Pietrasiewicz: O tym, jak ważne jest coś ważniejszego ode mnie
Europa jest zalewana migrantami. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że nie mamy do czynienia z żadnymi uchodźcami. Nawet najbardziej zajadłe lemingi z PO nie próbują już nas przekonywać, bo wszyscy wiedzą, że w Polsce ci ludzie nie są mile widziani. Zbyt wielu jest Polaków, którzy widzieli w Anglii, Francji, Niemczech, Szwecji czy Holandii jak to działa i do czego prowadzi. Dodatkowo za każdym razem gdy ktoś się jednak odważy temat poruszyć, wraca, jak najbardziej słusznie, sprawa Polaków wysiedlonych z Polski na Syberię czy do Kazachstanu. To im się należy najpierw zapewnienie powrotu i wypłacenie zasiłków!
Jesteśmy pod wieloma względami w o wiele lepszej sytuacji od krajów Europy Zachodniej. Wynika to z dość nieugiętej, jak na razie, postawy naszych władz, ale i z relatywnego ubóstwa naszego państwa. Niezwykłe jest jednak, że w 25 lat tak bardzo się sytuacja odmieniła, że dziś coraz częściej to Francuzi czy Niemcy zazdroszczą nam naszej Polski. Wielu z nich uważa, że w ich krajach coś się kompletnie zepsuło, przestało działać tak, jak powinno, a u nas widzą państwo działające tak jak trzeba. Dotyczy to oczywiście imigrantów, ale nie tylko.
W Polsce mamy jeszcze – szczególnie dziś, gdy główne media przestały być w pełni kontrolowane przez jedną opcję polityczną – prawdziwą wolność słowa, której tam, na zachodzie, jest coraz mniej. Zjawiska, nad którymi tam przechodzi się do porządku dziennego, jak na przykład prawny zakaz promowania idei antyaborcjonistycznych, są u nas wciąż jeszcze nie do pomyślenia. Tak jak nie do pomyślenia są "no-go zones", czy interwencje straży pożarnej pod ochroną uzbrojonej w ostrą amunicję policji. Tak jak nie do pomyślenia jest trwający kilkanaście miesięcy stan wyjątkowy, czy odgórny zakaz poruszania jakichś tematów w mediach – zakaz, któremu wszyscy się podporządkowują.
Ludzie potrzebują brać udział w przedsięwzięciach, które są ważniejsze od nich samych. To znaczy poszukują takich przedsięwzięć, by mieć poczucie udziału w czymś co jest większe, ważniejsze od nich samych. To jest faktycznie podstawą skutecznej polityki i zazwyczaj politycy, którzy takie coś ludziom proponują, znajdują znaczne poparcie.
Unia Europejska dość wyraźnie chyli się ku upadkowi również dlatego, że nie ma nic do zaproponowania zwyczajnym ludziom. Nie ma już żadnego projektu, który mógłby pociągnąć za sobą masy. Euro okazuje się być fiaskiem, a likwidacja granic celnych i kontroli kapitału prowadzi do delokalizacji i lawinowego wzrostu bezrobocia. Utrzymanie, czy wzrost konkurencyjności produktów produkowanych w UE osiągany jest kosztem obniżek płac, zanikaniem różnego rodzaju zabezpieczeń socjalnych i coraz bardziej powszechnej UBERyzacji ekonomii. Dotyczy to oczywiście szczególnie krajów Europy Zachodniej – u nas nie widać tych zjawisk w takim stopniu jak tam, bo wciąż jeszcze z jednej strony mamy MNÓSTWO do zrobienia w Polsce, w kwestii budowy infrastruktury, a z drugiej nie ma u nas zabezpieczeń socjalnych, które tam uważa się za coś naturalnego i NALEŻĄCEGO SIĘ BO TAK, i których zmniejszenie czy utrata jest dotkliwie odczuwana.
Nie ma projektów politycznych dla Europy Zachodniej, a ludzie coraz częściej zauważają tam, że są biedniejsi niż byli i nie bardzo widzą szansę na to, żeby było lepiej. Zauważają też, że są mniej bezpieczni, że miasta zamieniają się kamienne pustynie, bo sklepy są masowo zamykane i przenoszone do centrów handlowych. W wielu gminach wiejskich we Francji piekarz może dziś dostać w pełni wyposażony lokal od merostwa za minimalny czy wręcz zerowy czynsz, byle tylko zaczął działać i wprowadził nieco życia we wsi.
Ludzie nie mają żadnej ważnej idei, żadnego ważnego projektu, który pozwoliłby im powiedzieć sobie, że choć teraz trzeba zacisnąć pasa, to warto, bo potem będzie lepiej. Jeden z kandydatów na prezydenta Francji w ostatnich wyborach pięknie podsumował to podczas wywiadu w telewizji. Otóż gdy był dzieckiem, w latach 60 XX wieku, to jego dziadek wziął go na kolana i mu powiedział, że ma szczęście, bo będzie żył w o wiele lepszych czasach niż on sam. Czy dziś, nawet w Polsce, która się wciąż rozwija, która nie toczy się po równi pochyłej w dół, jakikolwiek dziadek może coś takiego powiedzieć uczciwie swojemu wnukowi?
Nie dość, że ludzie nie mają żadnej idei ani projektu, to mają coraz większe poczucie tego, że takiego projektu nie będzie i nikt im niczego takiego nie zaproponuje. Że teraz już będzie tylko gorzej. Równolegle widzą wokół siebie ludzi, którzy pojawili się znikąd i domagają się … wszystkiego. Widzą też coraz bardziej, że władze ich w żaden sposób nie chronią, że co raz wybuchają bomby czy w tłum wjeżdżają rozszalałe ciężarówki. Poza grozą jaką to powoduje coraz częściej czują się tym wszystkim po prostu upokorzeni.
Upokorzenie. To chyba dobre słowo, które może opisać stan przeciętnego Francuza, którego w 2005 roku zapytano o zdanie dotyczące Unii Europejskiej, po czym podtarto się jego opinią, a następnie wywalono na bruk, zabrano fabryki, i przeniesiono je do Polski, której on wcale nie chciał widzieć w Unii Europejskiej. Mieszkaniec Europy Zachodniej jest upokarzany tym, że przybysze tworzą wewnątrz ich państwa strefy, które nazywają "swoimi", a władza nie reaguje. Są upokarzani tym, że większość praw jest im narzucana z zewnątrz, z Brukseli, przez ludzi których nikt nie wybrał ani nie kontroluje, tym, że żyją otoczeni ciągłymi kłamstwami, że mają poczucie, że rządzący nie rządzą w ich imieniu tylko przeciwko nim.
Myślicie, że to nie ma znaczenia? Mylicie się.
Często wraca się dziś w sposób głupi do historii Niemiec, by kompletnie bez sensu – szczególnie próbując uzasadnić ograniczanie wolności słowa – przypominać dojście Hitlera do władzy. Głupki, które używają argumentów, że "gdyby nie pozwolono na głoszenie Hitlerowi mowy nienawiści, to by tego wszystkiego nie było" nie rozumieją oczywiście, że dojście Hitlera do władzy z całą pewnością nie było wynikiem istnienia wolności słowa, tylko właśnie skrajnego, doprowadzonego do granic wytrzymałości upokorzenia Niemców po I Wojnie Światowej. Odebrano im wówczas wszystko, a ekonomicznie doprowadzono do całkowitego upadku. I wtedy pojawił się człowiek, który miał dla nich propozycję.
Pojawił się Hitler, który obiecał Niemcom odbudowę ich godności, obiecał "MAKE DEUTSCHLAND GREAT AGAIN". Dodatkowo jednoznacznie i wyraźnie wskazał wroga, żydowskiego bankiera, wskazał cel i co najgorsze zaczął swój projekt realizować. Hitlerowskie Niemcy to było odreagowanie piętnastoletniego upokorzenia, jakiego to państwo i jego mieszkańcy doznali po wojnie. Pragnę natychmiast podkreślić, że tu w ogóle nie ma znaczenia, czy to upokorzenie było słuszne, czy niesłuszne, czy Niemcom "należało się", czy nie. Ważne jest to, że było to tak odbierane i było trudne do zniesienia.
Tak, uważam, że może być podobnie i teraz. Upadek euro, czego perspektywa jest coraz bardziej wyraźna, a co za tym idzie przywrócenie kontroli przepływu kapitałów w Unii Europejskiej, połączone z nadchodzącym ogólnoświatowym kryzysem (zachęcam do poczytania Scenariusza Końca ŚWIATA – https://www.dropbox.com/…/Scenariusz%20Konca%20Swiata%20-%2…) może doprowadzić w państwach Europy Zachodniej do podobnej sytuacji jak ta, w której były Niemcy w połowie czy pod koniec lat 20. A gdyby się tak stało, to wówczas już będzie jedynie krok od pojawienia się kogoś, kto zaproponuje Francuzom, Włochom czy Niemcom projekt, który będzie ważniejszy niż jednostkowe życie każdego obywatela. Ważniejszy w rozumieniu takim, że każdy obywatel będzie go uważał za ważniejszy i będzie gotów wziąć udział całym sobą w jego realizacji. Nietrudno będzie wówczas wskazać wrogów – bo przecież zawsze potrzeba wrogów. Będą oni na wyciągnięcie ręki, w "strefach szariatu" i innych "no-go zonach".
Jestem przekonany, że taki scenariusz może się zrealizować, że ludzie na zachodzie zwyczajnie mogą "pęknąć" i powiedzieć DOŚĆ nie tylko słowem, ale i czynem. Nie wierzycie? W 1939 roku w Warszawie mnóstwo ludzi uważało, że okupacja przez Niemców będzie taka, jak w 1915 roku, gdy okupacyjne władze niemieckie w zasadzie w nic się nie wtrącały. Mówiono, że nie ma się tak naprawdę czego obawiać ze strony Niemców, którzy są spadkobiercami Goethego. Nikt nie miał świadomości do czego może doprowadzić odreagowanie po upokorzeniu i poczucie udziału w czymś, co jest ważniejsze od jednostkowego życia. Sądzę, że to wcale nie musi być tak, jak sugerują niektórzy, że zachód jest już skończony. Niewykluczone, że w którymś momencie ludzie podniosą głowy.
Warto jednak wciąż pamiętać, że do Europy przybywają masowo ludzie, których kultura od zawsze utwierdza ich w przekonaniu, że biorą udział w czymś ważniejszym, niż jednostkowe życie. Ludzie, którzy czują się upokorzeni przez Zachód zarówno ciągłym, trwającym dziesięciolecia, a nawet stulecia okazywaniem im wyższości kulturowej i ekonomicznej przez chrześcijański zachód, jak i ostatnimi dziesięcioleciami, podczas których chrześcijański zachód niszczył im państwa, zrównywał z ziemią domy i zabijał rodziny.
Ci ludzie są już dziś gotowi do odreagowania, tylko nie ma jeszcze nikogo, kto by nimi spójnie pokierował.
Co nie oznacza, że taki ktoś się nagle nie znajdzie.
Adam Pietrasiewicz
Źródło: Facebook
Kategoria: Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo