banner ad

Nieprzemijająca nowość starej Mszy. Na kanwie książki „Szlachetne Piękno. Transcendentna świętość liturgii”

| 11 lutego 2022 | 0 Komentarzy

Pod koniec listopada gościł w Polsce Peter Kwasniewski, amerykański profesor. Jedną z okazji jego wizyty w Polsce, poza wystąpieniem na Kongresie Edukacji Klasycznej zorganizowanym przez ORE, było ukazanie się na polskim rynku wydawniczym ksiązki pt. Szlachetne Piękno. Transcendentna świętość liturgii. Dlaczego epoka nowoczesności potrzebuje Mszy Wszech Czasów?”.

Rzecz dotyczy tradycyjnej liturgii (choć nie tylko, o czym poniżej), wokół której w lipcu tego roku narobiło się znów sporo rozgłosu z powodu motu proprio Franciszka „Traditionis Custodes”. Dokument ten wprowadza sporo ograniczeń prawnych, np. wobec mszy trydenckiej, nie mówiąc już o sakramentach sprawowanych w tradycyjnej formie.

Książka Kwasniewskiego, powstała w całości przed feralnym dokumentem z lipca 2021 roku, jest apologią liturgii starszej i przez to odpowiedzią na zarzuty, stawiane jej przez Franciszka i tradycy oraz tym, którzy poprzez nią kształtują swą wiarę oraz pobożność. Wartości trudnej do przecenienia dodaje tej publikacji ten fakt, że nie jest to wyłącznie książka o liturgii. Choć stawiana jest ona w centrum opowieści Kwasniewskiego, stanowi tylko pretekst do krytycznej diagnozy współczesnej kultury, cywilizacji, postaw człowieka żyjącego we współczesnym świecie.

 

 

Książka do nabycia w Wydawnictwie Dębogóra

 

Kwasniewski przywołuje nieraz, co zrozumiałe, dokument Benedykta XVI Summorum Pontificum. Czyni to w różnych kontekstach, ale jeden dziś, po destrukcji wywołanej wspomnianym dokumentem wydanym przez Franciszka, zasługuje na szczególną uwagę. Otóż Autor wymienia trzy warunki, trzy punkty, które, zgodnie z Summorum Pontificum, powinni respektować katolicy. Muszą uznać, że Mszał Pawła VI z nową mszą jest ważny. Nie muszą go uznawać jako normatywnego dla siebie. Mogą też uznawać, że jest to nadrzędna forma celebracji w ich życiu religijnym i pobożności; mogą wierzyć, że hierarchowie Kościoła, nawet na najwyższych szczeblach, popełnili ogromny błąd spychając ją na bok. Takie są implikacje wolności dla tradycji, które Benedykt XVI wprowadził w życie Kościoła. Czytamy u Kwasniewskiego: „Jeśli więc ktoś zaczyna wymagać więcej od katolika lub przyznaje mu mniej, działa wyłącznie we własnej osobie, a nie w imieniu Kościoła; (…). Działa jako strażnik, który powierzył sobie zadanie pilnowania i ochrony Kościoła przed „niebezpieczeństwami”, „błędami”, i „złymi postawami” miłujących tradycję katolików. Trudno jest zrozumieć, jak można pogodzić takie zagrażające zachowania z prawami wiernych, przestrzeganiem prawa kanonicznego, poszanowaniem tradycji kościelnej czy wreszcie z braterską miłością.” (s. 162). Przypomnijmy i podkreślmy: słowa te zostały napisane przed zbójeckim dokumentem Tradidionis Custodes, ale jakże trafnie charakteryzują jego ducha!

Książka Kwasniewskiego to także książka o wierności. Takiej, która bywa trudna. Zwłaszcza dziś, gdy nawet instytucje kościelne pracują nad tym i dokonują aktów prawnych mających tę wierność pozbawić wartości, a nawet unieważnić. Stawianie kapłanów i świeckich, którzy przez mszę trydencką kształtują swą wiarę i religijność w kręgu podejrzanych o niesubordynację kościelnej dyscyplinie albo wręcz rozłamowość i patologię: moralną, religijną, psychologiczną, nie tylko, jak dotąd, jest na porządku dziennym, ale zostało wręcz zinstytucjonalizowane niesławnym dokumentem Traditionis Custodes. Jaka jest tego przyczyna? Zwłaszcza w obliczu nasilającej się tolerancji wobec wszystkiego innego, wszelkich innowacji, nieustających ulepszeń, wreszcie wobec statystyk mówiących o odpływie wiernych od Kościoła, od wiary – musimy postawić to pytanie. Jedną z nasuwających się odpowiedzi, którą podsuwa Autor jest ta, że upowszechnienie starszej formy liturgii musi siłą rzeczy odsłaniać nie tylko powierzchowne mankamenty liturgii zreformowanej, ale jej zrywającą z liturgicznym dziedzictwem Kościoła naturę.

To od liturgii zależy przyszłość Kościoła. Także wiary chrześcijańskiej. Ta prawda dobitnie jest wyrażona w tej książce.

Wielu z nas pamięta entuzjazm z lipca 2007 roku, kiedy to Benedykt XVI przywrócił do pełni praw, a właściwe przypomniał w Summorum Pontificum, że „starsza” liturgia jest modlitwą Kościoła, że nie może podlegać administracyjnym unieważnieniom i że to, co było święte dla poprzednich pokoleń, jest święte także i dla nas, że będzie święte dla tych, którzy przyjdą po nas, aż do końca czasów. Benedykt XVI jest papieżem doskonale, z wielką dojrzałością duchową, diagnozującym bolączki współczesnego świata i Kościoła. Jeszcze zanim zasiadł na Tronie Piotrowym, mówił o konieczności powrotu do ewangelicznego radykalizmu wobec współczesnego świata i o odkryciu na nowo wartości teologicznej ortodoksji. Ukazywał drogę – postawić Chrystusa w centrum. Ukazywał konieczność zachowania realnej, nie tylko deklarowanej ciągłości Kościoła, właśnie konieczność wierności. Nasza wiara, wiara współczesnych ludzi, może być zachowana i rozwijać się tylko w komunii z całym Kościołem, zatem także z tymi, którzy swoje doświadczenie Bożej Miłości, zbawczego aktu Jezusa Chrystusa, przeżywali długo przed nami. Zachowaniu tej jedności – to z mocą podkreśla Peter Kwaśniewski – służy wierność, czasem wymagająca heroiczności – także liturgicznemu dziedzictwu. O konieczności tej wierności nie tylko nie mówi się dziś, ale zupełnie ją lekceważy.

Peter Kwasniewski w swej pięknej opowieści przypomina, wobec czego jesteśmy wierni i dlaczego wierność ta ma swoją wartość. Jesteśmy wierni wobec dziedzictwa Kościoła wyrażanego w liturgii. Liturgia, liturgia Mszy św., Najświętsza Ofiara zaś wyraża prawdy najbardziej podstawowe dla naszego losu: że zostaliśmy stworzeni, każdy z nas z Miłości przez Boga, że ową Miłość utraciliśmy i tracimy z powodu grzechu, że nasz grzech został odkupiony i unicestwiony przez Ofiarę Krzyża. Wreszcie, że naszym celem, powołaniem, jest oddawanie chwały naszemu Stwórcy.

O ile zdanie to, choć może nieoczywiste dziś, nie byłoby kwestionowane przez współczesnych teologów i liturgistów, o tyle na pewno nie byłoby zgody co do tego, w jaki sposób cele te mogą być realizowane. O tym także jest książka Petera Kwasniewskiego. Można podziwiać odwagę autora, który przez wszystkie karty swej opowieści dokonuje czegoś, co jest nieobecne we współczesnych debatach liturgicznych czy pastoralnych – porównania liturgii starszej i tego, co powstało w wyniku liturgicznej reformy w latach 60. ubiegłego wieku. Chociaż ostatnio takiego porównania – radykalnego bardzo – dokonał prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, abp Artur Roche, który w słynnym już liście dobitnie zasugerował sprzeczność między wielowiekową liturgią Kościoła a jej zreformowaną w II połowie XX wieku wersją. Powiedział coś, co nieśmiało przez ostatnie dziesięciolecia, było formułowane na rozmaitych forach, w różnych dyskusjach, przez obrońców tradycji liturgicznej. Czy rzeczywiście owa sprzeczność występuje? Wobec której rzeczywistości liturgicznej mamy być wierni? Peter Kwasniewski odpowiada na to pytanie. Jeśli liturgia ma być wyrazem egzystencjalnej prawdy o człowieku, o jego grzeszności, o tym, że potrzebujemy Odkupienia przez Miłość i że naszym celem jest oddawanie chwały Bogu – trzeba uwolnić ją od tego, co autor określa jako „rewolucję nowożytności”: „W tym momencie powinno być oczywiste, że tradycjonalistyczna obrona klasycznego rytu rzymskiego i wszystko, co się z nią wiąże, nie jest tylko kwestią estetyki czy osobistych preferencji. Jest to przywiązanie do przednowoczesnego rozumienia człowieka, świata i chrześcijaństwa, które nie jest skażone współczesnymi błędami, a zatem jest w stanie uratować współczesnych mężczyzn i kobiety z otchłani, w którą rzucili się od czasu protestanckiego buntu do rewolucji francuskiej, do rewolucji seksualnej, a teraz do rewolucji gender. Wierzymy, że to, czego współcześni ludzie potrzebują najbardziej, to ktoś, kto ma oparcie poza nowoczesnością, przekazując mądrość, która powstała przed buntem zmierzającym do celów nie tego świata – politycznej epoki wielkiej przemocy i nieudanej oryginalności. Rewolucja liturgiczna była kościelnym odpowiednikiem owych społecznych buntów, ponieważ ludzie zrzucili z siebie rubryki powściągliwości, formalności wypowiedzi i zaangażowania w przyjęty sposób życia, a nie w utopijny (a więc artystyczny) konstrukt. Jedyną drogą naprzód jest wyjście z naszego ślepego zaułka, odwrócenie naszych kroków i powrót na bardziej wymagającą wąską drogę, która przez zachwycający Boży paradoks prowadzi nas do wielkiego miejsca, szerokiego obszaru, tradycji.

Nowa ewangelizacja a liturgia – kluczowe pytanie, kluczowe zagadnienie, które stawia przed nami Peter Kwasniewski. Pamiętam, opowiadał mi pewien kapłan diecezji warszawskiej, jak na spotkaniu proboszczów dekanatu radzono, co zrobić, by do Kościoła przyciągnąć młodzież. „Adoracje ze śpiewem młodzieżowym!”- padały propozycje, „dyskoteki ewangelizacyjne”, „festyn z występem kapel młodzieżowych”. Padła też inna: „a może by tak zadbać o liturgię, o chorał, kanon? Niech młodzi zobaczą skarby Kościoła”. „Ha, ha!” – śmiali się koledzy księdza duszpasterza młodzieżowego, który tę niecodzienną a prostą propozycję przedłożył. Po czym poszli za swoimi pomysłami.

Jednym z głównych wątków tej książki jet ukazanie jak nieskuteczne i nietrafione są wszelkie pozaliturgiczne często happeningowe, epatujące niezwykłością. Próby docierania do ludzi z nadzieją, że to one właśnie sprawią, że zaczną żyć po chrześcijańsku we współczesnym świecie. Pragnienie niezwykłości jest czymś zupełnie naturalnym; jest ono uruchamiane przez głód tego, co nas nieskończenie przekracza. W każdym człowieku jest umocowane „naturale desiderium Dei”. Nie da się go żadną siłą usunąć, można natomiast je oszukiwać i zwodzić. Jednym ze sposobów zwodzenia jest zastępowanie trudu żmudnego wysiłku budowania swej więzi z Panem Bogiem, poszukiwaniem cudownego przeżycia, które mnie zwolni z tych codziennych praktyk, na które zwykle składają się asceza, ćwiczenia duchowne, systematyczna, często opancerzona rutyną modlitwa. Stąd łatwo już do ulegnięcia pokusie: zostałem specjalnie dotknięty, nie muszę iść drogą innych grzeszników. Zostałem bardziej uduchowiony i nie muszę uduchowiać się przez codzienny trud i rutynowe czynności.

Nawet, jeśli „dotknięcie” w czasie wielkiej ewangelizacji rzeczywiście następuje, to i tak zaraz potem przychodzi oczyszczające oziębienie. My jednak uciekamy od tego, co niesie rozczarowanie zwykłością, przyzwyczajenie, rytmiczność codzienności. A jednak, zwłaszcza w sprawach boskich, musimy nie tyle uciekać od tego, co codzienne, lecz przeciwnie – czerpać z codzienności siłę i iść w głąb tej rzeczywistości, rutyny liturgii, rutyny codziennej modlitwy, banalnego chodzenia do kościoła. To jedna z subtelnych, ale też najbardziej groźnych pułapek tego świata: budzenie w nas przekonania, że wierność przepisom i zrodzona przez porządek rutyna oznacza śmierć ducha, a ciągłe łamanie konwenansów, rubryk i poziome przekraczanie granic – rodzi ducha i wolność. Poszukujemy dreszczyku emocji i aury niecodzienności – to nasza codzienność, w te poszukiwania wpisują się działania marketingowe, zabiegi polityków, speców od władania społecznościami. Na te poszukiwania chcą też odpowiedzieć, podsuwając upodobnione do światowości religijne wydarzenia, duszpasterze. Zdaje się, że nie ma tu granicy, wciąż trzeba przekraczać kolejne. Można powiedzieć, że nowoczesna światowość wzięła w niewolę katolicyzm, wcześniej zdradzony przez pasterzy. Pisze o tym Kwasniewski:

„Przez pięćdziesiąt lat przywódcy kościelni popierali łagodzenie, a nawet tłumienie, żądań wiary: czy to bezwysiłkowej dostępności w liturgii, czy też mniejszego postu i wstrzemięźliwości, mniejszej liczby świąt nakazanych, mało lub wcale nie wspominając o piekle lub czyśćcu, prawie nie głosząc kazań o grzechu śmiertelnym i spowiedzi, ignorując cnoty czystości, skromności i niewinności i tak dalej. Zostaliśmy ukołysani do snu albo doprowadzeni do znudzenia przez „katolicyzm miękkiej tożsamości”: nie ma niczego zbyt ostrego lub odstręczającego, trudnego lub kontrkulturowego. Takie podejście było monumentalną porażką, co mógł przewidzieć każdy, kto znał historię Kościoła i duchowość katolicką, i co potwierdzają coraz bardziej tragiczne statystyki z całego świata”. (s. 318-319).

Żyjemy w świecie pogańskim, wręcz antychrześcijańskim. Czy Kościół ma coś nowego do przeciwstawienia światu? Czy upodabniając się do niego zewnętrznie, będzie w stanie przenieść swój drogocenny ładunek? Czy chcąc być atrakcyjny dla ludzi tego świata – nie straci swej tożsamości? – oto pytania, które stawia Kwasniewski.

I odpowiada: Msza trydencka, ta po łacinie i tyłem do ludu – to Msza na każde czasy! Także na „te” czasy: czasy nowej ewangelizacji. Także na te, które dopiero nadejdą, niezależnie od tego, jaki przybiorą kształt. W każdych czasach jakąkolwiek szansę wiązania człowieka z Bogiem, także pomocy w wykonywaniu jego podstawowego obowiązku – oddawania czci Bogu, ma wyłącznie taka liturgia, która nie jest z tego świata, nie jest jego fabrykatem, co więcej – taka, która jest obca duchowi tego świata i duchowi czasu. Która nie nosi znamion antropocentryzmu i nie pełni funkcji terapii afektywnych deficytów. Słowem – liturgia nieprzystosowana! Nieprzystosowana do nowych czasów i do mentalności współczesnego człowieka, cokolwiek to oznacza. Tylko taka, żadna inna! Wciągnięcie ducha tego świata do liturgii, próby czynienia z niej rzeczywistości zrozumiałej dla tego świata jest iluzją, która, dziś widać to zupełnie wyraźnie, przynosi opłakane skutki. Liturgia stara uderza swą odmiennością wobec codzienności. Cisza, majestat, gesty, pietyzm wyrażony w szatach, śpiewie, dymie kadzidła – ukazują niewyobrażalny dystans oddzielający Niebo od ziemi. Rzeczywistość starej Mszy jest przy tym radykalnie inna, przeciwna wobec tego, co dzieje się w świecie. Świat jest pełen zgiełku i hałasu – Msza jest wypełniona ciszą. Świat jest pełen chaotycznych postaw i niskich zachowań – Msza uderza uporządkowanym majestatem. Świat rozbudza egoizm i skoncentrowanie na sobie, na każdym kroku stwarza okazje, by człowiek wznosił ołtarzyki, na których będzie czcił sam siebie – na Mszy klękamy przez Majestatem Boga i siebie, wraz z Jego Synem – ofiarujemy. Duch ofiary jest niewątpliwie „nie z tego świata”. Jeśli Kościół i chrześcijanie mają „żyć w świecie, ale nie dla świata”, mają być „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” – Msza św. w tradycyjnym rycie w sposób doskonały do takiej postawy usposabia. To święta liturgia rzymska, jak tego dowodzi historia, jest w stanie przetrwać walący się świecki porządek i przez burze dziejowe i walące się cywilizacje przenieść nietkniętą wiarę.

Recenzja książki Petera Kwasniewskiego "Szlachetne Piękno. Transcendentna świętość liturgii. Dlaczego epoka nowoczesności potrzebuje Mszy Wszech Czasów?".

 

Arkadiusz Robaczewski

Źródło: DoRzeczy.pl

 

 

Kategoria: Inni autorzy, Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *