Prof. Bartyzel: Polski ruch monarchistyczny – cz. 4
Od tego momentu nasze rozważania muszą zmienić trajektorię, po której są prowadzone. Dotychczas bowiem poruszaliśmy się w obszarze zadań, które – aczkolwiek niezmiernie trudne, czego nie ukrywamy – dadzą się jednak zaplanować i mogą być podejmowane po koleinach i według metod w zasadzie znanych i sprawdzonych, przynajmniej w innych przedsięwzięciach. Teraz natomiast wchodzimy na taką stromiznę i w takiej mgławicy, że niepodobna tu niczego planować, zaś wyobrazić sobie można jedynie w bardzo ogólnych zarysach i to raczej w aspekcie tego, do czego dążymy, aniżeli logistyki działań. Teoretycznie możemy to określić jako „filozofię Als-Ob”, czyli „jak-gdyby” było możliwe to, czego chcemy.
To założenie jest nam potrzebne również dlatego, żeby móc ostatecznie pogrzebać ową żałosną propozycję „królewistów” pragnących przez referendum czy inny trik demokratyczny doprowadzić do nałożenia demokracji królewskiej „czapki” bez zmieniania istoty tego systemu, czyli rządów partyjno-plutokratycznych. Taki bezsilny, „malowany” król byłby jedynie pacynką politykierów i bankierów oraz notariuszem ustaw uchwalanych przez zdegenerowane parlamenty. Musimy więc postawić sprawę jasno: najpierw Kontrrewolucja, najpierw obalenie tego nikczemnego systemu, a dopiero później ustanowienie Monarchii. Najpierw trzeba przygotować plac pod Tron, potem dopiero go wznieść, a na samym końcu wprowadzić nań Króla.
Przyjmujemy więc jako punkt wyjścia przypuszczenie, że akcja podjęta w dwu zarysowanych wyżej kierunkach powiodła się, to znaczy nasz hipotetyczny „polski Monck” odnalazł się i pociągając za sobą armię zrobił, co trzeba, czyli dokonał Kontrrewolucji obalając system demoliberalny, jak również znaleźli się biskupi, którzy poparli tę akcję, błogosławiąc ją można rzec, tak samo jak ongiś biskupi hiszpańscy poparli Última Cruzada Española. Jeżeli cywilny i paramilitarny ruch monarchistyczny będzie wówczas na tyle mocny, aby wystąpić czynnie razem z armią (tak jak karlistowscy requétes w Hiszpanii), to mogą wspólnie zawiązać Akt Konfederacji Królestwa Polskiego, Generalność tej konfederacja – pod naczelnym zwierzchnictwem „Moncka” – będzie władzą tymczasową w okresie przejściowym. Jej najważniejszym – choć trudno powiedzieć czy chronologicznie pierwszym – zadaniem będzie ustanowienie królestwa. Ale jak to: królestwa bez króla? Tak, nie ma innego wyjścia, bo przecież, przypomnijmy po raz ostatni, nie mamy ani prawowitego dziedzica korony, ani nawet „mocnego” pretendenta. Nawet roztropny Edmund Burke pisał, że kontrrewolucja we Francji będzie musiała być najpierw dyktaturą wojskową, która zaprowadzi porządek, a dopiero po tym zwróci tron następcy Ludwika XVII. Nie jest to zatem rzecz niemożliwa i to nie tylko dlatego, że możemy wskazać faktyczne precedensy, ale również dlatego, że monarchia to naprzód INSTYTUCJA, a dopiero potem OSOBA.
Poza tym, najdonioślejszym, aktem władza tymczasowa Konfederacji nie powinna niczego przesądzać co do konkretnego kształtu instytucjonalnego królestwa. Owszem, powołani przez nią najwybitniejsi uczeni mogą, a nawet powinni, przygotowywać projekty ustaw kardynalnych, ale właśnie jedynie projekty, bo królowi nie można niczego narzucać. Jeśli chodzi o bieżące rządzenie, to rząd będzie powoływany przez Konfederację i przed nią odpowiedzialny, parlament w dotychczasowym kształcie przestanie oczywiście istnieć (a zatem dekrety regulujące sprawy konieczne wydawać będzie rząd), samorządy i sądy będą działać na dotychczasowych zasadach.
Jeżeli do tego czasu nie nastąpi Polexit albo UE nie rozpadnie się sama, to oczywiście Polska wystąpi z niej; zresztą wówczas naprawdę nowy stan rzeczy w państwie będzie „złamaniem” wszelkiego prawa unijnego, więc i tak by nas wyrzucili.
Generalność Konfederacji powoła także Radę Regencyjną, złożoną na przykład z Prymasa Polski, I Prezesa Sądu Najwyższego oraz prezesa Polskiej Akademii Nauk (wykluczam szefa sił zbrojnych dlatego, że jest wielce prawdopodobne, iż sam będzie kandydatem do tronu), która będzie reprezentować państwo w stosunkach z zagranicą, ale jej najważniejszym zadaniem będzie zatwierdzenie kandydatów do oficjum królewskiego. Tu bowiem zbliżamy się do chwili kulminacyjnej. W tej nietypowej sytuacji króla trzeba będzie jednak znaleźć. Jak to już kiedyś, w innym miejscu napisaliśmy, nie obędziemy się bez „momentu elekcyjnego”. Chodzi jednak o to, aby zapobiec temu, by ta konieczność nie pociągnęła za sobą unurzania godności monarszej w błocie demokracji. Trzeba zatem wypracować odpowiednie kryteria dopuszczenia kandydatów oraz sposób, tryb i skład kolegium elektorskiego. Jakie?
O tym w następnym odcinku.
Prof. Jacek Bartyzel
Kategoria: Jacek Bartyzel, Myśl, Polityka, Publicystyka