Przeciwko tyranii normalności
„G. K. Chesterton. Geniusz ortodoksji” Jaremy Piekutowskiego to książka zrodzona z osobistej fascynacji twórczością, która co pokolenie okazuje się ważną lekcją do odrobienia, i to bynajmniej nie tylko dla chrześcijan szukających apologetycznych argumentów. Chesterton w pewnym sensie przypomina Nietzschego – obca standardowemu akademickiemu dyskursowi forma kryje bogatą treść, która zasługuje na ważne miejsce w historii filozofii i nauk społecznych. Dziś autor „Ortodoksji” jest może szczególnie aktualny jako obrońca człowieka przed zawężonymi standardami tego, co normalne.
Aby wytłumaczyć, kto to jest, najlepiej pokazać którąś z jego fotografii, bo Chesterton jest chodzącym zaprzeczeniem kartezjańskiego podziału na duszę i ciało. Więcej nawet; nie tylko dusza i ciało, ale i ubiór są w nim jednym, a jego osobowość doskonale odbija się w wyglądzie zewnętrznym: niesamowitej posturze dobrotliwego olbrzyma, w stroju eleganckim i niedbałym jednocześnie, w nieobecnym spojrzeniu spod burzy włosów. Aby powiedzieć coś ponad to, nie wystarczy jednak skreślić kilku zdań.
Chesterton był autorem esejów kulturalno-religijnych i detektywistycznych opowiastek, obrońcą chrześcijaństwa i zdrowego rozsądku, krzewicielem trzeciej drogi między kapitalizmem, a socjalizmem – owszem, ale był tym wszystkim w sposób wyjątkowy, bo też wszystko, co pisał i robił, naznaczone jest jego osobowością, a ta wymyka się prostemu opisowi. Właściwie, aby przedstawić jego postać i myśl, potrzeba by całej książki. Mniej więcej takiej, jak ta, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa eSPe: pełnej anegdot, fragmentów wierszy, żywych dialogów.
Nie znaczy to, że ta fabularyzowana biografia – swoją drogą gatunek nieco jakby zapomniany, zwłaszcza przez polskich autorów, a do tak barwnej postaci pasujący doskonale – jest arcydziełem, któremu nie można nic zarzucić, czy to pod względem formy, czy treści. Czasem książka sprawia wrażenie pisanej pospiesznie. Również jeśli chodzi o dobór epizodów biograficznych, mogłaby być lepiej zaplanowana. Aż się prosiło – skoro wreszcie otrzymujemy książkę polskiego autora, a nie przekład – o opis wizyty G. K. w Polsce. Piekutowskiemu, pisarzowi obdarzonemu pewnym talentem narracyjnym i lekkością pióra, a przede wszystkim dobrym wyczuciem myśli Chestertona, udaje się jednak najważniejsze: uchwycić niezwykłość tej wielkiej postaci. Nie mówiąc o tym, że trudno się od tej książki oderwać. I choćby z tych dwóch powodów zasługuje na gorące polecenie.
Napisałem, że ważne okazało się tu zwłaszcza dobre wyczucie myśli Chestertona, ale z drugiej strony każda biografia jest w jakimś stopniu autobiografią, więc nie da się jej dobrze napisać, samemu nie będąc osobą nietuzinkową. O Jaremie Piekutowskim zapewne więc jeszcze usłyszymy.
Tymczasem przy okazji tej publikacji – a także wydanych w ostatnim czasie przez Frondę i Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu kilku nowych przekładów samego Chestertona – pojawia się pytanie: czego możemy nauczyć się od autora „Ortodoksji” dziś? Albo dokładniej: czego możemy się nauczyć my, Polacy?
Nasza polska sytuacja jest może o tyle szczególna, że katolicyzm angielskich konwertytów-intelektualistów, katolicyzm Newmana, Chestertona, Anscombe itd., wydaje się być w pewnym sensie komplementarny wobec polskiego. Jeśli naszym największym bogactwem jest być może to, że nadal posiadamy kulturę w jakimś sensie organicznie katolicką (w Anglii takowa, swoją drogą – jak przekonywał Eamon Duffy w głośnej pracy „Stripping of the altars” – też przynajmniej częściowo przetrwała reformację), to angielscy konwertyci wyróżniają się być może większą świadomością katolickiej tożsamości jako czegoś, co nie pojmuje się samo przez się i domaga się przez to rozumowego uzasadnienia.
Druga ważna lekcja dotyczy kwestii społecznych i gospodarczych. Jak wiadomo, był Chesterton krzewicielem doktryny zwanej dystrybucjonizmem czy też dystrybutyzmem (ang.distributism), którą Piekutowski w swojej książce streszcza w następujący sposób: Gdyby tak każdemu pozwolić na to, by był panem samego siebie? Gdyby każdy mógł mieć swoje przysłowiowe 3 akry ziemi i krowę – wtedy ani państwo, ani kapitaliści nie byliby groźni (str. 151). Doktryna ta – w rzeczywistości bardziej rozbudowana – jest próbą sformułowania systemu społecznego opartego na chrześcijańskiej koncepcji człowieka jako istoty wolnej, lecz jednocześnie zależnej od i odpowiedzialnej za innych.
W Polsce, paradoksalnie, podobne próby stworzenia chrześcijańskiego systemu społecznego były rzadkie. Być może przy historycznej analizie tego faktu trzeba wrócić do okresu międzywojennego, gdy w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie” kształtowała się przyszła polska inteligencja katolicka. Organizacja ta, choć oficjalnie jednolita, posiadała dwa odłamy – warszawsko-lubelski, który, odpowiadając na encyklikę „Quadragesimo anno”, nawoływał do budowania nowych struktur społecznych i gospodarczych w oparciu o Ewangelię, oraz wileńsko-lwowski, bardziej liberalny, według którego chrześcijanie powinni raczej wnosić wartości ewangeliczne do zastanych struktur. Tak się składa, że wybitne postaci polskiej powojennej inteligencji katolickiej – choćby Jerzy Turowicz i Stanisław Stomma – wywodziły się z tego drugiego odłamu „Odrodzenia”, co niewątpliwie nie jest bez związku z faktem, że w systemie komunistycznym nie było miejsca na coś więcej niż świadectwo wewnątrz zastanych struktur (posiadający inną wizję „Tygodnik Warszawski” został szybko zamknięty). Pomysł skonfrontowania całego systemu społeczno-gospodarczego z chrześcijańską koncepcją człowieka w pewnym sensie wciąż czeka więc w Polsce na realizację. I tu myśl Chestertona może być ciekawą inspiracją.
Wreszcie lekcja trzecia. Jednym z atutów tej krótkiej książki jest – co upodabnia ją do dzieł samego Chestertona – cały przegląd barwnych postaci, jakie na jej kartach znajdziemy. Jest więc nerwowy sprzedawca zabawek Wither o twarzy przybierającej czasem kruczy wyraz, jest Henryk Sauro, kulturalny nihilista, który chodził niedbale i szybko z szeroko rozstawionymi nogami (str. 66), jest ksiądz O’Connor, pierwowzór księdza Browna, łączący (mimo iż był Irlandczykiem) skromność Anglika z Yorkshire z tajemniczością elfa (str. 129). Zresztą centralne miejsce wśród tych nietypowych postaci zajmuje sam Chesterton, na kartach książki skwitowany w młodości przez lekarza jako wielki geniusz lub wielki idiota (str. 53).
Gdy obcowałem z bohaterami tej książki, do głowy przychodziły mi dwie przeciwne myśli. Przecież właśnie tacy są wszyscy ludzie: różnorodni, nigdy do końca nieodgadnieni, często dziwaczni – mówiłem sobie, jednocześnie nie mogąc pozbyć się wrażenia, że dziś ta ludzka różnorodność jest już jakby mniejsza; że dziś już nie spotyka się tak dziwnych typów. Nasz współczesny świat, który chętnie dzieli ludzi na „normalnych” i „nienormalnych” i w którym ci, którzy mieli szczęście urodzić się „normalni”, dokonują wszelkich starań, by tylko tej swojej przynależności nie stracić, to świat różny od tego, o jakim marzył Chesterton. Dla Chestertona nie ma jednych, ciasno zawężonych standardów człowieczeństwa, bo każdy człowiek rodzi się zarazem wspaniały i niekompletny, a jedyna norma, do jakiej powinien dążyć, to Chrystus – swoją drogą może najekscentryczniejszy z ludzi. Przypomnijmy sobie jeden z argumentów G. K. przeciw eugenice: nie ma ona sensu, bo ludzkie zdrowie nie polega na prostym braku dziedzicznych obciążeń, jest raczej pewną równowagą rozmaitych cech, która pozwala człowiekowi stawać się tym, kim ma być. Taka koncepcja normy – jako czegoś, czego nie można prosto zdefiniować, lecz raczej jako pewnego wzniosłego i tajemniczego celu, do którego każdy powinien dążyć – pozwala na większą inkluzyjność, nie tylko w stosunku do niegroźnych ekscentryków, którymi my wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy, lecz także osób rzeczywiście ograniczonych przez taką czy inną chorobę. Jeśli bowiem norma jest celem, ktoś, kto, samemu nie będąc w stanie do tego celu dążyć, potrafi to robić przy wsparciu innych, może być nadal „normalny” – o ile to wsparcie rzeczywiście otrzymuje. Tak więc nienormalne są raczej wspólnoty, w których brakuje miłości, niż doświadczone cierpieniem jednostki. Takie podejście różni się od tego, które dziś propagują np. niektóre dokumenty Unii Europejskiej, gdzie wezwanie do inkluzyjności idzie w parze z odmawianiem człowiekowi prawa do tajemnicy i niedookreślenia, co objawia się z kolei między innymi we wszechobecnej tendencji do medykalizacji i psychopatologizacji ludzkich cech i zachowań.
Szukając wcześniejszych publikacji autora „Geniusza ortodoksji”, natknąłem się na ogłoszoną przez niego na łamach „Więzi” recenzję listów Jean’a Vaniera i Julii Kristevej zatytułowaną „Przeciw tyranii normalności”. Chyba właśnie przeciw tej tyranii, grożącej nam dziś może bardziej niż jakiekolwiek inne jej formy, protestuje Chesterton. I także z tego powodu warto go – i o nim – czytać.
Marcin Suskiewicz
http://www.dystrybucjonizm.pl/marcin-suskiewicz-przeciwko-tyranii-normalnosci/
Kategoria: Polityka, Społeczeństwo