Orlęta lwowskie potrafią do nas przemówić
– „Kresy” – tego określenia używa się w odniesieniu do wszystkich terenów, które Polska utraciła po II wojnie. To trochę mylące, ponieważ pierwotnie kresami nazywano ziemie znajdujące się na skraju państwa polskiego (stąd Ukraina). Lwów nie leżał u skraju, dlatego wolę używać określenia wschodnie ziemie dawnej Rzeczypospolitej. W wywiadzie dla Myśli Konserwatywnej – Anna Fastnacht-Stupnicka. Dziennikarka i pisarka, miłośniczka Kresów i autorka m. in. wyjątkowej książki o Lwowie, bo mówiącej o losach Polaków, którzy po II wojnie zostali w tym mieście jako strażnicy narodowej historii.
„Zostali we Lwowie” – to książka o żywych, nie o zasłużonych, którzy „zostali” na Cmentarzu Łyczakowskim…
– Jak wskazuje ten niewymyślny tytuł, książka opowiada o Polakach, którzy nie opuścili Lwowa po drugiej wojnie światowej, nie ekspatriowali się, lecz zostali na miejscu. Odcięci od Ojczyzny, ale wciąż jej wierni. Mówią niektórzy: to nie my opuściliśmy Polskę, lecz Polska nas.
Co było bezpośrednią iskrą, która rozpaliła w Pani chęć napisania tej książki?
– Podczas jednego z pobytów we Lwowie, rozmawiając z tamtejszymi Polakami o ich powojennych losach, uświadomiłam sobie, że wśród licznych książek o Lwowie wydanych w ostatnim ćwierćwieczu nie ma publikacji, która przedstawiałaby życie naszych rodaków w okresie panowania Związku Radzieckiego. Mamy liczne wspomnienia z lat przedwojennych, z okresu okupacji, natomiast o tym, co przeżyli lwowianie później, w oderwaniu od Ojczyzny, właściwie nie wiemy. Wróciłam do domu z silnym przekonaniem, że należy wypełnić tę lukę i parę miesięcy później pojechałam zbierać materiały, nagrywać wywiady.
A więc: kto zostawał we Lwowie i dlaczego? Czy rozmawiając z Panią po latach, ludzie ci nie żałowali swojej decyzji?
– Nie spotkałam nikogo, kto żałowałby swojej czy rodziców decyzji. Żyli w swoim ukochanym mieście, za którym nie musieli tęsknić, jak powiedziała jedna z bohaterek książki. Powody pozostania były różne, indywidualne. Jedni nie chcieli opuszczać Lwowa z pobudek patriotycznych i poczucia odpowiedzialności za zgromadzone tam dobra narodowe, innym było żal domu, ogrodu, dobytku pokoleń. Niektórzy ze względu na wiek i stan zdrowia nie czuli się na siłach, by organizować sobie życie od zera w nowym, obcym miejscu. Młodsi nie chcieli opuszczać starych rodziców. Wielu czekało na powrót swoich bliskich z więzień i łagrów. A wszyscy liczyli na zmianę sytuacji politycznej, trwali w przekonaniu, że pojałtańskie decyzje są tymczasowe i wkrótce granice Polski wrócą do poprzedniego stanu.
Jak stawiali oni opór władzom sowieckim? Są przykłady bohaterstwa…
– Według mnie bohaterstwem była już sama decyzja pozostania pod sowieckimi rządami w mieście zdominowanym przez napływowych mieszkańców, Rosjan i Ukraińców. O zorganizowanym oporze nie było mowy, ale my, Polacy, potrafimy podejmować różne formy działania o charakterze konspiracyjnym, jeśli grozi nam wynarodowienie. Tak właśnie było po wojnie we Lwowie Trzeba było dużej odwagi, by organizować wysyłanie paczek do łagrów, by uczyć religii, historii Polski, przygotowywać dzieci do pierwszej komunii świętej, dbać o groby, urządzać jasełka, przedstawienia, pielęgnować język, polskie tradycje i pamięć historyczną. Taką działalność, mimo prześladowań, zagrożeń, inwigilacji, prowadziło wiele osób, by wymienić tylko panie Zappe, państwa Adamskich, Cydzików.
Co wywalczyli dla Polski, opiekując się naszymi dobrami kulturalnymi w zabranym mieście?
– Dobra naszej kultury w tym mieście były zarządzane przez nowych władców. Nawet Polacy, którzy pracowali w muzeach czy bibliotekach, nie mieli wielkiego wpływu na sposób opiekowania się tymi zbiorami. Na pewno udało im się zadbać o katedrę łacińską i kościół św. Antoniego, dwie świątynie, która pozostały w naszych rękach, ale już kościoła Marii Magdaleny nie byli w stanie uratować przed dewastacją (do dzisiaj bezskutecznie walczą o odzyskanie tej świątyni). Niewątpliwie wywalczyli to, że wyrosło powojenne pokolenie Polaków we Lwowie przepojonych patriotyzmem, z dużą wiedzą historyczną i świadomością narodową. To, że po upadku Związku Radzieckiego powstały tam stowarzyszenia polskie, polskie czasopisma, radio, liczna grupa przewodników miejskich świetnie przygotowanych, silne, choć mocno zatomizowane, polskie środowisko, jest – według mnie – zasługą tych, którzy zdecydowali się zostać we Lwowie i przekazali następnym pokoleniom miłość do tego miasta i tożsamość narodową.
Jak oceniają nasze, Polaków w kraju, zaangażowanie w to zadanie? Czy zostawiliśmy ich własnemu losowi?
– W pewnym stopniu tak. Spotkałam się z ocenami krytycznymi. Tak zwana „poprawność polityczna”, dla mnie pojęcie irytujące, powoduje, że w oficjalnych relacjach więcej jest ukłonów w stronę Ukraińców i uwzględniania ich punktu widzenia, niż pamiętania o nas samych. Dotacje na polskojęzyczne media są niedostateczne . Po latach starań dopiero teraz ma powstać Dom Polski we Lwowie. Polacy we Lwowie mają wiele powodów do żalu. Zapominamy o nich.
Wśród tych, którzy zostali, byli Pani krewni. Dlaczego?
– Mój stryjeczny dziadek, Edward Fastnacht, wielki patriota, powiedział po wojnie, że zostaje we Lwowie na straży kultury polskiej. Zginął tragicznie w 1951 roku potrącony przez sowiecki samochód. Jego córka, Janina, żyła we Lwowie do 1986 roku, miała duże zasługi dla polskiego środowiska: współpracowała z księdzem Kiernickim, uczyła ministrantury, etyki katolickiej. Do dziś jest wspominana jako osoba niezwykle prawa, z zasadami i bardzo skromna.
Czy wraca Pani do Lwowa, spotykając się z bohaterami książki?
– Przynajmniej raz w roku jeżdżę do Lwowa, ponieważ po dłuższej nieobecności zaczynam tęsknić za tym miastem jak za bliską osobą. Składam wizyty niektórym bohaterom mojej książki, zawsze są to bardzo serdeczne spotkania. Niestety, z roku na rok jest ich coraz mniej. Kilka osób, z którymi się zaprzyjaźniłam, już odeszło.
Kresy – jak właściwie funkcjonuje to pojęcie w polskim społeczeństwie?
– Obecnie używa się tego określenia w odniesieniu do wszystkich terenów, które Polska utraciła po drugiej wojnie. To trochę mylące, ponieważ pierwotnie kresami nazywano ziemie znajdujące się na skraju państwa polskiego (stąd nazwa Ukrainy). Lwów nie leżał u skraju, od niego do wschodniej granicy był jeszcze kawał drogi, dlatego wolę używać określenia wschodnie ziemie dawnej Rzeczypospolitej.
Czy Kresy to dla pokolenia tych, których rodzice zmuszeni zostali do opuszczenia Kresów, dalej coś istotnego? Czy może już tylko mityczne wspomnienie z opowieści rodziców?
–Obserwuję w ostatnich latach pogłębianie się tych więzi. Często młodzi ludzie, poszukując swoich korzeni, gromadząc dane o przodkach, trafiają na tamte tereny, znane im tylko z opowieści rodzinnych, i odkrywają je na nowo, nagle zakochują się w nich. Towarzyszą temu emocje, wzruszenia, a w ślad za tym idzie chęć poznania historii ziem przodków, wydobycia z zapomnienia ich losów. Dla mnie też Lwów był dawniej takim mitycznym wspomnieniem ojca, opowieścią rodzinną, dopóki sama nie zbliżyłam się do tego miasta, nie zaprzyjaźniłam się z nim.
Odwróćmy teraz pytania: czym jest Polska dla Polaków ze Lwowa, z Wilna, Litwy?
– Bardzo bliską a zarazem odległą Ojczyzną. Pani Krystyna Angielska, lwowska poetka, tłumaczyła mi tak: „ojczyzna intelektualna jest tam, nad Wisłą, a ojczyzna, z którą jestem emocjonalnie związana, ziemia, którą kocham, jest tutaj”. I bardzo trafnie wyraziła to w swoim wierszu: Moja ojczyzna – to rozdwojenie duszy,/ z którego nigdy nie można/ się wyleczyć./ Bo ojczyzn tych jest dwie:/Lwów i Polska.
Serbia utraciła swoje Kosowo, a my Kresy. Na Bałkanach sprawa jest dość świeża w porównaniu z sytuacją w naszym regionie i Serbowie dość żywo wyrażają swój sprzeciw wobec zaistniałej sytuacji. U nas z kolei czas robi swoje i można się spodziewać, że uleczy ranę, jaką jest utrata Kresów? Czy chcemy takiej „kuracji”? Czy to nie jest raczej swego rodzaju brutalna amputacja?
– Oczywiście, że była to brutalna amputacja, z którą musieliśmy nauczyć się żyć. Można iść dalej z tym porównaniem: amputowany organ został przeszczepiony i przyjęty przez nowy organizm, ale biorca uważa go za swój przyrodzony i wypiera ze świadomości fakt całej operacji. Wielu Ukraińców nie wie o tym, że Lwów był przed wojną polskim miastem. Można tę niewiedzę usprawiedliwiać kulawą edukacją szkolną, ale jeżeli ukraiński profesor na prelekcji w Polsce tak opowiada o historii Ukrainy, że ani razu nie pada słowo „Polska”, to już jest niepokojące. Podobne uniki stosują zresztą i nasze elity, czego przykładem była uroczystość odsłonięcia pomnika zamordowanych profesorów we Lwowie, podczas której także nie padły określenia „polscy profesorowie”, „polskich uczelni”.
Orlęta Lwowskie – czy ktoś o nich jeszcze pamięta? Zdaje się, że w Polsce, szczególnie młodsze pokolenie, zupełnie nie wie, kim byli. Czy młode pokolenie kresowian, którzy mieszkają na ziemiach swoich przodków, jest w lepszej kondycji intelektualnej? A może nie odbiega od swoich rówieśników z Polski?
– Niedawno rozmawiałam z młodym człowiekiem, który opowiadał mi, że Lwów był dla niego zupełnie obcym, obojętnym miastem, ale kiedy tam pojechał po raz pierwszy i zawędrował na Cmentarz Obrońców Lwowa, zobaczył groby, monumentalne wejście , doznał ogromnego wzruszenia i rozpłakał się. Powiedział: „na poziomie mentalnym przyłączyłem wtedy Lwów do Macierzy”, A więc lwowskie Orlęta potrafią do nas przemówić. Do młodych Polaków we Lwowie chyba też. Widziałam lwowskich harcerzy w Święto Niepodległości na Cmentarzu Orląt i nie była to obecność wymuszona.
Obecna sytuacja na Ukrainie nie należy do stabilnych. Jak się w niej odnajdują Polacy? Czy nie obawiają się, że konflikt z Rosją i prorosyjskimi separatystami rozpali w Ukraińcach banderowskie idee, które już kiedyś były powodem ludobójstwa na Wołyniu?
– Banderowskie idee Ukraińcy rozpalają w sobie od dawna, ale nie wydaje mi się, żeby były teraz skierowane przeciw Polakom. Tam jednak trudno cokolwiek przewidzieć. W ubiegłym roku we Lwowie rozmawiałam z wieloma Polakami, a także przypadkowymi Ukraińcami, o obecnej sytuacji. Każdy oceniał ją inaczej, każdy miał inny pomysł na rozwiązanie konfliktu, łącznie z ideą oddzielenia Galicji jako odrębnego państwa. Niektórzy dość pobłażliwie odnosili się do wydarzeń w Kijowie. Nie zauważyłam poczucia zagrożenia, w mieście panował zwyczajny nastrój, nic nie wskazywało na to, że w tym samym kraju, na jego wschodnich rubieżach, toczą się walki i giną ludzie.
Kiedy w Polsce, w latach 80. wreszcie mogły powstawać pierwsze koła miłośników Kresów, Towarzystwo Miłośników Lwowa miało w całej Polsce ponad 200 oddziałów. Działali w nich nasi dziadkowie, może nawet pradziadkowie. Oni zadają sobie pytanie: „Kto nas zastąpi”. Kto?
My. Urodzeni po wojnie i znający tamte ziemie nie tylko z opowiadań rodziców, ale i sami odkrywający ich duchowe i materialne bogactwo podczas wyjazdów, wycieczek, podczas zwiedzania kresowych miast, wędrówek po Gorganach, Czarnohorze. Wystarczy dotknąć tamtej przestrzeni, by usłyszeć wszystko, w czym wzrastali nasi przodkowie. A potem przekazać to naszym dzieciom.
Rozmawiała Aleksandra Solarewicz
Anna Fastnacht-Stupnicka, ur. 1948 we Wrocławiu. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka i pisarka. Publikowała m. in. w podziemnej prasie solidarnościowej, „Nowej Trybunie Opolskiej”, „Słowie Polskim” (dzisiejszej „Gazecie Wrocławskiej”), „Gościu Niedzielnym”.
Wydała książkę pt. „Saga wrocławska. 74 opowieści rodzinne” (wyd. I 2004, wyd. II 2015), zbiór reportaży z dziejów zacnych rodów osiadłych po II wojnie we Wrocławiu. Wyrazem uznania ze strony środowiska ziemian było nadanie autorce honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego.
Kolejną jej książką była „Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku” (2007). Zaprezentowała w niej sylwetki wybitnych ludzi związanych z dziejami Dolnego Śląska, począwszy od średniowiecza po czasy nam współczesne.
W 2010 roku ukazała się książka „Zostali we Lwowie”. Na przykładzie losów kilkudziesięciu rodzin, w oparciu o wywiady i wspomnienia, opisała byt codzienny i walkę o zachowanie tożsamości narodowej Polaków we Lwowie w okresie drugiej wojny światowej oraz przez kilka dziesięcioleci powojennych, w oderwaniu od ojczyzny. W 2011 roku, w IV edycji konkursu Książka Historyczna Roku, ogłoszonego przez TVP, Polskie Radio i IPN, książka była nominowana do nagrody w kategorii najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski XX wieku.
Autorka jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Towarzystwa Przyjaciół Ossolineum (członkiem komisji rewizyjnej), Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej (była współzałożycielką koła wrocławskiego i członkiem jego zarządu przez kilka kadencji).
Kategoria: Historia, Kultura, Społeczeństwo