Prof. Jacek Bartyzel: Konserwatysta – strażnik Bytu
Przemówienie Prezesa Klubu Konserwatywnego w Łodzi dr. Jacka Bartyzela wygłoszone podczas uroczystej inauguracji działalności Klubu w święto Chrystusa Króla. (26 listopada 1989 AD)
Panie i Panowie,
Zgromadziliśmy się dzisiaj, aby uroczyście zainaugurować działalność Klubu Konserwatywnego w Łodzi. Przybierając tę nazwę dokonaliśmy aktu wpisania się w jakże bogatą i szczytną tradycję konserwatywną znaczoną nazwiskami myślicieli tej rangi, co Edmund Burke, Józef de Maistre, Ludwik de Bonald, Karol Maurras, Fryderyk Meinecke, T.S. Eliot, Mikołaj Bierdiajew, Eryk Voegelin, a w Polsce ks. Adam J. Czartoryski, Zygmunt Krasiński, Józef Szujski, Michał Bobrzyński, Władysław Leopold Jaworski, Marian Zdziechowski, Stanisław Cat-Mackiewicz i wielu innych, których nie sposób byłoby jednym tchem wymienić. Pośród członków honorowych naszego Klubu i tu, na tej sali, postrzegam ludzi będących żywą arką przymierza między tradycją zachowawczą a naszym pokoleniem: ordynata Jana hr. Zamoyskiego, Stanisława hr. Tarnowskiego – wnuka jednego ze Stańczyków i syna założyciela Stronnictwa Zachowawczego, publicystów neokonserwatywnego "Buntu Młodych" – Stefana Kisielewskiego oraz Mieczysława Pruszyńskiego. Muszę jeszcze wspomnieć o Tym, którego niestety nie możemy już gościć w naszym gronie – o ś.p. Henryku Krzeczkowskim, któremu wielu z nas zawdzięcza inicjację w świat konserwatywnej idei i filozofii polityki.
Uzasadnione przyznanie się do świetnej tradycji i szkoły myślenia nie może jednak unieważniać pytania o fundamentalny sens naszego ideowego samookreślenia, tak bardzo – przyznajemy to – przekornego wobec ducha epoki "buntu mas". Żyjemy bowiem wciąż w świecie, którego świecką ewangelią jest nieubłaganie tnąca wszystko, co nieprzeciętne, gilotyna równości. Wprawili ją w ruch 200 lat temu ludzie owładnięci nienawiścią do ładu moralnego cywilizacji łacińskiej, do instytucji religii, rodziny i własności, do tronu i ołtarza. Z otwartej przez "oświeconych" doktrynerów Puszki Pandory wypełzły na świat wszystkie plagi trapiące do dziś prastary gmach chrześcijańskiej ongiś Europy: laicyzm i radykalizm, pacyfizm i kosmopolityzm, utopie egalitarnej demokracji i socjalizmu.
I chociaż najbardziej skrajne, totalitarne odmiany utopii: przed laty nazizm, a na naszych oczach komunizm, schodzą niesławnie z areny dziejów, to jednak nie wyczerpał się do cna potencjał obozu nieładu: rozkładowe prądy, ideologie i postawy zagarniają coraz to nowe połacie społecznej rzeczywistości, a ogłupiany przez prestidigitatorów tłum zazdrośnie strzeże swoich urojonych przywilejów "równości" i "swobody". Stąd decyzja bycia konserwatystą w masowym społeczeństwie "samotnego tłumu" odsłania nieuchronnie rys pesymistycznego heroizmu. I inaczej być nie może w świecie rządzonym niemal wszędzie, na Wschodzie i na Zachodzie, przez zadowolonego z siebie i ze swoich "postępowych zdobyczy" WIELKIEGO CHAMA. Reprezentuje on psychiczny typ gromadowca zamkniętego bez reszty w kolektywie hordy, przepełnionego zabobonną nienawiścią do wszystkiego, co wzniosłe i majestatyczne, do honoru i cnoty, do każdej wartości zdobytej pracą ducha jednostki. Mściwa ręka gromadowca dosięga i burzy to, co wydaje mu się bezużyteczne i niesprawiedliwe: "próżniaczą" arystokrację i "próżniacze" zakony kontemplacyjne, monarchię z Bożej Łaski i bezinteresowne piękno sztuki. Tam gdzie udało się już zburzyć pomniki "reakcyjnej" przeszłości Wielki Cham wznosił swoje szkaradne obeliski: Wieże Eiffla i Pałace Kultury; misterną i harmonijną kompozycję stanów, korporacji i rodzin zastąpił bezładną kupą izolowanych atomów, odgrywających komedie suwerenności ludowej, które od czasu do czasu zamieniają się w sfanatyzowany tłum uczestników parteitagów; na miejsce spiżowych tablic z Dekalogiem i Kazaniem na Górze postawił obłudne Deklaracje Praw Człowieka oznajmiając, że odtąd jedynym celem ludzkiej egzystencji będzie zbudowanie raju na Ziemi.
Konserwatyście spoglądającemu na ten otaczający go, zniwelowany świat masowej konsumpcji, masowej kultury i masowej polityki narzuca się refleksja wyrażana przez jednego z największych prekursorów nowoczesnego konserwatyzmu, Williama Szekspira, który ukazując światu i duchowi wieku zwierciadło natury odbitej w teatrze powiedział, że życie takie
… jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.
/ Makbet, V, 5 – przeł. J. Paszkowski /
Wiedza o prawdziwej naturze rzeczy pozwala konserwatyście przejść mimo zgiełku świata i jego nędznych bożyszcz. I jeżeli prawdę głosił napis wyryty na bramie teatru "The Globe" – totus mundus agit historionem (cały świat gra komedię) – to odpowiedzią konserwatysty będzie dobrowolny wybór roli z pozoru podrzędnej, ale naprawdę jedynie pozwalającej ocalić prawdę, godność i honor – roli roztropnego błazna, który jest skandalem dla świata marionetek. Nie bez przyczyny symbolem naszego rodzimego konserwatyzmu stała się postać mędrca w błazeńskim stroju – Stańczyka. Powiedzmy otwarcie: być dzisiaj konserwatystą, znaczy wziąć na swoje barki trudne do uniesienia brzemię bycia w każdej sytuacji arystokratą ducha, zawsze czuwającym strażnikiem prawdziwego, wiecznego bytu, zawsze gotowym do obrony autentycznych tabel wartości kondotierem idei.
Jednakowoż historiozoficzny i egzystencjalny pesymizm konserwatysty nie musi wcale prowadzić go do wzgardliwego odwrócenia się plecami do rzeczywistości. Właśnie przenikliwa ostrość spojrzenia pozwalająca dostrzec działanie zła metafizycznego w historii stanowi najsilniejszą pobudkę do bezkompromisowej walki z bezrozumem i nieładem. Konserwatysta jest dobrze zabezpieczony przed niezdrową fascynacją wartościami pozornymi i nigdy nie wyzuwa się z obowiązków, jakie posiada wobec realnych wspólnot, w których jest zakorzeniony: rodziny, narodu i Kościoła. Jest przecież strażnikiem Bytu; mocą łaski Bożej i dopełniającą, własną zasługą poznał świat wiecznych, niezniszczalnych idei, ale – jak powiadał ateński mędrzec – kto długo przebywał w górze i napatrzył się Dobra samego, musi wrócić do uwięzionych w jaskini fałszywych mniemań nieszczęśników i przekazać im wiedzę, którą był posiadł. Nie chodzi przy tym tylko o czystą myśl, gdyż konserwatysta działający w rożnych środowiskach, zespołach i stronnictwach winien zawsze i wszędzie stawać się mózgiem i organizatorem kontrrewolucji w obronie katolickiej religii i obyczajowości, narodowej kultury i wolnej, to znaczy moralnej, przedsiębiorczości. Chociaż choroby wieku: antyautorytaryzm, egalitaryzm i permisywizm poczyniły znaczne spustoszenie i w naszym społeczeństwie, to jednak zachowały się także w polskim narodzie niepłytkie pokłady ludowego tradycjonalizmu i ludowej pobożności. Wiara, rodzina, ojczyzna – oto naczelne hasła tej współczesnej polskiej szuanerii, na której czele stanąć powinni konserwatyści wszystkich stronnictw i odcieni, aby stoczyć walkę z tworzącą się w miejsce upadającego bolszewizmu, nową koalicją socjalistów, antyklerykałów, pacyfistów, feministek, abolicjonistów i innych sił chaosu.
Wartości kardynalne konserwatyzmu: religia, autorytet, tradycja, własność, są wieczne i uświęcone, ale niektóre z nich zostały zagrożone dziś szczególnie ciężko, więc na ich zabezpieczeniu lub restauracji skupiać się powinna konserwatywna akcja polityczna.
Konserwatystów czeka zatem trudna konfrontacja z demokratyczno-egalitarnym zabobonem w sferze politycznej. Musi nowoczesny konserwatyzm umieć wykazać, że zabobon ten wraz z towarzyszącym mu kultem tak absurdalnych technik, jak powszechne i równe głosowanie, stanowią nie rękojmię, lecz zagrożenie wolności, sprawiedliwości i Rządów Prawa. Ideologia egalitarna, usiłująca zastąpić autorytet prawa Bożego, jako podstawy legitymizmu władzy publicznej, konceptem kontraktu społecznego, jest laicką herezją, buntem niższych sfer duszy przeciwko pierwiastkom rozumnym. Trzeba wyciągnąć do końca naukę z krwawej lekcji zadanej przez najskrajniejszego z egalitarystów – socjal-demokraty Uljanowa nauczającego, iż państwem może rządzić nawet kucharka. Niech raczej kucharki siedzą w kuchni, a rządy w państwach sprawują ci, którzy posiedli rzetelną wiedzę o sztuce wypasania ludzkich trzód, powoływani spośród tych, którym tradycja domowa, wiedza lub majątek pozwalają mieć zdrowy i niezależny sąd o sprawach publicznych.
Konserwatyzm sprzeciwić się musi również fali laicyzmu pragnącemu zdesakralizować życie publiczne i prywatne, oddzielić wyznawanie wiary od jej praktycznych konsekwencji. Słuszna tolerancja dla wielości opinii, przekonań i wyznań nie może oznaczać pluralizmu etyk. Państwem, prawem i życiem społecznym może rządzić tylko jedna etyka, a dla nas jest nią etyka katolicka.
Potrzeba pluralizmu jest natomiast nieodzowna w sferze politycznej, jeżeli pragniemy zbudować prawdziwą politeję, czyli ustrój, w którym wszystkie siły społeczne współzawodniczą w dziele kreowania dobra wspólnego, a nie ochlokratyczną lub totalitarną demokrację z nowym monopolem jednolitofrontowego "ruchu społecznego", posiadającego swoją kierowniczą siłę i stronnictwa sojusznicze. Jeżeli dynamika życia publicznego ma być efektem swobodnej konkurencji elit przywódczych, to niezbędne jest zastąpienie monocentryzmu policentrycznym układem stronnictw wyrażających prądy nurtujące opinię publiczną, pośród których, da Bóg, najsilniejszą pozycję zdobędą partie porządku, narodowy front centroprawu.
Konserwatywnej polityki nie można jednak zamknąć do końca w ciasnych granicach bieżącej akcji, w horyzoncie czasu dającym się przewidzieć i skalkulować. Konserwatyzm to myślenie w kategoriach długiego trwania, zadań dziejowych na epok, a nawet sub speciae aeternitatis. Dobrego przykładu dostarcza także tu popularne hasło niepodległości. Wobec hasła tego konserwatysta zachowuje, z jednej strony, rezerwę, jeśli widzi, że traktuje się je czysto agitacyjne; z drugiej zaś strony, widzi w osiągnięciu niepodległości państwowej pokonanie tylko jednego odcinka drogi wiodącej ku spełnieniu historycznych przeznaczeń narodu. Ojczyzna nasza jest dzisiaj biedna i słaba, ale zakorzeniony w historii swojego narodu konserwatysta nigdy nie zapomni o imperialnym dziedzictwie wyznaczającym sens polskich dziejów. Krzewienie chrześcijańskiej cywilizacji łacińskiej w Europie Środkowo-Wschodniej to zadanie na miarę wielu pokoleń i całkowicie różne od rozkwitającej dziś socjaldemokratycznej "wiosny ludów". Tej wystarczą nieskładne hasełka demokracji, czy nawet "socjalizmu o ludzkiej twarzy". Konserwatysta wie, że jeśli dzieło budowania Europy suwerennych ojczyzn ma być trwałe, potrzeba prawdziwie majestatycznego, a nawet sakralnego symbolu oraz zwornika jedności. A któż może lepiej pogodzić zwaśnione narody, jeśli nie Pomazaniec Boży – dziedzic korony i suweren narodu. Polski król, a może i słowiański cesarz. To słowa, które mogą pobudzić do szyderstwa, lub co najmniej pobłażliwych uśmieszków ludzi "rozsądnych". Nie trzeba oczywiście tego wzniosłego imienia wymawiać nadaremno, obnosić go po targowisku codzienności. Ale dziś w świecie chrześcijańskim mamy dzień odświętny – uroczystość Chrystusa Króla. Dlatego chociaż nie znamy dnia, w którym dostojny elekt narodu, rozpoczynający nową polską dynastię, będzie wstępował – w purpurze, złotogłowiu i gronostajach, po stopniach wawelskiej katedry, by Prymas mógł namaścić jego skroń olejami świętymi, włożyć na nią koronę Jagiellonów i odebrać przysięgę na prawa kardynalne Rzeczypospolitej, oddaję dziś, w pośrodku nocy Wielkiego Bezkrólewia, homagium temu nieznanemu władcy i wznoszę toast: NIECH ŻYJE KRÓL – Panowie i Panie!
Prof. Jacek Bartyzel
Kategoria: Jacek Bartyzel