Prof. Bartyzel: W 70.* rocznicę zamachu bombowego przed Bazyliką Virgen de Begoña
Któż nie zna słynnego zawołania komunistycznej egerii o wymownym pseudonimie La Passionaria: „(faszyści) nie przejdą!” (¡no pasarán!) – tyleż bezsensownego, co bezprzedmiotowego, bo „faszystami” komuniści1 nazywają po prostu wszystkich, którzy nie chcą im się poddać, a jeśli nawet ich hiszpańscy oponenci byliby naprawdę faszystami, to jednak mimo wszystko „przeszli” (¡han pasado!), jak to, zgodnie z prawdą, otwierając defiladę zwycięstwa na Avenida Castellana w Madrycie, oznajmił Caudillo de la Guerra de Liberación contra el Comunismo y sus Complicés.
W pewnym atoli zakresie sformułowanie „faszyzm nie przeszedł” ma związek z hiszpańską rzeczywistością, lecz ani w tym znaczeniu, w którym zostało sformułowane jako slogan bojowy komunistów, ani w tym samym dokładnie czasie, lecz nieco później. O ile bowiem to, co (z pewnymi zastrzeżeniami) można nazwać hiszpańskim faszyzmem2, podczas Alzamiento Nacional stanowiło tylko jeden z wielu (i to drugorzędny) składników wielonurtowego el bando nacional, o tyle już po zwycięstwie w wojnie domowej oraz uformowaniu się frankistowskiego Estado Español jego rola wzrosła niesłychanie. Wprawdzie „autentyczna” Falange Española formalnie też musiała dać się zintegrować z obcymi sobie elementami w el partido único, czyli FET y de las JONS, to jednak przecież owa monopartia przyjęła oficjalnie cały program „starej” Falangi z wyjątkiem jednego punktu, jej działacze obsadzili większość kluczowych funkcji oraz praktycznie cały aparat lokalny, przejęli też całkowicie władzę w syndykatach oraz prawie całkowicie w municypiach. Dopiero zatem od 1939 roku falangiści naprawdę zyskali widoki na zbudowanie „narodowo-syndykalistycznego” Estado Totalitario, zgodnie z tym, co głosili tacy ich ideolodzy, jak Juan Beneyto Pérez (1907-1994), Pedro Laín Entralgo (1908-2001) czy Javier Conde (1908-1975). Sprzyjała im także sytuacja i atmosfera międzynarodowa: wszakże to właśnie w 1939 roku, wraz z atakiem III Rzeszy na Polskę, rozpoczęła się gra bloku państw totalitarnych o dominium mundi, co Hiszpanię narodową, która przecież korzystała ze wsparcia tych państw3 w wojnie domowej, postawiło w niesłychanie trudnej i delikatnej sytuacji. Do 1942 roku wydawać się zatem mogło, że przystąpienie Hiszpanii do wojny po stronie faszystowskiej „osi” (hiszp. Eje) jest tylko kwestią czasu i wynegocjowania najkorzystniejszych warunków. Do takiego rozwiązania parli politycy falangistowscy, z których najbardziej wpływowy był ówczesny „numer 2”, minister spraw zagranicznych (a prywatnie szwagier Franco) Ramón Serrano Súñer (1901-2003)4. I w tym kontekście należy postrzegać brzemienny w skutki incydent, którego rocznica jest powodem niniejszego artykułu.
Sucesos de Begoña
Virgen de Begoña to potocznie używana nazwa wspaniałej gotyckiej (z XVII-wiecznymi dodatkami manierystycznymi i XIX-wiecznymi neobarokowymi) Bazyliki Większej Naszej Pani z Begonii (La Basílica de Nuestra Señora de Begoña) z 1503 roku, znajdującej się w stolicy Kraju Basków – Bilbao. Była ona wprawdzie dwukrotnie zdewastowana, pierwszy raz przez najeźdźców napoleońskich w 1808 roku, ponownie przez siły zbrojne obozu liberalnego podczas I wojny karlistowskiej w 1835 roku, lecz została odbudowana w drugiej połowie XIX wieku. W tym to czcigodnym sanktuarium maryjnym 16 sierpnia 1942 roku była celebrowana uroczysta Msza św. w intencji dusz karlistowskich requetés z Tercio Nuestra Señora de Begoña, poległych w czasie Krucjaty 1936-1939. W Mszy, która zgromadziła około sześciuset karlistów w boinas rojas, uczestniczył również gen. José Enrique Varela Iglesias (1891-1951) – były dowódca requetés, zwycięzca w przełomowej bitwie pod Teruelem (22 II 1938), a od sierpnia 1939 roku minister wojny w rządzie Franco, tym samym sam zaś najwyżej usytuowany w elicie władzy tradycjonalista (obok ministra sprawiedliwości Estebana Bilbao).
Kiedy, po Mszy, karliści zgromadzili się na placu przed Bazyliką, wmieszane w tłum ośmioosobowe komando falangistów zdetonowało dwie bomby. Bezpośrednio „bombardierami” byli Hernando Calleja Calleja i Juan José Domínguez Muñoz. Jedna z bomb nie eksplodowała, lecz druga tak, i rozpryskując się zraniła – zresztą lekko – około 60-70 osób (niektóre doniesienia mówią o „około setce”). W opinii karlistów głównym celem zamachu był gen. Varela, inni jednak (zwłaszcza falangiści) przeczą temu, podkreślając (co było prawdą), że w momencie eksplozji generał znajdował się jeszcze wewnątrz świątyni.
Po incydencie – zwanym odtąd „wydarzeniami w Begonii” (sucesos de Begoña) – obie strony udały się na pobliski komisariat policji, każda przedstawiając swoją wersję zdarzeń: falangiści, iż wystąpili spontanicznie w obronie Falangi i Franco, przeciwko którym karliści wznosili wrogie okrzyki; karliści, iż atak przeciwko nim był faktycznie wymierzony w armię, reprezentowaną przez gen. Varelę. Generał, w ad hoc zwołanej konferencji prasowej w westybulu hotelu Carlton w Bilbao, zapowiedział, iż gwarantuje, że sprawiedliwości stanie się zadość.
Sprawcy zamachu zostali natychmiast ujęci i postawieni przed sądem wojennym. Dwaj z nich: Calleja Calleja i Domínguez Muñoz zostali skazani na karę śmierci, lecz Calleję – jako odznaczonego bohatera wojennego – Caudillo ułaskawił; Domínguez został rozstrzelany 1 września 1942 roku o świcie.
Falangistowska wersja zdarzenia
Zanim przejdziemy do interpretacji poważniejszych, trzeba streścić ową przedstawioną przez falangistów wersję sucesos, która jest tak osobliwa, że aż kuriozalna. Wedle tej powiastki rzeczy miały się następująco.
W okolicy przechadzało się „prywatnie” trzech falangistów (Calleja, Berastegui i Mortón) z Bilbao, wraz ze swoimi narzeczonymi. Zbliżając się do katedry usłyszeli karlistów wykonujących antyfalangistowskie przyśpiewki oraz wznoszących okrzyki: ¡Viva el Rey!, ¡Viva Fal Conde!, ¡Abajo el Socialismo de Estado! [„Precz z socjalizmem państwowym!”], ¡Abajo la Falange!, a nawet ¡Muera Franco!. Oburzeni tym, weszli w tłum i zaczęli krzyczeć: ¡Viva la Falange! i ¡Arriba España!, co karliści uznali za prowokację i wezwanie do zamachu, więc to oni sami zaatakowali falangistów. W tym momencie krzyki bitych i dziewcząt wzywających pomocy dla swoich chłopców usłyszało pięciu innych falangistów, akurat też znajdujących się w pobliżu, którzy zmierzali ku Irún, aby pożegnać na dworcu kolejowym kolegów udających się do División Azul. Owych „pięciu wspaniałych”5 (Jorge Hernández Bravo, Luis Lorenzo Salgado, Virgilio Hernández Rivadulla, Juan José Domínguez, Roberto Balero i Mariano Sánchez Covisa), widząc w czym rzecz, rzuciło się na pomoc bitym kolegom, a wobec takiej nawały przeciwników Calleja i Domínguez rzucili w stronę karlistów dwa granaty ręczne (nie bomby!), zapewniając wszystkim bezpieczny odwrót.
Dla każdego przytomnego czytelnika powyższa narracja musi przedstawiać się jako stek pospolitych (a może aż niepospolitych?) nonsensów. Absurd pierwszy: trzech falangistowskich chwatów „zupełnie przypadkowo” znajduje się w pobliżu i reaguje spontanicznie na wielkie karlistowskie zgromadzenie, o którym przecież fama musiała nieść od dawna z racji rangi wydarzenia i zapowiedzianą obecność ministra wojny. Absurd drugi: karliści mieli oczywiście powody niechęci do Franco i najbardziej zapalczywi z nich mogli mu nawet życzyć śmierci, lecz jest zupełnie nieprawdopodobne, aby mogli sobie pozwolić na wznoszenie takiego okrzyku akurat w przytomności tego z nich, który był dygnitarzem państwowym, bo to jemu w ten sposób mogliby zaszkodzić. Absurd trzeci: nie przeczymy, iż falangiści to ludzie odważni, ale trudno uwierzyć, żeby byli aż tak pozbawieni instynktu samozachowawczego, aby prowokować samotrzeć dwustukrotnie liczniejszego przeciwnika, w dodatku w „rozluźniającej” raczej sytuacji spacerowo-romansowej i będąc odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo towarzyszących im panien. Wreszcie absurd czwarty i najgłówniejszy: autorzy tej story chcą, abyśmy wierzyli w to, że typowy falangista zupełnie naturalnie i w czasie pokoju ma zwyczaj spacerowania z bombami (a choćby i tylko z granatami) w kieszeni, ot tak na wsiakij pożarnyj słuczaj, na wypadek, gdyby trafił się jakiś słuszny powód ich użycia – zupełnie jak błędny rycerz ze średniowiecznego romansu, który wyjeżdża sobie do lasu w pełnym rynsztunku, wypatrując i nasłuchując czy przypadkiem nie ma w pobliżu jakiejś dziewicy porwanej przez smoka, którą należałoby uwolnić, albo Czarnego Rycerza, z którym warto byłoby skrzyżować kopie.
Kontekst ideo- i geopolityczny
Pierwszą i oczywistą, więc zupełnie nieproblematyczną, warstwę genezy zamachu w Begonii stanowi trwająca co najmniej od przymusowej unifikacji w kwietniu 1937 roku „śmiertelna walka” (un pleito a muerte) pomiędzy dwoma skrajnymi skrzydłami obozu narodowego: lewicującą i faszyzującą Falangą a tradycjonalistyczno-katolickim i monarchistyczno-legitymistycznym karlizmem, które – negatywnie – łączyło tylko jedno: poczucie głębokiego zawodu pragmatyczną dyktaturą osobistą Franco. O ile jednak pretensje Falangi – przynajmniej w tym czasie – były co najmniej wygórowane, o tyle karliści mieli do tego powody racjonalne i bezsprzeczne. Franco ociągał się z restaurowaniem monarchii, ignorował Księcia legitymistycznego6 (Don Javiera de Borbón-Parma), nie tylko że rozwiązał karlistowską Comunión, ale prześladował szefa Wspólnoty i delegata królewskiego Manuela Fal Conde (1894-1975), którego w 1941 roku zesłał na Wyspy Kanaryjskie7, nadto ustanowił system etatystyczny i centralistyczny, całkowicie sprzeczny z samorządowym ideario tradycjonalizmu oraz upodabniający się do totalitarnych systemów państw „osi”.
Na ten kontekst ideopolityczny nakłada się kontekst geopolityczny, który zresztą również ma związek z ideopolityką. Führer III Rzeszy Adolf Hitler, nienawidzący Franco co najmniej od spotkania z nim w Hendaye8 (23 X 1940), stracił już wszelką nadzieję na wciągnięcie Hiszpanii do wojny po swojej stronie; nie mógł przecież nie wiedzieć, że utrzymujący formalnie status Hiszpanii jako kraju „niewojującego” (no beligrante) Franco już w 1941 roku wykonał cały szereg posunięć sprzyjających faktycznie zachodnim Aliantom, jak odmowa zaopatrywania niemieckich łodzi podwodnych w portach hiszpańskich czy zapewnienie o neutralności Hiszpanii w razie anglo-amerykańskiego desantu w Afryce Północnej w zamian za gwarancję bezpieczeństwa Hiszpanii i Maroka Hiszpańskiego. 15 lipca 1942 roku Hitler zatwierdził wobec tego plan operacji Ilona, zakładającej inwazję na Kraj Basków, a w drugiej fazie na całą Hiszpanię. Uzasadniając to (jeszcze 7 czerwca) Führer oznajmił, że księża i monarchiści zawiązali spisek celem przechwycenia pełni władzy w Hiszpanii. Należy w związku z tym wywołać nową wojnę domową w Hiszpanii, w której nie będzie niczym dziwnym „ujrzeć falangistów zmuszonych mieć wspólną sprawę (causa común) z czerwonymi [podkr. moje – J.B.], aby wyzwolić się spod tego śmiecia (basura) monarchiczno-klerykalnego”.
Wynurzenia te zasługują na najwyższą uwagę, albowiem czynią one wodza III Rzeszy autentycznym „prekursorem” dość modnego dzisiaj – zwłaszcza w Rosji, ale i w Polsce można napotkać jego zwolenników – nacbolstwa, czyli koncepcji „sojuszu ekstremów”: narodowego socjalizmu i bolszewizmu. Gdyby zatem w Hiszpanii doszła do skutku wymarzona przez Hitlera (będąca jednak wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jedynie jego „/nie/pobożnym życzeniem”) wspólna insurekcja falangistów i komunistów przeciwko „klerykalno-monarchistycznej reakcji”, byłby to przypadek zastosowania takiego sojuszu w praktyce całkowicie zgodny z logiką paktu Ribbentrop-Mołotow, tyle że tu wewnątrz jednego kraju.
Do inwazji niemieckiej na Hiszpanię, jak wiadomo, jednak nie doszło. Bezpośrednio wpłynęło na to zapewne pogorszenie się sytuacji na froncie wschodnim, wskutek rozpoczętej 27 sierpnia kontrofensywy sowieckiej pod Leningradem, gdzie zresztą zaatakowana została także Błękitna Dywizja (División Azul). Wprawdzie linia frontu ponownie ustabilizowała się 10 września, ale wtedy już w Hiszpanii nastąpił upadek Serrana, którego nastawienie odgrywało w planach Hitlera istotną rolę. Führer miał już zresztą wówczas w głowie inny plan – tym razem całkowicie fantastyczny – nazwany „Muñoz Grandes”. Zasadzał się on na pomyśle, że owiany chwałą wojenną dowódca Błękitnej Dywizji (gen. Agustín Muñoz Grandes), już po zwycięskiej wojnie z bolszewikami, dozbrojony przez Niemców, wkroczy do Madrytu z trofeami zdobycznymi od sowieckich generałów, i w ten sposób władza wpadnie mu sama w ręce. Było to jednak „marzenie ściętej głowy”, albowiem generał był całkowicie lojalny wobec ojczyzny i Franco.
Czy akcja falangistów w Begonii miała jakiś związek z tymi planami? Nie ma na to żadnych dowodów, zapewne jednak tak sądzili generałowie z Varelą na czele, którzy domagali się od Caudillo rozwiązania Falangi oraz ustanowienia formalnej dyktatury wojskowej i powołania rządu czysto monarchistycznego, który przygotuje kalendarz restauracji monarchii.
„Jedyny falangista, którego rozstrzelał Franco”
Kluczem do tej enigmy jest bez wątpienia (co do tego zgadzają się akurat wszyscy) postać głównego współautora zamachu i owego jedynego falangisty – Domingueza – rozstrzelanego przez Franco (el único falangista que fusiló Franco).
Juan José Domínguez Muñoz (1916-1942) pochodził z Andaluzji; urodził się w Sewilli, w ubogiej rodzinie, i wcześnie został osierocony przez ojca (w roku jego egzekucji zmarła też jego matka). Jako młodzieniec był pod wielkim wrażeniem heroicznej w tonie liryki włoskiego poety i „kondotiera” Gabriele’a D’Annunzio. Mając 16 lat, oczarowany ideowym przesłaniem José Antonia Prima de Rivery (1903-1936), z pięcioma pesetami w kieszeni udał się rowerem do Madrytu, aby oddać się do dyspozycji charyzmatycznego lidera Falangi. Gdy wybuchło powstanie (1936) usiłował wraz z przyjacielem, też falangistą – Narcisem Peralesem, zamienić sztandar republikański na narodowy w siedzibie ratusza w Aznallcólar (koło Sewilli), lecz otworzono przeciwko nim ogień. Podczas wojny wykonywał na rzecz Falangi niebezpieczne zadania specjalne (wywiadowcze i dywersyjne), przechodząc sześć razy linię frontu w obie strony między strefą narodową a czerwoną; ujęty w końcu, dzięki brawurze i szczęściu uniknął rozstrzelania. Za te zasługi został udekorowany dwiema odznakami falangistowskimi, ustanowionymi przez José Antonia: czerwoną (Aspa Roja) i srebrną (Aspa de Plata).
Po wojnie rozpoczął służbę w hiszpańskim wywiadzie (Servicio de Información), przydzielony na odcinku anglosaskim. Zdaniem Vareli i innych autorów został wówczas podwójnym agentem, tj. równocześnie brytyjskim (z pobudek materialnych). Istotną okolicznością dotyczącą tej kwestii jest jego zaangażowanie się w przedsięwzięcie polegające na przeprowadzeniu podwodnego kabla od wybrzeży Francji do miasteczka La Linea de la Concepción, położonego nad zatoką Algeciras, tuż obok skały gibraltarskiej. Problem w tym, że nie jest jasne czemu właściwie ów kabel miał służyć, a w grę wchodzą dwie możliwości: albo ułatwienie inwazji Niemców na Gibraltar, albo przeciwnie – ułatwienie (lub/i kontrola) nawigacji angielskich łodzi podwodnych w tym rejonie Morza Śródziemnego.
W dniu obchodów pierwszej rocznicy zwycięstwa nad Czerwonymi, czyli 1 kwietnia 1940 roku, 23-letni wówczas Domínguez poznał i zakochał się „od pierwszego wejrzenia” w swojej – niebawem – żonie, 18-letniej Celii Martínez, nazywanej przez niego pieszczotliwie Piruchiña. Owocem tego małżeństwa była córka, María Celia, która w chwili egzekucji ojca miała cztery miesiące.
Już w więzieniu Lerrínaga i po procesie Domínguez miał odrzucić propozycję ucieczki z więzienia, którą próbowali zorganizować jego przyjaciele z Peralesem na czele (sumą dwóch milionów peset miano przekupić strażników9, aby Domínguez mógł zbiec i dotrzeć do zacumowanej w pobliżu barki i uciec z Bilbao drogą morską), podobno dlatego, że obawiał się, iż jego ucieczka pociągnie za sobą zemstę na przebywającym w tym samym więzieniu Hernandezie Bravo. Dziesięć godzin przed wyznaczonym terminem egzekucji spisał testament, w którym dość dwuznacznie usprawiedliwiał Franco jego „nieświadomością” (inconsciencia), ale jednocześnie oskarżał go o „niewłaściwą słabość charakteru” (debilidad impropria). W liście do żony prosił ją, by – jeśli uzna to za możliwe – wyszła w przyszłości za mąż za któregoś z uwięzionych aktualnie towarzyszy, który mógłby uczynić ją szczęśliwą i otoczyć ich maleństwo taką serdecznością, jaką on sam mógłby to zrobić. Na egzekucję założył błękitną koszulę (camisa azul) i zanim zginął, zdążył odśpiewać dwa pierwsze wersy falangistowskiego hymnu: Cara al Sol con la camisa nueva / que tu bordaste en rojo ayer [„Twarzą ku słońcu, w nowej koszuli / na której wczoraj wyhaftowałaś mi czerwony znak”], bo – jak wspomina żona – „Gwardia Cywilna celowała dobrze”.
Tego samego dnia wódz i kanclerz Rzeszy Niemieckiej nadał pośmiertnie Dominguezowi Krzyż Orderu Orła Niemieckiego. Niewątpliwie Hitler – by użyć ulubionego powiedzenia kanclerza Metternicha – „chciał coś przez to powiedzieć”, ale co, nie ma już w tej kwestii zgodności. Na ogół sądzi się, że był to akt małpiej złośliwości wobec Franco, lecz zdaniem wielu prominentnych falangistów (Miguel Primo de Rivera, Girón, Valdés, Guitarte, Ridruejo, Tovar) Hitler znając albo domyślając się prawdziwej roli Domingueza chciał go tak naprawdę zniesławić, jako domniemanego szpiega.
Nie tylko rodzina, ale i falangistowscy przyjaciele otoczyli prawdziwym kultem zabitego towarzysza, choć oczywiście musiał być to kult – w przeciwieństwie do oficjalnie czczonego Jose Antonia – cichy, dyskretny i nieomal potajemny. Pod murem, gdzie został rozstrzelany i pochowany w fosie, w każdą rocznicę jego śmierci składano wiązankę z pięciu czerwonych róż, jak pięć strzał (flechas) w falangistowskim godle i hymnie. Trzeba przyznać, że Domínguez widziany „od fasady” nadawał się znakomicie do takiej celebry: jedyny „falangistowski męczennik frankistowskiej dyktatury”, sposób umierania w prawdziwie „faszystowskim stylu”, do tego sentymentalny wątek młodziutkiej wdowy i osieroconej córeczki, tak maleńkiej, że dało się ją przecisnąć między prętami krat w więzieniu, aby po raz ostatni ojciec mógł ją ucałować i uściskać – czegóż więcej trzeba dla „wyciskacza łez”?
Ale również gen. Antonio Castejón Espinosa, który jako przewodniczący Sądu Wojennego firmował wyrok śmierci na Dominguezie, w 1964 roku wyznał swojej żonie: „podpisałem wbrew własnej woli”.
Konsekwencje polityczne
Dwa dni po egzekucji Domingueza stało się jasne, jaki był polityczny rezultat jego akcji pod Bazyliką w Bilbao. Zdymisjonowani zostali dwaj najważniejsi i zarazem germanofilsko nastawieni ministrowie falangistowscy: Ramón Serrano Suñer (sprawy zagraniczne10) i Valentín Galarza Morante (sprawy wewnętrzne). Caudillo pozbawił także funkcji w FET y de la JONS dwóch czołowych falangistów ze starej gwardii (camisas viejas): Narcisa Peralesa i poetę (autora Cara al Sol) Dionisia Ridruejo. Był to początek końca potęgi Falangi, której pół miliona funkcjonariuszy kontrolowało dotąd resorty, syndykaty i municypia (zakończony przekształceniem w 1956 roku organizacji w zupełnie bezwolną strukturę Movimiento Nacional).
Jednocześnie Caudillo zdymisjonował także niedoszłą i domniemaną ofiarę zamachu, czyli gen. Varelę, co było ostatecznym rozbratem dyktatora z karlizmem (w rządzie i w Kortezach pozostali tylko – uważani przez ortodoksyjnych karlistów za zdrajców – tzw. juanistas, którzy godzili się z perspektywą przejścia korony w ręce Don Juana, czyli potomka znienawidzonej dynastii uzurpatorskiej). Franco zastosował więc – nie po raz pierwszy i nie ostatni – tzw. taktykę fernandyńską (tj. króla Hiszpanii w latach 1808-1833, Ferdynanda VII) „cięcia po skrzydłach”11. Franco do tego stopnia skonsolidował wówczas swoją władzę personalną, że rok później mógł zignorować ultymatywny w tonie list najwyższych rangą i stażem generałów-poruczników (Orgaz, Kindelán, Dávila, Solchaga, Moscardó, Saliquet, Varela), domagających się natychmiastowej restauracji monarchii tradycyjnej12. Osłabiwszy zatem jednocześnie prawicowe i lewicowe „ekstrema” (karlistów i falangistów), Caudillo obdarzył teraz swoimi faworami tzw. katolików – kolaboracjonistów z Akcji Katolickiej i Stowarzyszenia Propagandy Katolicko-Narodowej, z których część była jednak dobrze zakamuflowanymi chadekami. Rządzili oni Hiszpanią do 1957 roku, kiedy z kolei swoje „pięć minut” otrzymali pozornie konserwatywni, a w istocie liberalizujący opusdeistas.
Zmiany w polityce zagranicznej ujawnione zostały nieco później, bo Caudillo chytrze je zakamuflował, deklarując jeszcze w październiku 1942 roku, że rewolucja niemiecka, włoska i hiszpańska są fazami tego samego ruchu powszechnego. Faktycznie jednak, już w listopadzie, po desancie Amerykanów w Afryce Północnej, administracja hiszpańska w Maroku łamała zupełnie jawnie neutralność na korzyść aliantów, a na półwyspie udzielono schronienia 19 000 uciekinierów z Vichy po zajęciu przez Niemców zone libre. W lutym 1943 roku Hiszpania uznała de facto „Wolnych Francuzów” gen. de Gaulle’a, ustanawiając swojego przedstawiciele przy gen. Giraud. W październiku 1943 roku Hiszpania powróciła oficjalnie ze statusu państwa „niewojującego” do ściśle neutralnego. W listopadzie 1943 roku została wycofana z frontu wschodniego Błękitna Dywizja. Wreszcie, w lutym 1944 roku Franco zadał Hitlerowi poważny cios, wstrzymując dostawy wolframu, dostarczanego dotychczas tytułem spłaty za pomoc udzieloną przez Niemcy w wojnie domowej.
The American Connection?
Skoro mamy pewność przynajmniej co do tego jaki był polityczny rezultat zamachu w Begonii, to może da się ustalić jego rzeczywisty cel, mocodawcę(ów) oraz faktyczną rolę odegraną przez głównego sprawcę – i zarazem jedyną, bądź co bądź, śmiertelną ofiarę – tego incydentu?
Pewne światło na tę tajemnicę zdają się rzucać dwie – na pozór sprzeczne ze sobą – wypowiedzi samego Franco. Odpowiadając biskupowi Madrytu, Leopoldowi Eijo y Garay, który prosił o łaskę dla Domingueza, Caudillo powiedział dziwnie i dwuznacznie: „skłaniałbym się ku temu, aby go odznaczyć, ale wypada mi go rozstrzelać” (tendría que condecorarle, pero le tengo que fusilar). Z kolei, według bardzo już sędziwego (101-letniego) Serrana, Franco miał powiedzieć falangiście José Antonio Gironowi, który też prosił o ułaskawienie, że Domínguez był naprawdę podwójnym agentem, tyle że nie brytyjskim, lecz amerykańskim. Dlaczego zatem wolałby go, mimo wszystko, udekorować?
Otóż hipoteza nasza opiera się na dwóch założeniach. Pierwszym, że J. J. Domínguez był rzeczywiście podwójnym agentem (czy amerykańskim, czy brytyjskim, to w gruncie rzeczy w owym czasie rzecz obojętna). Drugim, że został przewerbowany, albo na polecenie, albo przynajmniej za zgodą post factum swoich hiszpańskich przełożonych. Zadanie, które otrzymał od Anglosasów, a zaakceptowane przez Franco (albo odwrotnie), bo zgodne z interesem hiszpańskim (i Caudilla osobiście) miało cel pozorny, choć jaskrawo widoczny, i cel prawdziwy, choć ukryty. Celem pozornym był oczywiście zamach na karlistów, którym jednak pokierował tak, żeby nie stała im się rzeczywista wielka krzywda, a w każdym bądź razie, aby na pewno nie zginął gen. Varela. Cel rzeczywisty był jednocześnie antyfalangistowski i antyniemiecki: jego skutkiem miało być umożliwienie Franco złamanie Falandze stosu pacierzowego, a tym samym odebranie Hitlerowi apetytu na inwazję Hiszpanii w oparciu o spodziewane (słusznie bądź nie) przyłączenie się Falangi do tej operacji. W takim wypadku Domínguez, pomimo swojego statusu podwójnego agenta, pozostałby Hiszpanem wiernym ojczyźnie i jej suwerenowi, ale okazałby się zdrajcą swoich towarzyszy z Falangi.
Dlaczego jednak Franco w takim razie nie uległ „pokusie” wynagrodzenia człowieka, który Hiszpanii i jemu osobiście oddał tak wielką usługę, tylko kazał go rozstrzelać? Wydaje się, że można to wytłumaczyć dwojako. Po pierwsze, Domínguez, który zapewne jako jedyny z całej ósemki falangistów był wtajemniczony w sens tej operacji, zbyt dużo wiedział, i przez to był niebezpieczny – także w kontekście przewidywanych przez Franco problemów, jakie po pokonaniu Niemiec Hiszpania będzie miała tym razem z „wielkimi demokracjami Zachodu”. Po drugie, jeśli Franco zdecydował się przy tej okazji zadać cios także karlistom, dymisjonując gen. Varelę, to mógł się obawiać, że jeśli przynajmniej sprawca zamachu na nich nie zostanie surowo ukarany (a zakładamy, że karliści byli zupełnie nieświadomi całej kombinacji), to mogą oni nie zdzierżyć takiego despektu i podnieść otwartą rebelię. Choć z bólem serca, jak można wnosić ze słów wypowiedzianych do biskupa Eijo, Franco zdecydował się jednak poświęcić Domingueza jak „kozła ofiarnego” na ołtarzu „racji stanu”.
Wybór ostatniego gestu
Domínguez zaś, kiedy już zrozumiał, że został złożony w ofierze, postanowił odegrać do końca swoją rolę w theatrum mundi, wprawdzie według scenariusza ułożonego dlań przez innego Reżysera, ale z dodaniem własnego apartu; wkładając kostium z rekwizytorni tej compañia de comedias, która nadała ongiś sens jego życiu; zaintonować „śpiew kozła” (tragoedia) w tonacji, którą posłyszał po raz pierwszy w bohaterskiej liryce dannunziańskiej i wyjść śmierci naprzeciw tak, jak na spotkanie z kochanką, która wczoraj wyhaftowała mu rdzawy znak; spłonąć w MICIE. Był przecież Hiszpanem, a ser español znaczy wiedzieć (choćby dzięki wielkiemu Don Pedro Calderonowi), że człowiek musi najlepiej jak umie wykonać swoją (niepowtarzalną i niewymienialną) rolę w el Gran Teatro del Mundo, w trzech jornadas: narodzinach, życiu i śmierci, wypchnięty na scenę przez Boskiego Autora i zmuszony grać bez próby i bez antraktu, oklaskiwany bądź wygwizdywany, a ostatecznie, po zejściu ze sceny, rozliczony za to jak grał przez tego samego Autora jako Recenzenta; to zatem, co ludzka Marionetka, prowadzona na niewidzialnych niciach przez Boskiego Lalkarza (patrz: Nomoi Platona) – ale też i przez rozlicznych śmiertelnych bogów ziemskich – może zrobić najlepszego, to pochwycić i dać się pociągnąć, choćby w ostatniej sekundzie, tej najlepszej, złotej nici.
Odpowiedzialny badacz nie może oczywiście postawić w tym miejscu „kropki nad i” i powiedzieć, że na pewno tak było. Niemniej, przyjmując na chwilę (obcy nam z powodów zasadniczych) falangistowski punkt widzenia, należy stwierdzić, że jakkolwiek było, falangiści nie mają żadnego rozumnego powodu do czczenia Domingueza jako swojego bohatera i męczennika. Jeżeli bowiem odrzucić przypuszczenie, że akcja falangistów w Begonii dokonywana była w porozumieniu z Niemcami (a powtórzmy, na to nie ma nawet najmniejszych poszlak), to pozostają tylko dwie możliwości. Albo było tak, jak zasugerowaliśmy powyżej, albo owa ósemka to szaleńczy kamikadze, desperados dokonujący samobójczej i w dodatku nieudanej akcji. A w jednym i w drugim wypadku skutek był katastrofalny dla całej Falangi. Jak by to powiedział niezrównany kpiarz, Franz Fiszer: „cały pogrzeb na nic”.
Lecz przecież, z drugiej strony, potrzeba karmienia się mitem, który nawet jeśli historycznie nieprawdziwy, wyraża jakąś ważną prawdę doświadczenia ludzkiej psyche indywidualnej i zbiorowej, jest nie do przezwyciężenia. Któż lepiej wie o tym, niż my, którzy w naszej historii mamy wyjątkową bogatą galerię „Kapitanów Nutów”, w których bohaterskich życiorysach nie zgadzają się pewne „drobne szczegóły”. Tylko oligoi zdolni są żyć ze świadomością tej prawdy, którą w Conigsby odsłonił Disraeli: „Historia, mój Drogi, za kulisami wygląda zupełnie inaczej, niż jeśli oglądamy ją z widowni”.
prof. Jacek Bartyzel
za legitymizm.org
1 Obecnie demoliberałowie też.
2 Powinno być to właściwie zbędne, ale na wszelki wypadek pragnę jednak zaznaczyć, że, primo, terminu faszyzm używam tu w czysto deskryptywnym sensie, nie zaś jako inwektywy czy przynajmniej słowa mającego wzbudzać odrazę; secundo, przypadek faszyzmu hiszpańskiego jest bez wątpienia (jak to szczegółowo wyjaśniał S. G. Payne) „dziwny” (extrano), specyficzny i różny pod wieloma względami od faszyzmu sensu proprio, czyli włoskiego, tudzież od niemieckiego nationalsozialismus.
3 Ściślej mówiąc, dwóch przeciwko trzeciemu, tj. ZSRS.
4 Dla ścisłości należy podkreślić, że Serrano nie był falangistą „historycznym”, bo przed wojną domową należał do chadeckiej CEDA, jednak jego falangizm, choć „czwartobrygadowy”, był autentyczny i szczery.
5 Jak łatwo policzyć, „pięciu” równa się tu „sześciu”, co razem daje nie ośmiu, lecz dziewięciu; nawet zatem i w tak istotnym szczególe historia ta „nie trzyma się kupy”; aby ją uwiarygodnić, czasami z pierwszej trójki znika Mortón, którego zastępuje bądź Hernández Bravo, bądź Hernández Rivadulla.
6 Skądinąd zwodząc jednocześnie pretendenta z linii izabelickiej, don Juana hr. Barcelony.
7 Istnieją też poważne podejrzenia, że Fal Conde miał „przypadkiem” zginąć w katastrofie samochodu, którym był przewożony na zesłanie, lecz sumienie nie pozwoliło kapitanowi Guardia Civil, który go eskortował, wykonać tego polecenia.
8 Po tej rozmowie miał oświadczyć, że wolałby dać wyrwać sobie trzy lub cztery zęby, niż jeszcze raz się z nim spotkać, zaś dr Goebbels zanotował w swoim dzienniku: „Franco to fanatyczny dewot. Dopuszcza do tego, że w dzisiejszej Hiszpanii rządy sprawuje jego spowiednik”.
9 Zachodzi pytanie, skąd dysponowali oni taką sumą, skoro podkreśla się nieustannie ubóstwo i Domingueza, i jego bliskich.
10 Zastąpił go anglofil, gen. F. Goméz de Jordana y Sousa.
11 Ulubionym powiedzeniem nieustannie lawirującego pomiędzy partią katolicką a partią liberalną Ferdynanda VII było: golpe al burro negro y golpe al burro blanco [„uderzać w osła czarnego i uderzać w osła białego”].
12 Ułatwił mu to niestety brak jednomyślności pośród generałów, kto właściwie jest w tym momencie prawowitym dziedzicem praw do koron hiszpańskich.
* Od redakcji: Powyższy tekst został oryginalnie napisany w roku 2012
Kategoria: Historia, Jacek Bartyzel