Niklewicz: Wspomnienia z Meksyku. Meksyk za panowania Maksymiliana I (cz.1)
WSPOMNIENIA Z MEKSYKU
Opowiadanie legionisty
— Przeżegnaj się i zmów pacierz —mówił do mnie przyjaciel mój Rutowski—jeśli wybierasz się w drogę przez Tryest na Gibraltar do Vera-Cruz.
—Zrób przedewszystkiem testament — dodał Grzymajło, oficer legii austryacko-belgijskiej — bo może się co przytrafi. Pierwszy transport legionistów, wysłany niedawno do Meksyku, przepadł bez wieści.
— A może cię rekin połknie? — dorzucił trzeci mój towarzysz żartobliwie.
— Wszystko to spełnię co do joty— odpowie-działem. — Ale wasze przestrogi nie są dla mnie dostateczne i nie na wiele się przydadzą, bo nie mogę w siebie wmówić, abym miał zaniechać zamiaru, kiedy wy to samo czynicie…
Powyższa rozmowa toczyła się na dworcu centralnym w Krakowie, na parę minut przed odejściem pociągu do Wiednia. Było to dnia 16 lutego 1865 r. Pamiętny ten dla nas dzień obdarzył nas przecudowną pogodą, pogodą, która dla mnie i dla wielu podróżnych, udających się do Tryjestu, gdzie oczekiwał parowiec transportowy „Brasilian," mający nas przewieźć na pola Meksyku, była nader pożądaną; tembardziej, że według twierdzenia mego towarzysza, kompetentniejszego w takich sprawach, jeszcze tego samego dnia mieliśmy otrzymać marszrutę i „ordre" niezwłocznego udania się na miejsce działania.
Było nas 1460 chłopów, zwerbowanych przez biuro werbunkowe w Wiedniu i w Lublanie. Kraków i Lublana były naówczas niezwykle ożywione. Rząd austryacki gromadził ludzi młodych i obytych z bronią i formował z nich kadry, które posyłał na plac boju w Meksyku, gdzie Maksymilian królował.
Byli to niekarni z pozoru ludzie i niejeden wyćwiczony a do rygoru wojskowego nawykły żołnierz, uśmiechnąłby się na widok wątłych na pozór młodzieńców, gdyby nie ich umiejętność w obchodzeniu się z bronią i zuchwały, niemal wyzywający wyraz twarzy, pięknie harmonizujący z młodocianą postacią.
W istocie — spojrzeć było na tę gromadkę ludzi, przed ich umundurowaniem, a śmiech ironiczny cisnął się na usta mimowoli.
„To dzieci" — myślałeś w duchu. Ale gdyś się z nimi bliżej zapoznał, dostrzegałeś w tych dzieciakach niezwykłą energię; na twarzach ich odbijało się coś takiego, co ci mówiło: „te dzieci to żołnierze, z niemi niema żartów."
I ja wówczas byłem takiem „dzieckiem — żołnierzem." Pamiętam, jak zwieszały mi się na ramiona czarne kędziory, twarz miałem ogorzałą, pociągłą, a czarny lśniący meszek, mimo 17-go roku życia, sypał się już na brodę i formował nawet wąsiki, które zdala wyglądały jak gdyby węglem namalowane.
Dumny byłem bardzo z tego niezwykłego zjawiska przyrody i co chwila usiłowałem zakręcać koniuszczki włosów, aby z nich co najprędzej uformować wąsy.
Moi towarzysze: Rutowski i Grzymajło, rodem z gub. litewskich, przewyższali mnie wzrostem o głowę; ale bo też to były draby nielada. Szczególnie Grzymajło, odznaczał się niezwykłą siłą fizyczną, odwagą i wzrostem. Rutowski, prócz atletycznej siły, posiadał spryt i istnie lisią, przebiegłość, której w Meksyku niejednokrotnie zawdzięczaliśmy nasze ocalenie.
Był on z tego powodu między nami „Persona grata." On to właśnie namówił mnie, Grzymajłę i wielu innych do zaciągnięcia się pod sztandary Maksymiliana i gdyby nie on, nigdybym nie był poznał krainy Montezumy, jej gór romantycznych, pięknych siół, a co najważniejsza pięknych kreolek, zdolnych jednem wejrzeniem zmiękczyć najbardziej hardego żołnierza i skłonić serce jego do składania hołdów. Z Rutowskim znałem się od lat kilku, od niego to przejąłem niczem nieprzepartą chęć do wojaczki. Wszyscy zresztą zwerbowani do legionów, z małym wyjątkiem, podobny zapas cnót posiadali.
Podobnej natury ludzie są wyśmienitym materyałem na żołnierzy; do takich zaliczało się wielu między nami, a w części i ja posiadałem te przymioty, jeśli to przymiotami nazwać można.
Nauka towarzyszów moich nie była widać daremną, kiedy tak szybko przejąłem się ich duchem: „Powiedz z kim obcujesz, a ja ci powiem czem jesteś."
Miałem właśnie wyśmienitą sposobność sprawdzenia tego przysłowia na sobie, bo im dłużej pozostawałem w tem otoczeniu, tem bardziej czułem wzmagającą się jakąś dziwną żądzę i nie umiałem z tego zdać sobie dokładnie sprawy. Lecz oto gdy ujrzałem ogorzałe twarze austryacko-belgijskich legionistów, niewypowiedziany zapał ogarnął moją duszę, ocknęła się cała natura moja jakby ze snu letargicznego; obudziły się we mnie długo drzemiące instynkta, za których popędem idąc, pozwoliłem włożyć na siebie kurtkę austryackiego huzara. Jak z początku opierałem się namowom, tak teraz z radością ujrzałem dymiący się parowóz, który miał nas przewieźć do Wiednia, potem do Tryjestu, aby stamtąd po sformowaniu legii, ruszyć w dalszą drogę do Vera-Cruz.
Konrad Niklewicz
Fragment książki pt. Wspomnienia z Meksyku. Meksyk za panowania Maksymiliana I
Kategoria: klasyki