Niezbędność Sienkiewicza
Nie czytajmy Sienkiewicza, powiada Pawłowski. Czytajmy „Grę o tron” G. R.R. Martina! Ton stary jak „Gazeta Wyborcza” i dobrze znany z jej łamów. Więcej, ton w gruncie rzeczy jeszcze starszy, jak wszystkie rodzime tradycje intelektualnej mimikry, kseromodernizacji, które tak irytowały Brzozowskiego: zostawmy Sienkiewicza i poczytajmy coś modnego – stamtąd. Pawłowski, jak kiepski uczniak, zza pleców filozofa próbował wydukać lekcję nowoczesnej polskości (bez polskości), lecz zbyt słabo przygotowany uraczył publikę gazetowyborczym stereotypem – pisze Krzystof Wołodźko w "Nowej Konfederacji".
Niedawno w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Romana Pawłowskiego „Sienkiewicz to klasyk polskiej ciemnoty i nieuctwa”, dla którego punktem wyjścia była krytyka akcji oświatowej Narodowe Czytanie Trylogii. Charakterystyczny dla tekstu fragment głosi: „Rację miał Stanisław Brzozowski, pisząc, że Sienkiewicz to klasyk polskiej ciemnoty i szlacheckiego nieuctwa. Wyciąganie go dzisiaj na czytelnicze sztandary to anachronizm. Już lepiej przeczytajmy w ramach ogólnopolskiej akcji »Grę o tron«. Krwi i przygód tyle samo, za to nie ma ani śladu narodowej megalomanii”.
Tyrady marnego naśladowcy
Spór o Sienkiewicza, także z niebagatelnym udziałem Brzozowskiego, ma w naszej kulturze długą tradycję. Czytelnie omówił go prof. Maciej Urbanowski w rozmowie, którą przeprowadziła z nim Marta Kwaśnicka dla pisma „Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny” (4/2012). W wywiadzie zatytułowanym „Zabijanie Sienkiewicza” Urbanowski – nie ukrywając sympatii dla autora Trylogii – opisywał rodzime perypetie z Sienkiewiczem jako realny spór o polskość. To ważna kwestia: ile ma w niej być apologii „świętych pamiątek przeszłości” budujących narodową tożsamość kolejnych pokoleń, a ile krytycznego odrzucenia sarmackiej tradycji, szkodliwej przez swój anachronizm i degenerację realiów społeczno-politycznych i gospodarczych, które uczyniły Rzeczpospolitą chorym – i zbędnym – „człowiekiem Europy”.
To pośrednio także pytanie o to, jaka ma być „polska nowoczesność”, co ma się na nią składać. Trudno to odmierzyć za pomocą „szkiełka i oka” i obliczyć optymalny procentowy udział różnych tradycji ideowych/kulturowych w koncepcjach nowoczesnej polskości. Ile procent Sienkiewicza? Ile Brzozowskiego? Ile Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Żeromskiego, Gombrowicza? Czy też coś z Twardocha, Masłowskiej i Piątka? A może też krzynkę Jasia Kapeli i ociupinkę Rafała Ziemkiewicza? To wszystko być może świetnie wiedzą współcześni specjaliści od oświaty układający matury wedle klucza. Ale im akurat najmniej powinniśmy wierzyć i najlepiej byłoby ich trzymać jak najdalej od polskich dzieci, czyli od realnej przyszłości polskiej kultury i samoświadomości narodowej. Na razie jednak, niestety, ministerialni „układacze kluczy do kultury” odpowiadający za matury i programy szkolne mają się aż nadto dobrze.
Wróćmy jednak do felietonisty „Gazety Wyborczej”. Że potępił Sienkiewicza – nic dziwnego. Że wspomniał przy okazji Brzozowskiego – rzecz oczywista. Ale przydarzyła mu się argumentacja, która w samym autorze „Legendy Młodej Polski” wzbudziłaby przynajmniej gniewny chichot. Nie czytajmy Sienkiewicza, powiada Pawłowski. Czytajmy „Grę o tron” G. R.R. Martina! Ton stary jak „Gazeta Wyborcza” i dobrze znany z jej łamów. Więcej, ton w gruncie rzeczy jeszcze starszy, jak wszystkie rodzime tradycje intelektualnej mimikry, kseromodernizacji, które tak irytowały Brzozowskiego: zostawmy Sienkiewicza i poczytajmy coś modnego – stamtąd. Pawłowski, jak kiepski uczniak, zza pleców filozofa próbował wydukać lekcję nowoczesnej polskości (bez polskości), lecz zbyt słabo przygotowany uraczył publikę gazetowyborczym stereotypem: że „Gra o tron” lepsza, bo też okrutna, ale bez „narodowej megalomanii”.
Brzozowskiego Sienkiewicza ocalanie
Frazy Brzozowskiego o utworach Sienkiewicza czy szerzej: o dziedzictwie szlachecko-pańszczyźnianej Rzeczypospolitej w późniejszej polskiej kulturze ociekają sarkazmem. Ot, choćby: „Optymizmem nazywa się w Polsce sprzyjającą pogodzie umysłu ograniczoność”. Albo: „Odciąwszy się od świata, szlachcic polski zaczął się od niego gruntownie odsypiać”. Czy też wprost przeciwko Sienkiewiczowi: „Urodził się klasykiem, ale urodził się klasykiem warstwy znajdującej się w upadku”. I nie ukrywam własnego intelektualnego utożsamienia z ich treścią, przy równoczesnym, czerpiącym z dzieciństwa sentymencie do poszczególnych postaci i wątków fabularnych Trylogii.
Niemniej Brzozowskiemu równie daleko było do osadzonego nieźle w naszej historii „intelektualnego modonaśladowania”, do tej przyjemnej, a głupiej idei, że trzeba na dobre amputować to i owo z własnej tożsamości (choćby Sienkiewicza), mechanicznie zastępując ubytek jakimś obcym ciałem (byle modnym!), żeby się nam polskość zaraz wyprostowała i stała bardziej „europokształtna”. I właśnie przeciw pomysłom na polskość wyzutą samą z siebie, polskość wyobcowaną filozof ostro protestował: „Człowiek bez narodu jest duszą bez treści, obojętną, niebezpieczną i szkodliwą”. I jeszcze: „Myśl polska wytwarza się gdzieś poza nią lub w niej samej wprawdzie, lecz bez jej udziału”. A pomysły na kseromodernizację są taką właśnie ideą naszych „modnych fircyków” wszystkich epok, którzy co prawda żyli z polskiej mowy, lecz używali jej po to, by ją umniejszyć i zastąpić „przekładami z kultury światowej”. Stając się zresztą co najwyżej lokajami obcych kultur, a nie ich współtwórcami.
Ale co zrobić z tym przeciwieństwem, tą współobecnością Sienkiewicza i Brzozowskiego w kanonie naszej kultury, w naszej samoświadomości? Kultura narodowa jest krajobrazem, chyba nieco surrealistycznym (jeśli przyglądać mu się pospiesznie i z z góry założonymi tezami), który mieści w sobie dorobek dziejowy zbyt niejednoznaczny i bogaty, by niejednokrotnie nie uderzał kontrastami. Jednak gdy zapatrzyć się w ten krajobraz, zobaczymy w nim miejsce i dla Sienkiewicza, i dla Brzozowskiego. Sienkiewicz niekoniecznie oznacza – choć bywa po temu dobrym pretekstem – apoteozę szlachetczyzny. Jest wspomnieniem, na poły onirycznym, tej polskości, która przez wieki realnie budowała się na terytoriach dziś należących do innych narodów i państw. Można i należy tej historii przyglądać się krytycznie, ale pomysł, żeby zastępować ją lekturą modnej książki fantasy, jest kuriozalny. To jakby proponować, żeby w galeriach narodowych sceny historyczne i batalistyczne Jana Matejki zastąpić rycinami z komiksów o Thorgalu. Niby można, ale tylko jeśli bezradnie szuka się lekarstwa na własne kulturowe kompleksy niższości.
Na kartach „Pamiętnika” Brzozowski zapisał zdania, które właściwie są „ocalaniem Sienkiewicza”, a nie jego „zabijaniem”. Stwierdzał: „Co zastajemy? Życie poprzednich pokoleń ludzkich i nasz do niego stosunek. To jest punkt wyjścia mojej filozofii i jej założenie, określające metodę, charakter, stosunki do innych kierunków. Stąd roztacza się całkiem inny widok dla krytyki, biografii, historii. Przede wszystkim krytyki”. I dalej stwierdzał, że krytyka jest analizą powietrza, którym oddychamy, jego zawartości. Ta organicystyczna metafora odsyła nas właśnie do krajobrazu (polskiej) kultury, gdzie teraźniejszość nieuchwytnie łączy się z przeszłością i przyszłością.
Nie kaleczyć pamięci
Ale tutaj istotne jest co innego: otóż „życie poprzednich pokoleń”, czyli nasza historia, nie jest jedynie faktografią, czysto formalną archiwistyką (choć i ta nigdy nie jest pozbawiona założeń interpretacyjnych). Jest także sublimacją przeszłości, jej apoteozami (jak w przypadku Trylogii Sienkiewicza) czy najostrzejszymi czasem krytykami (jak choćby ujęcia polskich dziejów przez konserwatystów krakowskich). I w tym sensie nasza relacja do przeszłości nie może być jej zabijaniem ani zastępowaniem wątpliwymi zamiennikami: „Gra o tron” zamiast Trylogii. Musimy czytać Sienkiewicza i musimy go krytykować – ale nie możemy go zamilczeć. Zamilczenie oznaczałoby samookaleczenie pamięci.
Niestety dla kseromodernizatorów to właśnie ta ostatnia opcja jest najtrafniejsza i posługują się nią z wielką wprawą: wykreślić z historii na dobre wszystko, co nie pasuje do szablonu. A nierzadko nie chodzi tylko o stare spory o idee i literaturę. Przez długie lata 90. „Gazeta Wyborcza” chciała tak postąpić przecież nie z Sienkiewiczem, lecz z tymi nurtami „Solidarności”, które nie pasowały do aktualnych gier politycznych środowiska skupionego wokół Adama Michnika. Dziś zresztą widzimy, że taką taktykę stosują bardzo różne środowiska ideowo-polityczne: każde z nich tworzy własne monologi na temat rodzimej historii, tej dawniejszej i nowszej. Tyle że, na szczęście, z tych monologów i tak ostatecznie powstaje wielka polifonia głosów, bo narracje, argumentacje i opowieści i tak koniec końców zderzają się z sobą: przynajmniej w świadomości tych, którzy nie chcą być zakładnikami żadnej z „jedynie słusznej” wersji polskości.
Jestem za Brzozowskim – przeciw Sienkiewiczowi. Jestem za Sienkiewiczem – przeciw Brzozowskiemu. Przeczytałem też „Grę o tron” i kolejne tomy „Pieśni ognia i lodu”. Na wszystko wystarczy miejsca w krajobrazach polskiej (pop)kultury. Wbrew kieszonkowym inkwizytorom nieco bezradnie próbującym uciszyć tych, co dla nich niewygodni.
Krzysztof Wołodźko
Za: rebelya.pl
fot. Dorado, Wikipedia, Creative Commons
Kategoria: Historia, Społeczeństwo