Prof. Bartyzel: Wobec „Oświadczenia środowiska Ruchu Młodej Polski”
We wydaniu internetowym (zapewne też papierowym, ale nie mogę mieć pewności, bo ani nie kupuję, ani nie biorę do ręki tego druku) „Gazety Wyborczej” z 25 lipca br. ukazał się niedługi tekst, zatytułowany „Oświadczenie środowiska Ruchu Młodej Polski” (http://wyborcza.pl/7,95891,22147350,oswiadczenie-srodowiska-ruchu-mlodej-polski.html), kilka dni później opublikowany także w dzienniku „Rzeczpospolita”. Jego sygnatariusze będący dawnymi działaczami RMP, wychodząc od przypomnienia swojej antykomunistycznej i niepodległościowej działalności w okresie PRL, oznajmiają „jednoznacznie”, że zmiany ustrojowe wprowadzane przez PiS „z pogwałceniem konstytucji” mają, ich zdaniem, na celu „ustanowienie w naszym kraju faktycznej dyktatury, przy zachowaniu fasady demokratycznych instytucji”. Odnosząc ów zarzut w szczególności do zmian w zakresie ustroju i funkcjonowania sądownictwa, wyrażają opinię, że stanowi to powrót do „patologicznego modelu” sprzed 27 lat. Z tego powodu deklarują poparcie – i to „z całego serca” – dla tego, co określają mianem „obywatelskiej akcji” w obronie wolnych sądów i niezawisłości sędziów, a w zakończeniu bardzo kategorycznym tonem oznajmiają, że obecny czas wymaga od wszystkich zajmowania „jednoznacznych postaw”, identyfikując sugerowaną postawę z patriotycznym i obywatelskim zaangażowaniem.
Oświadczeń w zrelacjonowanym powyżej duchu, tej samej treści, a nawet związków frazeologicznych, wydano ostatnimi czasy w Polsce tyle, że trudno byłoby je zliczyć, toteż nie sama tylko treść jest dla mnie powodem do komentarza, ale autorzy tego oświadczenia. Ci, którym mówi coś moje nazwisko wiedzą bowiem, że byłem współzałożycielem oraz jednym z rzeczników Ruchu Młodej Polski, współautorem jego Deklaracji Ideowej oraz innych dokumentów, a także współredaktorem jego pism: „Bratniak” i „Polityka Polska”, a z jego działaczami, w tym również tymi, którzy są sygnatariuszami niniejszego oświadczenia, łączyła mnie nie tylko ideowa, ale również osobista przyjaźń.
Jako że świat zmienia się w naszych czasach w tempie dotąd niespotykanym, toteż czasy PRL, w których i przeciwko którym narodził się Ruch Młodej Polski, ludziom młodym mogą się wydawać tak zamierzchłe, jak na przykład Księstwo Warszawskie, warto przypomnieć na początku, że RMP przestał istnieć już prawie 28 lat temu, w lecie 1989 roku. Trzeba to zaznaczyć także dlatego, że tytuł oświadczenia może u osób niezorientowanych wzbudzić mniemanie, jakoby „środowisko RMP” jest bytem aktualnym, albo że nastąpiła jego reaktywacja. Ale to jest nieprawda. Ruch Młodej Polski to historia, można powiedzieć wręcz: eksponat muzealny, sztandar zatknięty w „narodowym kościele pamiątek”. Uczeni historycy piszą o nim książki, nawet opasłe i wartościowe. Oświadczenie „środowiska RMP”, o którym tu mowa, można zatem określić jako jednorazowe „wypożyczenie” sobie tego sztandaru przez jego sygnatariuszy celem pomachania nim w doraźnej akcji politycznej, którą uważają za słuszną. Czy to wypożyczenie jest usprawiedliwione i, by tak rzec, legitymowalne? Sprawa jest co najmniej niejednoznaczna. Sygnatariuszy oświadczenia jest 45, w większości Gdańszczan, choć oczywiście nie jedynie. Broń Boże, nie chcę sugerować niereprezentatywności tej grupy osób. Bez wątpienia są pośród nich „historyczne” i owiane heroizmem postaci z tamtych lat, na czele z nieformalnym, lecz niekwestionowanym liderem RMP, Aleksandrem Hallem – dziś profesorem. Nikt nie może też zakwestionować faktu, iż Trójmiasto było matecznikiem RMP, a Gdańszczanie z przyległościami stanowili w nim największe i najbardziej dynamiczne środowisko. Duża liczba i wybitność tych postaci nie znaczy jednak, iżby skład sygnatariuszy odzwierciedlał wiernie całą paletę środowisk regionalnych oraz liderów RMP.
Aby wyjaśnić problematyczność owego „wypożyczenia” sztandaru, należy przypomnieć dlaczego Ruch Młodej Polski rozpadł się akurat właśnie wtedy, kiedy mógł był odegrać znaczącą rolę w życiu politycznym odradzającej się Polski, czyli w 1989 roku? Otóż, stało się tak dlatego, że polityka, która nagle wtargnęła w swojej, by tak rzec, nagiej postaci i egzystencjalnej konieczności podejmowania decyzji, zastała RMP już w drugiej połowie lat 80. poważnie podzielony nawet co do wizji ideowej, tyle tylko że podział ów mógł być wcześniej niejako zaklajstrowany klejem więzi przyjacielskich oraz formacyjnym raczej, aniżeli stricte politycznym, charakterem Ruchu[1]. Ten klej musiał jednak puścić, kiedy trzeba było się opowiedzieć za tym, co i dlaczego należy robić w nowej sytuacji, oznaczającej także wyjście na powierzchnię pays légal. Samolikwidacja RMP nastąpiła wówczas, kiedy już zarysowały się wyraźnie dwie opcje i dwie drogi działania, którymi już oddzielnie poszły dwa środowiska byłych Młodopolaków.
Jako że tekst niniejszy nie jest aspirującym do wyczerpania tematu opracowaniem historycznym, skupię się tu wyłącznie na scharakteryzowaniu pierwszej opcji (niemal pokrywającej się z listą Sygnatariuszy obecnego oświadczenia), za którą opowiedzieli się gremialnie Gdańszczanie oraz Krakusi i Warszawiacy, idący karnie za autorytetem Halla, który został ministrem w rządzie T. Mazowieckiego. Opcja ta oznaczała wtopienie się w „solidarnościowe” nominalnie skrzydło nowego obozu (współ)władzy, ukształtowanego w wyniku ugody zawartej przy Okrągłym Stole. Pociągała więc za sobą także uznanie przywództwa Bronisława Geremka w tym obozie, wspomaganego przez grono liderów „korowskiej” lewicy laickiej (J. Kuroń, A. Michnik) tudzież „katolewicy” z dawnych, koncesjonowanych klubów katolickich, oraz oczywiście poparcie kandydatury Mazowieckiego w wyborach prezydenckich. Byli Młodopolacy w tym gronie musieli się więc od początku godzić z rolą prawicowego „listka figowego”, szybko wchodząc w uszyte dla nich buty prawicy „umiarkowanej” i „odpowiedzialnej”, czyli takiej, która nikomu nie przeszkadza, a ładnie się prezentuje i zapewnia „pluralizm”.
Nie wchodząc tu w ogólne i powszechnie znane kwestie „grubej kreski” i tym podobne, jestem przekonany, że najgłębszą przyczyną drogi jaką obrali ci b. Młodopolacy było ich przeświadczenie, że przesilenie z przełomu lat 1988/89 jest prawdziwie „boską niespodzianką” i wejściem na drogę spełnienia wizji „Polski naszych marzeń”, zarysowanej w jednym dokumentów programowych RMP pod tym tytułem z połowy lat 80. Tym z pewnością tłumaczy się ich konsekwentna odtąd apologia „dorobku III Rzeczypospolitej”, łącznie – jak widać to też dzisiaj – z konstytucyjnym potworkiem z 1997 r., równie konsekwentne zaś ignorowanie wszystkich ciemnych stron tzw. transformacji oraz ich następstw. Ale, co jeszcze ważniejsze, elementem tego przeświadczenia było także uznanie, iż Okrągły Stół i jego ustalenia zakończyły epokę historycznych konfliktów z wrogami egzystencjalno-politycznymi, zarówno walki ogólnie pojętego obozu niepodległościowego z komunistami, jak wewnętrznego sporu ideowego z lewicą opozycyjną. Zgodnie z tym wszyscy, którzy zawarli historyczny kompromis przy Okrągłym Stole są odtąd jedną wielką, polską rodziną, pełnoprawnymi uczestnikami gry politycznej, a różnice zdań będą odtąd ucierane w przyjaznych negocjacjach, tak jak to się dzieje w „normalnych demokracjach”. Natomiast kontestatorzy kompromisu po obu stronach – tym samym zrównani ze sobą jako „ekstremiści” – będą trzymani z daleka od strefy władzy. Jak wiadomo, taki model „dwuwładzy” (postkomunistów oraz wyselekcjonowanych „postsolidarnościowców”) został ostatecznie przypieczętowany na długie lata nieformalnym „paktem Michnik – Cimoszewicz”, który może być też traktowany jako ostateczny traktat pokojowy pomiędzy frakcjami „Żydów” i „Chamów” w PZPR, i który wyznaczył także nowego wroga publicznego klasy politycznej III RP w postaci nacjonalistów, „antysemitów” i katolickich fundamentalistów.
Bez wątpienia w awangardzie takiego podejścia w środowisku b. Młodopolaków był Tomasz Wołek, który jako redaktor naczelny „naziemnej” już „Polityki Polskiej” zaprosił do pierwszego jej numeru jako rozmówców: Adama Michnika, Mieczysława Rakowskiego i Wojciecha Lamentowicza. Tą skwapliwością w wyciąganiu dłoni i ogólnym „brataniu się” Józef ongiś Wierny[2] wyśpiewywał niejako proszalną pieśń do słów tragicznie zmarłego poety Włodzimierza Szymanowicza Zaproście mnie do stołu, zróbcie mi miejsce między wami… I trzeba powiedzieć, że zaprosili i zrobili. Naturalnie, nie na wysokich, pierwszych krzesłach, zarezerwowanych dla sanhedrynu „starszych i mądrzejszych”, ale w trzecich, czwartych i dalszych rzędach.
Nie ulega zatem wątpliwości, że grono to odeszło już wówczas od rdzennej, chrześcijańsko-narodowej i konserwatywnej formuły, wyrażonej w Deklaracji Ideowej z 1979 roku i w dokumentach z lat 80., ewoluując w stronę demoliberalizmu. Tym samym zaprzepaszczona została najcenniejsza część specyfiki RMP, jaką w łonie opozycji lat 70. i 80. było zaakcentowanie, że walka idei toczy się na dwóch frontach, nie tylko przeciwko marksistowskiemu i sowieckiemu komunizmowi, który nas wówczas zniewalał, ale również przeciwko demoliberalizmowi, który może wejść na jego miejsce. Przypomnijmy, co napisaliśmy w Deklaracji Ideowej: „Odrzucając bezwzględnie opartą na pogardzie dla jednostki utopię kolektywistyczną (…) nie możemy również zaakceptować indywidualizmu wywodzącego się z naturalistycznego libertynizmu oświeceniowego. Indywidualizm zaczynający się od negowania więzi społecznych, takich jak rodzina, naród czy państwo, kończy się na odrzucaniu powinności etycznych, w zmiennych dążeniach własnego »ja« upatrując wyłączną zasadę postępowania”.
Zapewne właśnie ów ześlizg ku demoliberalizmowi doprowadził tych naszych Kolegów i Koleżanki do pozycji, które zajmują dzisiaj. I on to też sprawił, że nigdy nie mieliśmy z ich strony wsparcia w nowej walce o wymiarze już nie tylko politycznym, ale wręcz eschatologicznym, z Nieprzyjacielem dążącym do zniszczenia najgłębszych fundamentów cywilizacji chrześcijańskiej oraz prawa naturalnego. Nie słyszeliśmy ich sprzeciwu wobec ataków na wiarę i Kościół katolicki; wobec okropnych bluźnierstw, których dopuszczają się pseudoartyści w publicznych przedstawieniach; wobec coraz bardziej natarczywej obecności i żądań seksualnych dewiantów; wobec zamachów na małżeństwo i rodzinę; nie widać ich też było w gronie obrońców życia nienarodzonych. Ale również i w kwestiach kluczowych dla polityki polskiej i praworządności nie dobiegał z tej strony żaden głos sprzeciwu wobec serwilizmu kolejnych ekip rządzących w stosunku do ośrodków zagranicznych; wobec bezkarności sprawców niezliczonych i gigantycznych afer III RP, od FOZZ po Amber Gold; wobec korupcji i degrengolady klasy rządzącej, osiągającej swoje apogeum w „państwie teoretycznym” Platformy Obywatelskiej; wobec zniesławiającej naród polski „pedagogiki wstydu” uprawianej przez krajowe i zagraniczne ośrodki imputujące nam odpowiedzialność za tzw. holocaust. Żaden z Sygnatariuszy, o ile nam wiadomo, nie zaprotestował nawet, gdy poprzedni prezydent, Bronisław Komorowski, posunął się do nazwania nas „narodem sprawców”, ani wówczas, kiedy jeszcze jako marszałek sejmu podobnie jak marszałek Senatu Bogdan Borusewicz – łajał publicznie Ojca Świętego Benedykta XVI za zdjęcie (względnie unieważnienie) ekskomuniki z biskupów wyświęconych przez śp. abpa Marcela Lefebvre'a. Nie słychać było także, aby protestowali przeciwko bezzasadnej brutalności, z jaką policja podległa premierowi D. Tuskowi i ministrowi B. Sienkiewiczowi traktowała uczestników Marszów Niepodległości.
W kontraście do tego pasywizmu radykalne i jaskrawo stronnicze jest stanowisko zajęte przez Sygnatariuszy oświadczenia wobec konfliktu niebezpiecznie oscylującego wokół granicy wojny domowej, a może nawet i interwencji zewnętrznej, pomiędzy obozem rządzącym a totalną, nieprzejednaną i zanarchizowaną opozycją. Zamiast uspokajać nastroje i szukać dróg porozumienia, Sygnatariusze, przyjmując bezkrytycznie slogany opozycji o dyktaturze i gwałceniu konstytucji, dolewają oliwy do ognia, a już twierdzenie o powrocie do „patologicznego modelu” z epoki PRL jest nie tylko demagogiczne, ale dowodzi poważnego osłabienia funkcji poznawczych.
Nie twierdzę, że forsowany przez obóz rządzący model reformy ustroju i funkcjonowania sądownictwa jest bez zarzutu. Przeciwnie, też uważam, że jest on obarczony poważnymi błędami, których naprawieniu winna służyć inicjatywa ustawodawcza Pana Prezydenta RP jako logiczne następstwo zastosowanego przezeń weta wobec dwóch ustaw. Trudno jednak nie zauważyć, że Sygnatariusze oświadczenia w swojej ewaluacji ducha i litery owych ustaw poszli po najmniejszej linii intelektualnego oporu, przyjmując ryczałtem całą stosowaną przez opozycję retorykę demolatrii (ubóstwienia demokracji), nie zauważając, że w gruncie rzeczy, na osi aksjologicznej – z trudem wprawdzie dostrzegalnej w oparach wzajemnej nienawiści – spór partii rządzącej z opozycją totalną jest wewnętrznym sporem demokratycznym pomiędzy demokratami-russoistami, egzaltującymi „wolę powszechną” ludu, przekładającą się na wynik wyborczy, a demokratami-kelsenistami, zapatrzonymi w bezosobowy abstrakt „rządów prawa” i w fetysz „trójpodziału władz”. Żadne z tych stanowisk nie jest politycznym credo konserwatystów, a w Oświadczeniu nie widać najmniejszego śladu wysiłku, aby ewentualną krytykę wadliwych rozwiązań rządowych przeprowadzić ze stanowiska konserwatywnego, nie zaś zapożyczać się u demoliberałów.
Dzisiaj Sygnatariusze oświadczenia nie tylko zabierają głos, ale i maszerują na demonstracjach, których zwykli uczestnicy na ogół nie wiedzą przeciwko czemu właściwie protestują, ale dobrze wiedzą kogo nienawidzą i przeciwko komu wylewają swoją złość, nierzadko w wulgarnej formie. Nie zauważają natomiast, albo udają, że nie widzą, kto jątrzy i rewoltuje ten tłum. Chcąc nie chcąc, idą zatem dziś ramię w ramię z tymi, którzy nawet nie kryją się specjalnie z tym, że chodzi im o obalenie rządu i sparaliżowanie państwa, i którzy nawet publikują instrukcje, jak doprowadzić do jego „wyłączenia”; którzy posuwają się do rzeczy najnikczemniejszej, jaką jest donoszenie na Polskę do ośrodków zagranicznych i wzywanie do obcej interwencji. Idą razem z „magnaterią” III RP, zagrożoną utratą swojego władztwa, przywilejów i bezkarności; z mediami polskojęzycznymi, ale pozostającymi w niepolskich rękach; z międzynarodowym miliarderem spekulantem, który dla ziszczenia utopii multikulturowego „społeczeństwa otwartego” wydał wojnę krajom Europy Środkowej, w tym Polsce, broniącymi się przed zalaniem ich przez imigrantów innych cywilizacji, wiar i obyczajów.
Niżej podpisany nie jest i nigdy nie był politycznym partyzantem PiS i wielokrotnie (co łatwo udokumentować) poddawał krytyce zarówno mentalność, jak i działania tej formacji. Do obecnego rządu i szeregu jego posunięć (a także zaniechań) również mam stosunek zdecydowanie krytyczny, dostrzegając chaos, „politykę nerwową”, niekompetencję oraz upartyjnianie państwa – to ostatnie typowe zresztą dla demokratycznego „państwa partyjnego”. Ale w starciu pomiędzy zanarchizowaną „partią nieporządku” i „partią zagranicy”, dążącą do sparaliżowania państwa, a rządem, który to państwo, jakkolwiek nieudolnie i źle, reprezentuje, staję bez wahania w obronie państwa, jego autorytetu władczego i niezawisłości.
Jacek Bartyzel, współzałożyciel i b. rzecznik RMP
[1] Kto chciałby bliżej zapoznać się z osią owego podziału, może zajrzeć do dyskusji w trzech odsłonach pomiędzy mną a Aleksandrem Hallem w 12 i 13 numerze „Polityki Polskiej” (1989).
[2] „Józef Wierny” to pseudonim Tomasza Wołka w podziemnej „Polityce Polskiej”.
Kategoria: Jacek Bartyzel, Publicystyka