskiego ojca?

Wsypała go łączniczka, która wcześniej została aresztowana.

Gdzie UB zabrało ppłk. Wojciecha Borzobohatego?

Zabrali go do sowieckiego szpitala na Pradze. Tam starali się go uratować, ale nie wiedzieli dokładnie, kim on jest. Miał dokumenty na nazwisko Wojciech Malanowski. Pomimo tylu ran został odratowany. Nie wiem, w jaki sposób udało im się ojca zidentyfikować. Gdy się dowiedzieli, kogo złapali, przyszli do tego mieszkania, w którym rozmawiamy, aby zrobić tak zwany kocioł. Siedzieli tutaj przez osiem dni.

Jak to wyglądało?

Przyszli i powiedzieli, że zrobią tutaj rewizję. Pamiętam te słowa do dzisiaj. Zaczęli wszystko wyciągać z szaf. Biurko, przy którym rozmawiamy, było zamknięte na klucz. Proszę zobaczyć, tutaj zostały ślady po tym, jak oni podważali szufladę śrubokrętem, aby się do niej dostać. Nie mogli jej otworzyć, jednak w końcu znalazł się klucz. W biurku nic nie było. Po rewizji zostali, tak jak mówiłem, na osiem dni w  naszym mieszkaniu. Kto tylko przyszedł, był zatrzymywany. W sumie kilkanaście osób. Codziennie wieczorem przyjeżdżał Różański z  jakąś kobietą, ponoć Rosjanką. Patrzyłem przez okno na podwórko, przyjeżdżali „cytryną”. Byli w  długich, czarnych, skórzanych płaszczach. Różański patrzył, kto został danego dnia zatrzymany. Przebywający w mieszkaniu musieli mieć coś do jedzenia, dlatego zawsze jedna z zatrzymanych kobiet schodziła z którymś z ubeków na dół do sklepiku po zakupy. Zawsze wtedy udało się przemycić wiadomości na zewnątrz i przyjąć wiadomości z zewnątrz. Ubecy nie umieli wówczas jeszcze tego opanować.

Czy ci zatrzymani byli z organizacji konspiracyjnej czy były wśród nich też osoby przypadkowe?

Były też przypadkowe osoby, wśród nich taka kobieta, wyglądała na starą pannę. Pomyliła piętra. Gdy zadzwoniła do naszego mieszkania, otworzyli ubecy, ona na nich popatrzyła i powiedziała, że pomyliła drzwi. A oni na to, żeby weszła. Ona ponownie powiedziała, że nie tutaj chciała przyjść, że pomyliła mieszkania. Zaczęli się między sobą szarpać. Zaczęła krzyczeć imię mężczyzny, do którego przyszła w tej kamienicy, ale ubecy zakryli jej usta ręką, tak że zdążyła tylko zawołać: „Panie Ryszaaaaa…!”. Zupełnie się nie orientowała, w którym mieszkaniu i u kogo się znalazła. Chodziła po tym mieszkaniu i  mówiła: „Jezus, Maria, Jezus, Maria!”. Dostała nawet ksywę od ubeków „Jezusmaria”, ponieważ oni wszystkich zapisywali. Spaliśmy w  poprzek na kanapach i  na podłodze. „Jezusmaria” nie chciała spać obok mężczyzny, którego nie znała. Na to kolega ojca, inżynier Stanisław Zaleski, przedstawił się: „Staś Zaleski jestem”. Ale w  nocy znów się zaczęło: „Jezus Maria, Jezus Maria”, na co ktoś powiedział: „A  mówiłem ci Stasiu, ogól się!”. Tak to, pomimo tragicznej sytuacji, humor nie opuszczał zatrzymanych. Wiem, że było zaplanowane odbicie nas. Mieli przejść przez balkon sąsiada, ale już nie zdążono, ponieważ UB zlikwidowała kocioł, a zatrzymanych wywiozła.

Powiedzieli Pańskiej mamie, że mają ojca?

Nie. Powiedzieli, że uciekł do Anglii. Zrobili tak dlatego, ponieważ nie wiedzieli, czy przeżyje.

Dokąd przewieźli Pańskiego ojca ze szpitala?

Przewieźli go do więzienia na Mokotowie.

Jaki przebieg miało śledztwo?

Ojca już w szpitalu przesłuchiwał Różański, który później nadzorował śledztwo. Przesłuchiwał również ppor. Winnicki, starszy oficer śledczy. Kierownikiem II Sekcji, która prowadziła śledztwo, był por. Michalczyszyn. UB chciało, żeby to mój ojciec zorganizował akcję ujawniania się byłych żołnierzy Armii Krajowej. Różański przesłuchany na procesie ojca jako świadek, zeznał: „Oskarżony w żadnym kierunku nie objawił 132 Wojciech Borzobohaty woli ujawnienia innych członków organizacji i rozpracowania całości Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj”. Jak czytamy, ojciec odmówił i ostatecznie zrobił to Rzepecki.

12 grudnia 1945 roku Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Jaki przebieg miał proces? Czy znany jest skład sędziowski, nazwisko prokuratora?

Przewodniczącym składu sędziowskiego był mjr Romuald Klimowiecki, ławnikami ppor. Stanisław Adamski i ppor. Tadeusz Kupiec.

Czy znane są Panu ich dalsze losy?

Niestety, nie.

Miał obrońcę?

Tak, miał obrońcę z wyboru, mec. Antoninę Grabowską.

Kiedy się dowiedzieliście o wyroku?

Tego nie wiem. Pamiętam, jak z  mamą poszliśmy pod więzienie mokotowskie, bo „podobno” można było widzieć więźniów – machających przez okno, ale to my machaliśmy i skończyło się na zatrzymaniu nas do wieczora. Mama za jakiś czas dostała pozwolenie na widzenie. Ojciec wspominał później humorystycznie, że nigdy jej nie daruje, że przyszła do niego i zapytała: „A jak się czujesz?”. Karę śmierci ostatecznie zamieniono ojcu na dożywocie, a  później na dziesięć lat więzienia. Miał wyjść w  wyniku amnestii po pięciu latach, ale nie wyszedł. Siedział jeszcze trzy i pół roku. Zatrzymała go w więzieniu bez żadnego oskarżenia prokurator Helena Wolińska. Teraz ten potwór w mundurze służy za temat do filmu „Ida”, tak reklamowanego w świecie. A o filmie o prawdziwej, niespełna osiemnastoletniej bohaterce, Danucie Siedzikównie ps. „Inka”, można w obecnych układach tylko pomarzyć, nawet trudno odnaleźć jej grób…

Mam wrażenie, że zdecydowana większość losów Żołnierzy Wyklętych – także Pana ojca – nadawałaby się na niezły scenariusz filmowy… Mieliście widzenia z  ojcem, gdy przebywał w więzieniu?

Na Mokotowie mama miała jedno widzenie, o którym wspominałem. Ale później mieliśmy widzenia w  Rawiczu. W  tym mieście mieszkała zaprzyjaźniona rodzina, u  której nocowaliśmy i przekazywaliśmy ojcu paczki oraz wiadomości.

Jak Pan wspomina te widzenia?

Jako ogromne przeżycie. W  więzieniu w  Rawiczu ojciec coś przeskrobał. W związku z tym zamknęli go nagiego w  karcerze, pomieszczeniu o  wysokości dziewięćdziesięciu centymetrów. Z  góry był polewany wodą. Później wygnali go na dziedziniec, na śnieg. Była zima, ojca sparaliżowało. W związku z tym na widzenia przynosił go na plecach wujek Adaś. Tak więc gdy tylko byliśmy z mamą na widzeniu, zawsze widzieliśmy ojca i wujka.

 

 

Całość rozmowy i pozostałe, m.in. z synem mjr. Józefa Kurasia ps. „Ogień”, synem kpt. Stanisława Sojczyńskiego ps. „Warszyc” w książce „Wilczęta 2. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych” Kajetana Rajskiego.

Zapraszamy na profil na fb poświęcony książkom „Wilczęta”: https://www.facebook.com/WilczetaRozmowy

Kategoria: Historia, Kajetan Rajski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *