Prof. Bartyzel: Artyści i demokracja
Słyszę, że odbył się koncert pt. Artyści dla demokracji. Wszelka demo-latria jest nie tylko bluźnierstwem, ale i głupstwem, atoli w wypadku artystów jest to głupstwo sięgające zenitu oraz samobójcze i to z dwu powodów.
Po pierwsze, mało jest rzeczy na świecie, które aż w takim stopniu byłyby absolutnym przeciwieństwem egalitaryzmu, a więc demokracji, jak sztuka; właściwie jeszcze tylko religia, nauka i armia (jak pisał Baudelaire, “trzy są tylko profesje godne szacunku: kapłan, wojownik i poeta”). Można, jak się uprzeć, zdemokratyzować społeczeństwo i państwo, acz zawsze z fatalnym skutkiem, ale ustanowić w sztuce kryteria demokratyczne, znaczy ją unicestwić: niepodobna wówczas odróżnić grafomana od poety, pacykarza od malarza, wyjca od pieśniarza.
Po drugie, sztuka w reżimach demokratycznych zawsze się degeneruje, kwitnie natomiast w systemach arystokratycznych, ceniących piękno i wytworność, a przede wszystkim w monarchiach, i to nawet w tych, które ze społeczno-politycznego punktu widzenia kwalifikuje się jako tyranie. W tym ostatnim wypadku pożałowania godny może się okazać ludzki los jakiegoś artysty, który padnie ofiarą zbrodniczego kaprysu tyrana, ale sztuce samej to nie zaszkodzi.
Dobrze o tym wiedział artysta genialny, artysta teatru EDWARD GORDON CRAIG (1872-1966) – który nb., mieszkając od 1908 roku we Florencji, część swojego życia spędził pod rządami Mussoliniego i bardzo to sobie chwalił – otwierający zbiór swoich manifestów esejem BOŻE, ZACHOWAJ KRÓLA!
Mówię tu jako artysta, a wszyscy artyści, chociaż ciężko pracują i większość z nich żyje w ubóstwie, są lojalni i wielbią władzę królewską.
Najbardziej w świecie kocham symbole. Zginam kolano przed firmamentem niebieskim, który jest symbolem nieba, i przed słońcem – symbolem Boga. Jeśli chodzi o mniejsze przedmioty, których mogę dotknąć, nie wystarczy mi wierzyć, że istnieją, jak gdyby na tym polegał ich cały sens. Muszę dostrzegać w nich jakąś cenną wartość. Domagam się tylko, aby mi wolno było daną rzecz widzieć, a to, co widzę, musi być wspaniałe. Dlatego wołam: Boże, zachowaj Króla.
„Wszelka architektura jest tym, czym ją uczynimy, patrząc na nią” [Whitman – przyp. autora]. Tak właśnie my, artyści, myślimy o monarchii i widzimy ją wspanialszą i szlachetniejszą niż jest w oczach innych ludzi. Gdyby mój król zechciał mi odciąć głowę, myślę, że poddałbym się ochoczo jego woli i podbiegłbym tańcząc do katowskiego pniaka, aby zachować nieskalany swój ideał króla.
Królowie dali nam wszystko, a my w dawnych czasach odpłacaliśmy im za to tworząc wspaniałe procesje, które ciągnęły ich śladem. Królowie nie przestali nas obdarzać, lecz my niestety już dzisiaj zaniechaliśmy zwyczaju gromadzenia się przy nich w barwnym orszaku. Straciliśmy tę umiejętność, ponieważ straciliśmy dawną siłę wzroku i wrażliwość innych zmysłów. Zmysły – nasze zadziwiające sługi, nad którymi panujemy jak królowie – zbuntowały się teraz. I tak się stało, że my też zostaliśmy pozbawieni naszej królewskiej władzy. (…)
Dziś zmieszaliśmy się z motłochem; ambicji cel, o wzniosłe spełnienie! Nie ośmielamy się dłużej służyć jak szlachetnie urodzeni dworzanie, musimy służyć niewolniczo jak złodzieje, skoro sami siebie obrabowaliśmy z najcenniejszego mienia, z naszych pięciu zmysłów. Stajemy się naprawdę niewolnikami skutymi ze sobą przez okoliczności i co dzień odrzucamy wyzwolenie, ofiarowywane nam przez wyobraźnię, jedyną potęgę, która osiąga rzeczywistą wolność.
Co do mnie wszakże, to jestem człowiekiem wolnym z łaski Jego Królewskiej Mości. Niech żyje Król!
(E. G. Craig, Boże, zachowaj Króla, w: O sztuce teatru, przeł. M. Skibniewska, Teorie współczesnego teatru, WAiF, Warszawa 1985, ss. 34-37).
Profesor Jacek Bartyzel
Kategoria: Jacek Bartyzel, Kultura, Myśl, Publicystyka