O Berlingu raz jeszcze. Polemika z artykułem Konrada Rękasa
Szczerze mówiąc tekst ten pisze mi się o tyle trudno, że przystępując do niego mam poczucie konieczności mówienia o sprawach najbardziej oczywistych, które mimo to jakaś nieznana mi siła deformuje na podobieństwo obrazu w krzywym zwierciadle historycznej interpretacji. Jest dla mnie powodem niemałego zdziwienia, że ludzie pokroju tych, o których wspomniałem, mogą dla kogoś w 20 lat po roku 1989 być jeszcze wzorem lub obiektem szacunku, rzekomo wynikającego z ich szczerej chęci służenia Polsce.
I.
Od pewnego już czasu zauważam w gronie redakcyjnym Konserwatyzm.pl swego rodzaju przychylne zainteresowanie, by nie rzec fascynację, postaciami związanymi z budowaniem w Polsce porządku narzuconego przez Związek Sowiecki. Znaleźli się wśród nich m. in. Mieczysław Moczar, a w ostatnich dniach – również gen. Zygmunt Berling.
Szczerze mówiąc tekst ten pisze mi się o tyle trudno, że przystępując do niego mam poczucie konieczności mówienia o sprawach najbardziej oczywistych, które mimo to jakaś nieznana mi siła deformuje na podobieństwo obrazu w krzywym zwierciadle historycznej interpretacji. Jest dla mnie powodem niemałego zdziwienia, że ludzie pokroju tych, o których wspomniałem, mogą dla kogoś w 20 lat po roku 1989 być jeszcze wzorem lub obiektem szacunku, rzekomo wynikającego z ich szczerej chęci służenia Polsce.
Niniejsze refleksje piszę na marginesie opublikowanego dziś przedruku tekstu p. Konrada Rękasa o generale Zygmuncie Berlingu, który tak właśnie potraktował bohatera swoich rozważań (http://www.konserwatyzm.pl/artykul/10560/o-generale-zygmuncie-berlingu). Chcąc w jakikolwiek sposób ustosunkować się do faktycznej roli i postawy ostatniego z wymienionych, trzeba ponownie rozważyć kilka podstawowych faktów z jego życia, gdyż to one kryją odpowiedź o motywy, jakimi się kierował, a zarazem mówią więcej, niż cokolwiek innego, o nim samym.
II.
Przede wszystkim przypomnijmy, że jeszcze przed wybuchem wojny Berling uznany został przez sąd honorowy za winnego czynu niegodnego oficera. Chodziło o sprawę rozwodową, której celem i konsekwencją było wyłudzenie przez w/w majątku jego żony, co skutkowało pozbawieniem jej samej, a także ich dziecka, środków do życia. Oczywiście sprawa ta nie ma znaczenia politycznego, ale bardzo jasno wskazuje, że opory moralne tam, gdzie chodziło o własny interes, szybko u Berlinga topniały. Jest to spostrzeżenie o tyle ważne, że w sposób najbardziej chyba przejrzysty wyjaśnia jego postępowanie po tym, jak dostał się on do niewoli radzieckiej.
Wojnę obronną 1939 r. spędził bez przydziału – po wyroku sądu honorowego musiał odejść z wojska, a po wybuchu wojny – mimo kilkakrotnych próśb skierowanych do władz wojskowych – nie został zmobilizowany; ewakuowany do Brześcia wraz z Państwowym Instytutem Rozrachunkowym, gdzie pracował, przyjechał do Wilna. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną, jeszcze przed przekazaniem miasta Litwie, 4 października 1939 r. został aresztowany przez NKWD. Do 1940 więziono go w Starobielsku, a potem w Moskwie.
W obozie jenieckim w Starobielsku Berling rozpoczął współpracę z NKWD. Już w czasie śledztwa zgłaszał chęć współpracy z Sowietami, a z więzienia napisał kilka listów do władz NKWD, w tym do samego gen. Mierkułowa – zastępcy Berii. Wychwalał w nich „sprawiedliwość dziejową”, jaka zapanowała pod rządami sowieckimi i zgłaszał chęć służenia w Armii Czerwonej. Jeden z jego listów kończył się w następujący sposób: „Niech żyje genialny wódz ludu pracującego i narodów uciśnionych tow. Stalin!”. Z początku odnoszono się do niego nieufnie i nie okazywano zainteresowania, ale ostatecznie ocalał. Już 1 maja 1941 roku widziano go w ubraniu cywilnym na trybunie honorowej w Moskwie, jak przyjmował okolicznościowy pochód. Wraz z dwudziestoma paroma innymi oficerami mieszkał w tzw. Willi Szczęścia w Małachowce niedaleko Moskwy. Do tej grupy enkawudziści wyselekcjonowali z trzech kolejnych obozów łącznie 448 jeńców. Berling pomagał w ich weryfikacji, badaniu prawdziwego stosunku do Rosji, a następnie selekcji pod kątem przydatności do służby w Armii Czerwonej. Był współautorem deklaracji hołdu i lojalności przesłanej na ręce Józefa Stalina w marcu 1941.
Już w listopadzie 1940 przyjął obywatelstwo ZSRR. Po wybuchu wojny niemiecko–sowieckiej zadeklarował chęć służenia w Armii Czerwonej, ale po podpisaniu porozumienia między rządem sowieckim a polskim rządem emigracyjnym w lipcu 1941 roku wstąpił do organizowanej Armii Polskiej w ZSRR i został wyznaczony na stanowisko szefa sztabu 5 DP. Generał Anders odnosił się do niego z rezerwą. Gdy zameldowano mu, że oficerowie, którzy popadli w konflikt z Beringiem, za sprawą NKWD znikali, ograniczył jego kompetencje i rozkazał oficerom kontrwywiadu sprawować nad nim nadzór. Z czasem przy Berlingu pozostała nieliczna grupa wojskowych, natomiast pozostali tolerowali go wyłącznie z braku innego wyjścia.
Co znamienne, będąc więźniem Starobielska i zdając sobie sprawę z tego, kto więził polskich oficerów, o popełnione na nich zbrodnie zgodnie z oficjalną wersją Moskwy oskarżał potem Niemców. Podczas uroczystości nad mogiłami w dniu 30 stycznia 1944 r., uwiarygodniając przed swoimi żołnierzami kłamstwa sowieckie, powiedział: „Stoimy nad grobem jedenastu tysięcy pomordowanych naszych braci, oficerów i żołnierzy Wojsk Polskich. Niemcy rozstrzeliwali ich jak dzikie zwierzęta, rozstrzeliwali ich ze związanymi rękami. (…) Mamy obecnie broń w ręku, broń daną nam przez zaprzyjaźnionego sojusznika, przez Związek Radziecki, na który Niemcy nieudolnie usiłowali przerzucić zbrodnię tu przez nich dokonaną. Broń tę wykorzystać musimy dla wyzwolenia uciemiężonej Ojczyzny i dla pomszczenia tej wielkiej, niesłychanej zbrodni, której Niemiec tutaj dokonał”. (Czy może tu również bronił interesu Polski?).
Za swe zasługi dla sowieckiej ojczyzny Berling został dwukrotnie odznaczony najwyższym odznaczeniem ZSSR – orderem Lenina.
Podczas ewakuacji armii polskiej do Iranu – rzecz znana – zdezerterował. Zabrał ze sobą akta służbowe (a zatem doskonały materiał poznawczy dla NKWD) oraz uniemożliwił wywóz do Persji 11 wagonów umundurowania, rynsztunku i sprzętu. Utrudniał też wyjazd ludności cywilnej. 20 kwietnia 1943 roku rozkazem personalnym nr 36 gen. Władysława Andersa wszyscy trzej (z Berlingiem pozostało dwóch innych oficerów) zostali zdegradowani i formalnie wydaleni z wojska.
26 lipca 1943 roku odbyła się rozprawa Sądu Polowego przeciw Berlingowi i towarzyszom. Wyrok nie tylko potwierdził wydalenie z wojska, ale jednocześnie zaocznie skazywał ich na karę śmierci za zdradę oraz utratę praw publicznych na zawsze. Jak stwierdzono, „przy wymiarze kary Sąd wziął pod uwagę, że oskarżeni zbiegli z szeregów Armii Polskiej, zdaniem Sądu po to, by wstąpić do Armii Sowieckiej, a więc do służby państwa, którego jednym z celów politycznych jest pozbawienie bytu niepodległego Państwa Polskiego przez wcielenie jego ziem do ZSSR i dlatego skazał oskarżonych na karę śmierci”. Ma rację p. Rękas, że tego wyroku formalnie nie zatwierdził gen. Sosnkowski. Ale czy uzasadnienie, które przytoczyłem, można podważyć? Nie sądzę. Berling jest zdrajcą. W mocy pozostał zresztą rozkaz o degradacji i wydaleniu z wojska.
Tymczasem Stalin wyznaczył go na dowódcę tworzonej w ramach sowieckich sił zbrojnych 1 Polskiej Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, a potem I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Mianował Berlinga pułkownikiem, a następnie generał–majorem.
Berling nie ukrywał rozległych ambicji politycznych, ukierunkowanych na objęcie władzy w kraju po jego zajęciu przez Armię Czerwoną. W rozkazie do żołnierzy z 11 października 1943 roku wprost mówił: „Stworzymy tymczasową władzę i zapewnimy jej swobodę pracy”. Był członkiem ścisłych władz utworzonego na polecenie Stalina Związku Patriotów Polskich.
Szeregi polskich jednostek zasilili głównie Polacy – więźniowie łagrów, którzy nie zdołali na skutek utrudnień ze strony władz sowieckich lub innych okoliczności dotrzeć do armii gen. Andersa. W formowanym wojsku widzieli jedyną drogę powrotu do Ojczyzny. Zwyczajni żołnierze, idąc na Zachód u boku Armii Czerwonej, nie mieli wpływu na to, w jaki sposób ich jednostki będą wykorzystywane w polityce Stalina wobec Polski. Berling był tam w pełni odpowiedzialny za stworzenie systemu indoktrynacji politycznej w jednostkach oraz wyroki – także za nieprawomyślne poglądy – sądów polowych.
Mimo że dywizja, złożona w przeważającej mierze z cywilów i wycieńczonych niewolniczą pracą więźniów, nie mogła osiągnąć w tak krótkim czasie gotowości bojowej, ze względów propagandowych już w sierpniu 1943 roku Berling i Wasilewska postulowali wysłanie żołnierzy na front. Mimo wciąż nieukończonego szkolenia, w dniach 12-13 października 1943 roku pod Lenino na Białorusi słabo przygotowana i pozbawiona odpowiedniego wsparcia artylerii polska dywizja pod dowództwem Berlinga, poniosła ciężkie straty określone na 25% stanu i została wycofana z walk. 1. pułk piechoty stracił 1600 ludzi zabitych, rannych i zaginionych bez wieści. Z pierwszego batalionu pozostali nieliczni. 2. pułk stracił 900 a 3. pułk 500 żołnierzy.
W marcu 1944 r. Berling został mianowany przez Stalina dowódcą polskiej I Armii. Bezwzględnie egzekwował wśród swoich podkomendnych obowiązek politycznej wierności Sowietom. Pod jego nadzorem wykonano liczne wyroki śmierci na dezerterach i „politycznie niedostosowanych” żołnierzach, w tym także tych związanych z podziemiem niepodległościowym. Energicznie realizował polecenia i rozkazy Moskwy, wymierzone w konstytucyjne władze Rzeczypospolitej i w struktury polskiego państwa podziemnego.
W 1944 podległe Berlingowi jednostki I Armii podjęły nieudaną i okupioną licznymi ofiarami próbę forsowania Wisły w Warszawie. Znaczna część szeregowych żołnierzy uczestniczyła w operacji w przekonaniu, że ma ona na celu pomoc Powstaniu Warszawskiemu. W rzeczywistości była to operacja przeprowadzona ograniczonymi siłami z rozkazu sowieckiego dowództwa tego odcinka frontu, ukierunkowana tylko i wyłącznie na uchwycenie przyczółków na ograniczonym obszarze lewego brzegu Wisły. Wbrew legendom nie było to samowolne działanie Berlinga w celu pomocy powstańcom. Nie jest także prawdą, że został „ukarany” odsunięciem od dowodzenia polskimi jednostkami.
Decyzja Stalina o powierzeniu Michałowi Żymierskiemu funkcji „Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego”, do której aspirował Berling, została podjęta i wprowadzona w życie już w lipcu 1944 r., czyli przed wybuchem walk w stolicy. Berling został wówczas jedynie jego zastępcą i dowódcą I Armii WP. Podobnie został jedynie zastępcą Żymierskiego jako kierownika resortu obrony narodowej w marionetkowym PKWN. Utracił zaufanie Stalina najprawdopodobniej na skutek nadmiernych ambicji politycznych. Zaciekle atakował dotychczasowych moskiewskich towarzyszy, obecnie tworzących bez niego nowa polską rzeczywistość ustrojową. Stalina mocno to zraziło. Berlingowi przydzielono mu wprawdzie mandat fasadowej „Krajowej Rady Narodowej”, ale został pozbawiony możliwości odegrania pierwszoplanowej roli w budowanych strukturach komunistycznej władzy.
Od jesieni 1944 roku Berling w mundurze sowieckiego generała przez trzy lata uczęszczał na studia w Akademii Wojennej w Moskwie. Do Polski powrócił w 1947 roku. Pełnił nie pierwszoplanowe, ale wciąż wysokie stanowiska w wojsku i w państwie komunistycznym. W okresie dojrzałego stalinizmu (1948–1953) był m.in. organizatorem i komendantem Akademii Sztabu Generalnego. Kierował ASG w latach 1948–1953, w tym okresie w ramach czystki wśród kadr naukowych uczelni aresztowano przedwojennych oficerów Wojska Polskiego (m.in. gen. Heliodora Cepę, płk. Jana Rzepeckiego, płk. Franciszka Skibińskiego i innych). W 1953 roku i w latach następnych był podsekretarzem stanu i wiceministrem w różnych resortach.
Tyle biografii.
Zygmunt Berling jest więc człowiekiem, który przeszedł na stronę jednego z dwóch najgorszych nieprzyjaciół swojego kraju w sytuacji zagrożenia swojego życia. Czy żałował? Nie sądzę, a konsekwencja, z jaką służył nowej ojczyźnie, a także szybkość, z jaką następowały wypadki, każe sądzić, że poczuł się w niej dobrze. Kilka miesięcy po aresztowaniu stał na honorowym miejscu przyjmując pochód, po kolejnym pół roku przyjął sowieckie obywatelstwo, a przez cały czas konsekwentnie i zapamiętale wprowadzał sowieckie normy w organizowanym dopiero co polskim wojsku. Dowódcą był kiepskim, czego dowodzi ilość błędów, jakie popełnił, natomiast politrukiem pozostawał niezwykle gorliwym. Likwidował tych, którzy na podległość ZSRR – choćby tylko intelektualną, nie wyrażali zgody. Jeżeli ktoś chce wierzyć temu, co pisał potem w pamiętnikach – jego sprawa, jednak prawda jest bardzo prosta: Berling starał zamazać to, że zdradził. To, co robił, chciał przykryć szczytnymi hasłami i dorabianiem politycznego kontekstu. Ale nie może to zmienić tej prostej prawdy, że był po prostu tchórzem, który decydując się na zdradę poza brnięciem w nią nie miał już potem żadnego innego wyboru.
III.
W tekście p. Rękasa, z którym jako całością polemizuję, znalazłem także kilka fragmentów, które wymagają szczegółowego odniesienia się do myśli, które prezentują. Gwoli przejrzystości podam najpierw stosowny cytat, a potem własne uwagi.
1) „Tak więc wbrew dzisiejszym insynuacjom, na Zygmuncie Berlingu nie ciąży żaden wyrok sądu polskiego”.
Ujmę to tak: na Berlingu nie ciąży formalny wyrok, gdyż z powodów politycznych nie podpisał go Naczelny Wódz – a zatem gen. Sosnkowski. Wyrok jako taki został jednak przedtem wydany, nikt też nie podważył jego surowości i przyczyn, z których ona wynikała. Zarzuty pozostają aktualne, wina Belinga – również, podobnie jak aktualne pozostaje wykluczenie go z armii polskiej i degradacja, dokonana przez gen. Andersa. To, jak ważny Berling był wówczas dla NKWD, jest zresztą bardzo znamienne. Jeżeli miałbym wskazać jakiś dowód na to, jak bardzo zaprzedał duszę diabłu, to jest nim właśnie ta sytuacja.
2) „Lata 40. to trudny okres dla odpowiedzialnych polityków i historyków. Legalizm II Rzeczypospolitej został na uchodźstwie. W kraju tworzył się nowy porządek prawny. To czas trudnych decyzji”.
Zgadza się. Legalne władze pozostały w Londynie, a w kraju instalowano nowy porządek prawno–polityczny, formowany rękoma zdrajców i sprzedajnych politycznych kreatur bez honoru, wyznających komunistyczne ideały, takie właśnie indywidua promujące. Istotnie był to czas trudnych decyzji, ale nie dla Berlinga. Jedyną trudnością było dla niego to, jak daleko w tej nowej hierarchii zdoła zajść.
3) „Kiedy w 1945 r. Berling prosił Stalina od odsunięcie od wpływów Bermana, Minca, Zambrowskiego, czy Zawadzkiego dobrze rozumiał groźby, które ci ludzie nieśli dla społeczeństwa. Tymczasem dziś wielu wstydzi się pracy wykonywanej w czasach Polski Ludowej, a Berlinga oskarża o »ohydę komuny« i zdradę”.
I słusznie, że oskarża. Nawet Stalin rozumiał, że Berling prowadzi po prostu grę o wpływy, co stało się powodem odsunięcia go od głównego nurtu. To bowiem na Kremlu zadecydowano kto ma pełnić rolę budowniczych nowej, czerwonej Polski, ale Berling tego nie rozumiał. Nie zmienia to jednak faktu, że jego – od dawna już oddanego obywatela ZSRR, intencje nie miały nic wspólnego z interesem Polski…
4) „Za paktem ze Związkiem Sowieckim nie obstawał niemal nikt. Zaciążyła pamięć Cudu nad Wisłą – pobiliśmy wszak »słabeuszy«”.
Nikt nie twierdził, że pobiliśmy słabeuszy, ale imperium. Powszechna była natomiast świadomość zagrożenia, jakie ustrój komunistyczny niesie w zakresie społecznym i politycznym, a także jak ogromnym niebezpieczeństwem jest dla Polski ZSRR z jego dążeniami do światowej rewolucji. Zdaje się, że coraz mniej osób rozumie dziś sytuację geopolityczną sprzed rewolucji i tę, jaka wytworzyła się po przejęciu władzy przed komunistów. Owszem – przed rokiem 1917 rozważania o oparciu się o potęgę na wschodzie były najzupełniej realne, ale ZSRR nie miała na celu żadnego dobra Polski, tylko rewolucję rozprzestrzenioną na całą Europę. „Po trupie Polski” (by zacytować Tuchaczewskiego). I to był wówczas polityczny realizm, z kolei wiara, że komunistyczny Związek Radziecki mógł być stabilnym i bezpiecznym partnerem, stanowiła by dowód totalnego niezrozumienia sytuacji.
IV.
Czy Berling jest wyjątkiem? Oczywiście, że nie. Już na wstępie pozwoliłem sobie przywołać przykład podobnej oceny Mieczysława Moczara, a bez kłopotu da się znaleźć innych – choćby Świerczewskiego. Skąd u konserwatystów pomysł na zamazywanie prawdy o nich pod pozorem dbałości o jakieś niezidentyfikowane dobro wyższe? Ojczyzna? Wszak dla nich istniała tylko jedna – a zatem Związek Sowiecki (Moczar mówił o tym wprost). Polska? Miała być 17 republiką, ale nie było szans, więc Stalin zdecydował inaczej. Nie wolno mieć złudzeń: samozwańczy bohaterowie spod znaku mordów na członkach AK i NSZ nie mieli w tym względzie nic do powiedzenia; bez woli Kremla nie byli władni zrealizować żadnej decyzji. Bóg? W żadnego Boga nie wierzyli – poza Stalinem. Berling jako patriota? Nie, on był funkcjonariuszem sowieckim, a to, że występował przeciw Minclowi, Wasilewskiej i Bierutowi, stanowiło jedynie konflikt wewnątrz tego samego obozu: to władza, nie Polska, była motywem przewodnim. Nie zawsze było to zresztą środowisko skonfliktowane. Berling pisał na łamach „Widnokręgów”, a Wasilewskiej zawdzięczał bardzo wiele. Jednak gdy on był jeszcze w ZSRR, oni tam, w Lublinie, kształtowali zręby nowej rzeczywistości politycznej i dzielili stanowiska. Bez niego!
Proszę wybaczyć szczerość, ale przypisywanie tym ludziom chęci implementacji jakiegoś „realnego” politycznego planu ratowania Polski lub uczuć patriotycznych graniczy z dziecięcą wręcz naiwnością. Podobnie zresztą, jak wiara w brednie, które wypisywali potem w pisanych na emeryturze pamiętnikach, kreujących ich na bohaterów walki o nowe państwo. Tylko że to nie miało być państwo suwerenne i nasze. Ludzie pokroju Berlinga to oddani Kremlowi zdrajcy, dla których dobro Polski istniało tylko o tyle, o ile potrzebował jej Stalin. Pisanie o tym tak, jak czyni to p. Rękas, nie ma żadnego uzasadnienia historycznego, ideowego, ani też żadnego innego. Legitymizuje natomiast miejsce tych ludzi w naszej historycznej pamięci, z czego jakże szczerze cieszył się we wstępie do przedmiotowego tekstu tow. Rakowski i czego tak bronią wszyscy beneficjenci okrągłego stołu i spadkobiercy PZPR – a zatem także ludzi, o których mowa. Tylko że to nie ma nic wspólnego z prawdą.
Czy zresztą nie to robią do dziś wszyscy przedstawiciele lewicy? Czy nie dzielą prawicy na tę dobrą – a zatem chwalącą wszelkie ich polityczne i społeczne wypaczenia w ramach tolerancji rozumianej jako uległość bydląt prowadzonych na cywilizacyjną rzeź, i złą – a zatem uparcie stojącą przy klasycznym pojmowaniu wiary, etyki i naszego miejsca w Bożym porządku? Intelektualny flirt z wrogiem to kompromis graniczący z oddaniem mu pola. Raz jeszcze powtarzam: nie ma on żadnego uzasadnienia i do niczego konstruktywnego nie prowadzi, szkodzi natomiast tym, że utrwala dezinformację oraz wspiera kłamstwa, które podtrzymują ideowi spadkobiercy Berlinga, Moczara, Wasilewskiej i innych.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Społeczeństwo
Strasznie stronnicze bzdury. Berling był bohaterem, rozumiał kto będzie rozdawał karty przez najbiższe lata. To on wyprowadził polskich jeńców z ZSRR,nie Anders. Trudny czas,trudne decyzje. Na jego miejscu pewnie zrobiłbym to samo, byle tylko zniszczyć Niemców i odbudować państwo.Siedząc na tyłku dziś wygodnie, najlepiej oceniać wysiłek tamtych ludzi