banner ad

Prof. Jastrzębski: W odpowiedzi księdzu Lutrowi

| 31 sierpnia 2016 | 2 komentarze

IMG_20160831_151909Ksiądz Andrzej Luter popełnił był w "Więzi" artykuł pt "Jest przyzwolenie".

(http://laboratorium.wiez.pl/2016/08/30/przyzwolenie-jest/)

Nie wytrzymałem i odpowiadam mu. Zapraszam do lektury.

 

Odpowiedź księdzu Lutrowi

Święty Tomasz pisał osiem wieków temu, iż to „prawda jest dobrocią intelektu”1, a z kolei „istotą dobra jest być przedmiotem pragnienia”2. Dziś trudno być tak naiwnym, by wierzyć, że owa dobroć, czyli prawda, istotnie powszechnie pożądana. I nie chodzi tu już nawet o to, że w środowiskach liberalnych i lewicowych gremialnie przyjmuje się dzisiaj jako ostatnie słowo tegoż intelektu jedynie relatywizm i sceptycyzm, że skrupulatnie i uporczywie dekonstruuje się samo pojęcie prawdy jako opresyjne, szkodliwe i zgoła „faszystowskie”. Czegóż bowiem innego od środowisk lewicowych można by się spodziewać? Zawsze były z prawdą „na bakier”, rodząc się i pleniąc bujnie na toksycznej glebie jej negacji – wystarczy spojrzeć na stosunek do prawdy wszelkich lewicowych reżimów i ich ideologów. Nieoczekiwanie nader chętnie takie wobec niej stanowisko zajęli także liberałowie. Skwapliwie zgodzili się oni z lewicą, że żadnej prawdy nie ma i być nie może, bo prawda taka – gdyby istniała – byłaby „totalitarnym” pogwałceniem wolności jednostki. Są to sprawy znane i dość dobrze opisane, więc nie będę się przy nich dłużej zatrzymywał.

Bardziej gorszące – i zatrważające – jest co innego. To mianowicie, że do zgodnego chóru tych, dla których prawda (w tym wypadku historyczna) jest nic nie warta, dołączają dziś także (niektórzy) katoliccy kapłani.
 Jestem świeżo po lekturze tekstu ks. Andrzeja Lutra pt. Jest przyzwolenie! Zaiste wyjątkowo przygnębiające robi on wrażenie. Może dlatego, iż, jak przyznaje sam Autor, jest pisany w afekcie, pod wpływem „wściekłości”, na którą ów kapłan wyraźnie sobie pozwala – choć nie pozwala innym. Albowiem on może być wściekły na oenerowców, ale oenerowcy (i nie tylko) na Wałęsę już nie. Skosztujmy tej retoryki, wczujmy się w napięcie:

 „Lech Wałęsa wychodzi z kościoła, przechodzi kilkadziesiąt metrów, zbliża się do młodych narodowców. ONR w akcji. Plują na niego współcześni „patrioci”, trzymający w rękach sztandary swojej organizacji i wrzeszczą: „Bolek. Judasz. Hańba konfidentom. Śmierć wrogom ojczyzny”. Widać szyderczy uśmiech na twarzy młodej, fanatycznej dziewczyny. Brak mi słów, a może raczej nie chcę pisać tych słów, które cisną się na usta”.

 Tak pisze katolicki ksiądz. Istotnie gotuje się w nim wściekłość. „Patrioci” – obowiązkowo w cudzysłowie, bo przecież to on wie – a nie inni – na czym polega „prawdziwy” patriotyzm. Taka w każdym razie dzisiaj moda, by patriotyzm tak właśnie zapisywać. Ekspostpatriotyzm. Dalej duchowny spostrzega (a nie jest to, jak widzimy, spojrzenie przepojone ewangeliczną miłością) „szyderczy uśmiech fanatycznej dziewczyny”. Niczym wszechwiedzący podmiot ksiądz wie, że uśmiech jest szyderczy, a dziewczyna fanatyczna. O tak, on to wie i wściekłość jego się pogłębia tak bardzo, że cisna mu się słowa, których nie chce zapisać. Jakie? Że to kurwa? Faszystowska kurwa? Zdzira? Szmata? Tępa gówniara? Nie jestem wszechwiedzącym narratorem – więc nie wiem. Mogę się jedynie domyślać.

 Oto więc ten oenerowski motłoch śmie obrażać wieczysty i nieskalany symbol – Lecha Wałęsę.       

 „Lech jest tym symbolem, znanym na całym świecie. I niech sobie polscy lustratorzy i antykomuniści „pięć po dwunastej” mówią, co chcą, i tak go nie wygumkują z historii”.

 Teraz już rozumiemy podejrzaną konduitę i całą moralną nędzę lustratorów i antykomunistów. Całe to draństwo czegoś chce. Ale czego? – prawdy. Lustracja, podobnie jak swego czasu denazyfikacja i dekomunizacja, ma służyć prawdzie. Ujawnieniu tego jak było, jak działał bandycki system i jak w nim zachowywali się poszczególni ludzie. Bo oto okazuje się, iż jedni zachowywali się „jak trzeba”, a inni nędznie i podle – z głupoty, zachłanności, ideologicznego zaślepienia, słabości… Tak wiemy, że procesy denazyfikacji i dekomunizacji – tam, gdzie faktycznie próbowano je przeprowadzić – wypadały niezadowalająco. Nieraz prawdziwe łotrostwo unikało kary, a za wszystko płaciły „płotki”. Nie zmienia to faktu, że elementarna ludzka przyzwoitość i poczucie sprawiedliwości domagają się, by podjąć dzieło rozliczenia z kryminalną przeszłością danego kraju. Na tym polega również praworządność i na tym dopiero fundamencie można budować rzeczywisty szacunek dla państwa. Kapłan, od którego siłą rzeczy oczekujemy wyższej od przeciętnej moralnej wrażliwości, powinien mieć tego świadomość. Ale ksiądz Luter nie ma. Krzywdy wyrządzone przez komunistów i ich konfidentów nie przyprawiają go o wściekłość. Może dlatego, że nie można ich obejrzeć na YouTube czy w telewizji. Nie wygumkujemy Wałęsy z historii, to prawda. Tak jak nie wygumkujemy tych, którzy nadal wierzą, że Stalin był dobrym Ojcem Narodów i szlachetnym poskromicielem Bestii-Hitlera. Symbolem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ale nie wiem czy jest się z czego cieszyć. 
Tak to już jednak jest, że czego – w ramach porządku prawa – nie zrobi państwo, wcześniej czy później zrobi ulica. Naród ma często lepszą pamięć niż doktrynerzy. Żeby było jasne: nie popieram ulicznych przepychanek i obrzucania się wyzwiskami. Wolałbym tego nie oglądać. Kiedy już jednak takie zdarzenia mają miejsce – należy spojrzeć na nie kompleksowo, dogłębnie, bo, jak powiadał Arystoteles, „prawdziwie poznać jakąś rzecz, to poznać ją w jej przyczynach”. A jakie są przyczyny takich zdarzeń? Nieudolność państwa, które nie chciało zła nazwać złem i pociągnąć winnych go do odpowiedzialności. Nieukarane zbrodnie – te wielkie i te mniejsze – długo gniją i zatruwają społeczne ciało. Widzimy to i będziemy oglądać jeszcze długo. Ten spektakl zafundowali nam zwolennicy „grubej kreski” – nie kto inny.

 „Czy ktoś powie wprost: NIE dla nienawiści, NIE dla szowinizmu, NIE dla pogardy, NIE dla narastającego nacjonalizmu, NIE dla faszyzacji kraju? Co musi się stać, żeby takie słowa padły? Czekamy na jakąś tragedię?” – tak wykrzykuje ksiądz Luter. 5XNie. Pomijam już fakt, że osławiona „faszyzacja” jest terminem utworzonym przez Komintern dla stygmatyzowania jego przeciwników w latach dwudziestych ubiegłego wieku, Pomijam również, że lepiej byłoby, gdyby jako człowiek i kapłan, uważniej przyjrzał się on swoim uczuciom dla uśmiechającej się „fanatycznej dziewczyny”. Zmilczę, iż autor omawianego tekstu cytuje na koniec – jako moralny autorytet – Wiktora Woroszylskiego, który za młodu należał do fanatycznie prostalinowskiej grupy tzw. pryszczatych, zwalczającej zachodnią demokrację we wszelkich jej przejawach (wyjątkowo nieudany perswazyjnie i retorycznie zabieg). Najbardziej boli bowiem to ledwo skrywane oczekiwanie na tragedię. Od wyborów parlamentarnych zeszłego roku wciąż słychać proroctwa jakiejś tajemniczej, bliżej nieokreślonej, lecz tym groźniejszej „tragedii”, która nadchodzi. Nadchodzi, ale nie może nadejść. Wokół już taka „dyktatura”, taki „faszyzm”, a krew nadal nie chce się lać strumieniami. Mateusz Kijowski osobiście gotów był ją utoczyć – a tu wciąż nic…

 Przykro czytać księdza Lutra. Jeszcze smutniej – że w „Więzi”. W zasadzie, za owo nieskrywane i jednostronne polityczne zaangażowanie, należałoby go – konsekwentnie, jak księdza Międlara – obłożyć zakazem wypowiedzi. Niechby postudiował w jakimś zacisznym klasztorze św. Tomasza i historię najnowszą. Dobrze by mu to zrobiło. Ale ja nikomu ust zamykać nie lubię i nie zamierzam. Niech mówi i pisze co chce. Żyjemy bowiem w wolnym kraju, choć trochę go chyba boli, iż nie jest on wolny tylko dla niego i jemu podobnie myślących.

 

Profesor Bartosz Jastrzębski 

Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Myśl, Prawa strona świata, Publicystyka

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. faszysta pisze:

    Kiedy Pan Jezus wchodził do świątyni wywracając stoły i okładając batem kupczących- to dopiero był objaw nienawiści, nieprawdaż? Dzisiaj gdyby żył i tak by się zachował, byłby ogłoszony pełnym nienawiści faszystą- Wszędzie faszyzm i nienawiść, gdzie nie spojrzeć to faszyści -no cóż, podobno każdy widzi to, co ma z tyłu głowy

  2. Dziadek pisze:

    Byłem kiedyś ministrantem u Salezjanów. Było tam także Seminarium Duchowne. Wiedzieliśmy wszyscy, że było kilku (!) kleryków, z którymi nie o wszystkim można było rozmawiać. Donosili czerwonej władzy. Ale ci klerycy nie byli zwerbowani jako klerycy. Oni byli skierowani do pracy w Kościele. Przez ubecję, i dominujących w niej przeciwników Kościoła wiadomego pochodzenia. To było wiadomo nawet wsrod niektórych ministrantów. Podesłani klerycy nie wiedzieli, że są odczytani. 
    Tak było z pewnością w wielu seminariach. Dziś słuchamy wypowiedzi niektórych takich duchownych. Na szczęście są to wyjątki, za to głosne. Przeraża to, że kilku udało się dzięki dużemu wsparciu mocodawców zajść wysoko w hierarchii Kościoła. Przeraża te to, że Kościól ich nie potrafi zdecydowanie odsunąć. 
    W moim odczuciu ks.Luter jest takim kretem. Dziwi także nazwisko, które jest niemal na pewno przybrane, i używane tak jak wiele innych sławnych nazwisk historycznych.
    Smutne to. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *